KRAKOWSKIE TOWARZYSTWO SONICZNE
SPOTKANIE 50


SIEĆ (po raz pierwszy)

WOJCIECH PACUŁA







Przez długi czas kryłem się. Z moimi podejrzeniami, odkryciami i przekonaniami. Z jednej strony służyło to higienie uprawianego przeze mnie zawodu – ostatecznie dziennikarstwo rządzi się swoimi prawami, a w tym powściągliwością w serwowaniu wyroków – a z drugiej chroniło mnie przed pomówieniami o niedowład zdrowia psychicznego i pytaniami o to, co takiego palę i ile, że takie rzeczy słyszę. Pierwsza przeszkoda upadła dość szybko, bo ostatecznie zadaniem dziennikarza specjalistycznego jest drążenie pewnego wycinku rzeczywistości, w tym przypadku zagadnień audio, do bólu, do granic tego, co zrozumiałe. Nie chcę się stawiać wyżej niż jestem, ale to dobrze zabrzmi i jest w dodatku prawdziwe: jeśliby się zatrzymywać za każdym razem, kiedy większości wydaje się do śmieszne, niedorzeczne, głupawe nawet, pewnie 90 % wynalazków i pomysłów pozostałoby na zawsze bezpiecznych w głowach swoich nosicieli, a my wciąż uderzalibyśmy z uciechy kawałkami znalezionego na sawannie drewna w drzewo w nadziei, że zleci nam jakiś nadgniły owoc. Zbadać trzeba więc każdą możliwość i wszystkim występującym na rynku działaniom należy się przyjrzeć i starać się je zweryfikować. A to nieuchronnie prowadzi do konfliktu z drugą przeszkodą w ujawnianiu własnego, jasnego zdania na tematy kontrowersyjne lub niejasne.

Ponieważ jednak już jakiś czas temu przekonałem się, że duża część rzeczy, które dawniej uważałem za czary-mary ludzi od marketingu działa, trzeba było coś z tą wiedzą zrobić. Nie wszystkie „patenty” są w równym stopniu użyteczne, te mniej pomijam i o nich nie piszę. Jednak są takie, które są – z różnym natężeniem. Stąd sprawy te przestały dla mnie stanowić nierozpoznawalną mgławicę, a zacząłem dostrzegać pojedyncze punkciki światła. Kable są w tej zabawie najprostsze. Już nie myślę o tym, czy ktoś uzna mnie za szurniętego czy nie, bo jeśli tak się dzieje, to zakładam, ze ów ktoś nigdy nie słyszał porządnie przeprowadzonego pokazu lub jego system nie ujawnia różnic, bo jest po prostu do niczego lub ów ktoś i tak niewiele słyszy. Tę ostatnią możliwość zachowuję jako absolutną ostateczność, jednak nie da się jej wykluczyć. Pewne symptomy tego, że wpływ rzeczy, które teoretycznie nie powinny mieć większego znaczenia, może być w pewnym momencie bardzo duży, widziałem już dawno. Jednak kiedy pan Jarek Waszczyszyn (Ancient Audio), przygotowując nowy odtwarzacz dla Johna Tu (sprawę opisywałem kilka razy), przeprowadzał eksperymenty z zasilaniem, na jaw wyszło kilka spraw, które postawiły ustalone, wydawałoby się, rzeczy na głowie. Pan Jarek to człowiek mocno stąpający po ziemi, naukowiec, który zaciekle broni się przed wszystkim, czego nie potrafi zracjonalizować, zobrazować. I to on posłał pewien impuls, który uwolnił mnie z „zaparcia”. Podłączył oto osobne, stabilizowane napięcie, z wydzielonego transformatora do układu zasilania soczewki w systemie czytającym. Teoretycznie to absolutne marnotrawstwo, bo pobór prądu jest stały, łatwy w przebiegu itp. A przecież różnica między tą wersją i wersją z klasycznym, też przecież dobrym, zasilaniem były porażające. Częściowo odpowiedzialna jest za to wybitna rozdzielczość systemu, w którym prowadzony był odsłuch, jednak było, nie było – ta zmiana była większa, znacznie większa, niż zmiana kondensatorów wyjściowych z jednych na drugie. Tak mi się wydaje. Nie znam jakiegoś logicznego wyjaśnienia tego fenomenu, jednak gdzieś być musi, a jedynym problemem jest to, że nie umiemy tego zmierzyć, a nawet jeśli umiemy, to nie mamy pojęcia, jak tego skorelować z innymi pomiarami – bo nikt wcześniej tego nie robił – lub nie potrafimy tego zinterpretować. Nie ma więc w tym żadnych czasów, a ogrom – przepraszam wszystkich cieszących się lepszym samopoczuciem – naszej ignorancji.

Moje odblokowanie przyszło – wbrew pozorom – całkiem niedawno, kiedy wypróbowałem krążek dociskowy dostarczany z odtwarzaczem CDC Nagry na swoim Primie Ancient Audio. Pisałem już o tym we Wstępniaku, ale nie zaszkodzi, jeśli powtórzę. Oto krążek dociskowy w odtwarzaczach AA jest – moim daniem – niezbyt piękny. Właściwe jest brzydki, ale nie chcę niczego stawiać na ostrzu noża, bo może się mylę. Stąd, kiedy zobaczyłem przepiękny, stylowy krążek, który przyjechał wraz z Nagrą (Nagra = Szwajcaria = mechaniczna doskonałość) wiedziałem, że chcę go mieć. I już. Sprawa jego adaptacji w Primie była o tyle prosta do przeprowadzenia, że obydwa odtwarzacze korzystają z napędów Philipsa CD-Pro2M, w których nie zmodyfikowano plastikowego elementu, na który nakłada się płytę. Wspomnijmy tylko, że przeciwieństwie do nich, np. w napędzie Jadis JD Mk II na osi osadzono metalowy, płaski walec i tak też uformowano gniazdo w krążku dociskowym. Oprócz pewniejszego pasowania, można było w tym przypadku wyeliminować magnesy, które normalnie trzymały krążek na swoim miejscu. W każdym razie, kółeczko z Nagry idealnie pasowało do AA. Już dzwoniłem do dystrybutora (firma Intrada) z prośbą o umożliwienie kupna tego cudeńka, kiedy dotarło do mnie, że wszystko wprawdzie świetnie wygląda, jednak jakoś inaczej gra niż wcześniej. Gra... gorzej. Ani energiczne potrząsanie głową, ani próba przetkania uszu nic nie dały, więc przyjąłem, że coś w systemie się zmieniło. Dźwięk był bowiem mniej dynamiczny, bez odpowiedniego ataku. Gorszy był też bas, już nie tak głęboki i dokładny. I zginęła gdzieś scena. A przecież w systemie nic się nie zmieniło! To znaczy nic, oprócz krążka. Aby przyswoić to, co się stało, przesłuchałem kilkanaście płyt, zarówno na kolumnach, jak i przez słuchawki i w zależności od jakości nagrania, zmiany były mniej lub lepiej słyszalne, ale zawsze wystarczająco wyraźne – na tyle, żeby z bólem serca i absmakiem dotyczącym estetyki, powrócić do krążka AA.
O wyjaśnienie, naturalnym biegiem rzeczy, zapytałem Pana Waszczyszyna. Albo nie, to za chwilę. Żeby bowiem nie wyjść na oszołoma, a wolałbym, żeby widziano w tych działaniach jakiś sens, zanim cokolwiek, komukolwiek powiedziałem o moich spostrzeżeniach, z niewinną miną poprosiłem dwóch innych posiadaczy Lektorów (nowy Grand oraz niemodyfikowany Prime – o modyfikacji mojego egzemplarza więcej w grudniowym Wstępniaku) o wypróbowanie krążka u nich. Nie konsultowałem wyników przed próbą, a jednak w obydwu przypadkach komentarze były bardzo zbliżone i jedyne różnice polegały na różnym rozłożeniu akcentów. I teraz można przejść do techniki – pan Waszczyszyn uważa, że to sprawa różnego rozłożenia wirującej masy – krążek Nagry jest płaski, lżejszy i szerszy – a w związku z tym różnic w sposobie czytania informacji z płyty. Nie oznacza to, że krążek z firmy pana Kudelskiego jest gorszy – absolutnie nie – oznacza jedynie, że w tym układzie lepiej sprawdził się inny rozkład masy. Najważniejsze jednak jest to, że najwyraźniej tak małe rzeczy w znaczący sposób wpływają na dźwięk. Czyżby więc czekały nas testy krążków? Niby żart, ale już teraz nie jestem wcale tego tak pewien...

I po tym wstępie bez większych obaw mogę zaproponować krótkie sprawozdanie z 50., jubileuszowego spotkania Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego. Nie było jakiejś szczególnej fety, po prostu kolejna walka o Prawdę. A spotkanie dotyczyło... wtyczek sieciowych. Jak wiadomo, każdy element w torze audio wpływa na dźwięk. W większy lub mniejszy sposób, czasem ultra-subtelny, ale jednak nie da się wykluczyć czegoś takiego dla żadnego elementu w systemie. Kable to oczywiście początek. Kolejnym krokiem są zaś zastosowane w nich końcówki. Z nich wszystkich, RCA, XLR, bananów, wideł, szpilek itp., najbardziej ezoterycznymi wtykami są te, które kończą kabel sieciowy. Przez długi czas nie mogłem się zebrać, żeby o tym napisać, bo nie bardzo widziałem w tym sens. Po kilkunastu mailach z szefem japońskiej firmy Oyaide, specjalisty od tych rzeczy, który informował o coraz lepszych wtykach, które wprowadzają do sprzedaży, złamałem się i zamówiłem wszystkie ich typy, włącznie z ultra-drogimi modelami z metalowym korpusem i stykach pokrywanych berylem. Żeby takie porównanie miało jakikolwiek sens, potrzebny był identyczny kabel sieciowy (wysokiej klasy) do wszystkich kabli. I tutaj Oyaide zadziałało wzorowo – przysłało cięty ze szpuli sześciometrowy odcinek najlepszego swojego kabla Oyaide Tunami Nigo (test wersji głośnikowej TUTAJ). To przewód przeznaczony zarówno do połączeń między wzmacniaczem i głośnikami, jak i do zastosowań sieciowych. Umożliwia to jego budowa – dwie grube skrętki z miedzi PCOCC-A oraz trzecia, ochronna, z grubej folii miedzianej, biegnąca tuż pod ekranem. Połączenia wykonałem sam tak, aby we wszystkich kablach były identyczne. Próba została wykonana w systemie, w którym ostatnio najczęściej odsłuchujemy „wynalazki”, złożonym z nowego Lektora Grand Ancient Audio i Silver Grand Mono AA. Ponieważ podesłano pojedyncze pary wtyków, trzeba było wybrać jedno z urządzeń. Jedynym pojedynczym elementem tego zestawu jest napęd, odsłuchy dotyczą więc wymiany kabli w napędzie. Żeby spotkanie nie było aż tak nudne, postanowiłem, że porównamy w bezpośrednim starciu dwa wtyki Oyaide – berylowy M1/F1 oraz P-079/C-079 ze złoconymi bezpośrednio (bez pośrednictwa niklu), wielokrotnie polerowanymi stykami, z odniesieniem do klasycznego kabla komputerowego 2 x 0,75mm. Żeby jednak ustalić też jakość samego kabla, przesłuchaliśmy jeszcze kable sieciowe Tunami Nigo GPX (z wtykami GPX), L/i 50 Exs (z wtykami P-037/C-037 – srebrzone i rodowane) oraz robiony przez dystrybutora kabel EE/F-S (wydaje się, że to też Oyaide, ale spoza katalogu, w każdym razie bardzo sztywny przewód z plecionki PCOCC-A) ze szpuli z wtykami P-079/C-079, co umożliwiło porównanie samych przewodów.

Po takim wstępie, popartym przykładami i retorycznym przygotowaniem przez podobieństwo, że skoro tak ezoteryczna sprawa, jak krążek dociskowy zmienia dźwięk, można się było spodziewać, że i między wtykami będzie różnica. Takie są prawa słowa pisanego (i mówionego zresztą też). Nic jednak nie przygotowało ani mnie, ani tym bardziej Państwa na tak dramatyczne różnice między wtykami. Odsłuch przeprowadziłem w obecności kilku osób, co do których miałem pewność, że słyszą i wiedzą o co chodzi, jednak nie było to zwariowane koło tweekerów. Wprost przeciwnie – choć sprawa krążka nieco nimi poruszyła, do sprawy wtyczek podchodzili raczej humorystycznie i na zabawę zgodzili się nie chcąc mi chyba robić przykrości. Nikogo z obecnych ten wieczór nie pozostawił obojętnym. Nie będę się trzymał chronologii i od razu przejdę do sedna: nie ma przesady w cenie wtyków berylowych. Bez cienia wątpliwości i na kilka długości kabel z tym wtykiem był lepszy od przecież niezłego kabla z wtykami ‘079’. Różnice były wyraźne, powtarzalne i w pewnym sensie fundamentalne. Kabel 079 grał żywym, dynamicznym, wyrazistym dźwiękiem, który zachowywał jednak plastykę i rozdzielczość znacznie droższych kabli innych firm. Był zresztą drugi w stawce tego wieczoru, bez względu na wtyki. Przejście na beryl zmieniło dźwięk diametralnie. Balans tonalny pozostał podobny, choć bas schodził niżej, jednak wszystkie elementy były perliste, dźwięczne i pozbawione cienia agresji. Momentalnie wzrosła też rozdzielczość, co przy nie rozjaśnionym, perlistym dźwięku nie jest łatwe. A agresja to rzecz, o którą przecież żadnego kabli Oyaide posądzić raczej nie można. Dopiero najdroższe wtyki pokazały, że podstawowe modele to tylko punkt wyjścia, a dalej, kiedy już mamy ustalone, że każdy element jest na swoim miejscu, czas na wejście w głąb. Tak, prawdę mówiąc, brzmi model LE-10 Limited Edition firmy XLO. Nie było niestety czasu na bezpośrednie porównania, jednak dokładnie pamiętam brzmienie amerykańskiego kabla i nawet jeśli w detalach coś się różni, to jednak jest to dążenie do tych samych celów. A przecież Oyaide kosztuje wielokrotnie mniej. Wtyki znacząco podnoszą jego koszt, jednak wciąż to niewielkie pieniądze.

Jak wspomniałem, Tunami z wtykami 079 był drugi na liście. Niespodziewanie dobrze, wręcz wyjątkowo satysfakcjonująco wypadł niepozorny, wyposażony w niemal najtańsze wtyki 039, kabelek L/i 50 Exs. Nieco lżejszy i delikatniejszy w brzmieniu niż najlepsze kable, prezentował świetnie projektowaną scenę i bardzo dobrą głębokość dźwięku. Naprawdę mi się podobał. Będę musiał wypróbować go z lepszymi wtykami i kto wie... Równie fajny, choć kompletnie różny był Tunami Nigo GPX. W porównaniu z innymi kabelkami jego dźwięk był masywniejszy, nieco cieplejszy i bez tak dobrze rysowanej góry. Świetna była jednak średnica – gładka, pełna i mocna. Na samym końcu uplasował się kabel przygotowany przez dystrybutora. Być może wyjaśnienie leży w tym, że kabel ten ma grać najlepiej z mocnymi wzmacniaczami, jednak przy źródle tak właśnie sprawa wyglądała. Trochę nas do niego zniechęciła niezwykła sztywność i brak możliwości manewru. L/i był przy nim jak płynna rtęć. Ciekawie wypadło porównanie każdego z kabli ze zwykłym kablem komputerowym. Każdy, każdy przewód Oyaide grał wyraźnie lepiej. Komputerowiec grał świeżym, dynamicznym dźwiękiem. Przy krótkich samplach, często wydawało się, że Oyaide brzmią w mniej dokładny, nieco ospały sposób. To jednak nieprawda. Wystarczyło posłuchać nieco dłużej, żeby wyszło na to, że zwykły przewód jest po prostu nerwowy i chropawy, że ma rozjaśnioną średnicę, która w krótkim porównaniu robiła wrażenie (pamiętajmy, że słuchaliśmy na topowej elektronice), jednak po jakimś czasie okazywała się prostacka. Berylowe wtyki zabrzmiały po nim, jak jedwabna chusteczka po papierze ściernym. Bez przesady – tak było.

Wciąż czekam na jakieś sensowne uzasadnienie tego zjawiska. To tu, to tam pojawiają się próby jego opisu, np. mówiące o potrzebie zachowania jak największej sztywności zarówno samych styków, jak i obudowy, mówiące o rodzaju styku itp. Każde z nich zawiera zapewne część prawdy. Jednak trudno mi sobie wyobrazić, aby tak duże zmiany powodowane były przez tak mało znaczące zmiany. Organoleptyka była jednak najważniejsza, a ta jednoznacznie wykazywała raz, że wysoką jakość Tunami Nigo, a dwa, wybitny dźwięk przy zastosowaniu wtyków berylowych. Jedyne, co pozostaje do sprawdzenia, to jak te przewody działają przy wzmacniaczach oraz jak tej klasy wtyki (to chyba w tej chwili absolutny top) zagrałyby z kablami klasy XLO Limited Edition. Z pierwszym będzie łatwo – zrobię to w domu, dodając jeszcze dwa wtyki do tego samego typu przewodu, jednak drugie będzie trudne. Kable XLO są bowiem konfekcjonowane w fabryce i nie ma odważnego, który rozebrałby tak drogi przewód tylko po to, aby zobaczyć, czy da się bez problemu zmienić wtyczkę. A co, jeśli się nie da? Ostatecznie to nie są dwa złote, ani nawet trzy.
Inną nauką z tego płynącą jest to, że jeśli mamy być konsekwentni, trzeba też wymienić gniazdko ścienne. Robi je i Furutech (pisaliśmy o nich w ostatnich Nowościach), i Oyaide. Stąd idziemy dobrym kablem, z dobrymi wtykami, do listwy lub kondycjonera (w zależności od poglądów na tę sprawę), w którym gniazda też są wysokiej klasy. Stąd dobrymi... itd. biegniemy do urządzeń, w których wszystkie gniazda też są jak najlepsze. Jedną ze zmian w moim Primie była więc wymiana gniazda IEC na rodowany model FI-10R Furutecha. I dopiero wtedy można mówić, że tę sprawę mamy „załatwioną”. Po tym doświadczeniu wiem, że nie można tego, jakże mało widocznego, fragmentu rzeczywistości pominąć, bo drzemią tutaj duże możliwości. Oczywiście, jeśli interesuje nas Dźwięk Absolutny...

Sprzęt użyty do porównań:

Odtwarzacz CD: Ancient Audio Lektor Grand (new)
Wzmacniacz mocy: Ancient Audio Silver Grand Mono (premiera TUTAJ, prapremiera TUTAJ)
Kolumny: Sonus Faber Electa Amator (pisaliśmy o nich TUTAJ)
Kabel głośnikowy: Tara Labs Omega
Interkonekt: Tara Labs ISM The 0,8 (test TUTAJ)
Listwa zasilająca: Fadel Art HotLine Plus



Kontakt:

OYAIDE
Dystrybucja: Nautilus Hi-End
Strona producenta: OYAIDE

FURUTECH
Dystrybucja: RCM
Strona producenta: FURUTECH

XLO
Dystrybucja: Polpak Poland
Strona producenta: XLO






POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B