MOBILE FIDELITY SOUND LAB


Mobile Fidelity Sound Lab uważany jest za jednego z pionierów audiofilskich nagrań. Firma założona została w roku 1977 przez zapalonego audiofila, Brada Millera, i od początku nastawiona była na reedycje płyt na najwyższym możliwym poziomie. Aby to osiągnąć, opracowano kilka unikalnych technik, mających na celu poprawę studyjnych standardów. Do najważniejszych należą: wykonywany w technice half-speed master płyt LP Original Master Recording, tloczone na złotym podkładzie płyty CD Ultradisc oraz Ultra High Resolution (UHR).
Proces remasteringu rozpoczyna się od dokładnej inspekcji taśmy-matki (zakłada się, że tylko z takich taśm będzie się korzystać, reguła ta została złamana tylko przy najnowszych płytach Johna Lennona, które były remiksami dokonanymi pod okiem Yoko Ono). Taśma jest następnie odtwarzana na przeprojektowanych magnetofonach szpulowych, których głównym zadaniem jest powtórzyć warunki w momencie nagrania. Samodzielnie opracowano także sygnały testowe służące do kalibracji magnetofonów. W 1993 roku rozpoczęto remastering płyt w systemie GAIN. W 1997 rozpoczęto pierwsze próby z sygnałem DSD - zaprojektowano własny przetwornik A/D oraz konwerter, który pozwoliłby zamienić sygnał DSD na PCM, dla warstwy CD na płytach hybrydowych. Wówczas Tim de Pavacini ulepsza system GAIN (Great Ambient Information Network), który otrzymał oznaczenie GAIN 2. Pierwszą, wydaną przez MoFi płytą SACD był pochodzący z roku 1999 dysk Duke'a Ellingtona "Blues in Orbit". Rok wcześniej umiera założyciel firmy i wydaje się, że tak zakończy się historia tego zasłużonego dla nas labela. Na szczęście audiofile są na świecie i w 2001 roku MoFi zostaje kupione przez Jima Davisa, właściciela Music Direct. Tak rozpoczyna się nowa era w historii firmy, era z w dużej mierze znaczona przez płyty LP oraz SACD.

COLEMAN HAWKINS
THE HAWK FLIES HIGH


Spis utworów:
1. Chant
2. Juicy Fruit
3. Think Deep
4. Laura
5. Blue Lights
6. Sancticity

Trzydzieści lat po tym, jak Coleman Hawkins rozpoczął wzrastanie w big-bandzie Fletchera Hendersona, saksofonista ponownie zaskoczył wszystkich, wydanym przez Riverside w marcu 1957 roku, znakomitym albumem "The Hawk Flies High". Wybierając osobiście członków swojego zespołu, zdecydował się na puzonistę J.J. Johnsona, trębacza Idreesa Suliemana, pianistę Hanka Jonesa, gitarzystę Barry'ego Galbraitha, basistę Oscara Pettiforda oraz bębniarza Jo Jonesa.

Jak wynika z wywiadu, który przeprowadziłem ostatnio z ludźmi z Mobile dla "Audio" www.audio.com.pl , wycofanie się z gry o SACD firmy Sony postawiło małe firmy, w tym MoFi w dziwacznej sytuacji. Ponieważ wcześniej to samo mówił Ivor Tiefenbrun, właściciel LINN-a, więc coś w tym jest - najpierw Sony bardzo długo i długo namawiało wszystkich do przejścia na tę platformę. Firmy zainwestowały w technologię, przygotowały swoje własne urządzenia, po czym straciły lokomotywę. Na pytanie o to, jak długo to pociągną, obydwie stwierdziły, że tak długo, jak będzie sens, ale nie dłużej...
Wstęp ten potrzebny był po to, żeby powiedzieć, że osobiście uważam, że krok MoFi w kierunku SACD nie był najlepszym. Nie chodzi przy tym o dźwięk per se, ponieważ warstwa DSD grana na najlepszych odtwarzaczach, jak EMM Labs jest genialna. Porównywana z moim Lektorem Primem, grającym CD była po prostu dużo lepsza. Problem w tym, że przeciętne urządzenia SACD grają dużo słabiej, a przeciętne odtwarzacze CD z kolei znakomicie. Żeby jakoś się to wyklarowało będziemy musieli jednak poczekać. Tu i teraz płyta Hawkinsa brzmi w pełny, organiczny sposób. W pierwszym momencie, podobnie jak na innych płytach Mobile'a, wydaje się, że góra jest mocno złagodzona i wycofana, a całość ocieplona i mało szczegółowa. Sprawa się nie potwierdza, jednak pewien nalot ciepła pozostaje. Co więcej - w odsłuchach w ciemno, w porównaniu z klasycznymi tłoczeniami, płyta saksofonisty stale i bez wyjątku odbierana była przez wszystkich, którzy ją u mnie słyszeli, w bardziej naturalny, lepszy sposób./ Czy to brak agresji, czy dobrze oddane zależności harmoniczne, powiązania przestrzenne, czy coś innego, w każdym razie dźwięk jest niesłychanie naturalny. Taśma-matka wyraźnie nie była w najlepszej kondycji, bo np. pochodząca z podobnego okresu płyta "Saxophon Colossus" Sony Rollins Four, wydana przez JVC, brzmi bardziej szczegółowo i zwyczajnie lepiej. Jednak w swojej klasie "The Hawk Flies High" jest bardzo dobra, z naturalną przestrzenią, nieco miękkim brzmieniem, które zawsze bardziej przypomina rzeczywistość niż wyżyłowane, wyciągnięte nagrania.

Riverside/Mobile Fidelity UDSACD 2030
Data wydania: 2006
Nośnik: SACD/CD

JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 8/10



AIMEE MANN
LOST IN SPACE


Spis utworów:
1. Humpty Dumpty
2. High on Sunday 51
3. Lost in Space
4. This Is How It Goes
5. Guys Like Me
6. Pavlov's Bell
7. Real Bad News
8. Invisible Ink
9. Today's the Day
10. The Moth
11. It's Not

"Lost in Space", czwarta płyta w dorobku Aimee Mann, uważana jest za jej największe osiągnięcie. Począwszy od debiutu, "'Til Tuesday" Aimee nagrywa wyłącznie na sprzęcie analogowym. Stąd już tylko krótki przeskok do myślenia MoFi o dźwięku. Ta synergia doprowadziła do powstania płyty LP oraz SACD. Sygnał wzięty został bezpośrednio z taśmy-matki 1/2". Mann tak mówi o procesie nagrywania: "Kiedy nagrywaliśmy tę płytę, zaczęliśmy konstruować dźwięk, umieszczając poszczególne elementy w czymś, co nazwaliśmy "space noise", co oczywiście wpłynęło na wybór tytułu płyty."

Dobrze, dobrze się tej płyty słucha. To rock, amerykański rock, w najlepszym wydaniu. Spokojna, nastrojowa płyta o ciepłym brzmieniu. MoFi znakomicie utrzymało koherencję i spójność brzmienia. Nie ma tutaj ściany dźwięku, a poszczególne składowe - gitary, głos, perkusja, bas, są wyraźne, mają swoje własne miejsca w miksie. Gitary mają pełne, ciepłe, duże brzmienie, przy czym nie zatarto ich cech własnych, nie zalano wszystkiego syropem. Na pierwszym planie mamy jednak zawsze głos Aimee - ciepły i intymny. Jego barwa jest ustawiona ciut zbyt wysoko (to chyba wina realizatora, nie reedycji), ponieważ wyciągnięto wyższą średnicę i obcięto w nim dół. Odhyłka nie jest jednak na tyle duża, żeby pozbawić przyjemności słuchania. Jedynym wyraźnym ustępstwem Mobile'a na rzecz ucywilizowania brzmienia jest wycofanie wyższej góry. Blachy perkusji nie mają więc wyraźnych brzegów i nie ma w ich brzmieniu dźwięczności, którą słychać na płytach XRCD. Ale to wpływ SACD i procesu remasteringu MoFi - taka sygnatura. Tak, jak obiecuje tytuł, przestrzeń jest duża, mamy w niej mnóstwo powietrza i jest, jak na tego typu muzykę, unikalna. Bardzo dobrze się tej płyty słucha i wato ją mieć, jeśli nie ze względu na dźwięk (który jest bardzo dobry), to po prostu ze względu na muzykę.

Super Ego Records/Mobile Fidelity UDSACD 2021
Data wydania: 2002
Nośnik: SACD/CD


JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 8-9/10



MEGADETH
COUNTDOWN TO EXTINCTION


Spis utworów:
1. Skin O' My Teeth (3:15)
2. Symphony of Destruction (4:06)
3. Architecture of Agression (3:39)
4. Foreclosure of a Dream (4:22)
5. Sweating Bullets (5:27)
6. This Was My Life (3:43)
7. Countdown to Extinction (4:19)
8. High Speed Dirt (4:21)
9. Psychotron (4:41)
10. Captive Honour (4:14)
11. Ashes In Your Mouth (6:14)

Bonus Tracks:

12. Crown of Worms (previously unreleased in U.S.)
13. Countdown To Extinction - (demo, previously unreleased)
14. Symphony of Destruction (demo, previously unreleased in the U.S.)
15. Psychotron (demo, previously unreleased)

Kiedy MoFi niegdyś wypuszczało płyty niekoniecznie "koszerne" z punktu widzenia audiofili, jak Nirvanę, czy Guns'n'Roses, wielu z naszej społeczności pukało się w głowę. Tak samo pukał się w głowę mój znajomy, kiedy niegdyś, jeszcze za poprzedniego wcielenia firmy, kupowałem "Oxygen" J.M. Jarre'a. Okazuje się jednak, że ta amerykańska firma miała rację - płyty te, wraz z dyskami Pink Floyd czy Queen, stały się swego rodzaju wydaniami referencyjnymi dla rocka i elektroniki. Jednak nawet na tym tle decyzja o wydaniu Megadeth może się wydawać nadmiernie optymistyczna. Ale, proszę - nie bądźmy snobami. Dla mnie to jedna z piękniejszych niespodzianek ostatniego czasu (muzyczna). Obok "Youthanasii" (mam nadzieję, że tę płytę również uda się wydać), "Countdown To Extinction" jest dla mnie najlepszą płytą w dorobku tej amerykańskiej kapeli i w dodatku taką, którą dość regularnie słucham. A teraz mam na Mobile'u - super!
Tak grającej kapeli Dave'a Mustaine'a, renegata z Metalliki, jeszcze nie słyszałem. Mocny, pełny sound, z czytelnymi wokalami, a o tę ostatnią cechę zawsze było najtrudniej. Bardzo, bardzo dobra reedycja. Uniknięto przy tym nadmiernego złagodzenia, nie ma bowiem wycofania góry jak na płycie Aimee Mann "Lost in Space". Blachy są mocne i dźwięczne. To musiała być trudna decyzja, ponieważ razem z tym wyższa średnica także pozostała nieco z przodu (na regularnych pytach Megadeth jest nieraz koszmarnie krzykliwa) Po raz pierwszy jednak głos Dave'a został pokazany w tak dobry i organiczny sposób. Obok pogłosu, kiedy się wsłuchamy, dostrzeżemy też bliskie odbicia ścian studia, gdzie był nagrywany. Zazwyczaj tego nie słychać, bo i pogłos jest duży, i szczegółowość zbyt mała. Gitary podporządkowane są wokalowi - przyjemna odmiana po innych płytach. Najlepiej zalety UHR i GAIN-a słychać tam, gdzie realizatorzy zastosowali mniej kompresji, jak np. w otwarciu utworu "Foreclosure of a Dream", w brzmieniu gitary akustycznej, która zabrzmiała naprawdę znakomicie - z dużym, leciutko ocieplonym rysunkiem, z dużym oddechem.
Warto zwrócić też uwagę na bonusowe utwory (są cztery), a wśród nich np. na "Crown of Worms". Dzięki temu, że utwór nie jest dokończony, od strony miksowania, nie ma w jego dźwięku tysiąca urządzeń, plug-inów itp. i jest po prostu bliższy rzeczywistości, czystszy. Głos jest naturalny i czysty, nie ma nieco nosowego zabarwienia, jak w regularnych kawałkach. Teraz czekam tylko na "Youthanasię" i będę w zakresie Megadeth spełniony.

EMI/Mobile Fidelity UDCD 765
Data wydania: 2006
Nośnik: gold CD

JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 7/10

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ


© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio