pl | en
Płyty - recenzja
Dead Can Dance
Into The Labyrinth


Wydawca: 4AD/Mobile Fidelity, MOFI 2-001
Data nagrania: 1993
Miejsce nagrania: Quivvy Church, Irlandia
Realizator nagrania: Brendan Perry
Mastering: Brendan Perry
Re-mastering: Paul Stubblebine w Mobile Fidelity Sound Labs
Mix: Brendan Perry
Produkcja: Brendan Perry
Szczegóły: Silver Label, Special Limited Edition, #001545
Data wydania: 13 września 1993/ 2011

Format: 2 x 140 g LP

Tekst: Wojciech Pacuła
Zdjęcia: Wojciech Pacuła

Program:
LP1

Side A
1. "Yulunga (Spirit Dance)" – 6:56
2. "The Ubiquitous Mr Lovegrove" – 6:17
3. "The Wind That Shakes the Barley" – 2:49

Side B
1. "The Carnival Is Over" – 5:28
2. "Ariadne" – 1:54
3. "Saldek" – 1:07
4. "Towards the Within" – 7:06

LP2

Side C
1. “Bird” – 5:00
2. "Tell Me About the Forest (You Once Called Home)" – 5:42
3. "The Spider's Stratagem" – 6:42

Side D
1. “Spirit” – 4:59
2. "Emmeleia" – 2:04
3. "How Fortunate the Man With None" – 9:15

Personel:

Lisa Gerrard – wokal (w 1, 3, 5-7, 9-10), instrumenty (brak informacji)
Brendan Perry – wokal (w 2, 4, 7-8, 10-11), instrumenty (brak informacji), instrumenty perkusyjne, sample (ptaki itp.)

Dead Can dance to grupa, której trzon stanowił duet Lisy Gerrard i Brendana Perry’ego, Australijczyków, który tuż po zawiązaniu się zespołu w 1981 roku przeniósł się do Wielkiej Byrtanii. Tam podpisał umowę z niezależną wytwórnią 4AD, a pierwszą płytę wydał w 1984 roku. DAD pozostał wierny wytwórni aż do rozwiązania grupy w 1996 roku, po wydaniu ósmej płyty Spiritchaser.
Into The Labyrinth to szósta płyta duetu. Wydana w roku 1993, przyniosła sporo zmian w stosunku do poprzedniej, wcześniejszej o trzy lata, płyty Aion. Przede wszystkim duet pracował osobno, w dwóch różnych częściach świata. Spotkali się dopiero w czasie sesji nagraniowej. Po raz pierwszy średniowieczne wpływy, ku którym ciążył Perry zostały zrównoważone przez etniczny pierwiastek w osobie Gerrard. Na wszystkich instrumentach zagrali członkowie duetu, bez pomocy nikogo z zewnątrz. I wreszcie – ponieważ album od razu nagrywany był pod kątem edycji na CD mógł być znacznie dłuższy niż wcześniej. Płyta trwała 55:26 i została wydana w UK 13 września 1993 roku, a w USA dzień później.
Wszystkie wcześniejsze płyty duetu ukazywały się również na winylu. Choć więc pierwotnie był to materiał na CD, wydano także specjalną, limitowaną edycję winylową, a utwory rozmieszczono na dwóch krążkach. Umożliwiło to dodanie dwóch utworów, które wcześniej były bonusem na wydanej w 1991 roku płycie A Passage In Time. Oryginalnie płyta zawierała jedenaście utworów, bez Bird i Spirit. Te ostatnie, jak mówię, zostały dodane na specjalnej, dwupłytowej edycji winylowej. I to ona stała się podstawą reedycji Mobile Fidelity – zarówno jeśli chodzi o wydaną w 2008 roku wersję SACD/CD, jak i nowe, winylowe wydawnictwo.

Płyty Dead Can Dance ukazywały się w USA nakładem Warner Bros. I to właśnie ta firma zamówiła specjalną reedycję całego katalogu, przede wszystkim w formacie SACD/CD. Remaster przygotowała firma Mobile Fidelity, jednak płyty zostały wytłoczone w Japonii, a i druk został tam wykonany. W Europie płyty ukazały się w dwóch wersjach – z obi w języku japońskim i druga z obi w języku angielskim. Cała historia TUTAJ).
Wersja winylowa wydana została tym razem przez MoFi samodzielnie. Płyty wydane zostały w ramach nowej serii Silver Label. Jak w obwieszczeniu wydawnictwo podało, w będą się w niej ukazywać płyty dobrane w dość eklektyczny sposób. Wszystkie będą jednak przygotowywane w firmowym procesie Gain 2 Ultra Analog System i nacinane w studiach Mobile Fidelity Sound Lab na urządzeniach przygotowanych przez Tima de Paravaciniego, a więc na tych samych, co „regularne” wydawnictwa. Płyty są tłoczone w tłoczniach RTI (najlepsza w USA), ale nie na winylu 180 g, a na 140 g. Warto dodać, że okładka płyty została wydrukowana naprawdę pięknie, jednak nie do końca zgodnie z oryginałem – oryginalnie była matowa, w wydaniu MoFi jest półmatowa.

Pierwszych dwanaście tytułów w serii Silver Label to:
1. Stevie Wonder Talking Book
2. Rod Stewart Every Picture Tells A Story
3. Dead Can Dance Into The Labyrinth (2LP)
4. Dead Can Dance Spiritchaser (2LP)
5. INXS Kick
6. The B-52′s 1st Album
7. Echo And The Bunnymen Heaven Up Here
8. The English Beat Special Beat Service
9. Bette Midler The Divine Miss M
10. Bobby Darin Love Swings
11. K.C. And The Sunshine Band 1st Album
12. The Sisters Of Mercy First And Last And Always

Koszt płyt jest niższy niż standardowych wydawnictw MoFi.

Oprócz lżejszego winylu równie ważna wydaje się być inna informacja, której nie podaje się jednak wprost – taśmy-matki nie muszą już być taśmami pierwszej czy drugiej generacji, mogą to być dalsze kopie oraz mogą to być taśmy-matki cyfrowe. To najważniejsza, moim zdaniem zmiana. Dlatego też na płytach nie pojawia się napis „Original Master Recording”. Szkoda tylko, że firma nie przyznała się do takich praktyk wcześniej – przypomnę, że wydawane już przez nowych właścicieli MoFi reedycje płyt Johna Lennona też zostały przygotowane nie z oryginalnych, analogowych taśm-matek, a z nowych masterów, przygotowanych przez Yoko Ono i to masterów cyfrowych. Mimo to nagłówek Original Master Recording na płytach Lennona się znalazł. Mówił o tym w wywiadzie ze mną człowiek MoFi, John K. Wood TUTAJ.

Strona wydawnictwa: Mobile Fidelity

ODSŁUCH

Nie muszę powtarzać, że przygotowane przez Mobile Fidelity hybrydowe płyty SACD bardzo mi się podobały, prawda? Postęp w stosunku do oryginalnych wydań 4AD był ogromny, a przy warstwie SACD stare wydania wydawały się po prostu śmieszne.
Tym wyżej poprzeczkę sobie firma postawiła z wersjami LP. Słuchając tych dwóch wydawnictw łeb w łeb, przełączając między odtwarzaczem CD i gramofonem nie miałem wątpliwości, że materiał ten pochodzi z dokładnie tego samego mastera. Oczywiście, na potrzeby płyty winylowej trzeba było zredukować dynamikę, ograniczyć nieco pasmo przenoszenia itp. – wszystkie rzeczy, które się zawsze, powtarzam: zawsze przy okazji masteru LP robi.
Dlatego też tak zaskakujące było to, że wersja winylowa ma – subiektywnie – wyższą dynamikę, a góra wydaje się lepiej doświetlona, jakby ta wersja dostała lekkiego „kopa” w tej części spektrum, jakby inżynierowie dźwięku postanowili skompensować coś, co im – być może – uciekło przy wersji (wersjach) cyfrowej.
Winyl Into The Labyrinth jest jednym z najlepszych tłoczeń, jakie od dłuższego czasu do mnie trafiły. Wprawdzie nie jest to jeszcze poziom płyt Kankawa z wydawnictwa T-TOC (recenzja TUTAJ), ale też nie jest to aż tak dopieszczone wydanie – to ostatecznie Silver Label, czyli trochę taki „budżetowy”. Różnicę między płytami 180 g i 140 g słychać najlepiej w szumie tła, przesuwu. Tutaj jest on nieco wyższy, nie da się tego nie zauważyć. Porównując wydawnictwo Mobile Fidelity do jakiegokolwiek innego, też na cieńszej płycie słychać, że pozostałe brzmią trochę jak nieudane kopie, często jak śmieci. MoFi z tego kawałka winylu wyciągnęła zaskakująco dużo.
Into The Labyrinth w tej wersji ma bardzo głębokie brzmienie. Na jej tle CD, ale i nawet SACD grają trochę bardziej plastikowo. Chodzi mi o to, że instrumenty, bryły itp. w cyfrze są płaskie i choć krawędzie są zaznaczane lepiej, atak dźwięku jest precyzyjniejszy, to efekt jest dokładnie odwrotny do tego, czego by się na tej podstawie można było spodziewać.
Na plan pierwszy w LP wychodzi średnica. Nie dlatego jednak, że jest podkreślona, bo akurat mocniejsza wydaje mi się góra, a dzięki temu, że jest tak głęboka, tak namacalna. Wysokie tony są mocne, mocniejsze niż w wersji cyfrowej. Ta ostatnia może czasem zagrać wyraźniej, ale to taki pozór, udawanie. Blachy, instrumenty perkusyjne, dla tej muzyki podstawowe na LP brzmią bardziej realnie, są bardziej „tu i teraz”. Tak, to fantastyczne wydawnictwo.
A jednak da się wskazać na elementy, których winyl nie potrafi (?), które w wersji SACD (w mniejszym stopniu CD) wydają się lepsze. Chodzi przede wszystkim o lokalizację źródeł pozornych na scenie. Wersja LP faworyzuje pierwszy plan, powiększając glosy, instrumenty itp. prowadzące. Na SACD lepiej pokazywane są też drobne przesunięcia źródeł względem osi. To przy LP jest lekko uśredniane. Scena, jej głębokość i szerokość są na LP oszałamiające, ale przede wszystkim ze względu na ich „mobilność” i energetyczność. Bo to SACD lepiej, tj. w bardziej klarowny, selektywny sposób pokazuje, akustykę. LP robi to świetnie, ale wygaszanie dźwięku, jego opadanie jest na winylu szybsze, nie tak „ciemne” na skrajach jak przy SACD.
I nie piszę tego po to, żeby dyskredytować wersję winylową. Wręcz przeciwnie – uważam, że to właśnie ona daje więcej radości słuchania, lepiej wciąga nas w świat dźwięków Dead Can Dance. Jak zawsze warto jednak wiedzieć, jakie są ograniczenia i że każdy format ma coś dla siebie szczególnego. W tym przypadku to „coś” winylu ma jednak bezwzględne pierwszeństwo.

Jakość dźwięku (realizacja): 10/10
Jakość dźwięku (remaster): REFERENCJA

Płyty zostały dostarczone przez firmę Eter Audio

Kraków, ul. Malborska 24

tel. 12 655 75 43 | tel. kom. 507 011 858

e-mail: grzegorz@eteraudio.pl

Web: www.nautilus.net.pl