pl | en

Odtwarzacz plików audio

 

LUMÏN - THE AUDIOPHILE NETWORK MUSIC PLAYER

Producent: Pixel Magic Systems Ltd.
Cena (w Europie): 5980 euro [z VAT]

Kontakt:
Pixel Magic Systems Ltd. | Unit 603-605
IC Development Centre | No. 6 Science Park West
Hong Kong Science Park | Hong Kong | Chiny

tel.: ++852 2655-6700 | +852 3186-2352
e-mail: info@pixelmagicsystems.com
www.luminmusic.com

Kraj pochodzenia: Hong Kong

Dystrybucja w Polsce: Moje Audio


he Audiophile Network Music Player – takie dumne stwierdzenie stosuje obecnie co drugi producent odtwarzaczy plików. Zmienia się tylko nazwa samego urządzenia i jego klasyfikacja. Czasem jest to bowiem „Network Player”, innym razem „Streaming Player”, jeszcze kiedy indziej „Digital Player”. Wciąż nie wiadomo, jak takie urządzenia zakwalifikować. Myślę jednak, że to się – prędzej czy później – wyklaruje i produkty związane z odtwarzaniem plików audio (lub/i wideo) będą na tyle łatwe w identyfikacji, że z ich nazywaniem nie będzie problemu.
Takim urządzeniem jest odtwarzacz Lumïn firmy Lumïn. Właściwie to nie wiem, jak się urządzenie nazywa, bo konsekwentnie występuje pod nazwą firmy, ale niech będzie – Lumïn. Za jego powstanie odpowiedzialni są inżynierowie skupieni wokół Pixel Magic Systems Ltd., firmy specjalizującej się w odtwarzaniu i obróbce plików wizyjnych HD. Tak się składa, że od odtwarzaczy plików wideo do odtwarzaczy audio droga niedaleka i wiele firm z tego korzysta, przenosząc swoje doświadczenia z jednej dziedziny na drugą. Nie wszystkim to się udaje. Duża część producentów tzw. „audiofilskich”, czyli specjalistycznych tylko udaje, że wie o co w tym wszystkim chodzi. Lumïn robi to tak, jakby z tymi umiejętnościami się urodził.


Krótka historia…
LUMÏN wg Li On



Wojciech Pacuła: Kto zaprojektował odtwarzacz Lumïn – mam na myśli inżynierów za to odpowiedzialnych.
Li On: Powiem tak: Lumïna zaprojektował cały zespół Lumïna! Nie mamy tutaj jakiejś ikonicznej, centralnej osoby. Jeśli chciałbyś mieć jednak jakieś pojęcie o zaangażowanych w ten projekt ludziach rzuć okiem na recenzję w „AVBuzz.com” TUTAJ, chodzi o to ZDJĘCIE. Po lewej jestem ja, pośrodku jest mój szef, Nelson Choi, a po prawej dziennikarz, który przygotowywał test.

Kiedy wystartowaliście?
Pomysł zrodził się gdzieś w 2010 roku, kiedy tylko udało się zhakować PS3. Wiedziałem, że ripowanie płyt SACD prędzej czy później stanie się rzeczywistością!

Skąd w ogóle wziął się pomysł na Lumïna?
W lecie 2010 roku opublikowano aplikację służącą do ripowania płyt SACD na konsoli PS3. U siebie na półce miałem wtedy kilkaset tego rodzaju krążków. Posługując się konsolą Sony mogłem skopiować je wszystkie w oryginalnej formie DSD. Jesteśmy audiofilami, potrzebowaliśmy więc audiofilskiego odtwarzacza plików („an audiophile network music player”), który obsługiwałby zarówno pliki PSM, jak i DSD. Szukaliśmy takiego na rynku, ale nic nie znaleźliśmy! Pozostało nam więc jedno: zaprojektować nasz własny, audiofilski odtwarzacz.
Jako wzorce wzięliśmy więc najlepsze produkty tego typu dostępne na rynku: Linn Klimax DS, dCS Scarlatti, Antelope Eclipse + Atomic Clock, odtwarzacz SACD/DAC EMM Labs – wszystko, czego używali nasi przyjaciele. Potem zaprojektowaliśmy nasz własny system, wykonaliśmy odsłuchy porównawcze, dokonaliśmy poprawek i powtórzyliśmy ten proces wielokrotnie. W wyniku tych zabiegów wszyscy moi przyjaciele, którzy wcześniej używali niezwykle kosztownych odtwarzaczy, które wymieniłem, sprzedali je, zaoszczędzili sporo dolarów i mają w swoich systemach Lumïna!


Czym wasz odtwarzacz różni się od całej utytułowanej konkurencji?
Jedną podstawową cechą: prace nad nim rozpoczęły się jesienią 2010 roku, a zakończyły w grudniu 2012 roku. Mamy teraz drugą połowę 2013 i wciąż Lumïn jest jedynym dostępnym sieciowym odtwarzaczem plików, który odtwarza pliki DSD.
Jakie plany na przyszłość?
Lumïn jest naszym pierwszym audiofilskim produktem. Ponieważ sami go używamy w naszych systemach, nasz cel jest prosty: jak najlepszy dźwięk, bez oglądania się na koszty! Odtwarzacz, który mamy, jest najlepszym, co byliśmy w stanie zaproponować. Problemem jest to, że wielu ludzi, którym podoba się funkcjonalność Lumïna, łatwość jego obsługi, nie stać na tak kosztowny zakup. Wydanie kolejnych 10 000 dolarów dla moich zamożnych przyjaciół nie stanowi żadnego problemu. Rozumiem jednak, że wielu ludzi nie stać na nic droższego niż – jakieś – 3000 dolarów. Naszym następnym krokiem będzie więc zeskalowanie Lumïna w dół i przygotowanie jego bardziej przystępnej cenowo wersji. Mamy nadzieje, że uda nam się zaprezentować mniejszą wersję naszego odtwarzacza w przeciągu roku.
Ale robimy też inne rzeczy – wciąż udoskonalamy firmware Lumïna, dodając coraz to nowe możliwości. Dla przykładu, w ostatnich kilku miesiącach dodaliśmy upsampling sygnału DSD i możliwość wysyłania sygnału cyfrowego przez DoP. Kolejną funkcją jest możliwość bezpośredniego dostępu do plików przez łącze USB. Można więc podłączyć dysk twardy kablem USB, albo też pendrajw, i korzystać ze zgromadzonej tam muzyki tak, jakby była na dysku sieciowym.

Jak widać, głównym i prymarnym celem, który przyświecał ludziom z Lumïna była niezaspokojona przez nic innego potrzeba odtwarzania plików DSD. Srajan Ebaen, naczelny „6moons.com” nakreślił (poniżej) ramy tematu, o którym mowa i wyraził swoją opinię w sprawie ich dostępności oraz „ważności”. Ja mam nieco inne zdanie – choć nie całkowicie – uważam bowiem, że nowoczesne urządzenia tego typu powinny obsługiwać najlepszy obecnie dostępny format plików – a DSD jest obecnie „gorącym” tematem w największych pismach audio na świecie. Zakładam więc, że jest ważny także i dla melomanów/audiofilów.
Obecność „na pokładzie” dekodera DSD to jednak tylko jedna z wielu możliwości, jaką to urządzenie oferuje. Możemy za jego pomocą odtworzyć pliki PCM (w formatach FLAC, Apple Lossless [ALAC], WAV, AIFF) 44,1 - 384kHz, 16-32 bitów (stereo) oraz DSD 2,8 MHz (stereo). Zabrakło jedynie podwójnego DSD (5,6 MHz). Sygnał odtwarzany jest bez przerw (gapless) i można go też wysłać cyfrowo jednym z dwóch wyjść cyfrowych: BNC oraz HDMI. Można nimi wysłać także sygnał cyfrowy DSD. Urządzenie ma budowę zbalansowaną, ale na wyjściu zastosowano transformatory Lundhala, separujące urządzenie galwanicznie od odbiornika. Zasilanie zapewnia zewnętrzny zasilacz z dwoma transformatorami toroidalnymi.

Nie trzeba czytać wywiadu, wystarczy spojrzeć na Lumïna, żeby od razu przyszedł na myśl model Klimax szkockiego Linna (czytaj TUTAJ). A to dlatego, że był to wzór, do którego starali się dążyć konstruktorzy z Hong Kongu i którego słabsze strony starali się wyeliminować. Mamy więc sztywną strukturę w postaci frezowanego bloku aluminium, w którym zamknięto urządzenie, poza transformatorami zasilającymi, dla których przygotowano osobne, ładne pudełko. Odtwarzacz nie ma żadnych manipulatorów, ponieważ całe sterowanie odbywa się za pośrednictwem iPada (od 2. generacji), na który napisano swoją własną aplikację. Na niebieskim wyświetlaczu odczytamy tylko tytuł utworu, płyty, czas, siłę głosu (możemy nią sterować, choć lepiej powierzyć to zewnętrznemu przedwzmacniaczowi) oraz zastosowany kodek i parametry sygnału. To rzadkość - dzięki temu wiemy nie tylko, z jaką częstotliwością jest próbkowany, ale także, jaką słowo ma długość. Kolejne podobieństwo z Linnem wiąże się ze sposobem doprowadzania sygnału. Początkowo był to jedynie kabel ethernetowy. Odtwarzacz musi być więc połączony z domową siecią internetową – routerem i sieciowym dyskiem twardym (NAS). Badania inżynierów Linna dowiodły, że to najlepsze łącze – wejścia USB dla pendrajwa oferują znacząco gorsze parametry. Potwierdzam to – za każdym razem, z niemal wszystkimi odtwarzaczami plików, jakie u siebie miałem, sygnał z NAS-a był znacząco lepszy.

Setup Lumïna jest banalnie prosty. Wypakowujemy go, łączymy z siecią domową kablem Ethernet, a ten z dyskiem sieciowym UPnP. Podłączamy kabel sieciowy, interkonekty, a następnie ściągamy na iPad darmową aplikację. Po naciśnięciu odpowiedniego guzika urządzenie przeszukuje NAS-a i kataloguje wszystkie płyty, wraz z okładkami. Aplikacja umożliwia tworzenie playlist, a także sterowanie siłą głosu. Możemy też upsamplować sygnał PCM do DSD.
To wszystko jest naprawdę banalnie proste. Pod warunkiem, że wszystko w systemie się „zgadza”. Od kilku lat korzystam z serwera Synology DiskStation DS410j, z czterema dyskami HDD, po 2 TB każdy, skonfigurowanego jako dysk UPnP. Ze wszystkimi odtwarzaczami, z jakimi w tym czasie miałem styczność pracował bez problemu. Tym razem było inaczej. Po załadowaniu na iPada aplikacji LUMIN App i poleceniu przeszukania dysku, po 139. utworze aplikacja odmawiała posłuszeństwa i się wyłączała. Wymieniłem z Li On kilka maili, z których wynikało, że akurat z moim serwerem nie wykonano żadnych prób, ponieważ jest sprzed kilku lat. Problemy tego typu – a chodzi zapewne o nietypową nazwę któregoś pliku lub równie nieważną sprawę – można rozwiązać instalując na serwerze oprogramowanie MinimServer, dostępne za darmo. I tu zaczyna się problem – nie ja instalowałem u siebie serwer i nie chciałem niczego w nim zmieniać. Napisałem to panu Li On, na co ten zasugerował, żebym wypróbował inną aplikację, za pomocą której można sterować odtwarzaczem Lumïna – Kinsky, tak się składa, że aplikację firmy Linn… Ponieważ kilkakrotnie testowałem urządzenia tej firmy, miałem więc ją już zainstalowaną. Wystarczyło ściągnąć najnowszą wersję – i wszystko poszło jak z płatka. No, prawie – wciąż nie miałem okładek płyt, jak również nie mogłem odtwarzać plików DSD oraz PCM o długości słowa 32 bity. Ostatecznie więc musiałem zainstalować MinimServer i dopiero wtedy mogłem usiąść do odsłuchów. Konkluzja? Kiedy wszystko jest już ustawione, sterowanie odtwarzaczem z Hong Kongu jest banalnie proste – prostsze nawet niż odtwarzacza CD! To chyba pierwszy taki przypadek w moim życiu. Ktoś musi jednak najpierw nam wszystko skonfigurować, jak normalny komputer. Opieka dealera wydaje się więc niezbędna – podobnie, jak w przypadku dealera gramofonów.

DSD – WTF?

O plikach DSD, które można obecnie odtwarzać na komputerach, przesyłać przez łącza USB i S/PDIF do zewnętrznych przetworników, a także odtwarzaczach plików, które tego typu pliki obsługuję – już pisałem, nie raz. Żeby jednak wpuścić trochę świeżego powietrza, skorzystam z programu wymiany materiałów pomiędzy „High Fidelity” i „6moons.com” i przytoczę fragment testu Srajana Ebaena, w którym podnosi ten temat. [WP]

Dziś odtwarzanie plików wysokiej rozdzielczości jest jednym z najciekawszych sposobów na to, jak osiągnąć w domu doskonały dźwięk. Pozwalają na to strony www pozwalające na pobierane 24-bitowych plików FLAC albo AIFF, charakteryzujących się częstotliwością próbkowania 96 lub 192 kHz. Szybki internet i bezpośrednie połączenie z firmami nagrywającymi muzykę doprowadziły do „odpalenia” drugiego etapu, w którym dostępne są 1-bitowe pliki DSD (Direct Stream Digital). Wymaga to apgrejdu systemu audio. Na szczęście ilość DAC-ów potrafiących dekodować DSD, mimo iż nadal niewielka, szybko rośnie. Czy to oznacza, że da się pokonać odtwarzacze SACD za pomocą urządzeń odtwarzającymi muzykę wprost z plików hi-res? Jeśli tak, to byłoby to naprawdę dużym osiągnięciem technicznym i wyeliminowałoby kolejną barierę pomiędzy studiem nagraniowym i naszymi pokojami odsłuchowymi.
Pomimo że idea DSD powinna być w kręgach audiofilskich dobrze znana, myślę że warto przypomnieć, co to jest. DSD - Direct Stream Digital - to format zapisu danych polegający na modulacji gęstości impulsów z bardzo wysoką częstotliwością próbkowania. Standardowa częstotliwość próbkowania to 64 x 44,1kHz, czyli 2,8224 MHz. Jak się okazało, do użytku profesjonalnego było to niewystarczające - w lepszych, nowszych urządzeniach dodano więc zdublowaną częstotliwość próbkowania, czyli 5,6448 MHz.

Na płytach Super Audio CD (SACD) sygnał kodowany jest właśnie w DSD, zarówno dla sekcji z dźwiękiem stereofonicznym wysokiej rozdzielczości oraz (jeżeli taki miks jest dostępny), jak i dla sekcji z muzyką wielokanałową. Jeśli to dysk hybrydowy, na odrębnej fizycznie warstwie dostajemy też dźwięk w standardzie Red Book (klasyczna CD; to tzw. dyski „hybrydowe”, większość płyt SACD ukazała się w tej formie). Sygnał zabezpieczony jest przed kopiowaniem dzięki modulacji szerokości „rowków” z danymi – tylko licencjonowane tłocznie SACD mają odpowiednią technologię, żeby te dane zakodować. Przez konserwatywną politykę firmy Sony, produkcja SACD pozostała ezoteryczną niszą i dyski bez fizycznego zabezpieczenia przed kopiowaniem nie dają się odtworzyć w konwencjonalnych odtwarzaczach SACD.
Problemy są także z obróbką natywnego DSD, pomimo wyraźnego trendu związanego z pojawianiem się coraz to nowych audiofilskich odtwarzaczy plików, obsługujących DSD. Ilość urządzeń nagrywających, radzących sobie z DSD jest niewielka – ponownie przez politykę firmy Sony. Z tego powodu większość systemów, które chwalą się kompatybilnością z DSD transkoduje DSD do wysokiej rozdzielczości PCM (24/96 lub 24/192), obrabia wszystkie sygnały w takiej formie i potem transkoduje je na powrót do DSD. Tak więc jedyne, co tak naprawdę wiadomo, to to, że płyty SACD zostały zakodowane w formacie DSD. Nie ma jednak żadnej pewności co do samego procesu produkcji – czy sygnał cały czas był prowadzony w tej formie i czy gdzieś po drodze nie był zamieniany na PCM. Nie ma też pewności, że producent użył rejestratorów nagrywających sygnał w DSD.
Na szczęście pliki DSD mogą zostać wypalone na DVD jako standardowe pliki UDF (Universal Disk Format), a Sony opublikowało specyfikację, która na to zezwala. Ponieważ jednak fizyczne zabezpieczenie przed kopiowaniem nie może być w takim właśnie, konwencjonalnym, komputerowym napędzie DVD zastosowane, dysków tego typu nie będzie można odtworzyć w standardowym odtwarzaczu SACD [poza kilkoma wyjątkami – przyp. red.]. Jednakże wczesne wersje konsol Sony PS3 rozpoznawały ten format i odtwarzały płyty DVD z plikami UDF, podobnie zresztą, jak komputery Sony Vaio czy standardowe PC z Windows Media Playerem 10/11 i pluginem DSD.

Nic więc dziwnego, że streaming DSD był raczej teoretyczną możliwością niż szeroko dostępnym rozwiązaniem. Zgrywanie SACD nie jest zbyt łatwym procesem, a możliwość pobrania plików DSD z sieci jest raczej iluzoryczna. Firmy, które je oferują, jak na przykład Channel Classics (około 140 tytułów) twierdzą, że obrabiają dźwięk w natywnym DSD już od 2001 roku. Od dwóch lat Holendrzy używają ośmiokanałowej konsoli Grimm, która uważana jest za jedną z najlepszych na rynku.
Możliwość pobrania DSD jest więc niewielka i ktokolwiek zainwestuje teraz w urządzenia potrafiące obsłużyć ten format liczy na to, że w niedługim czasie liczba dostępnych tytułów znacząco wzrośnie. Warto zauważyć, że istniejący katalog nagrań DSD jest dość bogaty, ponieważ technologia ta stosowana jest od dłuższego czasu. Obecny model dystrybucji nie jest jednak w stanie wywołać jakiejkolwiek rewolucji w nagraniach o audiofilskiej jakości.

Kolejna możliwość związana z DSD przeznaczona dla „geeków” oraz audiofilów będących za pan brat z komputerami. Chodzi o pierwszą generację Playstation 3 firmy Sony, gdzie modyfikacja oprogramowania odtwarzacza Blu-ray umożliwiała konsoli ripowanie SACD w formacie DSD. Tak jak pierwsza konsola Sony (Playstation One) stała się niespodziewanie audiofilską zabawką, tak Playstation 3 jest dla audiofilów jedyną możliwością ripowania płyt SACD! Myślę, że żaden pisarz nie byłby w stanie wymyślić równie zakręconej opowieści o hi-fi.
Proces zgrywania płyt SACD zmodyfikowaną konsolą PS3 został świetnie opisany w sieci i działa z - również modyfikowaną - aplikacją. SACD ma wiele zabezpieczeń przed kopiowaniem, z których najważniejszym jest proces modyfikacji sygnału z pitów na płycie. Plik ISO SACD jest potem przydzielany do indywidualnych plików DFF lub DSF, zawierających ścieżkę stereo lub wielokanałową i umożliwiających dalszą obróbkę czy odtwarzanie. Foobar2000 jest w stanie przekonwertować takie pliki do PCM, a bardziej zaawansowane narzędzia, takie jak Saracon, mogą wygenerować ekwiwalenty wysokiej rozdzielczości, takiej jak pliki DXD 24/352,8, wymagające do ich odtworzenia kompatybilnego z tym sygnałem DAC-a. Ale to zabawa na granicy legalności z bardzo ograniczonym dostępem zwykłych ludzi, a to ze względu na potrzebne do tego procesu narzędzia: użycie wczesnej wersji konsoli PS3 (tylko pierwsza generacja jest w stanie czytać i pokonać zabezpieczenia SACD i to pod warunkiem oprogramowania wcześniejszego niż wersja 3.55!), posiadanie odtwarzacza DSD czy DAC-a zdolnego do odtwarzania DSD lub 24/352,8. Czy jest rynek na tak niszowe hobby?
Wracając do ściągania DSD z sieci – wiele osób może pomyśleć, że to dziwne, iż za pobranie pliku DSD trzeba zapłacić więcej niż za, zawierający ten sam materiał, fizyczny dysk SACD. Przecież koszt wytłoczenia płyty SACD, wydrukowania książeczki i sprzedaż przez normalne kanały dystrybucji powinien być wyższy niż udostępnienia plików do pobrania. Według wytwórni płytowych te pliki zawierają jednak oryginalne nagrania z taśmy-matki, więc są czymś w rodzaju „klejnotów koronnych” i nie są porównywalne z żadnym dyskiem.

Cały test TUTAJ

Tekst: Srajan Ebaen
Tłumaczenie: Krzysztof Kalinkowski

O nagraniach DSD czytaj też TUTAJ


Płyty wykorzystane w teście (wybór)

Mogłem oczywiście podać listę nagrań i płyt, z których skorzystałem. Po teście sprawdziłem jednak playlistę (nie kasowałem jej), na której było 289 utworów i dodatkowo 48 albumów. Wybranie czegokolwiek spośród nich wydawało mi się niemożliwe. Powiem więc tylko, że ponad połowę stanowiły ripy z płyt CD, reszta to liki 24/44,1, 24/88,2, 24/96 – aż do 192 kHz. Miałem też do dyspozycji kilkadziesiąt nagrań DSD 2,8 MHz.

Słuchając na co dzień niedrogich urządzeń, czytając o droższych i słysząc o high-endzie nietrudno zbudować sobie w głowie taką oto hierarchę. Na samym dnie są podstawowe produkty audio, w których chodzi o to, aby w ogóle coś grały. Wyżej są produkty od specjalistycznych producentów lub koncernów mających swoje wydziały audio sprofilowane w ten sposób, od których można już wymagać poprawnego dźwięku i w których szukamy tego, co nam się najbardziej podoba. To kategoria, w której nasze wybory są najważniejsze, ponieważ nie ma szans, aby przygotować za takie pieniądze urządzenie, które by chociażby udawało, że jest neutralne. To z jednej strony wysiłki producenta, aby tak ułożyć kompromisy, aby dostać założony przez siebie, ogólnie akceptowalny dźwięk, a z drugiej poszukiwania melomanów, którzy muszą ów dźwięk odnaleźć. To, co znajduje się powyżej rozumiane jest jako doskonalenie podstawowych umiejętności i coraz wierniejsze granie, w sensie neutralne lub naturalne (w zależności od przyjętej strategii). Byłoby to czyszczenie dźwięku z wpływów konstruktorów i ich poglądów dotyczących muzyki i dążenie do wzorca, czegoś w rodzaju „dźwięku absolutnego”. Najbliżej niego byłby high-end, a tuż przy nim – top high-end. Nic bardziej mylnego.


Odpalając Lumïna byłem już po lekturze wszystkich dostępnych na jego temat testów, materiałów, jak również po rozmowie z panem Li On. Taką mam metodę pracy. Z grubsza wiedziałem więc, jakie ambicje miał producent i jak poszczególni recenzenci ich realizację skomentowali i jak ją ocenili. Chris Connaker, naczelny „Computer Audiophile”, powiedział coś, co mnie zaciekawiło szczególnie: według niego dźwięk tego urządzenia jest fantastycznie analogowy, jakbyśmy grali z winylu (czytaj TUTAJ). Zaintrygowało mnie w tej wypowiedzi zestawienie określeń ‘analogowy’ i ‘winyl’. A to dlatego, że choć to dwie różne rzeczy, powszechnie używane są jak synonimy. Byłoby to więc nawiązanie nie do rzeczywistości, a do stereotypu „analogowego” dźwięku. Znakomita większość melomanów i audiofilów utożsamia dźwięk „analogowy” z dźwiękiem „winylu”. Nic bardziej mylnego.

Po kilkuset utworach, kilkudziesięciu albumach, po porównaniach wersji 16/44,1 oraz 24/192, a także DSD zdaje się, że rozumiem, skąd takie utożsamienie tych dwóch rzeczy się wzięło: Lumïn rzeczywiście gra jak wysokiej klasy, top high-endowy gramofon. Nie do końca, ale pierwsze wrażenie, nadające ton całemu późniejszemu odsłuchowi, jest takie i potwierdzane jest każdym kolejnym albumem. Potem przychodzi oczywiście czas na głębszą analizę, czyli to, co się formuje w dłuższej perspektywie, jako przemyślenia i ugruntowane odczucia. Widać wówczas, w czym odtwarzacz z Hong Kongu się jednak od winylu różni, w czym jest lepszy (tak!), a w czym gorszy (no, a jakżeby inaczej…). Nawet jednak po tak rozbudowanym procesie poznawczym, kiedy pakowałem odtwarzacz, żeby go odesłać do dystrybutora w głowie miałem przede wszystkim pierwsze wrażenie: Lumïn = winyl.
Określenie „dźwięk jak z gramofonu” ma określone konotacje, zarówno w języku, jak i w piśmiennictwie specjalistycznym, poświęconym urządzeniom audio. Co ciekawe, muzycy, ale i ludzie z branży pro, którzy z racji swojego wieku z torem analogowym w studiu nagraniowym, a tym bardziej gramofonem nie mieli do czynienia, wybierają z tego tylko kilka określeń. Bardzo fajnie słucha się tego, jak w radiu chwali się winyl za „miękkość” i „przyjazność”. Za każdym razem, kiedy to jednak słyszę, mam wrażenie, że coś w tym umyka, że w ten sposób „urywa się kurze złote jaja”, że zacytuję klasyka. Tak, dobry winyl ma miękki atak dźwięku, przypominający to, co znamy z rzeczywistości, a słuchanie dobrze ustawionego gramofonu jest niesamowicie przyjemne, także w długim okresie czasu. To jednak tylko efekt uboczny tego, czym czarna płyta jest naprawdę.
Lumïn, choć z analogiem ma niewiele – poza zasilaniem i sekcją wyjściową – wspólnego, a najbliżej mu konstrukcyjnie do komputera (mikroprocesor z systemem operacyjnym i wyspecjalizowanym oprogramowaniem + karta dźwiękowa), to jednak pozwala snuć tego typu rozważania. Czują to państwo? – Można analizować dźwięk gramofonu słuchając odtwarzacza plików!


A to dlatego, że brzmienie testowanego odtwarzacza jest raz, że niesamowicie rozdzielcze, a dwa – niebywale miękkie. Rozdzielczość kojarzy się zazwyczaj z detalicznością, a może nawet ostrością. To błąd – tak działa przesadzona selektywność; rozdzielczości nigdy za wiele. To, co otrzymujemy z tym połyskującym naturalnym aluminium urządzeniem wydaje się niezwykle udanym, fantastycznie wyegzekwowanym, bardzo, bardzo naturalnym podejściem do materii muzycznej. Niezależnie od rodzaju muzyki, rozdzielczości i jakości nagrania dostajemy bardzo głęboki i nasycony dźwięk. To prawdziwa, a nie udawana głębia, wynikająca nie tyle z – choć troszkę jednak też… – podbicia niskiego środka, ale z umiejętności wejścia głęboko w nagranie, wydobycia informacji o barwie, relacjach przestrzennych, fakturach i zebrania tego wszystkiego w pięknie funkcjonującą całość. ‘Piękny’ to zresztą epitet, który przy odsłuchach Lumïna niemal sam się narzuca. Trochę ogranicza pole widzenia, ale ma się wrażenie, że to dobrze i w ten sposób wyrzuca się ze świadomości to, co niewygodne i czego w sztuce odtwarzania muzyki jeszcze nie udało się jeszcze opanować.
Zdecydowanie pomaga w tym wymodelowana barwa. Jak mówiłem, rozumienie high-endu jako przestrzeni rozumienia audio, w której eliminuje się osobowość twórcy i która jest bardziej neutralna niż tańsze urządzenia jest wadliwe. Choć patrząc od „dołu”, tego nie widać. Rzeczywistość jest taka, że każdy produkt audio, bez względu na cenę i jakość to wynik kompromisów i wyborów. Budżet od high-endu różni się jedynie ilością tych pierwszych. Topowe urządzenia, a Lumïn należy do grona topu topów, nie muszą walczyć z wieloma ograniczeniami, wciąż jednak muszą zostać „ukształtowane”. Firmy, które wierzą, że zmniejszenie zniekształceń, podbarwień itp. da odpowiedni efekt, tj. neutralnie brzmiący produkt, kończą zwykle na agresywnie brzmiących, mdłych, nijakich, a nawet martwych urządzeniach, kolumnach, słuchawkach. To dla mnie przykład na to jak NIE powinno audio wyglądać. Bo audio to sztuka – oparta na nauce, ale w ostatecznym rozrachunku zależna niemal wyłącznie od wrażliwości konstruktora. A ci, którzy powołali do życia Lumïna wykazali się niesamowitą czujnością i osłuchaniem. I wybrali.

Mówiąc, że dźwięk jest „analogowy” mamy zazwyczaj na myśli to, co napisałem o dźwięku gramofonu, a także testowanego odtwarzacza. W rzeczywistości analogowy jest też dźwięk analogowej taśmy-matki granej na magnetofonie szpulowym, a nawet taśmy magnetofonowej Compact Cassette nagranej z analogowego źródła. Każdy z tych analogowych źródeł brzmi inaczej. Największą różnicę słychać zaś między szpulą i winylem. Ma to bezpośredni związek z Lumïnem i z innymi, najlepszymi na rynku odtwarzaczami plików audio, jakie znam. Jeśli miałbym je jakoś uporządkować i przyporządkować do określonego charakteru, to Naim NDS z najlepszym zewnętrznym zasilaczem byłby podobny do tego, co słychać z magnetofonu szpulowego. Niebywale dynamiczny, zaskakująco rozdzielczy i selektywny, z namacalnymi źródłami dźwięku, ale i średnią sceną dźwiękową i brakiem wyraźnych faktur. To fenomen, którego jeszcze w pełni nie pojmuję: ta sama taśma transkodowana do cyfry hi-res, albo służąca do wytłoczenia płyty winylowej brzmi inaczej. I scena dźwiękowa, i namacalność instrumentów (tzw. obecność), i faktury są z winylu lepsze niż z taśmy-matki. Musi to mieć jakieś uzasadnienie; w tej chwili nic pewnego nie potrafię jednak powiedzieć, mam jedynie podejrzenia. Naim słuchany w tym samym systemie, co Lumïn, z tymi samymi nagraniami przypomniał mi zarówno mój czas spędzony w studiu nagraniowym, jak i spotkanie w ramach Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego (czytaj TUTAJ). Zaskoczeniem była wówczas zupełnie inna hierarchia elementów w dźwięku niż ta, do której byliśmy przyzwyczajeni.
Inaczej brzmią pliki cyfrowe wysokiej rozdzielczości, nawet jeśli są odtwarzane bezpośrednio w studio, z dysku, na którym zostały zarejestrowane (czyli bez obróbki i przesyłania przez internet). Najbliżej do takiego sposobu ich prezentacji był odtwarzacz Linn Klimax DS, który kiedyś testowałem (czytaj TUTAJ). To fantastyczne urządzenie, dostępne teraz w wersji z analogowym przedwzmacniaczem, znacznie nowszym softwarem wywarło wówczas na mnie ogromne wrażenie. Z perspektywy czasu widzę jednak, czego mu brakowało i dlaczego Lumïn wydaje mi się tak niesamowity. Linn to – pamiętajmy! – pionier i najważniejszy uczestnik high-endowej rewolucji cyfrowej, jak również właściciel sklepu internetowego z plikami i wytwórni płytowej. Wie, co robi. Wybrał jednak swoją własną drogę do „dźwięku absolutnego”. Brzmienie jego odtwarzaczy wydaje się często zdystansowane i mało „bebechowe”, jeśli tak można powiedzieć; tj. bardziej neutralne niż naturalne. W odpowiednich warunkach wyniki takiego podejścia są oszałamiające i godne najwyższego podziwu. To jednak tylko jedna, kolejna (nawet jeśli historycznie pierwsza) droga, którą możemy pójść. A mówimy przecież o top high-endzie, który powinien być od tak dużych różnic wolny. A te, patrząc na nie z punktu widzenia high-endu, a nie budżetu, są ogromne. I właściwie decydujące o być, albo nie być danego produktu. Tyle, że – UWAGA! – nie dla rynku, bo to wszystko genialnie fantastyczne urządzenia, a dla konkretnego melomana. Jeślibym ja miał wybierać, Lumïn byłby moim pierwszym wyborem, Naim drugim, a Linn trzecim (uczciwie trzeba dodać, że dawno Linna u siebie w systemie nie słyszałem). Nie dlatego, że jeden jest lepszy niż drugi, a ten od tamtego gorszy, a dlatego, że wizja muzyki, jaką reprezentują konstruktorzy z Hong Kongu jest najbliższa mojej wizji dźwięku i muzyki. Wy możecie mieć zupełnie odmienne zdanie i w niczym się nie będziemy różnili – cudowne są paradoksy audio!

Już zaczyna mi się pisać część dotycząca budowie testowanego odtwarzacza, co jest równie ciekawe, jak to, jak gra, a przecież nic jeszcze nie powiedziałem o elementach dźwięku, które zazwyczaj analizuję. Wiedząc wszystko to, co już napisałem będą jednak łatwiejsze do zinterpretowania.
Dźwięk Lumïna jest miękki, a uwaga słuchającego skupiona jest na środku pasma. Dopóki nie wejdzie jakiś instrument z niskim basem. Wówczas dźwięk eksploduje. Słychać, że chodziło o jak najfajniejsze oddanie dołu, zwykle traktowanego jak piąte koło u wozu. W kategoriach absolutnych wydaje się podbity, ale – podobnie jak w moich kolumnach Harbeth M40.1 – wchodzę w to z całym dobrodziejstwem inwentarza; podoba mi się to. Kontrabas, byle dobrze nagrany, fortepian, stopa perkusji – wszystko to zrobi na was ogromne wrażenie, Konsystencja basu jest fantastyczna, podobnie jak barwa. Skupienie, czyli tzw. „fokusowanie” nie jest idealne, pod tym względem Linn i Naim są lepsze, ale dokładnie tak grają najlepsze gramofony. Góra pasma jest delikatnie wycofana i ocieplona, ale przy tym niebywale rozdzielcza. Blachy mają zróżnicowaną barwę, wagę, dynamikę. Nie od razu „widzimy” ich krawędzie, bo te nie są podkreślane. Instrument wyłania się z czegoś większego, co łączy wszystkie dźwięki, a nie istnieje sam dla siebie. Taśma-matka ma lepiej definiowaną górę pasma, podobnie jak topowe źródła cyfrowe. Ale zwykle brakuje im głębi, którą ma winyl, a i testowany odtwarzacz. Scena dźwiękowa nie jest specjalnie rozległa. To rzecz, która różni Lumïna od topowych gramofonów, które wydają się ten element podkręcać, pokazywać przestrzeń większa niż jest w rzeczywistości. Tutaj wszystko jest bardziej wyważone, ale już nie tak efektowne. Głębia sceny będzie jednak zaskoczeniem la każdego, kto uważa, że cyfra tego nie potrafi.
Niedowiarkom puszczam zwykle coś na moim odtwarzaczu CD, Ancient Audio Lektor AIR V-edition, zasilanym przez kabel sieciowy Acrolinka 7N-PC9500 (poprzednio 7N-PC9300), który ustępuje tylko topowemu Lektorowi Grand SE. A i tak dyskwalifikuje pod tym względem niemal wszystkie inne odtwarzacze cyfrowe. Lumïn głębię sceny, bryłę instrumentu pokazuje odlotowo – zachwycicie się! To, w czym mój Lektor, ale także analogowa taśma-matka są nieco lepsze, to klarowność przekazu. Testowany odtwarzacz plików jest nieprawdopodobnie rozdzielczy, co pozwala na swobodne różnicowanie materiału – o czym zaraz – ale ma też tendencję do zmiękczania wszystkiego i pokazywania w przyjemny, nieinwazyjny sposób.

Zacząłem o różnicowaniu materiału – to chyba drugi raz, może trzeci, w którym wreszcie doskonale i bez żadnych wątpliwości wiadomo, o co chodzi z plikami wysokiej rozdzielczości PCM, a także DSD. Wysoka częstotliwość próbkowania daje oddech i swobodę, jakiej nie ma na niemal niczym innym, może poza najlepszymi gramofonami. Podobnie ma się sprawa z dynamiką. A pliki DSD. Cóż – nie jestem jakimś specjalnym fanem płyt SACD, choć w sprzyjających warunkach, jak na przykład z odtwarzaczem Marka Levinsona No. 512 efekt może być cudowny – dźwięk jest gładki i płynny, jak z najlepszego gramofonu. Testując dla „Audio” odtwarzacz plików Marantza NE-11S1, który oferował możliwość dekodowania DSD poprzez USB, a teraz słuchając tych samych nagrań przez Lumïna mogę powiedzieć, że plik DSD może być jeszcze lepszy niż to samo nagranie z płyty SACD. Jedynie jeśli potraktujemy ja poważnie, tj. będzie to płyta jednowarstwowa (a nie hybrydowa), najlepiej wytłoczona w Japonii, z materiałem zaczerpniętym z taśmy analogowej lub z natywnego pliku-master DSD osiągniemy coś zbliżonego: oddech, głębię, spokój, czystość. Testowany odtwarzacz z tego typu plikami idzie dalej niż PCM 24/192 – zachowując jego zalety jeszcze bardziej wszystko wygładza, ale dodaje też dynamiki i głębi.

Lumïn vs Lektor AIR V-edition

Odtwarzacz z Hong Kongu jest zjawiskowy. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Równie zjawiskowy jest jednak i mój odtwarzacz CD, Lektor AIR V-edition firmy Ancient Audio. Porównuję do niego wszystkie źródła, jakie testuję, od długiego czasu, i każde takie porównanie tylko utwierdza mnie w pewności, że płyta Compact Disc może być źródłem sygnału top high-end i że nie pokazała jeszcze nawet ułamka tego, co można z niej wydobyć. Przy okazji okazuje się, że nawet znane i uważane za najlepsze na świecie odtwarzacze CD w wielu aspektach urządzeniu Jarka Waszczyszyna nie dorównują. Nie mówię, że to najlepszy odtwarzacz CD na świecie, bo lepszy jest Lektor Grand SE, a i inne w pewnych aspektach pokazują coś jeszcze lepszego, ale że to odtwarzacz, który odpowiada mi najbardziej. I nigdy, w niczym mnie nie zawiódł. Jeśli dodamy do tego ogromne przywiązanie do fizycznego nośnika – taśmy, płyty winylowej, płyty CD – ciekawe może się okazać bezpośrednie porównanie odtwarzacza CD oraz plików i to, jak jego wyniki interpretuję (ciekawe przede wszystkim dla mnie, jednak może i czytelnikom na coś się to przyda).
W ogólnych zarysach to bardzo podobne szkoły dźwięku. Nie za wiele detali samych w sobie, ale za to wybitna rozdzielczość. Detale są w niej ważne tylko i wyłącznie jako część czegoś większego, budując duże struktury i małe „wydarzenia”, jak faktury, „smak” nagrań. Znakomite rozciągnięcie pasma w górę i w dół, choć Lumïn wydaje się grać gładszą wysoką górą, a Lektor lepiej kontroluje średni bas, bez jego utwardzania (konturowania). szerokość sceny jest lepsza w odtwarzaczu CD, jednak głębokość – niekoniecznie, przynajmniej jeśli puścimy na odtwarzaczu plików nagranie wysokiej rozdzielczości. Przy plikach o jakości CD porównanie wypada na korzyść Lektora.
Najważniejszy okazał się jednak odbiór całości, wrażenie, jakie pozostawiały po sobie urządzenia w dłuższym okresie czasu. Przechodząc na Lumïna nie czułem potrzeby powrotu do Lektora. Wracając do tego ostatniego nie widziałem konieczności przeskoczenia na odtwarzacz plików. Drugi, może trzeci raz w życiu testowane cyfrowe źródło było dla mnie równie satysfakcjonujące, co Ancient. Ich dźwięk nie jest tożsamy, w pewnych elementach się od siebie różnią, jednak wizja muzyki jest w obydwu niezwykle zbliżona. W Lumïnie pociągał mnie niesłychanie łatwy dostęp do muzyki, której na dyskach mam mnóstwo (około 5 tysięcy albumów). Nigdy nie czułem, że to „cyfra”. W Lektorze podobała mi się nieco lepsza klarowność dźwięku i jeszcze większa głębia sceny. Lubię też wybierać i nakładać nań płyty CD. Czy zamieniłbym Lektora AIR na Lumïna? Trudne pytanie. Ostatecznie raczej nie. Ale chętnie widziałbym je stojące obok siebie.


Podsumowanie

Czegoś takiego, jak idealne urządzenie odtwarzające nie ma. I nie będzie. Każde odtworzenie, jak sama nazwa wskazuje jest tylko próbą dotarcia do prawdy zamkniętej w pewnym wycinku czasu i w pewnym określonym miejscu. Czy pod tym mianem rozumiemy wydarzenie na żywo, czy to, co zapisano na nośniku (to dwie różne rzeczy) – nie ma większego znaczenia. To zawsze będzie jakiś wybór – zarówno konstruktorów, jak i słuchaczy. Da się jednak określić ramy, w jakich możemy się poruszać , jak również ocenić poszczególne aspekty dźwięku. Dla mnie odtwarzacz Lumïna jest perfekcyjnym przykładem na to, jak cudownie można się różnić, będąc jednocześnie świadomym, że mówimy o topowym produkcie. Z Hong Kongu przyjeżdża do nas urządzenie, które jednoznacznie, wcale się z tym nie kryjąc, ma dźwiękiem przypominać gramofon. I robi to perfekcyjnie. Sam perfekcyjny nie jest – patrz wyżej. Podkreślona niska średnica powoduje, że źródła pozorne są trochę większe niż w realnym życiu i że pewien typ zniekształceń, z jakim mamy w audio do czynienia przyniesie pewne, określone efekty. Chodzi o kompresję. Słyszana niesłychanie wyraźnie np. w serii płyt Suzanne Vegi Close Up…, ale też na wszystkich płytach, w których wokalista był bardzo blisko mikrofonu, powoduje, że dźwięk traci plastyczność i zapada się w sobie. Brzmi to trochę dramatycznie i słuchając coś takiego w porównaniu z dobrymi realizacjami, nie muszą być nawet hi-res, boli. Nawet wówczas jednak aksamitna miękkość, głębia i lekkość w oddawaniu muzyki będą wybitne. Bo wybitny jest sam Lumïn.

Urządzenie otrzymuje wyróżnienie RED FINGERPRINT.

Jeśli widzieliśmy kiedykolwiek zachwycającą bryłę odtwarzacza Klimax DS firmy Linn, wygląd i rozwiązania mechaniczne zastosowane w Lumïnie wydadzą się wam znajome. Poza jednym wyjątkiem – tutaj transformatory zasilające wydzielono do osobnej obudowy, czyniąc w ten sposób odtwarzacz systemem dwuczęściowym. Obudowa głównego urządzenia wykonana została z wyfrezowanego od środka bloku aluminium, przykrytego grubym płatem z tego samego materiału. Front jest lekko pochylony i jest tam jedynie niebieski wyświetlacz z podstawowymi informacjami. Biblioteka oraz wszystkie inne detale znajdziemy na ekranie iPada lub – jeśli zainstalujemy aplikację Kinsky – na ekranie komputera PC. Nie ma na razie aplikacji na Androida. Wszystkie gniazda zostały ukryte pod daleko wychodzącą z tył górną ścianką i bokami (spadek po Linnie). Mamy zbalansowane (XLR) i niezbalansowane (RCA) wyjścia analogowe od firmy WBT, cyfrowe wyjścia BNC oraz HDMI, jak również wejścia Ethernet i dwa razy USB typu A (płaskie). Do tej pory te ostatnie służyły tylko do zmiany oprogramowania, jednak wraz z najnowszym dostaliśmy możliwość podłączenia za ich pomocą pendrajwa lub dysku twardego.
Z boku jest wielopinowe gniazdo, do którego podłączamy niezbyt długi kabelek, z drugiej strony wpinany do niewielkiego, ale ładnego pudełka z aluminium, w którym znalazły się dwa transformatory toroidalne. Na jego przedniej ściance jest mechaniczny wyłącznik. W tryb standby wprowadzamy odtwarzacz przez iPada.

Układy elektroniczne zmontowano na dwóch płytkach drukowanych. Na jednej mamy mikrokomputer, pracujący z oprogramowaniem Linuxa oraz wejścia i wyjścia cyfrowe. Przed obydwoma mamy transformatory dopasowujące. Pod radiatorem umieszczono MIPS core CPU, wraz z pamięcią FLASH 4 GB Single Level Cell (SLC) i 2 GB RAM. W systemie znajdziemy oprogramowany samodzielnie, szybki procesor FPGA . Według Chrisa Connakera to może być główny powód tak dobrej pracy urządzenia. Podczas testu nigdy nic się nie „wysypało”, sygnał nie zaniknął, a przejście miedzy różnymi częstotliwościami próbkowania było niezauważalne. Na szczycie płytki widać układy stabilizujące napięcie. Przy gnieździe LAN widać chip Realtek RTL8201CP - zgodny z IEEE 802.3 – oraz H1102NL Pulse Electronics LAN Discrete Transformer Module, izolujący odtwarzacz od sieci internetowej.

Zdekodowany sygnał przesyłany jest na drugą stronę grubego ekranu (części obudowy), na płytkę DAC-a. Na jego wejściu mamy dwa, po jednym na kanał, przetworniki cyfrowo-analogowe Wolfson Microelectronics WM8741. To bardzo dobry układ o wysokiej dynamice, akceptujący sygnały PCM i DSD. Tor analogowy wydaje się zaskakująco krótki, jak gdyby sekcja konwersji I/U była pasywna (jak w odtwarzaczach Ancient Audio). W każdym kanale widać po jednym na gałąź (sygnał prowadzony jest w torze zbalansowanym) układy scalone L49860. To jedne z ciekawszych układów, jakie się stosuje w audio – ultra niskie zniekształcenia, szybkie narastanie sygnału, wysoka dynamika. Na wyjściu mamy zaś transformatory separujące Lundahla LL7401. Montaż jest powierzchniowy, ale elementy są wysokiej klasy – wśród nich widać także przewlekane kondensatory Wima. Urządzenie zostało wykonane w Chinach (właściwie w Hong Kongu; na urządzeniu znajdziemy napis „Assembled in China”, ale chodzi o byłą kolonię Wielkiej Brytanii, nie Chiny kontynentalne).

Dystrybucja w Polsce
Moje Audio

ul. Sudecka 152 | 53-129 Wrocław | Polska
e-mail: biuro@mojeaudio.pl

www.mojeaudio.pl




System odniesienia

Źródła analogowe
- Gramofon: AVID HIFI Acutus SP [Custom Version]
- Wkładki: Miyajima Laboratory KANSUI, recenzja TUTAJ | Miyajima Laboratory SHIBATA, recenzja TUTAJ | Miyajima Laboratory ZERO (mono) | Denon DL-103SA, recenzja TUTAJ
- Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio Sensor Prelude IC, recenzja TUTAJ
Źródła cyfrowe
- Odtwarzacz Compact Disc: Ancient Audio AIR V-edition, recenzja TUTAJ
- Odtwarzacz multiformatowy: Cambridge Audio Azur 752BD
Wzmacniacze
- Przedwzmacniacz liniowy: Polaris III [Custom Version] + zasilacz AC Regenerator, wersja z klasycznym zasilaczem, recenzja TUTAJ
- Wzmacniacz mocy: Soulution 710
- Wzmacniacz zintegrowany: Leben CS300XS Custom Version, recenzja TUTAJ
Kolumny
- Kolumny podstawkowe: Harbeth M40.1 Domestic, recenzja TUTAJ
- Podstawki pod kolumny Harbeth: Acoustic Revive Custom Series Loudspeaker Stands
- Filtr: SPEC RSP-101/GL
Słuchawki
- Wzmacniacz słuchawkowy/zintegrowany: Leben CS300XS Custom Version, recenzja TUTAJ
- Słuchawki: HIFIMAN HE-6, recenzja TUTAJ | HIFIMAN HE-500, recenzja TUTAJ | HIFIMAN HE-300, recenzja TUTAJ | Sennheiser HD800 | AKG K701, recenzja TUTAJ | Ultrasone PROLine 2500, Beyerdynamic DT-990 Pro, wersja 600 Ohm, recenzje: TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ
- Standy słuchawkowe: Klutz Design CanCans (x 3), artykuł TUTAJ
- Kable słuchawkowe: Entreq Konstantin 2010/Sennheiser HD800/HIFIMAN HE-500, recenzja TUTAJ
Okablowanie
System I
- Interkonekty: Siltech ROYAL SIGNATURE SERIES DOUBLE CROWN EMPRESS, czytaj TUTAJ | przedwzmacniacz-końcówka mocy: Acrolink 8N-A2080III Evo, recenzja TUTAJ
- Kable głośnikowe: Tara Labs Omega Onyx, recenzja TUTAJ
System II
- Interkonekty: Acoustic Revive RCA-1.0PA | XLR-1.0PA II
- Kable głośnikowe: Acoustic Revive SPC-PA
Sieć
System I
- Kabel sieciowy: Acrolink Mexcel 7N-PC9300, wszystkie elementy, recenzja TUTAJ
- Listwa sieciowa: Acoustic Revive RTP-4eu Ultimate, recenzja TUTAJ
- System zasilany z osobnej gałęzi: bezpiecznik - kabel sieciowy Oyaide Tunami Nigo (6 m) - gniazdka sieciowe 3 x Furutech FT-SWS (R)
System II
- Kable sieciowe: Harmonix X-DC350M2R Improved-Version, recenzja TUTAJ | Oyaide GPX-R (x 4 ), recenzja TUTAJ
- Listwa sieciowa: Oyaide MTS-4e, recenzja TUTAJ
Audio komputerowe
- Przenośny odtwarzacz plików: HIFIMAN HM-801
- Kable USB: Acoustic Revive USB-1.0SP (1 m) | Acoustic Revive USB-5.0PL (5 m), recenzja TUTAJ
- Sieć LAN: Acoustic Revive LAN-1.0 PA (kable ) | RLI-1 (filtry), recenzja TUTAJ
- Router: Liksys WAG320N
- Serwer sieciowy: Synology DS410j/8 TB
Akcesoria antywibracyjne
- Stolik: SolidBase IV Custom, opis TUTAJ/wszystkie elementy
- Platformy antywibracyjne: Acoustic Revive RAF-48H, artykuł TUTAJ/odtwarzacze cyfrowe | Pro Audio Bono [Custom Version]/wzmacniacz słuchawkowy/zintegrowany, recenzja TUTAJ | Acoustic Revive RST-38H/testowane kolumny/podstawki pod testowane kolumny
- Nóżki antywibracyjne: Franc Audio Accessories Ceramic Disc/odtwarzacz CD /zasilacz przedwzmacniacza /testowane produkty, artykuł TUTAJ | Finite Elemente CeraPuc/testowane produkty, artykuł TUTAJ | Audio Replas OPT-30HG-SC/PL HR Quartz, recenzja TUTAJ
- Element antywibracyjny: Audio Replas CNS-7000SZ/kabel sieciowy, recenzja TUTAJ
- Izolatory kwarcowe: Acoustic Revive RIQ-5010/CP-4
Czysta przyjemność
- Radio: Tivoli Audio Model One