pl | en
Test
System
Lecontoure Loudspeakers - Stabile 210
Lavardin Technologies Company
Model C62 + Model AP150 + CMA317 + CML83 + CMR250


Cena: Stabile 210 – 48 000 zł (para); C62 – 20 600 zł, AP150 – 25 600 zł; CMA317 – 16 200 zł; CML83 – 5280 zł; CMR250 – 1600 zł | RAZEM: 117 280 zł

Dystrybucja: Moje Audio

Kontakt:
Powstańców Śląskich 118, 53-333 Wrocław
tel./fax: (71) 336 52 67

e-mail: biuro@mojeaudio.pl

Strona producenta: Lavardin

Tekst: Wojciech Pacuła | Zdjęcia: Piksel Studio

Francuzi to mają dobrze. Wszystko jest u nich najlepsze. Spytajcie Francuza (oczywiście po francusku – w innych językach mówi niechętnie, wychodząc z – jedynie słusznego – założenia, że nie warto) o cokolwiek, a dowiecie się, że jeśli architektura, to francuska, muzyka – francuska, kuchnia – wiadomo. Mający pewność, że są jedynymi pełnoprawnymi spadkobiercami imperium rzymskiego, a po kądzieli także mądrości greckiej są nie do ruszenia. A najlepsi mają pewne przywileje. Mogą robić wszystko po swojemu, a innym mówić, że to właśnie ich podejście jest kanoniczne, a reszta świata się myli. Tę pewność widać także w produktach audio. Znane firmy, jak Focal-JMLab, Triangle, Cabasse, HD Micromega czy YBA są tylko trochę „inne” – niezależnie od tego, co o nich myślimy. Prawdziwe perełki znane są zaś przede wszystkim w ojczyźnie haute couture, a kiedy pojawiają się na świecie towarzyszy im coś w rodzaju nieśmiałości tego świata. Są bowiem – jak by tu powiedzieć – inne… Mam nadzieję, że nikogo nie obraziłem, nie miałem takiego zamiaru, ale wydaje mi się, że co najmniej nieźle przedstawiłem tzw. „stan rzeczy”. Jeśli powyższy wstęp państwa zdenerwował, zirytował, zniesmaczył, prosiłbym o zapamiętanie chociaż jednego – Francuzi idą swoją drogą, nie zważając na mody, światową prasę audio itp. Testowany system jest tego najlepszym przykładem.

Po raz pierwszy zetknąłem się z firmą Lavardin Technologies Company wcale nie tak dawno, chociaż powstała w roku 1996. Jest to jeden z tych niewielkich, nie nastawionych na dużą sprzedaż producentów, którzy coś osiągnąwszy, po prostu tego nie psują. Stąd niezwykle rzadko pojawiają się w jego katalogu nowe produkty. Ładnie pokazuje to przykład wzmacniacza Model IT, który jakiś czas temu testowałem dla „Audio” – jego pierwsza wersja znajduje się w ofercie od pierwszego dnia istnienia firmy, a urządzenie przeszło tylko kilka, kosmetycznych zmian. Jedną była, wprowadzona w roku 2003 roku zmiana koloru gałek, a drugą, z roku 2005, zmiana układu wejściowego oraz dodanie wyjścia do nagrywania. Modyfikacje te otrzymały nazwę 2K5 (na stronach internetowych można znaleźć błędną informację, że to wersja 2K6).
W testowanym systemie znalazł się jednak wzmacniacz dzielony, składający się z przedwzmacniacza Model C62 oraz końcówki mocy Model AP150. System ten wybierany jest zazwyczaj przez firmę Focal-JMLab do prezentacji ich flagowych kolumn z serii Utopia. A każdy kto je widział, albo zna ich budowę wie, że nie jest to łatwe obciążenie – to przecież potężna, wielogłośnikowa konstrukcja o niezbyt przyjaznej impedancji.
Na tym tle francuska końcówka wydaje się wręcz maleńka i niezdolna do ruszenia takiej masy głośników… Jak pokazuje doświadczenie tak jednak nie jest – ludzie z Focala nie pozwoliliby sobie na blamaż.
Wspomniana końcówka mocy to tak naprawdę integra IT bez sekcji przedwzmacniacza – na tylnej ściance są zaślepione otwory, pokazujące, gdzie były dodatkowe wejścia. Na pierwszy rzut oka jego moc jest niewielka – to 55 W na kanał przy 8 Ω i 150 W przy 4 Ω. Te wzmacniacze grają jednak inaczej niż większość tranzystorów – nie przesterowują się tak szybko i wydają się mieć znacznie większy zapas energii niż by to wynikało ze specyfikacji. Jego partnerem jest przedwzmacniacz C62, minimalistyczna konstrukcja z sześcioma wejściami RCA. Obydwa urządzenia bazują na pomyśle związanym z efektem tzw. „zniekształceń pamięciowych” („memory distortion”). W każdym przewodniku po przepływie prądu pozostaje coś w rodzaju szczątkowego ukierunkowania cząsteczek. Rzecz znana od dawna. Inżynierowie Lavardin Technologies twierdzą, że zniekształcenia te w znaczący sposób wpływają na dźwięk użyteczny, a co więcej – że udało im się owe zniekształcenia wyeliminować. I zanim się uśmiechniemy, znowu zrzucając wszystko na „inność” kolejnej francuskiej firmy, przypomnijmy sobie, że z dość podobną sytuacją spotykamy się w przypadku wkładek gramofonowych, dla których opracowano specjalne układy demagnetyzujące. Taki „demagnetyzer”, przeznaczony jednak dla całego toru audio ma w swojej ofercie Gryphon, idący najwyraźniej tym samym tropem, co Lavardin.

Zapewne państwo pamiętają – przed dwoma latami w okolicznościowym druku, przy okazji Audio Show 2008, prezentowaliśmy inny wyjątkowy system – inny pod każdym względem japoński system pana Kiuchi, na który złożyła się elektronika Reimyo, kolumny Bravo! oraz okablowanie Harmonixa. Już wtedy wiedziałem, że system wcale nie równa się sumie poszczególnych komponentów, a od tego czasu wielokrotnie miałem okazję przekonać się o tym, że zrozumienie komunikatu idącego od konstruktorów jest zwykle zniekształcone przez odmienne warunki odsłuchu. Dlatego jeśli tylko jest taka okazja, jak tutaj, tj. że mogę posłuchać całego, firmowego zestawu – wchodzę w to!
Oprócz wspomnianego dzielonego wzmacniacza do testu otrzymałem bowiem kolumny Lecontoure Loudspeakers (firmy siostrzanej) oraz pełne okablowanie. A nawet wykonane z bardzo grubej sklejki podstawki pod elektronikę. Tak się złożyło, że kilka dni wcześniej dotarła do mnie platforma Pro Audio Bono pod mój odtwarzacz CD Ancient Audio Air. Czy to, że wykonana jest z takiej samej sklejki (klejonej, ale o takiej samej sumarycznej grubości), jak przysłane z Lavardinem platformy może być przypadkiem? Wątpię…

ODSŁUCH

Płyty użyte do odsłuchu:

  • Die perfekte Räumlichkeit, Stereoplay 10/10, sampler, CD.
  • Anja Garbarek, Briefly Shaking, EMI, 8608022, Copy Control Disc; recenzja TUTAJ.
  • Clifford Brown, Clifford Brown With Strings, Verve, 558 078-2, Verve Master Edition, CD.
  • Clifford Brown, Clifford Brown With Strings, Verve/Universal Music Japan, UCCU-9525, gold-CD.
  • e.s.t., Leucocyte, ACT Music+Vision, ACT 9018-1, 2 x 180 g LP; recenzja TUTAJ.
  • Eva Cassidy, Imagine, Hot Records, G2-10075, CD.
  • Jean Michel Jarre, Oxygene, Dreyfus Disques/Mobile Fidelity, UDCD 613, gold-CD.
  • Kate Bush, Aerial, EMI, 3439602, 2 x CCD; recenzja TUTAJ.
  • Kings of Leon, Only By The Night, RCA/BMJ Japan, BVCP-40058, CD.
  • Laurie Anderson, Homeland, Nonesuch, 524055-2, CD+DVD; recenzja TUTAJ.
  • Lisa Ekdahl, Give Me That Slow Knowing Smile, RCA/Sony Music, 46663-2, Opendisc.
  • Lisa Ekdahl, When Did You Leave Heaven, BMG Sweden AB, 43175 2, CD.
  • Peter Gabriel, So, Virgin, SAPGCD5, SACD/CD.
  • Tomasz Stańko Quartet, Lontano, ECM Records, ECM 1980, CD.
  • Tomasz Stańko Quintet, Dark Eyes, ECM 2115, CD.
  • Tord Gustafson Trio, Changing Places, ECM/Universal Music Japan, UCCE-9185, SHM-CD.

Japońskie wersje płyt dostępne na CD Japan.

Patrząc wstecz, na swoją recenzję integry IT, która ukazała się w „Audio” (9/2010) muszę powiedzieć bez fałszywej skromności, że naprawdę dobrze uchwyciłem charakter brzmienia tej firmy. Jednocześnie jednak dopiero teraz, siedząc przed (niemal) kompletnym systemem widzę też, że coś mi wówczas umknęło.
Krytyczne odsłuchy urządzeń, kolumn itp. polegają na próbie zrozumienia dźwięku, który jest przez nie reprodukowany. Przynajmniej dla mnie. Rozumiem rolę systemu audio podobnie do roli tłumacza w literaturze. Z jednej strony podstawową i naczelną zasadą takiego „przekładu” (myślę tu o obydwu dziedzinach) jest maksymalnie wierne oddanie znaczenia/brzmienia oryginału. To chyba jasne. Zaraz stajemy jednak przed problemem nie do pokonania – przed pośrednikiem: człowiekiem lub urządzeniami. I nie można udawać, że ich tam nie ma – „tam”, czyli pomiędzy oryginałem/nagraniem, a odbiorcą. Istnieje ogromna literatura, to właściwie odrębna dziedzina wiedzy, dotycząca sztuki przekładu oraz roli tłumacza w końcowym obrachunku. Wynika z niej jasno, że tłumacz jest w dużej mierze twórcą. Jego wkład jest częścią nowego utworu. I to od niego, jego wrażliwości, wykształcenia, poglądów, a nawet płci zależy ostateczny kształt dzieła (przekładu). Nowego dzieła dodajmy, bo to już nie jest oryginał.
Jestem przekonany, że w audio mamy do czynienia z czymś bardzo podobnym. Niezależnie od tego, jak byśmy tego chcieli, nigdy nie będziemy mieli w domu wiernego odwzorowania wydarzenia ze studia, sceny, a nawet dokładnie tego, co jest na płycie. Mamy jedynie pewne przybliżenie i swego rodzaju „wersję” tego, co miało miejsce przed mikrofonami lub w komputerze. A to, jaka to wersja zależy przede wszystkim od jej „interpretacji” przeprowadzonej przez system audio. I dlatego właśnie konstruktor jest częścią tego, co słyszymy – to on proponuje swoją własną, dla niego definitywną, a dla nas opcjonalną wersję nagrania.
Dlatego właśnie tak ważne jest zapoznanie się z maksymalną ilością materiałów firmowych, wywiadów, testów oraz urządzeń danego producenta. Idealnie byłoby pojechać do fabryki, porozmawiać z inżynierami, właścicielem itp. i posłuchać CAŁEGO systemu tak, jak to sobie ci ludzie wyobrażali. Niestety zrealizowanie większości z tych postulatów jest nierealne – z powodów finansowych, ograniczeń czasowych itp. Najbardziej prawdopodobny, a przez to wymagany, wydaje się więc odsłuch systemu.

Lavardin pokazuje to, o co chodziło jego ludziom w każdym produkcie oddzielnie i to bez cienia wątpliwości. Dopiero jednak razem dają spektakl i popis możliwości. Wcześniej można było przypuszczać, dociekać, a teraz to słychać. Brzmienie kolumn Lecontoure z Lavardinem wcale nie jest „le konturowe”. Dokładnie odwrotnie – dźwięk jest nieprawdopodobnie wręcz gładki, miękki, raczej ciemny i pozbawiony wszystkiego tego, co zwykle kojarzy się z elektroniką, a więc rozjaśnień, ostrości, „piasku” itp. To na tyle inny dźwięk, tak inna wizja tego, co jest w nagraniu, że trzeba mówić o dźwięku „autorskim” w tym sensie, w jakim były przekłady ksiąg Biblii autorstwa Czesława Miłosza. To inny „głos”, inne patrzenie na świat. I właśnie dlatego łatwo będzie zdecydować, czy ta wizja współgra z naszymi oczekiwaniami.
Niezależnie jednak od werdyktu nie można nie docenić zalet o których mowa. Bo po takim seansie już każdy system będzie się wydawał agresywny i nachalny. Wreszcie, po detoxie, wrócimy do poprzedniego stanu, ale nie w takiej mierze, jak z bardziej mainstreamowymi produktami – gdzieś w tyle głowy będzie ten wzór, może i nie całkiem pozbawiony własnego charakteru, ale za to niezwykle pociągający.

Zacznę od początku. Dźwięk dobywa się z okna pomiędzy kolumnami. Stanowią one nieprzekraczalną granicę, poza którą są terytoria niczyje. Tak jest przy ustawieniu z głośnikami wysokotonowymi do wewnątrz. Przy zamianie miejscami lewej i prawej kolumny dźwięk się poszerza, ale traci na zwartości pośrodku sceny. Trzeba więc wybrać coś dla siebie – ja wolałem z głośnikami do wewnątrz. Tak rysowana scena jest bardzo gęsta i treściwa. To prawdziwe okno na świat, a nie jakieś elektroniczne gadżety – okno na świat zupełnie inne od tego, w którym przyszło nam żyć…
Okno pomiędzy kolumnami pokazuje niewiarygodnie spójny obraz. Po raz pierwszy słyszałem u siebie tak dobrze odtworzone stereofoniczne wersje nagrań Carmen McRea z płyty pod tym samym tytułem, nagranej dla Bethlehem. Dołączono je do podstawowego, monofonicznego materiału. Słuchając McRea na wielu, wielu systemach zdawałem się rozumieć, dlaczego tak rozumiane stereo było uznawane przez realizatorów nagrań za coś gorszego niż mono. Bo gorsze jest i kropka. Francuski system pokazał to nagranie w inny sposób. Rozrzucenie instrumentów skrajnie w obydwu kanałach i przyporządkowanie do jednego z nich głosu wokalistki wciąż jest nienaturalne, jednak dzięki koherencji przestrzeni między kolumnami, niemal namacalnemu „powietrzu” słuchałem tego z przyjemnością, jak gdyby wyizolowywanie obydwu kanałów było wcześniej błędem. To ciągle były dwa kanały, a nie stereo, ale słychać też było łączność między nimi, jakby po raz pierwszy wspólna dla wszystkich elementów przestrzeń studia połączyła się ze sobą, jakby „ponad” techniką.

W inny niż zwykle sposób pokazywani są też wokaliści. Instrumenty zresztą też, ale to właśnie głosy są tutaj najważniejsze. No tak – teraz muszę zająć stanowisko w sprawie równowagi tonalnej… Ale może to i dobrze – będzie pełny obraz.
Jak mówiłem, dźwięk jest nieco ciemny, a to dlatego, że wysokie tony są raczej wycofane. Nie ma co do tego wątpliwości. Co ciekawe, wypróbowałem przełącznik na tylnej ściance, pozwalający dodać góry, ale nawet w niższym położeniu (+2 dB) dźwięk tracił spójność i robił się po prostu za jasny. Wyraźnie słychać, że nie o to chodziło konstruktorom i że ma to służyć chyba wpasowaniu kolumn w inny system, albo w mocno wytłumione pomieszczenie. U mnie góra była wycofana, ale nie jej kawałek, nie jakieś pasmo, a łagodnie całość. Tego nie da się zrobić przypadkiem. Dźwięk był dzięki temu niebywale plastyczny – to pochodna takiego zabiegu – ale wcale nie zgaszony. M.in. właśnie na tym opieram moje przypuszczenia dotyczące konkretnych wyborów. Każda płyta pokazywana była tak, jak została nagrana, tj. bez wyraźnych modyfikacji. Jeśli wyższa góra była nieco jasna, jak na płycie Anji Garbarek Briefly Shaking czy Petera Gabriela So, to będziemy o tym wiedzieli. Jednocześnie jednak ostatnia z wymienionych płyt zagrała naprawdę świetnie – byłem zaskoczony, jak przy nieco wybaczającej barwie udało się pokazać jej zalety, często grzebane razem z wadami. Z kolei płyta Garbarek, wydana w formie Copy Control Disc, a więc z wymuszoną niestabilnością odczytu (informacje o tej technologii antypirackiej TUTAJ) przy spiętrzeniach dźwięku brzmiała tak, jak zwykle – czyli jasno i agresywnie.
Zajmijmy się jednak wokalami. Jedną z ważnych cech tego grania jest brak wyraźnie rysowanych brył. Scena dźwiękowa to nie zestaw oddzielnych, wypukłych, posiadających swoje własne faktury zdarzeń, a raczej przedstawienie ciągłe. Patrząc przed siebie, odbierając przekaz, nie ma się wrażenia przeciskania wśród zawieszonych gęsto ubrań. Tutaj od razu trafiamy na gęstą „błonę” wydarzeń, na gęstą materię. I właśnie dlatego sposób prezentacji wokalistów jest w tym przypadku szczególny. Mają oni niezwykłą łatwość śpiewu. Nie, to nie głupota, ale coś spisanego z natury – puszczając kolejne płyty z ciekawością oczekujemy na to, jak ten ktoś zaśpiewa, na co położy nacisk, jak się na scenie zachowa. Pomaga temu ponadprzeciętny sposób pokazywania informacji niskosygnałowych, pokazujących świetną rozdzielczość środka pasma. Dotychczas myślałem, że rozdzielczość + barwa dają faktury wypukłe, dają „namacalny” przestrzennie obiekt. Francuski system pokazał mi, chyba po raz pierwszy w moim życiu, że można to zrobić inaczej.

Jeśliby się dłużej zastanowić, to takie właśnie granie przypomina w dużej mierze to, co słyszałem z systemu Combak Corporation (Reimyo+Bravo!+Harmonix), testowanego dokładnie dwa lata wcześniej (TUTAJ). Mimo kompletnie innej technologii, zupełnie innych założeń dotyczących kolumn, zupełnie niepodobnych kabli te dwa zestawy przynosiły coś, co wywoływało u mnie podobne wrażenia. Nie chciałem od razu z tym wyjeżdżać, bo musiałbym się bez zastanowienia podpisać pod stanowiskiem firmy, dla której technika lampowa była wzorcem, a eliminacja zniekształceń pamięciowych miała do niej doprowadzić. Ale tak to właśnie słychać.
To bardzo miękki dźwięk, przypominający to, co słyszymy w rzeczywistości. Nie do końca, bo np. średni bas Lecontoure’ów mógłby być nieco sztywniejszy, lepiej pokazujący uderzenie stopy perkusji z płyty Kings of Leon. To jednak wymaganie stawiane dźwiękowi w domu. W rzeczywistości perkusja słuchana z odległości kilkunastu metrów, a więc w sytuacji koncertowej brzmi dość podobnie do tego, co słyszałem z tymi kolumnami.

Głównym zakresem jest średnica. Ale nie dlatego, że jest wypchnięta do przodu. W takim kształtowaniu odbioru pomaga słabsza góra, ale nie ona stanowi o takiej barwie. Niski środek i dół są mocne, pełne, nie chodzi więc o wulgarne granie środkiem. Mimo to zwracamy uwagę przede wszystkim na wokale, na instrumenty z tego przedziału pasma itp. Myślę, że to dlatego, że średnica i góra pasma są naprawdę rozdzielcze i „czujne”. To, że dzieje się to bez rozjaśnień i z nisko położonym akcentem jest czymś unikalnym. Dół, jak mówiłem, jest mocny i pełny. Schodzi naprawdę nisko, co potwierdziły utwory z płyty Garbarek, a także z Homeland Laurie Anderson. Nie ma się przy tym wrażenia grania z subwooferem. Dół jest bardzo ładnie sklejony ze średnicą, prawdopodobnie dlatego, że dużą część basu obsługuje głośnik niskośredniotonowy na przedniej ściance. Jego duża średnica wywołuje też innego rodzaju implikacje, ale o tym zaraz. Teraz ważne jest, że choć bas jest z tyłu, choć jest blisko podłogi, to nie ciągnie się, nie gra osobno. Jego rozdzielczość nie jest tak dobra, jak pasma powyżej jakiś 100 Hz, ani też jak w innych, klasycznych kolumnach. Podobnie, jak z górą, jest to jednak element „towarzyszący”, mający w jak najlepszym świetle pokazać środek pasma.

Mówiąc o implikacjach miałem na myśli problem z kierunkowością przetwornika niskośredniotonowego. Z teorii wiemy, że im większa średnica membrany, tym niżej pasma przenoszenia przetwornik ten zaczyna grać wąską wiązką. Innymi słowy – zadane pasmo przenoszenia jest prawdziwe tylko na jego osi głównej. Lekki ruch w bok i wyższe partie zaczynają być tłumione. Przy takiej konstrukcji, a 210 mm woofer i kopułka to rzadkie połączenie, trzeba uważać na doginanie kolumn. Myślę, że pod względem wyrównania pasma optymalne będzie skierowanie kolumn bezpośrednio na słuchacza. Inaczej wyższa średnica może być lekko wycofana. Chyba, że taka akurat charakterystyka zgra się w państwa systemem, pokojem lub upodobaniami – ja mówię o sytuacji modelowej.

Lavardin z kolumnami Lecontoure kreuje inny świat. Świat miękkich obić, pastelowych kolorów, głębi. Głębi bezpiecznej, oswojonej. Oswojone wydają się też wszystkie nagrania – zarówno te lepiej wykonane, jak i słabsze. Mimo to różnicowanie ich barw jest bardzo dobre i nie prowadzi do homogenizacji brzmienia. Dynamika i zwartość średniego basu mogłyby być lepsze, ale najwyraźniej przy takiej prezentacji inaczej się nie dało. A prezentacja jest przemyślana i dokonana z rozmysłem. Słuchając francuskiego systemu jesteśmy zapraszani do tego świata. Możemy oczywiście odpowiedzieć „nie”, ale będziemy tego trochę żałowali, bo odcisk tego grania zostanie w nas już na zawsze. Da się lepiej, da się inaczej, ale trzeba się samego siebie zapytać, czy aby jest sens, czy warto, czy nie lepiej potraktować tego systemu jak okazji do zakończenia poszukiwań.

BUDOWA

Lecontoure Loudspeakers Stabile 210

Stabile 210 jest największą konstrukcją firmy Lecontoure. To trójdrożna kolumna z niezwykle nietypowo rozwiązaną sprawą basu – obudowa jest zamknięta, ale duży, 240 mm głośnik z papierową, powlekaną membraną umieszczono na tylnej ściance, blisko podłogi. Przy umieszczonych gdzieś w połowie wysokości pojedynczych, niezłoconych (wyglądają jak berylowe, satynowane) zacisków głośnikowych widać dwa przełączniki – jeden regulujący ilość wysokich tonów (+3 dB/Linear/+2 dB) i drugi regulujący ilość niskich tonów (low cut/linear).

Z przodu widać tylko dwa przetworniki, jak w monitorze – wysokotonową kopułkę pierścieniową o średnicy ø 25 mm oraz 210 mm głośnik średniotonowy z wielowarstwową membraną z polimerów. Biorąc pod uwagę wielkość tego ostatniego można założyć, że z dużym prawdopodobieństwem mamy do czynienia z pełnopasmowym systemem dwudrożnym, wspomaganym od dołu przez dodatkowy głośnik niskotonowy. Niestety nie podano punktów podziału, wiadomo tylko, że obydwa woofery pracują w jednej, dużej komorze. Głośnik wysokotonowy jest przesunięty względem osi kolumny, a na jego front naklejono krążek z czarnego filcu. Wszystkie przetworniki są wklejone, dlatego bez uszkodzenia obudowy nie da się kolumn rozebrać.
Na sekcję średniowysokotonową nakłada się maskownicę. Jej podstawą jest płyta MDF, na którą naciągnięto czarną tkaninę. W płycie wycięto otwory – ten na głośnik wyskotonowy ma kształt strzałki i najwyraźniej sugeruje kierunek „do środka”, a więc z kopułkami na zewnątrz.

Obudowę wykonano z 22 mm sklejki i 40 mm płyty MDF. Oklejono zaś naturalnym fornirem, a fragmenty polakierowano na czarno. Patrząc od przodu ma się wrażenie, że jest to średniej wielkości kolumna podłogowa, zawieszona od tyłu na grubej płycie i podparta w jednym pukcie na grubej podstawce (to te czarne wstawki). Płyta tylna, wysunięta poza obrys kolumny rzeczywiście ma ją wzmocnić. W kolumnie, przy przedniej krawędzi, wkręca się kolec. Z tyłu, właśnie w owej wzmacniającej płycie, wywiercone są dwa otwory o sporej średnicy. Wkłada się w nie metalowe kulki, przykręcone z kolei do dolnej podstawy. Chociaż więc kolumna składa się de facto z dwóch oddzielnych elementów, to pracują one jako całość.

Jak mówiłem, przyłącze znajduje się na tylnej ściance. Podobnie, jak we wzmacniaczach Lavardina, tak i tutaj tabliczka znamionowa ma formę przyklejanego kawałka folii. Niezbyt to urodziwe, a i pewnie niezbyt trwałe, ale to jeden z przejawów „inności” Francuzów. Głośniki zostały wklejone, więc nie wiem, jak wygląda zwrotnica i wnętrze kolumny.

Model C62

Przedwzmacniacz C62 jest niewysokim urządzeniem (wysokość 1U), z obudową w całości wykonaną z aluminium. Firma ma swój własny warsztat z maszynami CNC Vitronics-Soltec, gwarantującymi precyzję na poziomie 1/100 mm, będącymi w stanie wykonać w ciągu godziny do 18000 czynności, dlatego jest w stanie zrobić to z naprawdę ogromną dokładnością. I rzeczywiście – obudowy są świetnie spasowane i w swojej prostocie ładne.
Front to gruby na 10 mm, płaski pas metalu w czarnym kolorze z dwoma metalowymi, świetnie wykonanymi gałkami. Ich satynowe wykończenie ładnie kontrastuje z głęboką czernią szczotkowanego i anodowanego frontu. Jedną zmieniamy poziom siły głosu, a drugą wybieramy jedno z sześciu wejść liniowych. I znowu – system nie jest sterowany pilotem. Trzeba się fatygować samemu. Pośrodku, na osi C62 jest jeszcze sporej wielkości, czerwona dioda sygnalizująca włączenie przedwzmacniacza do sieci. Przy zmianie wejścia sygnał na wyjściu jest mutowany, a gałka przez chwilkę mruga.
Z tyłu, pod naklejoną kartką z opisem wejść widać dwa rządki naprawdę godziwych gniazd RCA – Lavardin produkuje tylko urządzenia niezbalansowane. Mamy tam sześć wejść liniowych oraz dwa wyjścia – ze stałym poziomem do nagrywania i ze zmiennym do końcówki (lub końcówek, bo w ofercie są też monobloki MAP). Opcjonalnie można wyposażyć Lavardina w przedwzmacniacz gramofonowy MM. Skrajnie z lewej strony umieszczono gniazdo sieciowe IEC z mechanicznym wyłącznikiem. Na gnieździe czerwoną farbą zaznaczono bolec „live” kabla zasilającego. Firma zwraca szczególną uwagę na właściwe podłączenie napięcia sieciowego, dołączając tym samym do innych producentów – YBA, Luxmana, Ayon Audio czy Trigona.

Układ zmontowano na dwóch płytkach. Jedną, z układami zasilającymi, zamknięto pod dużym ekranem. Nie udało mi się jej odkręcić. Została przykręcona do dna obudowy za pośrednictwem krótkich dystansów i gumowych przekładek, mających stłumić ewentualne drgania transformatora zasilającego. Spod ekranu wychodzą trzy cieniutkie kabelki, dostarczające napięcie na drugą płytkę, z układami wzmacniającymi. Gniazda wejściowe są zakręcane, z sygnał z nich prowadzony jest na płytkę krótkimi miedzianymi kabelkami typu solid-core. Źródło wybierane jest w przekaźnikach. Są hermetyczne – wybrano je ze względu na rodzaj styków: są one powlekane trzema warstwami – złotem, srebrem i stopem palladu. Cały układ jest dyskretny, z precyzyjnymi, metalizowanymi opornikami i wieloma tranzystorami. Na wejściu mamy duży potencjometr Alpsa „Blue Velvet” z osią przedłużoną do przedniej ściance. Zaraz za nim są dwa małe prostopadłościany, w których najwyraźniej mamy moduły wzmacniające. Reszta układu jest jednak klasyczna, ze zwykłymi tranzystorami. Na wyjściu mamy kolejne przekaźniki, służące do odcinania sygnału przy przełączaniu wejść. Przedwzmacniacz stoi na trzech gumowych nóżkach – dwóch z przodu i jednej z tyłu. Nie ma do niego pilota.

Dane techniczne (wg producenta):
Wejścia: 6 liniowych
Wyjścia: regulowane, magnetofonowe
Impedancja wejściowa: 10 kΩ
Czułość wejściowa: 330 mV
Maksymalny poziom wyjściowy: +20 dB
Impedancja wyjściowa: 75 Ω
Wzmocnienie (gain): 12 dB
Zniekształcenia harmoniczne: 0,001% (przy maksymalnej mocy)
Wymiary (WxSxG): 80 x 430 x 340 mm
Waga: 6 kg
Pobór mocy: 10 W bez sygnału; 40 W maksymalnie

Model AP150

Model AP150 jest wersją wzmacniacza zintegrowanego Model IT bez modułu przedwzmacniacza. Obudowa jest podobna, jak w C62, tyle, że wyższa. Umieszczone z boków radiatory mają ładnie sfrezowane (zaokrąglone) krawędzie, nie kaleczą więc przy przenoszeniu – a tak miałem ostatnio z końcówką mocy BAT-a VK-255SE.
Z przodu widać tylko duży wyłącznik sieciowy, czerwoną diodę wskazującą działanie urządzenia oraz cztery chromowane śruby, mocujące czołówkę do chassis.
Z tyłu są dwa wejścia RCA – dla lewego i prawego kanału oraz zaciski głośnikowe. Jest też gniazdo sieciowe IEC z zaznaczonym „gorącym” pinem. Przyłącza nie są opisane bezpośrednio przy nimi, a na doklejonej folii. Piękne to nie jest i teraz się już tego nie spotyka zbyt często – przynajmniej w urządzeniach produkowanych w większych ilościach. Układy wewnątrz podzielono między trzy płytki (w IT były cztery). Z gniazd wejściowych sygnał biegnie do płytek z końcówkami mocy. Biegnie miedzianymi, nieekranowanymi kabelkami typu solid-core. Płytki końcówek mocy są dwie, przykręcone bezpośrednio do radiatorów, po dwóch stronach urządzenia. Sugeruje to niski przesłuch między kanałami. Układ wzmacniający jest rozbudowany, choć tak naprawdę najważniejsze są cztery, niewielkie tranzystory, przykręcone do radiatorów – dwa sterujące i dwa, pracujące w push-pullu TIP147+TIP142 National Semiconductors. Te ostatnie to tak naprawdę układy Darligtona – dwa tranzystory bipolarne w jednej obudowie. Kosztują po 3,5 zł sztuka, więc to nie one tu ważą na cenie. Tak naprawdę chodzi o opatentowany układ, o czym informują zresztą napisy na płytkach. Cały układ wzmacniacza jest tranzystorowy i tylko w sprzężeniu zwrotnym znajdziemy układ scalony. Bardzo ładnie wyglądają elementy bierne – precyzyjne, metalizowane oporniki oraz polipropylenowe kondensatory Philipsa i Evoxa. Dodajmy jeszcze, że wyjście końcówek kluczowane są sporymi przekaźnikami.
Bardzo rozbudowany jest przy tym zasilacz. Jego podstawą jest bardzo duży transformator toroidalny, zamknięty wraz z filtrem sieciowym w dużej, aluminiowej, ekranującej puszce, odsprzęgnietej podobnie, jak zasilacz w przedwzmacniaczu. Układ wewnątrz został opatentowany, a wykonuje go francuska firma CEVL. Ma on dwa uzwojenia wtórne – osobne dla obydwu kanałów. Kondensatorów jest dwanaście, po sześć na kanał – cztery duże BC i dwa mniejsze Nichicony.

AP150 jest wzmacniaczem najczęściej wybieranym przez firmę JMLab do prezentacji kolumn serii Utopia – TUTAJ.

Dane techniczne (wg producenta):
Impedancja wejściowa: 10 kΩ
Czułość wejściowa: 780 mV
Moc wyjściowa: 2 x 55 W RMS (8 Ω)
Zniekształcenia harmoniczne: 0,001% (przy maksymalnej mocy)
Wymiary (WxSxG): 135 x 430 x 340 mm
Waga: 12 kg
Pobór mocy: 35 W bez sygnału; 400 W maksymalnie

CMA317 + CML83 + CMR

Kable tej firmy stanowią integralną część systemu. Tak uważają ludzie z Lavardina i muszę przyznać, że łatwiej zgrać to wszystko właśnie w firmowym systemie. Pamiętam dobrze rozmowę z szefem MIT-a na temat elektroniki Spectrala i konieczności stosowania tych marek wspólnie i wiem, że tu chodzi po prostu o odpowiednie dopasowanie impedancyjnego oraz pojemnościowego nadajnika oraz odbiornika. A urządzenia projektowane są i odsłuchiwane właśnie z tymi kablami. A nie są one tanie. Tym większym zaskoczeniem jest więc ich nijaki wręcz wygląd. Jedynym wyróżniającym je elementem nie związanym z dźwiękiem są metalowe pudła, przypominające pudła na rolki filmowe.

Kabel głośnikowy CMA317 wykonany jest z dwóch osobnych, dość cienkich biegów i zakończony jest złoconymi wtykami BFA (przypominającymi banany). Wyraźnie chodziło o zredukowanie masy oraz ilości metalu – w czym przypomina to zabiegi DNM Reason i testowanych ostatnio przez Marka kabli Liveline (TUTAJ). Kable są dość giętkie i łatwe do podłączenia. Nic nie wiadomo o ich budowie wewnętrznej. Forma deklaruje, że podobnie jak w elektronice są to kable „Ultra Low Memory”. I chyba o to właśnie chodzi z ich „odchudzaniem”.

Interkonekty CML83 zakończone są niewielkimi wtyczkami RCA, na które naciągnięto płaszcz termokurczliwy. Podobnie jak w niektórych kablach Chorda, na każdy kanał składają się dwa osobne biegi, spięte tuż przy wtyczce. Przenosząc więc opis techniczny Chorda na Lavardina (bo tutaj go nie znajdziemy) chodziło najwyraźniej o prowadzenie „gorącej” żyły i „ujemnej” osobno, w swoich własnych ekranach, podpiętych do masy od strony źródła. Stąd ważna jest och kierunkowość, zaznaczona na małych foliach wystających z naklejonych z jednej strony kabla.

Kabel sieciowy CMR od zwykłych kabli komputerowych, przynajmniej z zewnątrz, wyróżnia się tylko jednym szczegółem – niewielka puszką zamocowaną przy wtyki IEC. Co w niej jest – nie mam pojęcia. Moc pobierana przez podłączone nim urządzenie nie powinna jednak przekraczać 100 W, jest to więc najwyraźniej jakiś filtr. Niestety został zalany czarnym materiałem tłumiącym, więc nie da się podglądnąć, co tam siedzi.

Producent:
Lavardin Technologies
CEVL 42, Rue de la République
37230 Fondettes, France
Tel.: +33 (0) 247 49 70 92
Fax: +33 (0) 247 49 70 91
e-mail: info@lavardin.com



Pobierz test w PDF

g     a     l     e     r     i     a


System odniesienia

  • odtwarzacz CD: Ancient Audio Lektor AIR
  • przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio Sensor Prelude IC (test TUTAJ)
  • przedwzmacniacz: Polaris II + zasilacz AC Regenerator, (wersja z klasycznym zasilaczem, test TUTAJ)
  • końcówka mocy: Tenor Audio 175S (test TUTAJ)
  • wzmacniacz zintegrowany: Leben CS300XS Custom Version (recenzja TUTAJ)
  • kolumny: German Physiks HRS 120 Carbon (test TUTAJ), Chario Academy Sonnet (test TUTAJ) + oryginalne podstawki
  • słuchawki: Sennheiser HD800, AKG K701, Ultrasone PROLine 2500, Beyerdynamic DT-990 Pro, wersja 600 - (recenzje TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ)
  • interkonekty: CD-przedwzmacniacz: Mexcel 7N-DA6300, artykuł TUTAJ, przedwzmacniacz-końcówka mocy: Wireworld Platinum Eclipse.
  • kable głośnikowe: Tara Labs Omega Onyx
  • kable zasilające: Acrolink Mexcel 7N-PC9300 (wszystkie elementy, recenzja TUTAJ) i Acrolink Mexcel 7N-PC7100 (Leben CS-300XS (SP); recenzja TUTAJ)
  • listwa sieciowa: Gigawatt PF-2 (recenzja TUTAJ)
  • stolik SolidBase IV Custom; opis TUTAJ
  • pod odtwarzaczem podkładki Ceraball (artykuł TUTAJ)
  • gramofon: Avid Acutus Reference (test TUTAJ)
  • wkładki gramofonowe: Air Tight PC-1 Supreme (test TUTAJ), Miyajima Laboratory Waza (test TUTAJ), Denon DL-103SA (test TUTAJ)