WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

JAG Electronics
300B

WOJCIECH PACUŁA







Nazwa JAG Electronics do ostatniej wystawy Audio Show 2007 (relacja TUTAJ) była dla mnie tylko pustym dźwiękiem. Coś tam słyszałem, ale co, gdzie, kto – nawet nie miałem kogo zapytać. A w czasie wystawy... No cóż – dźwięk, jaki słyszałem niezbyt mi się podobał. A do tego dość zabawnie to wyglądało, ponieważ urządzenia oddzielone były od zwiedzających łańcuchem, a same ginęły w półmroku. Ponieważ jednak mam długą szyję udało mi się wychylić na tyle, żeby przyjrzeć im się nieco bliżej i zrobić zdjęcie. To, co z daleka wyglądało na garażową robotę, dobrej próby, ale jednak, przy bliższym oglądzie okazało się dopracowanym, przemyślanym projektem plastycznym. Jego podstawę tworzy stalowe, lakierowane na czarno chassis oraz drewniane elementy, takie jak panel czołowy i maskownice wokół lamp. A do tego złocone detale – gałka siły głosu, logo, tabliczki z napisami. Prawdę mówiąc dopiero postawienie wzmacniacza – mówię o modelu 300B, bo ten testujemy – na półce i spokojne przyjrzenie się mu pozwala docenić precyzję, z jaką zostały wykonane poszczególne elementy. Zapewne nie wszystkim taka estetyka przypadnie do gustu – jeśli wcześniej nie podobały się Państwu urządzenia Art Audio Lab czy Edgara, to zapewne i JAG będzie nie do przyjęcia, chociaż jego estetyka związana z drewnem jest bardziej subtelna niż przywoływanych marek.

Jeśli jednak nam to nie przeszkadza, albo wręcz podoba, wówczas można się urządzeniu przyjrzeć bliżej. To wzmacniacz zintegrowany, całkowicie lampowy, w którym zarówno stopień wejściowy, lampy końcowe, a także zasilacz oparte są o lampy. Wejście wykonano na tradycyjnych (starszych niż miniaturowe z serii12xx7), podwójnych triodach 6SN7 z oktalowym cokołem i dużymi odległościami między elementami i sporą anodą. Ich brzmienie jest nieco słodkawe, co starała się zasymulować firma Sovtek w sprzedawanej pod koniec lat 90. odmianie lampy 12AX7LPS, gdzie LPS oznacza: Large Plate – Spiral Filament. Słyszałem je w wielu produktach, także w tym miejscu układu i rzeczywiście to klasyk, który potrafi zagrać świetnie. Wprawdzie w hołubionych przeze mnie wzmacniaczach Ancient Audio stosowane są lampy 6922 lub 6N30P, jednak w innych najlepszych produktach jest to właśnie 6SN7. Lampy te sterują wyjściem, gdzie znajdziemy „magię” – bezpośrednio żarzoną triodę 300B w klasie A i układzie single-ended. Co jakiś czas czytam w prasie, np. amerykańskiej, ataki na tę lampę, wykazujące, że znacznie lepsze są potężniejsze 211 i 845. I chociaż doceniam urządzenia, które je wykorzystują, wiem, że potrafią grać naprawdę dobrze (patrz – test Linear Audio Research Nazca v2 czy KTS No. 53), jednak najlepszy dźwięk z urządzeń elektronicznych, jaki słyszałem i tak pochodził z 300B. Standardowo JAG oferuje wzmacniacz z lampami słowackiego JJ-a, ponieważ dzięki temu udało się zachować niską cenę urządzenia. Na życzenie firma uzbraja je jednak w lepsze i myślę, że trzeba od razu w to wejść. Wprawdzie już w standardowym wyposażeniu dźwięk jest znakomity, to jednak prawdziwą głębię osiągniemy z lampami np. Full Music z siatkową anodą. I jest jeszcze sprawa zasilania. Słyszałem, jak brzmi wzmacniacz Grand Mono Ancient Audio z lampą prostowniczą GZ34, a jak z jej półprzewodnikowym ekwiwalentem. Bez dwóch zdań lepiej grał bez lampy. Nie można jednak na tej podstawie przesądzać o innych urządzeniach, bo np. drugi najlepszy wzmacniacz, jaki w życiu słyszałem, model PAT-777 firmy Reimyo korzysta z lampy.

Urządzenie, co dla mnie jest prawdziwie miłą niespodzianką, wyposażono w zdalne sterowanie. Pilot ma obudowę i tylko dwa guziki do regulacji siły głosu, ale to wystarcza. To naprawdę coś – uważam, że dobrze zaprojektowane zdalne sterowanie nie ma żadnego wpływu na dźwięk. Najlepsze lampowe firmy, jak Audio Research w przedwzmacniaczu Reference 3, VTL (Vacuum Tube Logic) w TL 7.5 Series 2 Reference czy Balanced Audio Technology w mega-preampie REX też mają sterowniki i im to w niczym nie przeszkadza. Ja w moim Lebenie (RS-28-CX) nie mam i tego żałuję... Wejścia do wzmacniacza są tylko dwa i przełącza się między nimi małym hebelkiem na tylnej ściance. Nie jest to zbyt wygodne, jednak jeśli korzystamy przede wszystkim z LP czy CD (ew. SACD), to nie będzie to przeszkadzało. Bardziej kłopotliwe jest jednak umieszczenie w tym samym miejscu wyłącznika sieciowego. Myślę, że powinien być bardziej dostępny. I jeszcze jedno – na cokoły lamp 300B zakłada się złocone elementy z mosiądzu (jak sądzę). Wygląda to ładnie, ale warto wypróbować wzmacniacz bez nich. Mam wrażenie, że całość gra wówczas ciut lepiej. Ale to tylko sugestia.

ODSŁUCH

Niesamowity zbieg okoliczności, jeśli coś takiego, jak ‘zbieg okoliczności’ istnieje, ale w jednym numerze (chodzi o bieżący No. 53 „High Fidelity”) zbiegły się testy trzech urządzeń, które warto czytać komplementarnie. Chodzi mi o wzmacniacz Kronzilla SXI KR Audio (który posłużył jako referencja w dziedzinie wzmacniaczy SET), monobloki AM500R firmy Audiomatus (służyły jako referencja w tym przedziale cenowym) oraz właśnie 300B JAG-a. Miałem je wszystkie razem, koło siebie, więc tym lepiej dało się zdefiniować pewne elementy brzmienia. Model 300B to wzmacniacz SET, podobnie jak Kronzilla. W jego dźwięku da się wyróżnić cechy, których nie znajdziemy nigdzie indziej, jak tylko w rasowych wzmacniaczach na lampach 300B. Nawet czeski potwór pewne rzeczy robił inaczej, moim zdaniem troszkę gorzej. A przecież kosztował pięć razy tyle co 300B! Nie mówię, że sam był gorszy, bo to generalnie jednak bardziej dynamiczne, bardziej plastyczne urządzenie, jednak w pewnych elementach polski wzmacniacz był lepszy, a czasem także z Audiomatusem, który dysponuje sto razy większą mocą, w tym samym miejscu, robił co chciał.

Zwykle zaczynam test od równowagi tonalnej. Dojdę do niej i tym razem, jednak za chwilę – JAG pokazał bowiem coś, co u mnie zdarza się nie tak znowu często, niezależnie od ceny urządzeń, które przesłuchuję, co musi być omówione zaraz na początku. Scena, bo o niej mowa, przezeń rysowana jest niesłychanie naturalna. Ma głębię, szerokość itp., a więc elementy za pomocą których zwykle scenę dźwiękową się opisuje, będące jednak tylko ramą dla niej, czymś, co jeśli jest zrealizowane w dobry sposób, dopiero otwiera drogę do czegoś więcej. A model 300B, pod tym względem, w miejscu, gdzie część wzmacniaczy się zatrzymuje, tam dopiero rozwija skrzydła. Mamy mianowicie w rysunku, w tym przypadku lepiej zresztą mówić o hologramie, bo to lepiej opisuje tę rzeczywistość, naturalnie pokazany obrys instrumentów, ale bez obrysu. To tak, jakby ktoś zdjął szablon, czarny kontur wypełniany kolorami i pozostawił same kolory. Ich krawędzie są wybitnie dokładne, nie ma jednak wrażenia przerysowania, wyłaniają się w naturalny sposób z tła, bez czarnej kreski – ekwiwalentu utwardzenia i ostrości. Jeśli któryś z instrumentów jest bliżej, to zostanie powiększony i pokazany w bardziej otwarty sposób, jeśli dalej, to jest mniejszy i nieco ciemniejszy. Jak w rzeczywistości. Świetnie słychać to było przy okazji wibrafonu z płyty Pyramid The Modern Jazz Quartet (Atlantic/Warner Music Japan, WPCR-25125, CD), gdzie w pierwszych utworach instrument jest blisko mikrofonu w prawym kanale, a w kilku jest uchwycony wyraźnie dalej, jakby to nie on miał być głównym „aktorem”. Z JAG-iem było to absolutnie klarowne, intencje były jasne, a przecież obrys dźwięków nie był punktowany. Podobnie grała Kronzilla, tam rozmach był większy, podobnie jak źródła pozorne, ale technika prezentacji ta sama. I, podobnie jak przy wzmacniaczu KR Audio, tak i teraz, muszę ze smutkiem powiedzieć, że mój system tak przestrzeni pokazać nie umie. Ze smutkiem, bo przecież jest on z jednej strony niesłychanie dokładny, dalece bardziej rozdzielczy, jednak z drugiej czegoś takiego, tj. rekreować aż tak naturalnej sceny nie potrafi.
To samo było zresztą przy wszystkich płytach, jakie słuchałem. Żeby potwierdzić moje spostrzeżenia, przesłuchałem bowiem oprócz rasowego jazzu trochę transowego popu, np. Minimum-Maximum Kraftwerku (EMI, 334 996 2, 2x SACD/CD) i dwie płyty Talk Talk: The Party’s Over oraz Spirit of Eden (EMI, odpowiednio – 8 56796 2, 8 57129 2, CD). Pierwszy album to zapis koncertów (m.in. z Sali Kongresowej w Warszawie), jakie zespół dał w 2004 roku. Rockowe koncerty mają to do siebie, że publiczność jest na nich nagrana w bardzo nienaturalny sposób, z dodatkowych mikrofonów. Tym razem, chociaż koncerty Kraftwerku do wyjątków nie należą, obraz przestrzeni, ludzi w niej był znacząco lepszy od tego, co zazwyczaj słyszę. Nie miałem wrażenia „szeleszczenia”, często reprodukowanego tam, gdzie powinny być oklaski, a słychać było za to uderzające o siebie dwie ręce. Niby nic, ale jeśli to usłyszymy, to momentalnie też docenimy. Wiąże się to oczywiście z rozdzielczością, ta jest bardzo dobra, ale nie wyjaśnia wszystkiego. Dla takiej prezentacji musi zaistnieć koniunkcja rozdzielczości i plastyki – rzeczy najczęściej w hi-endzie wykluczających się wzajemnie. A JAG to ma.

O grupie Talk Talk wspomniałem nieprzypadkowo. Przywołane płyty posiadam w reedycji z remasterowanej kolekcji z roku 1997. To bardzo ładnie przygotowane wydanie, z dobrą oprawą graficzną oraz – co nas w tym momencie bardziej interesuje – z sygnałem pobranym z oryginalnych taśm-matek ½”. Jak jednak zwykle przy remasterach bywa, tak i tutaj dźwięk ma czasem jaśniejszą wyższą średnicę niż powinien. To znaczy tak wydawało mi się aż do przesłuchania trzech wzmacniaczy o których mówiłem. Teraz nie jestem już tego pewien na 100% i zapewne będę to sprawdzał przez następne pół roku przy kolejnych urządzeniach. A nie jestem pewien, ponieważ ze wszystkimi trzema wzmacniaczami dźwięk był przyjemny i głęboki. Szczególnie dobrze było to słychać z JAG-iem. Trzeba wszakże powiedzieć, że rozpatrując to w kategoriach absolutnych wydaje mi się – ale owo ‘wydaje’ jest tu kluczowe – że 300B, podobnie jak Kronzilla, ma nieco cieplejszą barwę niż to powinno być. Nie mam jednak co do tego pewności i być może to mój system jest w tej mierze nieco „do przodu”, ale na tę chwilę wyraźnie słychać osłodzenie góry i nieco zaokrąglony atak. Nie jest to duża zmiana, w znacznej mierze to właśnie dzięki temu mamy tak znakomitą plastykę i „tolerancyjność” wobec większości płyt. Poza tym nie chciałbym zapominać o cenie JAG-a, bo przy 5500 zł za takie granie w ogóle nie powinienem o tej odchyłce wspominać, ponieważ służy ona umożliwieniu grania ze znacznie gorszymi, choć przecież pochodzącymi z tego samego przedziału cenowego, elementami towarzyszącymi. Przy Kronzilli uwaga ta miała kluczowy sens, ponieważ mówiliśmy o bardzo drogim wzmacniaczu. Mimo to piszę o tym i tutaj, bo taka jest obiektywna prawda, bez względu na cenę urządzenia. Z polskim wzmacniaczem obydwie płyty, a przedtem Kraftwerk, miały genialnie ustawioną barwę – nieco ciepłą, to prawda, ale bez podbarwień, bez zmulenia. To zresztą jedna z ważniejszych cech, które wyróżniają to urządzenie spośród wielu wzmacniaczy opartych na lampie 300B (celują w tym Chińczycy, produkujący wzmacniacze taśmowo, patrz: Dared VP-300B, test TUTAJ). To wszystko przyjemne, zazwyczaj niedrogie urządzenia, które jednak popełniają ten sam błąd – ich konstruktorom wydaje się, że wystarczy wziąć dobrą lampę i wszystko się jakoś ułoży. Bo przecież schemat takiego wzmacniacza wygląda jak pytania audio-tele. Nie ma nic prostszego. Prawda w audio jest jednak taka, że im coś prostsze, tym bardziej skomplikowane. Dlatego najlepsze wzmacniacze, o najbardziej wyszukanym dźwięku to w niemal 100% lampy SET 300B. Z kilkoma wyjątkami, ale właśnie – wyjątkami. W każdym razie chodzi mi o to, że bardzo trudno właściwie zrobić tego typu wzmacniacz, a przy takim budżecie wymaga to albo dużych nakładów na próby, albo wiele czasu na dopracowanie brzmienia. Odpalając wzmacniacz JAG-a od razu słychać, że to nie jest zapchaj-dziura, klon wyszukany na internecie, ale przemyślana, przepracowana (chodzi zarówno o czas, jak i pieniądze) konstrukcja.

Wracając do Talk Talk – obydwie wspomniane płyty dzieli sześć lat (1982 i 1988), ale też i galaktyka jeśli chodzi o estetykę. Późniejszy krążek to wysmakowane, wielowątkowe, spokojne granie. JAG pokazał je znakomicie – z głębią, pełnią, tak, jak chyba Hollisowi, liderowi grupy, by zależało. Co ciekawe, podobnie zagrała wcześniejsza płyta, pełna chwytliwych melodii, ale też dość surowo zrealizowana. Na obydwu krążkach blachy były „złote”, perliste, zaś głębia sceny niewiarygodna. To jest rzecz, którą dostaniemy dopiero ze wzmacniaczami za kilkadziesiąt tysięcy, a często, np. ze wzmacniaczami tranzystorowymi – w ogóle. Co ciekawe, mieliśmy też sporo dobrego basu – średniego i wyższego, ale tak prowadzonego, że słuchało się naprawdę fajnie. Zwróciłem na to uwagę już przy Kraftwerku, który rozpoczyna się od dynamicznego, niskiego głosu z syntezatora, co zostało bardzo ładnie przekazane. I trzeba ten element pokazać jako „obrotowy”: z jednej strony to świetnie, naprawdę plastyka jest powalająca, a barwy ładne. Z drugiej strony wzmacniacz nie różnicuje faktur, barwy i przede wszystkim dynamiki w większej skali tak, jak drogie lampowce 300B, a także jak mój system. To jest rzecz, która występuje jedynie w wysokim hi-endzie i chyba bez sporych nakładów finansowych przeskoczyć się tego nie da. Tak, wciąż pamiętam o tym, że JAG kosztuje tyle, co niedrogie wzmacniacze tranzystorowe dużych firm, a porównuję go z drogimi urządzeniami. Ale muszę o tym wspomnieć, bo to jest po prostu opis. Dopiero przy ocenie cena gra kluczową rolę. Różnicowanie o którym mowa pozwala na pokazanie instrumentów i nagrań w ogóle w ich prawdzie, tak, jak są zarejestrowane. Jeśli jest jaśniej – tak będzie. Jak ciemniej – to samo. 300B nieco wszystko ujednolica, dopiększa, pieści. Najprawdopodobniej jest to związane z tym, że wyższa średnica i część środka z okolic 500-600 Hz nie są tak rozdzielcze jak w Luxmanie, KR Audio czy wreszcie Silverach Grand Mono Ancient Audio. To jest poziom gdzieś pomiędzy AM500 Audiomatusa i Azur 840A Cambridge Audio. Próbowałem wzmacniacz z kilkoma kolumnami i choć różne elementy się zmieniały, ten pozostawał na zbliżonym poziomie. Nie znaczy to, że jest tam zmulenie – już o tym pisałem. To jest bardzo dobra rozdzielczość, nie tylko jak na ten poziom cenowy i w tej mierze JAG przeskakuje o kilka poziomów to, co oferowały Audiomatusy. Jednak nie jest to też wszystko, co się da z tej lampy wycisnąć. Tutaj słychać, że budżet był ograniczony i że pieniądze w kreowaniu hi-endowych urządzeń grają jednak wiodącą rolę. Pociąga to też za sobą lekkie przyciemnienie całości. Nie ma obciętej góry, tylko punkt ciężkości jest przesunięty nieco niżej. W AM500 też było słychać to w podobny sposób, jednak tam, przede wszystkim dzięki niebotycznemu zapasowi dynamiki udawało się wszystko pokazać w bardziej wyrównany sposób.

Chciałbym przy tym podkreślić, że nie chodzi w JAG-u o brak szczegółowości. Prawda, przy części ciemniej zrealizowanych nagrań na pierwszy plan wychodzi średnica, a reszta pasma jest dodatkiem. Tak było np. przy płytach od których rozpocząłem ten odsłuch, a mianowicie na Music for Prancing Warne Marsh Quartet (Mode Records/Muzak Records, MZCS-1111, CD) i na Blues on The Rocks Jima Halla (Gambit Records, 69207, CD). Obydwie zawierają genialną muzykę, jednak dość słabo zarejestrowaną. Dotyczy to szczególnie płyty Marsha, z obciętą górą, trzaskami (płyta najwyraźniej przeniesiona jest z winylu), a przede wszystkim z przydźwiękiem w prawym kanale. JAG nieco te osobliwości zamaskował. Na plan pierwszy wydobył piękny saksofon, zaś resztę instrumentów wycofał, podobnie jak zniekształcenia. Przydźwięku w ogóle nie słyszałem. Jednak całość – miód. Jak piszę we wstępniaku do tego numeru, jestem na etapie podążania raczej za muzyką niż za dźwiękiem i wzmacniacz z Łodzi znakomicie to umożliwił. Nie zważałem na jego cenę, tylko po prostu cieszyłem się z właśnie zakupionych płyt (przede wszystkim z CD-Japan...) bez poczucia, że mając w systemie wzmacniacz, którego cena jest niższa niż któregokolwiek z moich kabli sieciowych tracę coś takiego, bez czego muzyka nie istnieje.
I tak należy ten wzmacniacz „czytać”. Nie jest ultra-otwarty ani super-rozdzielczy, chociaż średnica i góra są znakomite. Jego bas jest, jak na tę moc, świetny i przypomina w charakterze to, co pokazywała Kronzilla. O ile tam jednak czasem zaokrąglenie basu mogło przeszkadzać, o tyle tutaj już nie. Oto bowiem JAG kreuje mniejsze źródła pozorne (choć większe niż u większości tranzystorów, poza Audiomatusem), a przez to zaokrąglenie basu nie jest tak „widoczne”. To jednak rasowy wzmacniacz 300B i z odpowiednimi kolumnami (polecam Stiletto 6 ART Loudspeakers) zeprezentuje przede wszystkim zalety. Nie będzie tak rozdzielczy w całym paśmie jak np. wspomniany Cambridge Audio Azur A840, który kiedyś testowałem do „Audio” , ani też tak wszechstronny jak wspomniane Audiomatusy. Ale ta przestrzeń... Wiele się mówi o „magii” SET-ów, jednak wiele tych deklaracji to tylko pobożne życzenia. W tym wzmacniaczu magia działa na całego. Nie jest to jeszcze wysoki hi-end, ale też i cena nawet do jego progu się nie zbliża. Urządzenie współpracuje zaskakująco dobrze z szeroką gamą kolumn i nawet moje Dobermanny, niezbyt przecież łatwe do „ruszenia” nie miały problemu z wygenerowaniem satysfakcjonującego poziomu dźwięku. Bardzo głośno nie będzie, ale nie dojdzie do przesterowania – ja w każdym razie niczego takiego nie słyszałem, nawet z płytami w rodzaju Countdown to Extinction Megadeth (Capitol/Mobile Fidelity, UDCD 765, gold-CD; recenzja TUTAJ). Jeśli jednak podłączymy jakieś łatwiejsze do napędzenia konstrukcje, jak wspomniane kolumny ART Loudspeakers czy może WLM-y zyskamy sporo „oddechu” i wystarczający zapas mocy. Biorąc wszystko pod uwagę, a przede wszystkie różnicę w cenie między JAG-iem i przywoływanymi wzmacniaczami oraz kosztem systemu odniesienia, trzeba przyznać, że to niezwykłe urządzenie, które koniecznie trzeba posłuchać. To paradoks, bo choć nie jest to najlepszy wzmacniacz na ziemi, to jednak spokojnie może być ostatnim naszym zakupem. Musimy tylko wiedzieć, czego od życia chcemy.

BUDOWA

Wzmacniacz 300B, mającej swoją siedzibę w Łodzi, firmy JAG Electronics to konstrukcja zintegrowana, oparta w całości o lampowe elementy wzmacniające. Na wejściu i w sterowaniu lamp końcowych pracują podwójne triody 6SN7, zaś w układzie wyjściowym bezpośrednio żarzone triody 300B w układzie SET (po jednej na kanał). Lampy wejściowe NOS w wersji GTB pochodzą z rosyjskiej firmy Tung-Sol, zaś końcowe ze słowackiego JJ-a. Lampa sterująca to duża bańka, model 5U4GB przygotowany przez amerykańską firmę Silvertone.
Urządzenie wygląda, jak na ten typ produktów, klasycznie, tj. z przodu, po bokach mamy lampy końcowe, pośrodku lampy wejściowe i za nimi prostowniczą. Za tą ostatnią umieszczono mały kubek, najpewniej z dławikiem. Za lampami końcowymi widać duże prostopadłościany. Zazwyczaj w są w nich transformatory wyjściowe dla danej lampy. Ponieważ jednak w tym przypadku jeden jest perforowany (wentylacja z tylnej strony), a drugi nie, więc zapewne w jednym są elementy zasilacza, a w drugim transformatory zasilające. Z tyłu, przy gniazdach, nie ma opisów. Wiem, że to trudne dla niewielkiej firmy przedsięwzięcie, ale odróżnia warsztat od manufaktury. W każdym razie mamy tam pojedyncze, złocone zaciski głośnikowe (optymalizowane dla jednej impedancji obciążenia), jakie spotkamy we wzmacniaczach Rotela czy Edgara. To chińskie elementy i być może warto zastanowić się nad dołożeniem w przyszłości pieniędzy i wymianie wyjść na jakieś godziwe. To samo tyczy się gniazd RCA. Te tutaj są porządne, wyglądają jak produkt Neutrika, ale też można by je wymienić. Proszę mnie nie zrozumieć – to na tym poziomie dobry standard, jednak jeśli to ma być wzmacniacz na bardzo długo, a może, bo będziemy wymieniali przede wszystkim źródła i kolumny, to można myśleć o ulepszeniach. A fakt, że to niewielka, polska firma, tylko to ułatwi, ponieważ kontakt z nią będzie (a przynajmniej powinien być) bezproblemowy.

Po odkręceniu dolnej ścianki okazuje się, że niemal cały montaż wykonano metodą punkt-punkt. Jedyne, niewielkie płytki wykorzystano do zmontowania układu zdalnego sterowania oraz automatycznego biasu dla lamp końcowych. Dzięki temu ostatniemu możemy wypróbowywać różne lampy bez obawy o to, że trzeba za każdym razem dopasowywać prąd podkładu. A sam układ wygląda bardzo ładnie i zastosowano w nim znakomite, w tym zakresie cenowym kompletnie niespotykane elementy bierne (z powodu wysokich kosztów), jak kondensatory Music Cap Hovlanda, które sprzęgają 6SN7 i 300B czy oporniki Millsa w układach katodowych tych ostatnich. Są też kondensatory Evox RIFA i inne. Wszystko wygląda znakomicie. Jak się okazuje, transformator zasilający jest w wentylowanym kubku, o którym pisałem i jest to trafo toroidalne. Wychodzi z niego kilka uzwojeń wtórnych, osobne dla lewego i prawego kanału. Dodatkowy, niewielki transformatorek i zasilacz otrzymał układ zdalnego sterowania. Przewody biegnące z transformatorów wyjściowych to plecionki miedziane, które wyglądają, jak rozpleciony warkocz kabla głośnikowego Kimber Cable. Wszystkie gniazda dla lamp mają złocone styki. Jak się okazuje, potencjometr, niebieski Alps „Blue Velvet” dostaje sygnał prosto z wejścia, za pośrednictwem kilkunastu centymetrów interkonektu. Jedynym elementem, który mi tutaj nie pasuje, to przełącznik na wejściu – to nie ta sama klasa, co reszta układu. Ale, jak pisałem – to naprawdę niedrogie urządzenie i większości elementów o których pisałem w tych przedziałach cenowych nie uświadczymy, także w chińskich produktach. Urządzenie oferuje moc 2 x 9 W. Niestety na stronie internetowej nie ma żadnych danych technicznych, które można by podać.



JAG Electronics
300B

Cena: 5500 zł

Dystrybucja: JAG Electronics

Kontakt:

JAG ELECTRONICS
93-271 Łódź
ul. Dąbrowskiego 89

Tel.: +48 505 130 700

e-mail: jag@jagelectronics.com


Strona producenta: JAG Electronics





PŁYTY PROSTO Z JAPONII

CDJapan



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B