pl | en

Wzmacniacz mocy (albo i dwa…)

 

Burson Audio
TIMEKEEPER

Producent: Burson Audio

Cena: 2600 USD/sztuka

Kontakt:
Burson Audio
Melbourne | Australia

e-mail: info@bursonaudio.com

www.bursonaudio.com


Kraj pochodzenia: Australia


o to jest: małe, srebrne i głośno gra? Jeśli odpowiedzieliście państwo: Burson, to macie rację. To, że coś jest małe i głośno gra to jednak w dzisiejszych czasach żaden wyczyn. Jeśli więc pod nazwę „Burson” podstawiliście państwo dowolną inną, też mieliście rację. Wydobycie 100 W i więcej z maleńkiego urządzenia jest dzisiaj naprawdę proste – a to dzięki klasie D, w której operuje część końcówek mocy oraz zasilaczom impulsowym, najczęściej z takim wzmacniaczem zintegrowanym. Wystarczy wspomnieć polską firmę Audiomatus, której mocarne końcówki mocy niegdyś testowałem – w tym 500-watowy model AM500 (czytaj TUTAJ). Wzmacniacz był znakomity, niedrogi i – jak się okazało – korzystał z modyfikowanych w Polsce modułów ICEPower firmy Bang & Olufsen. Jego rozmiary przypominały to, co zobaczymy odpakowując wzmacniacz Timekeeper firmy Burson – przednia ścianka miała szerokość połowy studyjnego „racka”, wzmacniacz był dość niski i niezbyt głęboki. Duża część, niezbyt dużej wagi i tak przypadała stalowej obudowie.
Tak dalece idąca miniaturyzacja w wysokiej klasy urządzeniach hi-fi możliwa była dzięki postępom w konstruowaniu wzmacniaczy, których końcówka pracuje w klasie D – tranzystory są w niej albo całkowicie „otwarte”, czyli przepuszczają maksymalny prąd, albo całkowicie „zamknięte”, czyli nie przepuszczają niczego. Ponieważ znacząca część muzyki to niewielkie sygnały, tranzystory w takim wzmacniaczu w przeważającym okresie czasu są zamknięte, czyli nie pracują; ergo – nie przewodzą prądu i się nie grzeją. To oznacza zaś, że nie wymagają dużych, kosztownych, ciężkich radiatorów, które owo ciepło w klasycznych urządzeniach odprowadzają. To także duża oszczędność, ponieważ duże radiatory są po prostu drogie.
Drugim elementem, który często jest z klasą D powiązany to zasilacz impulsowy. Choć nie jest to regułą – już pierwsze znane wzmacniacze w klasie D, firmy TacT, korzystały z liniowego zasilania, a i najlepsze – moim zdaniem – obecnie dostępne na rynku urządzenia tego typu, produkowane przez japońską firmę SPEC, zasilane są za pomocą toroidalnego, ciężkiego transformatora i banku kondensatorów. Wspomniane moduły ICEPower to jednak niewielkie płytki, na których jest i wzmacniacz, i zasilacz – impulsowy. I to kolejne miejsce, w którym można zaoszczędzić – transformator w takim układzie jest maleńki, ponieważ zamiast pracować z częstotliwością zasilania, tj. 50 lub 60 Hz, pracuje z wielokrotnie wyższymi częstotliwościami (nawet setek kHz); a to oznacza wysokie napięcia i małe prądy. I małą wagę. Wszystkie te zalety są przez wiele firm wykorzystywane i powstają w tej chwili udane, naprawdę fajne urządzenia tego typu – od najtańszych do prawdziwie high-endowe.


Powyższy paragraf ma służyć jednemu: pokazaniu, że fajne urządzenie można zrobić w taki, czy inny sposób. Ważne, żeby być w tym konsekwentnym i starać się daną technologię rozwijać i ubogacać tzw. stan wiedzy. Burson Timekeeper jest inny niż to, o czym pisałem powyżej – w torze wzmacniającym nie znajdziemy ani jednego układu scalonego (w klasie D to obowiązkowo modulator, najczęściej PWM), końcówka pracuje w klasie AB, zasilacz jest klasyczny, a moc wysoka. Mimo to wzmacniacz jest niewielki – jego wymiary to: 265 mm x 250 mm x 80 mm.

Może i jest niewielki, ale bardzo solidnie wykonany. Obudowę w całości wykonano z aluminium. Boczne ścianki utworzone zostały raczej niewielkich, jak na podawaną moc, radiatorów. Podczas grania nagrzewają się one znacznie, podobnie jak i cała obudowa, również biorąca udział w chodzeniu tranzystorów końcowych. Kiedy spojrzymy na tylną ściankę okaże się, że chłodzenie pasywne wspomagane jest wymuszonym – we wnętrzu zamontowano niewielki wiatraczek. Podczas odsłuchów go nie słyszałem. Firma wyjaśnia, że wiatraczkiem steruje mikroprocesor i że włącza go w naprawdę ekstremalnych przypadkach, np. „w gorącej Kalifornii”. Przez 95% czasu wiatraczek jest wyłączony. Efektywne chłodzenie ma zapewnić specjalnie pod tym kątem dopracowany sposób montażu obudowy – w porównaniu do poprzedniej generacji mamy kilkadziesiąt śrub mniej. Obudowa ma się zachowywać jak zwarty blok z aluminium. Tworzą ją cztery aluminiowe płyty (o grubości do 6 mm) – górna i dolna, przednia i tylna (tak, to nie jest wyginana blacha) i boki – w tej roli radiatory. Ich pióra są niewielkie, jednak karbowane, co zwiększa powierzchnię chłodzącą.
Na przedniej ściance mamy jedynie małą diodę LED w kolorze niebieskim oraz wyfrezowane głęboko logo firmy. Ponieważ to końcówka mocy, z tyłu jest niewiele przyłączy. Jest stereofoniczna para gniazd wejściowych RCA oraz pojedyncze wejście XLR. Już wyjaśniam: Timekeeper jest wzmacniaczem stereo o budowie niesymetrycznej – sygnał doprowadzamy wówczas wejściami RCA. Może jednak procować także jako monoblok w trybie mostkowym („bridge”) i wtedy każdy z kanałów tworzy jedną gałąź układu symetrycznego – wówczas można skorzystać z wejścia XLR Jeśli jednak nasze źródło lub przedwzmacniacz nie ma takich wyjść, sygnał doprowadzamy do jednego z wejść RCA – zaraz za nim jest symetryzowany i wzmacniany w tej formie.
Gniazda są naprawdę solidne złocone. Podobnie jak gniazda głośnikowe. Poniżej wejścia XLR umieszczono przełącznik między wejściami RCA i XLR oraz trybu Bridge. I jest jeszcze gniazdo sieciowe IEC sprzęgnięte z mechanicznym wyłącznikiem. Urządzenie stoi na niewielkich nóżkach z aluminium i gumowych półsfer – znam takie z wielu, produkowanych w Chinach urządzeń, np. Xindaka.

Układ elektroniczny zmontowano na trzech głównych i jednej pomocniczej płytce. Zanim jednak do nich dotrzemy, przy rozkręcaniu obudowy, z przyjemnością przyjrzymy się solidnym płytom, z jakich się składa, a także dokładnemu ich montażowi.
Pośrodku mamy zasilacz. Jego podstawą jest duży transformator toroidalny o mocy 300 W, zamknięty w puszcze tłumiącej promieniowanie EMI. Transformator jest jeden, jednak z pięcioma uzwojeniami wtórnymi, a co za tym idzie pięcioma osobnymi zasilaczami – najwyraźniej osobno zasilane są sekcje wejściowe lewego i prawego kanału, sekcje prądowe i układy pomocnicze. W sumie w zasilaczu pracują kondensatory o pojemności 40 000 μF. Płytki z końcówkami przykręcono do radiatorów. Widać na niej wyłącznie bardzo dobre elementy bierne – kondensatory polipropylenowe Wima, różnego typu, a jeśli elektrolityczne to Elna Silmic II i innego typu, tej samej firmy, równie dobre. Oporniki są precyzyjne, część z nich to Dale. W każdym kanale pracują dwie, równoległe pary tranzystorów końcowych. Całość wygląda znakomicie.
Układ ten dopracowywany był w ciągu wielu lat. Zaczęto od stosowania tranzystorów FET (Field Effect Transistor) na wejściu, ale podczas prac nad wzmacniaczem słuchawkowym/przedwzmacniaczem Soloist poświęcono sześć miesięcy na zaprojektowaniu symetrycznego wejścia na tranzystorach bipolarnych. Po porównaniach okazało się jednak, że wejście bipolarne miało nijaką, pozbawioną życia średnicę. Projekt więc zarzucono. We wzmacniaczu Timekeeper znajdziemy jednak tranzystory bipolarne, ale tylko w sekcji napięciowej. Najwyraźniej udało się osiągnąć kompromis między barwą FET-ów i dynamiką oraz rozdzielczością bipolarów. FET-y są na wejściu, zarówno w charakterze symetryzatora sygnału z wejścia RCA w trybie bridge, jak i jako buforów wejściowych. Burson może bowiem pracować w dwóch trybach: stereofonicznym – oddaje wówczas 2 x 80 W (8 Ω) – oraz mostkowym, jako monoblok, oddając aż 240 W sinus (8 Ω; 270/4 Ω) i 300 W w piku!

Na tylnej ściance znajdziemy informację o tym, że jest to: Timekeeper Power Amp, Model No. PA-160 i że został zaprojektowany przez Burson Audio Melbourne. Nie ma informacji o tym, gdzie został wyprodukowany, ale po przyglądnięciu się mu, po spojrzeniu na cenę, jasne będzie, że w Chinach – świadczą o tym użyte elementy obudowy, w tym charakterystyczne nóżki oraz gniazda głośnikowe, a także piaskowanie radiatorów, rzecz nie do pomylenia z niczym innym.

Płyty wykorzystane w teście (wybór)

  • Ariel Ramirez, Misa Criolla, José Carreras, Philips/Lasting Impression Music LIM K2HD 040, K2HD Mastering, “24 Gold Direct-from-Master Edition UDM”, CD-R (1964/2009), czytaj TUTAJ.
  • Et Cetera, Et Cetera, Global Records/Long Hair LHC00071, CD (1971/2008).
  • Foreigner, Inside Information, Atlantic Records/Warner Music Japan WPCR12566, “Atlantic 60th”, CD (1987/2007).
  • Hilary Hahn, Hilary Hann Plays Bach, "Best Classics 100", Sony Classical/Sony Music Japan Entertainment SICC 30087, 2 x Blu-spec2 CD (1997/2012).
  • Puccini, Tosca, Maria Callas, Georges Prêtre, Orchestre de la Société Des Concerts du Conservatoire, EMI/Esoteric ESSE-90079, “Esoteric 25th Anniversary”, SACD/CD (1965/2012).
  • Savage, Tonight, Extravaganza Publishing/Klub80 Records CD001, “25th Anniversary Limited Edition No59/150, CD (1984/2009).
  • The Oscar Peterson Trio, We Get Request, Verve/Lasting Impression Music LIM K2HD 032, K2HD Mastering, “24 Gold Direct-from-Master Edition UDM”, CD-R (1964/2009), czytaj TUTAJ.
Japońskie wersje płyt dostępne na


W budowie australijskich wzmacniaczy możemy wskazać na konkretne rozwiązania techniczne, których zastosowanie wynika z przyjętego punktu widzenia. Mowa o rezygnacji z układów scalonych, wybór klasy AB w miejsce D, stosowanie liniowego zasilacza oraz wybór bardzo drogiej, świetnie wykonanej obudowy. To samo można powiedzieć o ich dźwięku: jest „zrobiony” w dający się dość łatwo uchwycić sposób. Słuchając wzmacniacza, a także – potem – wzmacniaczy z różnymi kolumnami, wybierając do tego płyty, niemal widziałem uśmiech zadowolenia na twarzach jego konstruktorów, kiedy siadali z piwem w dłoni przed kolumnami, szykując się na długą, nocną „posiadówę”. Ich dobre samopoczucie wynikało zaś z dobrze wykonanej roboty – dostali to, co chcieli. Podstawowym trybem pracy tego urządzenia jest, jak zakładam, tryb stereofoniczny. Oznacza to, że do odsłuchu będziemy potrzebowali pojedynczego urządzenia. Tak też przeprowadziłem pierwszą część odsłuchów. Docelowo jednak ludziom z Bursona chodziło jednak raczej o system składający się z dwóch monobloków, w którym każdy ze stereofonicznych wzmacniaczy pracowałby w trybie mostkowym („bridge”), jako urządzenie w pełni zbalansowane, napędzające jedną z kolumn. Dlatego też druga część testu poświęcona była właśnie temu przypadkowi. Wyniki odsłuchu okazały się wyjątkowo interesujące i w cale nie takie czarno-białe, jak by można było na początku pomyśleć.

Timekeeper Stereo Mode

Myślę, że bez długiego deliberowania, po kilku utworach da się powiedzieć, że pochodzący z drugiej strony globu wzmacniacz, przedkłada piękno nad prawdę. Oczywiście o ile to dla nas różne – filozoficznie – pojęcia. W audio nie są tożsame i chyba najpierwszym, że tak powiem, progiem, który trzeba pokonać przy projektowaniu jakiegokolwiek produktu jest dokonanie wyboru: w którym kierunku idziemy. Można wybrać „prawdę”, czyli dążenie do jak najniższych podbarwień i jak najbardziej płaskiej odpowiedzi częstotliwościowej, a także jak najbardziej „neutralnej” barwy.

To dobry trop i znam wiele urządzeń tego typu, które grają obłędnie, prowadząc słuchacza tak blisko wykonawców, jak to tylko możliwe. Tak grają, obecne w moim systemie referencyjnym, wzmacniacz mocy Soulution 710 oraz wzmacniacz słuchawkowy Bakoon Products HPA21.

Ale można inaczej, można postawić na specyficzną eufonię, odpowiednio dobrany rozkład zniekształceń (godząc się w ten sposób z ich nieuchronnością), modelując dźwięk tak, aby spełniał NASZE oczekiwania, niekoniecznie równoznaczne z wyśrubowanymi pomiarami. I takie urządzenia też mogą grać wybitnie, czego przykładem niech będą wzmacniacze Kondo (Audio Note Japan), a w moim systemie przedwzmacniacz Ayon Polaris III [Custom Version] i wzmacniacz słuchawkowy Leben CS300 XS [Custom Version].

Zakładam, że im drożej, tym bardziej te dwie asymptoty są sobie bliższe i dochodząc do perfekcji (oczywiście w pojęciu tymczasowym, prowizorycznym, dostępnym nam w danym momencie) przestajemy zwracać uwagę na to JAK to jest zrobione. Im niżej w cenniku jednak, tym bardziej są one rozbieżne i tym bardziej trzeba się zastanowić nad tym, czego MY po swoim systemie audio oczekujemy.

Timekeeper ma, jak mówiłem, wyraźną „osobowość”. Chodzi oczywiście o wizję konstruktora i jej realizację, łatwiej jest mi jednak antropomorfizować produkt – mam go na wyciągnięcie ręki. Testowany wzmacniacz ma punkt ciężkości barwy ustawiony dość nisko, na wyższym basie. Nie, wysokich tonów nie brakuje, jest ich tyle, ile trzeba, aby oddać strukturę blach perkusji, instrumentów dętych, czy harmoniczne tworzące unikalne brzmienie skrzypiec. Posłuchałem pod tym katem Hilary Hann grającej Partity Bacha i płyta (w wersji Blu-spec CD2) zabrzmiała pięknie, ukazując barwę skrzypiec, akustykę je otaczającą, ale i dużą przestrzeń, w której dokonano nagrania. Tyle tylko, że uwaga słuchacza skupiana jest niżej. Dostajemy dzięki temu poważne, gęste, dojrzałe brzmienie. Wszystkie płyty, jakich słuchałem zagrały co najmniej dobrze, a niektóre spektakularnie, Choć z bardziej analitycznymi, jaśniejszymi wzmacniaczami część z nich obnaża swoje słabości i nie daje równie dużej radości z ich słuchania. To paradoks, ale w audio tak jest – czasem lepiej jest, jeśli słyszymy mniej niż więcej – pod warunkiem, że stoi za tym jakiś pomysł. Tutaj pomysł jest wyraźny i konsekwentnie przeprowadzony.
Najładniej dzięki temu zabrzmiała płyta, która raczej nie jest pierwszym wyborem wyedukowanego, wyrafinowanego miłośnika jazzu czy klasyki – „Tonight” Savage’a. Italo Disco ma marną reputację w świecie muzyki, ale co mi tam – muzyka dla mnie to także wspomnienia powiązane z konkretną płytą, utworami. A Savage to dla mnie wczesna młodość, pierwsze dyskoteki i dziewczyny. Damian Lipiński (VinylMagic.pl) , który przygotowując najnowszy, 32-bitowy remaster wspomnianego albumu wykonał kawał dobrej roboty – nawet oryginalny winyl nie brzmi – moim zdaniem – tak dobrze jak CD. Mam unikalną, numerowaną edycję z podpisem Savage’a i słucham jej dość często. Wzmacniacz Bursona zagrał ją z „pomrukiem” niskich tonów, gładko, plastycznie. Góra miała słodkawą barwę, nie słyszałem cienia chropowatości wysokich tonów, które się co jakiś czas na wspomnianej płycie zdarzają. Ale najważniejsze było to, że z australijskim wzmacniaczem łatwo mi było przywołać wspomnienia, przypomnieć sobie, jak sam słuchałem tych utworów przez lampowy wzmacniacz z magnetofonu szpulowego u siebie w domu. Tak, jakby wszystkie problemy materiału źródłowego zniknęły, jakby nie miały większego znaczenia. Płaci się za to pewną cenę, ale warto!


No i miałem mocny, niski, dopalony bas. W kategoriach absolutnych, czyli w porównaniu ze wzmacniaczem odniesienia i innymi najlepszymi wzmacniaczami, jakie znam, bas Timekeepera jest podkreślony, jest go dużo. Nie przeszkadza to w odbiorze, ale go wyraźnie ukierunkowuje. Zaczynamy słuchać tego, jak gra gitara basowa, kontrabas, jak uderza stopa perkusji. To fajne, duża część systemów na coś takiego nie pozwala, skupiając naszą uwagę na małych detalach. Ale powtórzę – basu jest sporo. Być może właśnie tak dobrze zabrzmiały nagrania z gitarą elektryczną, notorycznie wysuszaną i odchudzaną. Niepowtarzalny spektakl pokazała, pochodząca z 1971 roku, płyta „Et Cetera” krautrockowego zespołu Et Cetera. Jazz-rockowe eksperymenty Niemców są mi bliskie z wielu powodów, a Et Cetera spełnia je co do jednego: to inteligentne, wielowarstwowe granie, które nic, a nic się nie zestarzało i którego za każdym odtworzeniem słucha się, jak po raz pierwszy. Problemem wczesnych nagrań krautrocka jest jednak jakość dźwięku – nie najwyższa. „Et Cetera” jest inna – ma znakomicie ukazaną dynamikę, świetnie pokazaną górę i mięsiste gitary. A tak się składa, że Timekeeper ma w ręku dokładnie te same „karty”. Dostałem więc dużą przestrzeń, rozmach, mocny, niski bas i fantastyczne blachy perkusji – słodkie, ale dobrze umiejscowione w przestrzeni, połączone czymś w rodzaju „fluidu” z resztą pasma.

Timekeeper Bridge Mode

Przejście z trybu stereofonicznego na dual-mono jest równie łatwe jak wypicie dobrego browara w gorące popołudnie i przynosi równie intensywne doznania organoleptyczne. Wyjmujemy z pudełka drugiego Bursona, ponownie podziwiając jakość jego budowy, doceniając ciężar. Stawiamy go obok już wcześniej przez nas używanego i na początek rozpinamy wszystkie połączenia. Tak dla bezpieczeństwa. Wpinamy następnie interkonekty albo do wejścia zbalansowanego – aktywne tylko w trybie „bridge” – albo RCA kanału lewego (biały), a kable głośnikowe do dwóch górnych gniazd – są odpowiednio opisane i nie powinno być problemów z oznaczeniem „gorącego” (+) i „zimnego” (-). Zresztą w tym przypadku obydwa są „gorące” (względem masy). I na koniec dwa kable sieciowe – to konieczny wydatek – identyczne i najlepiej wysokiej jakości. I mamy zupełnie nowy system.

Dźwięk też będzie znacząco inny. Bez przesady oczywiście, to wciąż Timekeeper, ale jednak odbiór muzyki z dwóch wzmacniaczy jest inny niż z pojedynczego. Potrojenie mocy otwiera w głowach szufladę z napisem „power”, czyli basiur, dynamika, kopanie po jajach. Każdy, kto miał do czynienia z najdroższymi wzmacniaczami wie, że to bzdura. Jeśli tak właśnie się dzieje, jeśli podwojenie mocy wprowadza do dźwięku tylko te elementy, to wypnijmy kabel sieciowy wzmacniacza ze ściany zakręćmy nim i wpiętym do niego urządzeniem młynka nad głową i pierdyknijmy nim o ścianę – oszczędzimy sobie mnóstwo czasu. Szkoda tracić go na pierdoły. Najwięcej i tak dzieje bowiem się w kilku pierwszych watach. Ale dodatkowa moc, jeśli jest dobrze zagospodarowana, daje coś zupełnie unikalnego i to z każdym rodzajem kolumn, bez względu na ich skuteczność.
Timekeeper pokazuje o co naprawdę w tym chodzi: w dźwięku jest więcej życia, a brzmienie jest lepiej różnicowane i po prostu bardziej rozdzielcze. Ale nie w sensie: szczegółowe – nie w tym rzecz. Jeśli posłuchamy pod tym kątem, chociażby, „We Get Request” Oscar Peterson Trio, z fantastycznej wersji przygotowanej przez pana Winstona Ma (Ultimate Disc Collectors Edition), wypalonej na złotej płycie CD-R bezpośrednio z dysku twardego, w którym znalazł się plik wysokiej rozdzielczości, z pomijalnymi błędami blokowymi, usłyszymy, że teraz blachy są wyraźniejsze, grany czasami smykiem kontrabas ma bardziej wyraziste „pudło”, że stopa perkusji wybijająca podskórny rytm, zaskakująco rzadko słyszany tak dobrze, jest ważną częścią przekazu. Generalnie słychać „więcej, mocniej, głębiej”. Ale będziemy rozumieli to jako większą detaliczność tylko jeśli się na niej skupimy. Jeśli podejdziemy do odsłuchu bez takiego obciążenia, wszystko o czym mówiłem przełoży cię na lepszą plastykę i różnicowanie. Pokazywanie tego, jak dana płyta jest nagrana, jak zmienia się omikrofonowanie, barwa, dynamika poszczególnych płyt jest bowiem częścią różnicowania. Pojedynczy Timekeeper robi to nieźle, na naprawdę wysokim poziomie. Kiedy jednak trzeba wybrać między ładnym graniem i graniem wiernym wybiera to pierwsze. Nie potrafi jednocześnie zagrać ładnie i wiernie, a przynajmniej nie tak, jak droższe urządzenia. Dwa Timekeepery są pod tym względem o wiele lepsze. Z ich duetem pogłębia się scena dźwiękowa, co – dla przykładu - daje świetną perspektywę przy odsłuchu „Toski” Pucciniego, w wykonaniu Marii Callas, a także nieporównywalny z niczym innym „oddech”, powietrze kościoła, w którym zarejestrowano płytę „Misa Criolla” Ramireza, z José Carrerasem.
Zmienia się także sposób prowadzenia basu. Wcześniej było go sporo i nie był specjalnie różnicowany. Uniknięto denerwującego buczenia, rozmamłania, ale też nie przebito się w kierunku definicji. Teraz, bez podkreślania ataku, dostajemy zróżnicowany zakres niskotonowy i znacznie lepsze obrazowanie wysokich tonów, z bardziej substancjalnymi, więcej ważącymi, bardziej naturalnymi blachami perkusji.

Podsumowanie

Małe, srebrne i głośno gra – tak można opisać dużą część obecnie oferowanych wzmacniaczy. Timekeeper wyróżnia się na ich tle bardzo dobrą budową mechaniczną i elektryczną oraz interesującym, wciągającym sposobem grania muzyki. Nakierowane na chronienie dobrego samopoczucia słuchacza, dopieszczając nagrania tam, gdzie to konieczne, odpuszczając im wpadki i błędy, pozwala wygodnie, w dobrym samopoczuciu słuchać dowolnej płyty, spełniając tym samym wszystkie podstawowe warunki, jakie stawia się wzmacniaczom z tego przedziału cenowego. Jego barwa nakierowana jest na średni i wyższy bas, choć nie chodzi o wycofanie góry. Dynamika jest bardzo dobra, podobnie jak zejście basu. Już pojedynczy wzmacniacz pracujący w trybie stereofonicznym przynosi mnóstwo frajdy. Dodanie drugiego i praca w trybie zmostkowanym zmienia jednak perspektywę – to znacznie bardziej dojrzałe, bardziej „wolne” (chodzi o „uwolnienie” od presji, stresu, zduszenia) granie z oddechem. Poprawie ulega definicja dołu i głębia sceny dźwiękowej. Płacimy jednak za to nieco gorszą definicją średnicy, wokali. Różnica nie jest duża, ale trzeba o niej wiedzieć – nie ma nic za darmo. Znam to z wielu innych urządzeń, w których można skorzystać z trybu mostkowego i zwykle mam do czynienia z podobną modyfikacją środka pasma. Zalety jednak są znacznie ważniejsze i więcej „ważą”. Można więc zacząć od jednego Timekeepera, ale w perspektywie warto mieć kupienie drugiego – naprawdę warto. Pod względem barwy i dynamiki australijskie urządzenie przypomina – i to świetna wiadomość – japońskie wzmacniacze SPEC. Małe, srebrne i świetnie gra – tak, dobra odpowiedź: to dwa wzmacniacze Bursona.

Test miał charakter porównania A/B, ze znanymi A i B, gdzie A to były wzmacniacze mocy Soulution 710 oraz Jeff Rowland 625 (czytaj TUTAJ). Pomocniczo wykorzystałem ze wzmacniacza zintegrowanego SPEC RSA-V1 (czytaj TUTAJ). Skorzystałem też z trzech różnych par kolumn: Harbeth M40.1, Divine Acoustics Proxima (New) oraz Castle Richmond Anniversary Edition. Przedwzmacniacz – Ayon Audio Polaris III [Custom Version], połączony interkonektem Acoustic Revive RCA-2.0PA (wersja stereo) lub Acoustic Revive XLR-2.0PA II (wersja dual-mono). Kable głośnikowe: Acoustic Revive SPC-PA. Napięcie zasilające dostarczane było przez dwa kable sieciowe Oyaide GPX-R wpięte bezpośrednio do dedykowanej linii w ścianie. Wzmacniacze stały na platformie antywibracyjnej Harmonic Resolution Systems - M3X-1921 RD (czytaj TUTAJ).


Specyfikacja techniczna (wg producenta)

THD: 0,03% (1 kHz/8 Ω)
Pasmo przenoszenia: 0 Hz – 50 kHz (+/-3 dB)
Stosunek sygnał/szum: >98 dB (CD, Line level)
Czułość wejściowa/impedancja wejściowa: 240 mV/20 kΩ
Pobór mocy: 300 W (peak)
Moc wyjściowa
tryb stereo: 2 x 80 W/8 Ω
tryb “Bridge” (RCA & XLR): 1 x 240 W/8 Ω
Kolor: srebrny, anodowane aluminium
Wymiary: 265 mm x 255 mm x 80 mm
Waga: 8 kg


System odniesienia

Źródła analogowe
- Gramofon: AVID HIFI Acutus SP [Custom Version]
- Wkładki: Miyajima Laboratory KANSUI, recenzja TUTAJ | Miyajima Laboratory SHIBATA, recenzja TUTAJ | Miyajima Laboratory ZERO (mono) | Denon DL-103SA, recenzja TUTAJ
- Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio Sensor Prelude IC, recenzja TUTAJ
Źródła cyfrowe
- Odtwarzacz Compact Disc: Ancient Audio AIR V-edition, recenzja TUTAJ
- Odtwarzacz multiformatowy: Cambridge Audio Azur 752BD
Wzmacniacze
- Przedwzmacniacz liniowy: Polaris III [Custom Version] + zasilacz AC Regenerator, wersja z klasycznym zasilaczem, recenzja TUTAJ
- Wzmacniacz mocy: Soulution 710
- Wzmacniacz zintegrowany: Leben CS300XS Custom Version, recenzja TUTAJ
Kolumny
- Kolumny podstawkowe: Harbeth M40.1 Domestic, recenzja TUTAJ
- Podstawki pod kolumny Harbeth: Acoustic Revive Custom Series Loudspeaker Stands
- Filtr: SPEC RSP-101/GL
Słuchawki
- Wzmacniacz słuchawkowy/zintegrowany: Leben CS300XS Custom Version, recenzja TUTAJ
- Słuchawki: HIFIMAN HE-6, recenzja TUTAJ | HIFIMAN HE-500, recenzja TUTAJ | HIFIMAN HE-300, recenzja TUTAJ | Sennheiser HD800 | AKG K701, recenzja TUTAJ | Ultrasone PROLine 2500, Beyerdynamic DT-990 Pro, wersja 600 Ohm, recenzje: TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ
- Standy słuchawkowe: Klutz Design CanCans (x 3), artykuł TUTAJ
- Kable słuchawkowe: Entreq Konstantin 2010/Sennheiser HD800/HIFIMAN HE-500, recenzja TUTAJ
Okablowanie
System I
- Interkonekty: Siltech ROYAL SIGNATURE SERIES DOUBLE CROWN EMPRESS, czytaj TUTAJ | przedwzmacniacz-końcówka mocy: Acrolink 8N-A2080III Evo, recenzja TUTAJ
- Kable głośnikowe: Tara Labs Omega Onyx, recenzja TUTAJ
System II
- Interkonekty: Acoustic Revive RCA-1.0PA | XLR-1.0PA II
- Kable głośnikowe: Acoustic Revive SPC-PA
Sieć
System I
- Kabel sieciowy: Acrolink Mexcel 7N-PC9300, wszystkie elementy, recenzja TUTAJ
- Listwa sieciowa: Acoustic Revive RTP-4eu Ultimate, recenzja TUTAJ
- System zasilany z osobnej gałęzi: bezpiecznik - kabel sieciowy Oyaide Tunami Nigo (6 m) - gniazdka sieciowe 3 x Furutech FT-SWS (R)
System II
- Kable sieciowe: Harmonix X-DC350M2R Improved-Version, recenzja TUTAJ | Oyaide GPX-R (x 4 ), recenzja TUTAJ
- Listwa sieciowa: Oyaide MTS-4e, recenzja TUTAJ
Audio komputerowe
- Przenośny odtwarzacz plików: HIFIMAN HM-801
- Kable USB: Acoustic Revive USB-1.0SP (1 m) | Acoustic Revive USB-5.0PL (5 m), recenzja TUTAJ
- Sieć LAN: Acoustic Revive LAN-1.0 PA (kable ) | RLI-1 (filtry), recenzja TUTAJ
- Router: Liksys WAG320N
- Serwer sieciowy: Synology DS410j/8 TB
Akcesoria antywibracyjne
- Stolik: SolidBase IV Custom, opis TUTAJ/wszystkie elementy
- Platformy antywibracyjne: Acoustic Revive RAF-48H, artykuł TUTAJ/odtwarzacze cyfrowe | Pro Audio Bono [Custom Version]/wzmacniacz słuchawkowy/zintegrowany, recenzja TUTAJ | Acoustic Revive RST-38H/testowane kolumny/podstawki pod testowane kolumny
- Nóżki antywibracyjne: Franc Audio Accessories Ceramic Disc/odtwarzacz CD /zasilacz przedwzmacniacza /testowane produkty, artykuł TUTAJ | Finite Elemente CeraPuc/testowane produkty, artykuł TUTAJ | Audio Replas OPT-30HG-SC/PL HR Quartz, recenzja TUTAJ
- Element antywibracyjny: Audio Replas CNS-7000SZ/kabel sieciowy, recenzja TUTAJ
- Izolatory kwarcowe: Acoustic Revive RIQ-5010/CP-4
Czysta przyjemność
- Radio: Tivoli Audio Model One