pl | en
Wywiad
MICHAEL FREMER,
REDAKTOR MAGAZYNU „STEREOPHILE”
(senior contributong editor)


Michael Fremer jest redaktorem amerykańskiego magazynu „Stereophile”, uznawanego powszechnie za jedno z najważniejszych obecnie pism audio. Powstałe w 1962 roku (Vol.1 No.1, Issue No.1, magazynu “The Stereophile” został opublikowany przez J. Gordona Holta w Wallingford w Pennsylvanii) obchodzi w tym roku 50-rocznicę powstania. A Michael Fremer jest jednym z jego filarów. Vinyl Man, guru analogu, magik – różnie się go określa. Nie wszyscy są mu przychylni, ma też jawnych wrogów. Jednym słowem – ciekawy człowiek.
Z Michaelem Fremerem rozmawia Wojciech Pacuła

e-mail: michael.fremer@sorc.com
Strona internetowa: www.stereophile.com
www.musicangle.com
Tekst: Wojciech Pacuła/Michael Fremer
Zdjęcia: Michael Fremer | Wojciech Pacuła
Tłumaczenie: Wojciech Pacuła

Data publikacji: 1. lutego 2012, No. 94

Wojciech Pacuła: Przede wszystkim proszę powiedzieć gdzie i kiedy się urodziłeś?
Michael Fremer: Urodziłem się w 1947 roku w Nowym Jorku. Jak na mój wiek całkiem dobrze się trzymam, prawda?

WP: Jestem w szoku – naprawdę! Żwawo się ruszasz… A jak wyglądało twoje dzieciństwo?
MF: Miałem dwie starsze siostry, z których każda miała swój własny pokój, przynajmniej dopóki nie podrosłem. Potem musiały się przenieść razem to jednego pokoju. Cena, jaką z tego powodu musiałem zapłacić (wrogość ze strony sióstr) warta była jednak tego, co w ten sposób zyskałem – zyskałem prywatność.
Kiedy miałem jakieś cztery lata zabawiałem przyjaciół moich rodziców, bezbłędnie identyfikując każdą płytę z ich kolekcji siedemdziesiątek ósemek (78 rpm) – pomimo że nie umiałem nawet czytać! Poznawałem je po labelu firmy, która je wydała. Jeśli pokazywano mi więcej niż jedną płytę z danej wytwórni rozróżniałem je po zagięciach i rysach na okładce, albo po innych uszkodzeniach… Rodzicom ta umiejętność wydawała się wyjątkowo zabawna.
Pierwszą moją własną płytą była The Glow Worm The Mills Brothers, wydana przez Decca Records. Miałem też How Much is That Doggie in the Window? Patti Page. Mój ojciec nie miał dla mnie zbyt wielu ciepłych uczuć – tak naprawdę karanie mnie było jedynym momentem, w którym mnie dotykał. Mimo to, kiedy miałem jakieś jedenaście, czy dwanaście lat, udało mi się wmanewrować go w kupno niezłego systemu stereo. Ojciec miał biuro na Manhattanie, bardzo blisko Radio Row, gdzie rodził się amerykański przemysł hi-fi. To było w śródmieściu, gdzie ostatecznie wybudowano The World Trade Center. Każdy tamtejszy sklep miał coś wspólnego z hi-fi, albo z jakimiś urządzeniami elektronicznymi, ewentualnie z częściami elektronicznymi. To tam Avery Fisher i Saul Marantz, podobnie jak wielu innych, kupowali części używane potem do budowy ich pierwszych, „hobbystycznych” systemów audio, zanim jeszcze hobby przekształcili w biznes.
Tak więc przynajmniej dorastałem w domu, w którym był godziwy system audio! To był amplituner Bogen, gramofon Garrard Type A i jakieś kolumny Jensena, potem zastąpione przez Acoustic Research 2ax.

WP: Powiedz proszę, jakie masz wykształcenie i gdzie je zdobyłeś?
MF: Ukończyłem Cornell University na kierunku Industrial and Labor Relations i zaliczyłem półtora roku na Boston University Law School. Już wcześniej musiałem podjąć pracę w sklepie z płytami po to, aby zaspokoić mój głód muzyki. To wtedy zająłem się też produkcją reklam radiowych dla sklepu, które – niespodzianka – okazały się wśród słuchaczy Radia Boston wyjątkowo popularne. W krótkim czasie zacząłem zarabiać na (skromne) życie produkcją reklam, które uczyniły ze mnie lokalnego celebrytę. Przygotowywałem reklamy dla sklepów płytowych i dla sklepów ze sprzętem audio. Reklamówki były zarazem zabawne, jak i skandalizujące i tak naprawdę to słuchacze swoimi telefonami wymuszali na stacji ich emisję.
Wkrótce potem zostałem zatrudniony jako DJ w WBCN-FM – radiostacji, która była jedną z pierwszych i jedną z najbardziej w Ameryce szanowanych stacji nadających nowoczesny rock („‘free form’ progressive rock”). Tak więc moje pierwsze prawdziwie profesjonalne zajęcie to było naprawdę COŚ – byłem na samym szczycie! No i zwolnili mnie. Nie dlatego, że nie byłem dobry, czy mało popularny, albo że nie byłem zabawny, a dlatego, że zrobiłem coś, czego dyrektor programowy mi zabronił robić. Wróciłem potem na antenę, ale ostatecznie zatrudniłem się przy produkcji animowanego filmu pt. Animalympics, który można znaleźć na You Tube. Film był emitowany w amerykańskiej telewizji i wyświetlany w kinach za granicą. Byłem jego współtwórcą i podkładałem do niego głosy. Nadzorowałem też wielokanałowy miks dźwięku do niego i edytowałem go. Później nadzorowałem przygotowanie ścieżki dźwiękowej do, nominowanego do Oscara, filmu Tron. W międzyczasie wciąż zajmowałem się produkcją reklamówek do radia i pisałem także dla różnych magazynów w Los Angeles.

WP: A jak trafiłeś do branży audio?
MF: Zawsze w jakiś sposób byłem związany z hi-fi – odkąd byłem dzieckiem. Dorastałem czytając „Stereo Review” [poprzednik, wydawanego w USA magazynu „Sound&Vision” – przyp. red.], „High Fidelity” [amerykańskie pismo, ukazujące się od 1951 roku do 1989 – przyp. red.] i „Audio” [kolejne amerykańskie pismo, ukazywało się od 1947 roku do 2000 – przyp. red.]. We wczesnych latach 70. straciłem trochę do tego serce – scena audio robiła się coraz bardziej homogeniczna i zdominowana przez wielkie korporacje. Jakość tego hobby dramatycznie zmalała. I właśnie wtedy, gdzieś w okolicach 1973 roku mój przyjaciel ze studiów prawniczych pokazał mi „The Abso!ute Sound”. Nigdy wcześniej nie słyszałem prawdziwie high-endowego systemu, bo zatrzymałem się gdzieś w pół drogi, na etapie mid-fi, wyznając filozofię „Stereo Review”, według której i tak wszystko brzmiało tak samo. Kiedy jednak usłyszałem system tego przyjaciela, na który składała się elektronika Audio Research, gramofon Kenwood KD-500 z ramieniem Infinity Black Widow oraz para kolumn Magnapan Typani 1C – odleciałem. Nigdy wcześniej nie słyszałem czegoś takiego! Wtedy zacząłem też czytać „The Abso!ute Sound”.
Kiedy w 1986 roku naczelny TAS Harry Pearson napisał, że szuka redaktora, który zająłby się pisaniem o muzyce pop – wysłałem swoje podanie. A razem z nim artykuł o tym, jak brzmi źle nagrana płyta, napisany pierwotnie do, mającego swoją siedzibę w LA, magazynu „Music Connection”. Artykuł spodobał mu się na tyle, że mnie zatrudnił. Mimo to wciąż zajmowałem się produkcją reklam dla sklepów ze sprzętem audio i wideo. Tak rozpocząłem pracę jako redaktor TAS, recenzując płyty, a następnie pisząc o sprzęcie – ale nie wcześniej niż się wystarczająco dużo od Pearsona nauczyłem. Odrzucił sporo moich testów, zanim zdecydował, że jestem gotowy do tego, żeby mnie wydrukować. Niestety dzisiaj właściwie nie ma takich „filtrów” i redaktorem audio może być ktokolwiek, bez żadnego przeszkolenia czy właściwej redakcji tekstu.

WP: Jak trafiłeś to „Stereophile’a?”
MF: Pisałem do TAS aż do 1994 roku, kiedy zrozumiałem, że potrzebuję jakiejś odmiany. W tym czasie znaczącym rywalem dla TAS stał się właśnie „Stereophile”, więc poprosiłem Johna Atkinsona [redaktora naczelnego „Stereophile’a” – przyp. red.] o pracę.

WP: Od samego początku pisałeś tylko o gramofonach?
MF: To było tak: zaproponowałem Johnowi, że będę prowadzić stały, comiesięczny dział. Zapytał: „a o czym?”. Powiedziałem więc, że: „o analogu i płytach gramofonowych”. On na to: „cóż – płyty gramofonowe i same gramofony niedługo znikną z rynku, więc sam się prosisz o zwolnienie…”. Odparłem, że jestem zaradnym człowiekiem i jakby co, to sobie znajdę coś innego i że po prostu nie cierpię dźwięku Compact Disc i nie jestem zainteresowany pisaniem o rynku zawalonym kompaktami. Od samego początku uważałem, że płyty CD mają mało interesujący dźwięk i zawsze bardzo trudno mi się ich słuchało.
Tak wystartował mój Analog Corner, który w bardzo krótkim czasie stał się jednym z najbardziej popularnych działów magazynu! Na pewno nie było to coś, co sobie jakoś zaplanowałem. Po prostu się stało!

WP: Powiedz proszę, czy w latach 80. i 90. wierzyłeś w to, że jest jakakolwiek nadzieja dla winylu, czy też cyfra wydawała się ostatnim słowem w audio? A może to był po prostu ślepy traf?
MF: Zawsze wierzyłem w przetrwanie winylu. Nie mogłem sobie wyobrazić świata bez płyt gramofonowych tak, jak nie potrafię sobie go wyobrazić bez książek. Myślałem, że skoro dźwięk CD jest tak zły, to ludzie wreszcie to zauważą! Tak, nowa technologia była „sexy”, ale jej oprawa graficzna, sposób pakowania były równie fatalne, jak sam dźwięk – nawet jeśli ludzie przekonywali, że to świetnie brzmi. A tak nie było. Tak, technologia była bardzo wygodna, poręczna i wyeliminowanie pewnych rzeczy (szum itp.) było super, ale to, co pozostało było kompletnie nieprzekonywające. Pomimo że wydawało się, iż winyl wkrótce umrze, wciąż dostawałem od ludzi z całego świata sygnały, że zgadzają się ze mną. Tak wielu ludzi! Podtrzymywało to we mnie nadzieję, że winyl może jednak przetrwać.
Kiedy Michael Hobson startował z Classic Records i fantastycznymi winylowymi reedycjami najlepszych nagrań z lat 50. i 60. wiedziałem, że jesteśmy świadkami powrotu płyty gramofonowej. Potem kolejne firmy zajęły się tego typu reedycjami i popatrz co się stało! Zawsze wierzyłem w „przetrwanie” czarnej płyty, ponieważ wciąż była duża grupa ludzi, która z nią dojrzewała i która ją kochała; to, czego kompletnie się jednak nie spodziewałem, to fakt, że da się do tego namówić młoda generacja. A to się właśnie stało. Tych dzieciaków nie jest może jakoś oszałamiająco dużo, ale jest ich wystarczająco wiele, żeby uzasadnić wydawanie nowych nagrań przez większość rockowych grup także na winylu.
Płyta gramofonowa i pliki sprzedawane przez Internet to przyszłość i tak to, według mnie, powinno wyglądać. Zawsze uważałem, że odtwarzanie płyty kompaktowej jest śmieszne – tym bardziej, że tak naprawdę CD jest formatem analogowym!!! „Pity” i „landy” na powierzchni płyty są tak naprawdę „analogami” „jedynek” i „zer”…

WP: Powiedz mi proszę parę słów na temat twojego „Music Angle” - to magazyn, portal, czy coś jeszcze innego? Dlaczego go odpaliłeś?
MF: W połowie lat 90., razem z partnerem, zacząłem wydawać magazyn z recenzjami płytowymi pt. „The Tracking Angle”, który rozwinął się w pełni kolorowe, drukowane na kredowym papierze, świetnie wyglądające pismo. Byłem z niego niesłychanie dumny. Niestety traciliśmy na jego wydawaniu, ponieważ mieliśmy problemy ze ściągnięciem od firm płytowych reklam, pomimo że pisaliśmy przecież o fizycznych mediach – zarówno o CD, jak i LP. Po czterech latach zdaliśmy sobie sprawę, że chyba nigdy już nie zdobędziemy wsparcia ze strony wydawców i że ludzie, od których staraliśmy się pozyskać reklamy już nigdy nie dadzą się przekonać – to właśnie wtedy nastąpiła „wielka konsolidacja firm płytowych”. Sony połączyło się z BMG, MCA z Polygram, Island, a Def Jam, A&M i inni zawiązali UMG (Universal Music Group) i ludzie, z którymi dotychczas rozmawialiśmy po prostu zniknęli. Zdecydowaliśmy się więc zamknąć magazyn i nie tracić więcej pieniędzy.

Musicangle.com to strona internetowa poświęcona muzyce, specjalizująca się w recenzjach płyt gramofonowych, z artykułami dotyczącymi muzyki i dźwięku. Znajdziesz na niej wywiady z producentem Beatlesów Gerorgem Martinem, inżynierami dźwięku w rodzaju Roya Helee (Simon and Garfunkel, The Byrds, etc.), właścicielami studiów nagraniowych, jak Stan Ross (Goldstar, nagrywał w nim Phil Spector) i wiele innych. Kiedy „The Audio Tracking” było już przeszłością, a Internet eksplodował, odpaliłem swoją stronę po to, aby umieścić na niej zawartość „The Audio Tracking” i po to, abym miał miejsce, w którym mógłbym pisać recenzje.

WP: Jakie są, twoim zdaniem, mocne i słabe strony pism drukowanych?
MF: Wysokiej klasy magazynów, drukowanych na grubym, kredowym papierze, z ładnymi zdjęciami nie da się zastąpić czytaniem na ekranie komputera. Więcej czasu poświęcisz na oglądanie pięknego zdjęcia w magazynie niż widząc je on-line. Także czytanie zawartości w tych dwóch formatach jest kompletnie inne. Nawet generacja wychowana na komputerach będzie chciała część rzeczy czytać w druku, ponieważ to po prostu coś innego. Niestety drukowane pisma są drogie w produkcji i dystrybucji.

WP: Jakieś słabości pism internetowych?
MF: Największą słabością pism on-line jest brak limitu co do ilości słów i ilości stron. Możesz napisać ile tylko chcesz i niestety zbyt wielu tego typu „pisarzy” pisze, pisze i pisze. Potrzeba ogromnej dyscypliny i umiejętności redagowania tekstu, żeby wyprodukować dobry magazyn internetowy. Ale da się to zrobić. Niestety, przynajmniej jeśli chodzi o audio, tylko parę pism jest przygotowywanych w ten sposób!

WP: Co mógłbyś poradzić komuś, kto chciałby zacząć flirt z winylem – czego powinien się trzymać?
MF: Cóż – na początek muszę oczywiście zarekomendować zapoznanie się z moimi dwoma płytami DVD: 21st Century Vinyl: Michael Fremer’s Practical Guide to Turntable Set-up oraz It’s a Vinyl World, After All. W Polsce będą dystrybuowane przez Audio System.
Nawet najtańsze gramofony, takie jak Rega P1 czy Pro-Ject Debut III mogą cię wciągnąć w winylowy świat! Od tego punktu może być tylko lepiej i lepiej, z każdą wydaną złotówką. Jest mnóstwo wartościowych informacji o winylu w Sieci. Warto przeszukiwać Internet w poszukiwaniu stron opisujących winyle (włączając w to oczywiście musicangle.com!) i ich odtwarzanie. No i oczywiście można w łatwy sposób zamawiać płyty przez Internet i dostawać je prosto do domu.

WP: Jaka jest twoja opinia o reedycjach klasycznych płyt na winylu w kontekście oryginałów. Pytam, ponieważ spotykam się z dwoma, przeciwstawnymi opiniami.
MF: Oryginalne tłoczenia wykonywane były w momencie, w którym taśmy-matki były zupełnie nowe. W przeciwieństwie do nich reedycje korzystają z taśm mających 50 lat – to na korzyść oryginałów. Tyle tylko, że płyty były wówczas produkowane w masowych ilościach i winyl, z którego je wykonywano nie był tak „cichy” jak dzisiejszy, ani też do tłoczenia nie przykładano tak dużej uwagi. Niektórzy jednak twierdzą, że ludzie, którzy zajmowali się tym niegdyś mieli znacznie większe doświadczenie w tej mierze niż ludzie zajmujący się tłoczeniem winyli dziś.
Wiele reedycji brzmi znacznie lepiej niż oryginały, szczególnie jeśli mówimy o reedycjach 45 rpm w formie podwójnych albumów. Znalezienie oryginału w dobrym stanie, czystego, bez trzasków jest coraz bardziej kosztowne i zajmuje coraz więcej czasu. Nawet jeśli podwójne albumy 45 rpm nie są tanie, to jednak oryginały są zazwyczaj znacznie droższe i najczęściej mocniej szumią.
I tak – mam dwa, oryginalne wydania „6 Eye” Kind of Blue Milesa Davisa, które brzmią bardziej „żywo” niż jakakolwiek reedycja, a trąbka Davisa ma lepsze, bardziej wyrafinowane brzmienie, ma lepsze „fokusowanie”. Obydwie płyty jednak bardziej szumią. Reedycje mają czarne jak smoła tło i pozwalają wejrzeć głębiej w scenę dźwiękową. Coś za coś. Największym problemem z reedycjami jest to, że zbyt wielu ludzi się tym zajęło i część z nich tłoczy płyty używając jako źródła płyt CD lub innych, wątpliwych źródeł. Kto potrzebuje analogu naciętego z płyty CD? Znam koszmarnie brzmiące płyty z Niemiec i Rosji nacięte z bardzo złych płyt CD.

WP: Która tłocznia jest w tej chwili najlepsza?
MF: Jest kilka naprawdę znakomitych: Pallas w Niemczech, RTI i Quality Record Pressing w USA oraz GZS w Czechach. Jest także jedna genialna w Japonii, niestety nie pamiętam nazwy, i kilka mniejszych, które są bardzo dobre, włączając w to tłocznię w UK należącą kiedyś do EMI. Wszystkie starają się to robić lepiej i lepiej! Dla przykładu, Rainbow w Kalifornii zawsze była uważana za „średniaka”, za tłocznię komercyjną, masową. Jej właściciel założył sobie jednak, że poprawi jej jakość i mu się to udało. Quality Record Pressing otwarta w poprzednim roku przez właściciela Acoustic Records, Chada Kassema, szybko stała się jedną z najlepszych tłoczni. Mogę powiedzieć, że RTI, Pallas i Quality Record Pressing to trzy najlepsze tłocznie, jakie znam.

WP: A co z winylem nacinanym z taśm-matek cyfrowych – czy to sensowna alternatywa dla oryginalnych wydań?
MF: Pochodzący z czasów Dekki box Rolling Stonesów to transfer z sygnału DSD przekonwertowanego na PCM wysokiej rozdzielczości, który brzmi fantastycznie i znacząco lepiej niż CD. Jeśli źródłem jest sygnał PCM 24/192 lub 24/96, to płyta najpewniej będzie brzmiała lepiej niż płyta CD. Jeśli źródłem jest sygnał o jakości CD, to tak nacięty winyl i tak może brzmieć lepiej niż płyta Compact Disc, w zależności od jakości przetwornika A/D użytego do zamiany cyfry na analog w studio i tego, jak się on ma do jakości przetwornika D/A w twoim CD. Ale teraz, kiedy w łatwy sposób można kupić i ściągnąć pliki wysokiej rozdzielczości coraz trudniej będzie uzasadnić nacinanie winylu z plików 16/44,1.

WP: Proszę jeszcze powiedzieć kilka słów o twoich DVD – dlaczego, gdzie, kiedy?
MF: Pierwsza płyta pokazuje jak ustawić gramofon. Pokazuję to na przykładzie gramofonów Pro-Jecta, Regi i VPI, ale jeśli to oglądniesz (zajmie ci to 3,5 godziny) będziesz w stanie ustawić każdy gramofon. Płytę wydałem w 2006 roku i wciąż się dobrze sprzedaje. Sprzedałem ponad 12 000 sztuk i głosy, jakie wciąż na jej temat otrzymuję są bardzo pozytywne. Drugie DVD pokazuje, w jaki sposób są tłoczone płyty w Pallas i RTI, a także mówi o tym, jak utrzymywać płyty w dobrej kondycji – jak je myć, przechowywać, kolekcjonować itp. Jest zabawna.

WP: Jakieś plany na przyszłość?
MF: Myślę o zrobieniu DVD na temat audio związanego z komputerem, ale niestety ta część hi-fi zmienia się tak szybko, że prawdopodobnie zanim ją wydam, informacje na niej będą już przestarzałe. Tak więc jeszcze nie wiem, jak to będzie. Prawdopodobnie zaktualizuję plik PDF z DVD dotyczących ustawiania gramofonu. To 30-stronicowy plik, do którego mamy dostęp po włożeniu płyty do napędu DVD komputera.
Poznałem trochę nowych technik dotyczących ustawiania, w tym przy użyciu cyfrowego mikroskopu i cyfrowego oscyloskopu i chciałbym o tym napisać. Tak naprawdę, to już nie słyszę tak dobrze, jak wtedy, kiedy byłem nastolatkiem, ale myślę, że jestem znacznie lepszym słuchaczem, ponieważ mam o wiele większe doświadczenie.

WP: Jesteś szczęśliwym człowiekiem?
MF: Nigdy nie byłem typem wesołka. Mam znacznie bardziej „mroczny” charakter. To dlatego wolę słuchać Lou Reeda, niż Abbę! Czasami myślę, że niektórzy ludzie, dla których pracowałem mnie wykiwali. Właściwie, to jestem tego pewien! Ale przecież mam piękną żonę, przyjemny dom. Nigdy w swoim życiu nie byłem poważnie chory, nigdy nie byłem w szpitalu i czuję się świetnie. Trzy razy w tygodniu chodzę do siłowni i mam dokładnie taki sam obwód w pasie, jaki miałem w wieku 25 lat! Chyba jestem zarozumiały… Jedną z najfajniejszych rzeczy związanych odwiedzaniem wystaw hi-fi jest to, że siłownia jest wówczas pusta – audio przyciąga ludzi, którzy zwykle nie są zbyt aktywni fizycznie!
Miałem możliwość nauczyć się sensownie pisać o audio i muzyce i w ten sposób zarabiać, spotykając przy tej okazji mnóstwo miłych ludzi na całym świecie – to jest naprawdę odświeżające. Zaczynając pisać w „Sterephile’u” swój Analog Corner nie miałem pojęcia, że doprowadzi to do tego, że będę zapraszany do Szwecji, Norwegii, Danii czy Polski, gdzie będę pokazywał, jak ustawiać gramofon – i że będę tak ciepło przyjmowany!
Moja praca to równocześnie zabawa. Choć tej zabawy nie tak wiele, jak wielu ludzi mogłoby sobie wyobrażać, to jednak w porównaniu do innych zawodów bez wątpienia moja praca nią jest!

WP: Czy audio tchnęło radość w twoje życie?
MF: Znam wielu ludzi, dla których audio jest jeszcze ważniejsze niż dla mnie. To ludzie kolekcjonujący sprzęt audio. Ich półki są zapełnione urządzeniami „vintage”, nowymi, eksperymentalnymi – możesz dodać swoje typy. Nigdy nie byłem tego typu człowiekiem. Dla mnie prawdziwą radość daje muzyka. Audio jest tylko jej wehikułem.

WP: Dziękuję bardzo za rozmowę!
MF: Ja również!

Od redakcji:
Michael Fremer jest redaktorem amerykańskiego magazynu „Stereophile”, a także redaktorem naczelnym internetowego magazynu „Music Angle”. Żyje i pracuje w USA. Jest właścicielem gramofonu Continuum Audio Labs (podstawa Caliburn, ramię Cobra i stolik Castellon). Polskę, na zaproszenie firmy Audio System, odwiedził w ramach wystawy Audio Show 2011, w czasie której prowadził seminaria dotyczące ustawiania gramofonów.
W lutowym numerze „Stereophile” z tego roku ukazało się 200. wydanie jego kolumny Analog Corner („Stereophile”, February 2011, Vol. 35, No. 2, s. 33-39) – gratulacje!!!



KIM JESTEŚMY?

"High Fidelity" jest miesięcznikiem poświęconym zagadnieniom wysokiej jakości dźwięku. Pismo ukazuje się nieprzerwanie od 1 maja 2004 roku. Do października 2008 roku nosiło tytuł "High Fidelity OnLine". W listopadzie 2008 roku zostało zarejestrowane pod nowym tytułem.
"High Fidelity" jest magazynem internetowym, tj. ukazuje się wyłącznie w sieci. Od kilku lat publikujemy materiały zarówno w języku polskim, jak i angielskim - te można czytać TUTAJ. Dzięki tym ostatnim docieramy do czytelników na całym świecie - statystyki pokazują, że czytają nas ludzie w niemal każdym kraju na świecie.
Raz w roku drukujemy jeden, wybrany test - ten unikatowy, kolekcjonerski druk otrzymują odwiedzający wystawę Audio Show w listopadzie każdego roku.
"High Fidelity" od lat współpracuje z innymi pismami, z których najważniejszym partnerem jest amerykański "6moons.com". W magazynie tym co miesiąc ukazuje się kilka testów z "High Fidelity", mających swoją premierę na angielskich stronach naszego pisma.
Srajan Eaben, redaktor naczelny "6moons,com", zdecydował się na umieszczenie Wojciecha Pacuły w spisie swojej redakcji. Można znaleźć tam (w języku angielskim) biogram redaktora naczelnego "High Fidelity" (TUTAJ).

Jeśli chcą państwo skontaktować się z którymś z naszych autorów, prosimy wybrać odpowiedni e-mail z zakładki KONTAKT.

FOTO

ZDJĘCIA TESTOWANYCH URZĄDZEŃ WYKONYWANE SĄ PRZY UŻYCIU SPRZĘTU FIRMY



Aparat cyfrowy:
Canon EOS 60D, EF-16-35/L II USM + EF 100 mm 1:2.8 L IS USM

UŻYCZONEGO PRZEZ FIRMĘ