pl | en

253 Maj 2025

Wstępniak

tekst WOJCIECH PACUŁA
zdjęcia „High Fidelity”



No 253

1 maja 2025

O szczególe
Czyli o wadze drobnych rzeczy

MOGĘ SIĘ ZAŁOŻYĆ, że gdyby zapytać dowolnego audiofila o to, z czym kojarzy mu się w kontekście audio Japonia, powiedziałby coś w rodzaju: „z dokładnością”, „z precyzją” czy „z perfekcją”. Jest bowiem tak, że kraj ten z pozycji pariasa, kopiującego elektronikę z Zachodu, bardzo szybko stał się liderem w rozwoju nowoczesnych technologii, a także jednym z miejsc, w którym powstały najbardziej zaangażowane, najbardziej dopracowane i najbardziej purystyczne produkty związane z perfekcjonistycznym audio – zarówno jeśli chodzi o płyty, jak i o urządzenia. I choć dzisiaj podobny wstęp można by przypasować, na przykład, do Korei, to wciąż Japonia jest synonimem „precyzji” i „perfekcji”, dzieląc tę przestrzeń z produktami powstałymi w Szwajcarii.

„Słownik Języka Polskiego PWN” definiuje słowo ‘szczegół’ jako «drobny składnik jakiejś sprawy, jakiegoś zdarzenia» lub «drobny element jakiejś rzeczy». „Drobne” w świecie audio nie oznacza jednak ‘nieważne’ i ‘pomijalne’. Powiem więcej – to właśnie owo niewielkie „coś”, i nie ma znaczenia o czym akurat mówimy, leży często u podstaw sukcesu lub jest przyczyną niepowodzenia. Co u audiofila oznacza tyle, że albo dźwięk jest wysokiej klasy i może on przeżywać muzykę w jej pełni, albo sprzęt „nie gra”, co zupełnie pozbawia go przyjemności z jej słuchania.

Piszę o tym co jakiś czas, a szczególnemu – nomen omen – zwróceniu państwa uwagi na wagę drobnych, wydawałoby się, działań w audio służył cykl trzech artykułów, który kiedyś przygotowałem: Mikrodostrajanie. Czyli ustawiamy głośniki (więcej → TUTAJ), Mikrodostrajanie. Czyli czas na elektronikę (więcej → TUTAJ) oraz Mikrodostrajanie. Czyli czas na kable (więcej → TUTAJ). Nic, z czym bym się wówczas z państwem dzielił nie było nowe, ani nie zostało wymyślone przeze mnie. Do mnie należało jedynie zebranie tych zasad i ich odniesienie do praktyki.

Waga przykładana do szczegółów może być odbierana jako przesada. To do tego aspektu odnosi się polskie słowo „szczególarstwo”. Jest ono nacechowane zdecydowanie negatywnie i to niezależnie od kontekstu, w którym jest używane. Dla przykładu, prawnicze czasopismo „Lege Artis”, przywołując kazuistykę prawną mówi, że „nadmierne szczególarstwo w formułowaniu norm prawnych i tworzeniu przepisów prowadzi do błędów i idiotyzmów”.

Ale nie zawsze tak jest. Na forum Kosmetyka Aut – akurat to mi wyrzuciły Google – znajdziemy fragment o tym, że „szczególarstwo to jeden z objawów naszej choroby – to, co nas odróżnia od innych”. Można dopowiedzieć: odróżnia od normalsów. Każda branża ma bowiem swój zakamarek perfekcjonistyczny, podobnie i audio. My też jesteśmy szczególarzami. Przynajmniej jeśli chcemy być fair w stosunku do produktów, które kupiliśmy.

I nie jest to choroba, ani aberracja. Doświadczenie pokazuje, że tylko w ten sposób można osiągnąć coś naprawdę szczególnego (gdzie ‘szczegół’ jest równoznaczny z wyjątkowością), tylko w ten sposób docieramy do granic możliwości podstawowych składników systemu audio. I nie ma od tej reguły wyjątków. Nawet jeśli czasem, ale tylko czasem, uda nam się do czegoś dojść w pierwszym podejściu, to jest to wyjątek. W dodatku pokazujący, że jednak jest tam coś więcej, czego nie dostrzegamy zalani euforycznym potokiem endorfin.

I nie jest przypadkiem, że w wielu dziedzinach to właśnie Japończycy doszli do rzeczy niebywałych. Nie mówię przy tym o elektronice konsumenckiej z szerokiego spektrum audio, choć przecież i Sony, i Sansui, i Pioneer, i Technics i wiele innych popularnych swego czasu marek było w tym, co robiły, znakomite. Mówię o mistrzach w rodzaju Kondo, 47 Labs, Miyajima Labs i innych, którzy proste rzeczy wynosili do poziomu nieosiągalnego dla innych. Właśnie dzięki dbałości o to, co najmniejsze. O to, czego wielu innych producentów nawet nie dostrzega.

Jest w tym coś więcej niż tylko powierzchowny detal, bo i tak można do tego podejść. Jeśliby założyć, że produkt audio ma swoją architekturę, zarówno ideową – czyli schemat elektryczny – jak i substancjalną – czyli to, co widzimy – można by powtórzyć coś, co powiedział Janusz Sepioł. Jest on architektem i historykiem sztuki, politykiem, obecnie Głównym Architektem Miasta Krakowa, autorem eseju Architektura i moralność. Mówi w nim, że architektura jest obrazem świata wartości, przejawem określonej moralności. I dalej: „Syntetyczne sformułowanie tez tego typu literatury mogłoby brzmieć: «my kształtujemy budynki, a one kształtują nas» (s. 5).

Że zbyt górnolotnie? Filozoficznie? Chyba jednak nie. Choć przyzwyczailiśmy się myśleć o audio jako o czymś przyziemnym, co jest tylko wehikułem dla „prawdziwej wartości”, czyli muzyki, to rzecz ma drugie dno. O nierozerwalnym połączeniu tego, co robimy ze światem wartości rzeczywiści napisano tony tomów, w dodatku o wielu różnych dziedzinach związanych z pracą ludzkich rąk. Nie będę tego powtarzał, tylko zrekapituluję: wszystko, co nas otacza ma na nas wpływ, dlatego warto, abyśmy się otaczali rzeczami dobrymi (pięknymi, ale w pierwotnym sensie).

Przywołanie architektury w tym kontekście jest dla mnie niezwykle poręczne. Raz, że jest ona sztuką wizualną, ale również techniczną, a dwa, że ma przez to wiele wspólnego z tym co się dzieje w perfekcjonistycznym audio. Z odczuwaniem piękna. Bogdan Frymorgen, kurator i wydawca, autor albumów fotograficznych i wystaw, ale i realizator dźwięku przez wiele lat pracujący w studiach BBC, oraz – tak czytam jego wspomnienia – audiofil, pisze o tego typu doświadczeniu: „Zrozumiałem, że to Bóg przemawia do mnie przez igłę gramofonu i w nadobowiązkowej dogrywce mszy świętej” (Wariacje Goldbergowskie, s. 20, podkr. – red.).

Jeśli więc wyroby naszych rąk oddziałują na nas, to o ile bardziej oddziałują na nas wyroby o podwójnym zastosowaniu, czyli nie tylko mające swoje własne cechy, ale również będące nośnikiem czegoś więcej. Podobnie jak architektura, będąca wyrazem siły, władzy, transcendencji, tęsknot, marzeń itd. Dlatego może trzeba zacząć traktować produkty audio potraktowane „z grubsza” jako wadliwe? Jako coś, co nie spełnia podstawowego warunku witruwiańskiej triady firmitas, utilitas, venustas (trwałość, użyteczność, piękno). Że znowu poleciałem? Powtórzę: nie wydaje mi się.

Nie zastanowiło państwa nigdy to, że znakomita większość producentów wkładek gramofonowych pochodzi z Japonii? I nawet te, które w adresie swojej firmy podają inne miejsca na globie sięgają po wykonane tam igły, a czasem i całe motory będące podstawą wkładki? Wkładka gramofonowa jest przecież doskonałym nośnikiem idei, o której mowa, gdzie od najmniejszych detali zależy wynik końcowy. Każda zmiana parametrów cewki, magnesów, ich ułożenia, materiału z którego wykonany jest wysięgnik, body, a nawet piny elektryczne, wpływa na dźwięk. Japończycy opanowali tę umiejętność perfekcyjnie właśnie dzięki swojemu podejściu do szczegółu. Podobnie ma się rzecz z każdym dowolnie wybranym urządzeniem audio, choć nie zawsze są to rozpoznania intuicyjne.

Czy jest więc i tak, że jeśli dany produkt ma wrodzone „niedopracowanie”, to jest produktem wadliwym? Pytanie to tylko trochę jest bez sensu. Może i nie da się tego mechanicznie przełożyć na nasze doświadczenie, ale jeśli przyjmiemy wszystko to, o czym pisałem, za dobrą monetę, może się okazać pytaniem kluczowym. Nie trzeba do tego przywoływać „dużych” figur, wystarczy skupić się na czymś, co się wydaje absolutnie „przezroczyste” (przepraszam, nie mogłem się powstrzymać przed użyciem tego słowa), na przykład na pudełku płyty Compact Disc.

Mierzące 142 x 125 x 10 mm, wykonane na wtryskarkach z polistyrenu, jest dziełem Petera Doodsona, pracownika działu Philips Design. Składa się z trzech elementów, z nieprzezroczystym środkowym, do którego mocowana jest płyta, oraz z miejscami na poligrafię , tylnej części z umieszczaną za nią grafiką i przedniej z wsuwaną do niej okładką. W zamyśle miało być opakowaniem archiwizacyjnym.

Jak pisze Robert Barry, autor monografii Compact Disc, wydanej przez Bloomsbury w 2000 roku, uświadomił mu to Fraçois Dierckx, w czasie powstania formatu CD pełniący rolę dyrektora działu audio w firmie Philips. Jak mówi, była to jedna z rzeczy, którą chciał podkreślić dział marketingu. Jak czytamy, chodziło o to, aby ludzie mający dużą kolekcję płyt mogli łatwo odczytać wykonawcę i tytuł z wystarczająco szerokiego „grzbietu” (s. 119). A to z kolei miało odróżniać nowy i – w zamyśle – lepszy nośnik od „starszego”, czyli płyt LP ze słabo czytelnymi tytułami na grzbietach.

Choć dzisiaj wydaje się nam to oczywiste, znalezienie odpowiedniej formy dla pudełka na płyty CD było ogromnym wyzwaniem. W historii tego nośnika zatytułowanej The history of the CD - The ‘Jewel Case’, którą znajdziemy na oficjalnych stronach internetowych producenta z Eindhoven czytamy, że problemem była „akceptacja konsumentów” i że choć niektóre projekty początkowo wyglądały obiecująco, ostatecznie okazały się bezużyteczne, głównie z powodu problemów z masową produkcją (więcej → TUTAJ).

Nie wiem, czy mieli państwo do czynienia z wczesnymi płytami CD, jeszcze z lat 1982-83. Jeśli tak, to wiecie, że były one wykonane solidniej niż późniejsze. Na początku pudełka na CD ważyły 100 gramów, miały grube ścianki i nie gięły się. Jak czytamy we wspomnianym artykule, ze względu na silną konkurencję producenci zmniejszyli jego wagę do 68 gramów. A współcześnie są one jeszcze lżejsze, a co za tym idzie, ich ścianki są jeszcze cieńsze.

W rezultacie tych działań pudełko, które zostało przez twórców nazwane dumnie Jewel Case (pudełko na biżuterię) łatwo pękało i się rysowało. Jego nietrwałość, można powiedzieć – lichota, stała się synonimem opakowania na CD jako takiego. I nie pomogło nawet to, że po wprowadzeniu na rynek formatu DVD, który wymagał innego centralnego elementu chwytającego, Philips zdecydował się całkowicie przeprojektować Jewel Case i nazwał go Super Jewel Box. Super Jewel Box jest obecnie używany głównie do sprzedaży płyt SACD. To te pudełka o większych rozmiarach i z zaokrąglonymi rogami.

Problem z pudełkiem na płyty CD jest jednak jeszcze głębszy. Zapewnie nie jestem wyjątkiem – spora część płyt w plastikowych pudełkach dociera do mnie uszkodzona. Zazwyczaj to rysa wskazująca nadłamanie przedniej części, ale jeszcze częściej to wyłamane listki, za pomocą których mocowana jest płyta. Co pokazuje, że projektanci nie przewidzieli tego, jak często płyta będzie wyjmowana z pudełka i jak wiele lat płyty CD będą używane. Przy okazji, Wikipiedia mówi o listkach mocujących krążek „teeth” albo „lock”.

Początkowo wszystkie pudełka na CD wyglądały tam samo, miały też takie same „ząbki” utrzymujące krążek w jednym miejscu. Były one dość szerokie i mieściło się ich w otworze płyty – patrzę właśnie na oryginalne wydanie płyty ABBA The Visitors, jeden z dwóch pierwszych tytułów wydanych na CD – osiem. Z czasem pojawiły się pudełka z nieco innym układem ząbków, mniejszych, połączonych dodatkową obręczą i innych. Dzieliły one jednak podstawową wadę pierwszego rozwiązania – łatwo się łamały, a do wyciągnięcia płyty trzeba było ją wygiąć.

Czy to znaczy, że całe pudełko było od początku projektem wadliwym projektowo? Że takie właśnie detale odkrywały jego niekompletność? Coś w tym jest, tak sobie myślę, przynajmniej jeśli bierzemy za dobrą monetę to, co pisaliśmy wcześniej o związkach między szczegółem, a ogółem. Dotyczy to zresztą i modyfikacji pudełka na CD, zaproponowanej w połowie lat 90. przez wytwórnię Mobile Fidelity Sound Lab., a ułatwiającej wyjmowanie płyty z pudełka.

Niemieckie forum poświęcone twórczości zespołu Pink Floyd, noszące adekwatną nazwę Pink Floyd Forum, w dokumencie zatytułowanym MFSL Releases in Japan, poświęconym wydawnictwom tej firmy powstałym w Japonii, przypomina, że mechanizm ten nazwano Lift-Lock (lub „lift system”) i że rozwiązanie to firma opatentowała. Zamiast środkowego elementu pudełka do którego „wpinało się” płytę, zastosowano w nim dźwignię, która po otwarciu automatycznie podnosiła krążek z tacki, umożliwiając użytkownikowi wyjęcie płyty za jej krawędź. Mechanizm ten blokował również płytę, gdy pudełko było zamknięte.

Ale nawet to rozwiązanie nie było idealne. Mam w kolekcji kilka płyt wydanych w ten sposób i wszystkie dzielą ten sam problem – mechanizm o którym mowa po jakimś czasie zaczyna się zacinać. Powodem jest materiał, z którego go wykonano – dość miękki plastik. A to wynika z masowości tego rozwiązania – nie trzeba projektować okładki każdym razem od nowa, a można wyprodukować tysiące pudełek. Czyli byłoby to coś w rodzaju „grzechu pierworodnego” całego pomysłu (masowość). Choć było to lepsze rozwiązanie niż klasyczne pudełka nie spopularyzowało się i nie znam żadnej innej firmy, która by z niego skorzystała.

Sięgnąłem po taki drobny szczegół związany z muzyką, jak pudełko na płyty CD, aby pokazać, że wszystko ma znaczenie. Choć nie wpływa na dźwięk, czyli coś, na czym nam zależy, to ma wpływ na nasze samopoczucie i – wtórnie – na to, jak odbieramy muzykę. Jest częścią doświadczenia związanego ze słuchaniem płyt CD oraz, dodajmy, SACD. Podobnie jak nigdy nierozwiązany sposób odpakowywania CD z folii, niezbyt dobrze działający nawet wtedy, kiedy zastosowano w nim pasek z mocniejszego plastiku, służący do zerwania części opakowania, tak i niedopracowany mechanizm zabezpieczający CD w pudełku wskazuje na nienazwany problem.

Dodajmy, że średniowieczna zasada pars pro toto („część za całość”), figura retoryczna, która polega na zastąpieniu całości nazwą jej części lub opisem części i w zastępstwie całości, jest również częścią świata o którym mówię – świata wartości zamkniętych w nawet najmniejszym detalu. Zakładała ona spójność ideową całego założenia i wspieranie się jego składowych. W audio jest podobnie, stąd detale wiele mówią o całości (a może nawet wszystko).

Nie jestem pewien, o co chodzi w przypadku pudełka na płytę CD, ale być może po prostu o zbyt duży udział działu marketingu w powstaniu tego formatu, moim zdaniem najlepszego muzycznego formatu konsumenckiego ever. Może ten problem jest w nim „zaszyty”. Jest wreszcie może tak, że to nasz problem jako branży. Bo choć od ogłoszenia formatu Compact Disc minęły czterdzieści trzy lata, branża perfekcjonistyczna wciąż nie znalazła jego rozwiązania. Jakby miała w jego miejscu ślepą plamkę.

Ale też może chodzić o coś jeszcze innego, co by się wiązało z tematem tego wstępniaka i z tym, co pisałem o związku między przedmiotem, a podmiotem: być może rzecz w założeniu mówiącym o „archiwizacji”, o którym wspomniałem. Tak postrzegany format zrywał z użytkowym i jednocześnie estetycznym aspektem okładki płyty LP. Byłaby to więc zmiana postrzegania również i samego nośnika. I może to był właśnie ów „błąd” (zaniedbanie), przez co Japończycy tak chętnie i z takim kunsztem wrócili do „tekturowych” okładek.

To tam powstał koncept okładki oddającej w najmniejszych detalach, wraz ze sposobem klejenia (!) pierwszych wydań danego tytułu na winylu. Nazywane „mini LP” są szczególnie pożądane przez melomanów, w tym audiofilów. Powtórzę: nawet ci, którzy nie mieli pojęcia o tym, z jakich pobudek powstało pudełko na CD zdają się nim zniesmaczeni. Dlatego też, moim zdaniem, szczytowym osiągnięciem świata CD są płyty wydawane w formie 7” mini LP, czyli w tekturowych okładkach mających rozmiary singla 7”.

Myśląc o tym pamiętajmy jednak, że nie chodzi o perfekcję. Rzecz w uczciwym podejściu do zagadnienia. Przecież nawet Japończycy celebrują niedoskonałość. Jednym z najciekawszych przejawów sztuki tego kraju jest Kintsugi (金継ぎ), sztuka naprawiania rozbitej ceramiki poprzez łączenie jej fragmentów złotem. Złoto podkreśla unikalność i piękno uszkodzeń. Dlatego też obecność w wydaniach 7” mini LP plastikowego kółeczka z ząbkami przytrzymującego płytę na tekturowym kole jest dla mnie takim właśnie maźnięciem złotem.

WOJCIECH PACUŁA
redaktor naczelny

Kim jesteśmy?

Współpracujemy

Patronujemy

HIGH FIDELITY jest miesięcznikiem internetowym, ukazującym się od 1 maja 2004 roku. Poświęcony jest zagadnieniom wysokiej jakości dźwięku, muzyce oraz technice nagraniowej. Wydawane są dwie wersje magazynu – POLSKA oraz ANGIELSKA, z osobną stroną poświęconą NOWOŚCIOM (→ TUTAJ).

HIGH FIDELITY należy do dużej rodziny światowych pism internetowych, współpracujących z sobą na różnych poziomach. W USA naszymi partnerami są: EnjoyTheMusic.com oraz Positive-Feedback, a w Niemczech www.hifistatement.net. Jesteśmy członkami-założycielami AIAP – Association of International Audiophile Publications, stowarzyszenia mającego promować etyczne zachowania wydawców pism audiofilskich w internecie, założonego przez dziesięć publikacji audio z całego świata, którym na sercu leżą standardy etyczne i zawodowe w naszej branży (więcej → TUTAJ).

HIGH FIDELITY jest domem Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego. KTS jest nieformalną grupą spotykającą się aby posłuchać najnowszych produktów audio oraz płyt, podyskutować nad technologiami i opracowaniami. Wszystkie spotkania mają swoją wersję online (więcej → TUTAJ).

HIGH FIDELITY jest również patronem wielu wartościowych wydarzeń i aktywności, w tym wystawy AUDIO VIDEO SHOW oraz VINYL CLUB AC RECORDS. Promuje również rodzimych twórców, we wrześniu każdego roku publikując numer poświęcony wyłącznie polskim produktom. Wiele znanych polskich firm audio miało na łamach miesięcznika oficjalny debiut.
AIAP
linia hifistatement linia positive-feedback


Audio Video show


linia
Vinyl Club AC Records