pl | en
Płyty - recenzja
Frank Sinatra Frank Sinatra&Sextet: Live In Paris

Personel:
Frank Sinatra – wokal
Bill Miller – fortepian
Al Viola – gitara
Ralph Pẽna – kontrabas
Irv Cottler – perkusja
Emil Richards – wibrafon
Harry Klee, saksofon altowy i flet

Data nagrania: 7 czerwca 1962
Miejsce nagrania: Olympia Music Hall, Paryż, Francja

Remastering: Rob LoVerde, Mobile Fidelity Sound Lab, Sebastopol, USA

Wydawca: Mobile Fidelity Sound Lab Inc., MFSL 1-313
Szczegóły: 2 x płyta 180 g
Data wydania (oryginalnie/reedycja): 1994/22 października 2009

Format: Long Play 180 g

Tekst: Wojciech Pacuła

Program:

LP 1
Side 1
1. Introduction by Charles Aznavour
2. Goody, Goody
3. Imagination
4. At Long Last Love
5. Moonlight In Vermont
6. Without a Song
7. Day In-Day Out
8. I’ve Got You Under My Skin

Side 2
1. I Get Kick Out Of You
2. The Second Time Around
3. Too Marvelous For Worlds
4. My Funny Valentine
5. In The Still Of The Night
6. April In Paris
7. You’re Nobody Till Somebody Loves You

LP 2
Side 3
1. They Can’t Take That Away From Me
2. Chicago (That Toddling Town)
3. Night And Day
4. I Could Have Danced All Night
5. One For My Baby

Side 4
1. A Foggy Day
2. Ol’man River
3. The Lady Is A Tramp
4. I Love Paris
5. Nancy (With The Laughing Face)
6. Come Fly With Me

Płyta Frank Sinatra&Sextet: Live In Paris nagrana została w roku 1962 w sali paryskiej Olympia Music Hall, w czasie, kiedy kariera Sinatry ostro pikowała. Materiał nie znalazł jednak uznania w oczach artysty, dlatego czekał na wydanie aż do roku 1994, kiedy to ukazał się nakładem Reprise Records, wytwórni założonej właśnie przez Sinatrę. Założonej, dodajmy, na rok przed tymi występami – w 1961. Lata 60. są w biografii tego wokalisty interesujące także dlatego, że właśnie wówczas, przez kilka lat, występował niemal stale, przed publicznością w Las Vegas, wraz ze swoimi kompanami z Rat Pack. Dzięki nim osiągnął niezwykłą biegłość techniczną, a także zdobył doświadczenie sceniczne, o jakim trudno nawet zamarzyć. Być może ważniejszym efektem tych występów było znaczne rozluźnienie, wciąż istniejącej, segregacji rasowej – Sinatra i śpiewający z nim Dean Martin nie zgadzali się na występy w hotelach, które odmawiały obsługi ich czarnoskórego przyjaciela, trzeciego w tej „paczce”, Sammy`ego Davisa, Jr. W Paryżu Sinatra powinien być więc w topowym okresie swojej twórczości. O tym, czy rzeczywiście – za chwilę. Grając tylko z sekstetem jazzowym, wypełnił muzykę szczelnie, przecież niemałą, Olimpię. Fani Sinatra at the Sands koniecznie powinni porównać ją z bardziej intymną Frank Sinatra&Sextet: Live In Paris. To ostatecznie trzecie, po Sinatra at the Sands (1966) i The Main Event – Live (1974) jego koncertowe wydawnictwo. Kolejną cechą recenzowanej płyty jest to, że to całkowicie nieedytowany materiał – począwszy od zapowiedzi dokonanej przez Charlesa Aznavoura, aż do ostatniej piosenki (z wyłączeniem, z przyczyn oczywistych, przerw między kolejnymi stronami), wszystko brzmi tak, jak na koncercie, bez wyciszeń i bez dodatkowej edycji. Wydanie Reprise nie zachwycało dźwiękiem, jednak Mobile pokazało, że na taśmach jest więcej, niż by się mogło wydawać. Wspomniałem, że słaba jakość dźwięku mogła być przyczyną późnego wydania materiału. Tak zapewne było, ale to tylko część prawdy. Jak pisze David Hajdu (“Entertainment Weekly”), chodziło także (a może przede wszystkim, któż to wie?) o to, że pomimo dobrego dla siebie okresu, „chociaż był uznawany za największego artystę scenicznego XX wieku, jego słabości wykonawcze są tu ewidentne, jak np. gubienie słów, mruczenie, zamiast śpiewu, a także częste odkaszliwanie.” I dalej: „Jego [nagrania – przyp. aut.] czar polega głównie na „złapaniu” Sinatry w jego najbardziej typowym podejściu do życia, polegającym na rozluźnionym krawacie i koktajlem w ręku. […] Przede wszystkim jednak chodzi o to, że po raz pierwszy w swojej 46-letniej karierze Sinatra jest w tak złej formie, że myli nuty w czasie koncertu.” Jak by nie było, to dokument, cudownie przygotowany przez Mobile Fidelity i jako taki zasługuje na uwagę.

DŹWIĘK

Płytę przygotowano w specjalnym procesie Gain 2 Ultra Analog, w technologii “half-speed”, czyli nacinając ją z prędkością o połowę mniejszą, niż potem się ją odtwarza. Ten, wydawałoby się prosty, trick znakomicie poprawia dźwięk. Do remasteru, nad którym czuwał Rob LoVerde (w Mobile Fidelity Sound Lab w Sebastopolu), użyto analogowych taśm-matek. Płyty wytłoczono na 180 g winylu o nazwie High Definition Vinyl i obydwie płyty zapakowano w specjalne, produkowane przez MoFi, antystatyczne wkładki (Special Static Free-Dust free Inner Sleeve). Nakład płyt jest limitowany, recenzowana płyta ma numer 238. Poligrafia jest znakomita – okładki wykonano z grubej tektury. Wklejki na płytach nie są oryginalne – Mobile Fidelity stosuje własne, niezwykle eleganckie wklejki. Na okładce i wklejkach powtarza się graficzny motyw „The Frank Sinatra Collection”, będący wyróżnikiem amerykańskich reedycji płyt CD tego artysty.

To jest nagranie “live” i to słychać. Na scenie używa się najczęściej słabszych mikrofonów niż w studiu, to zwykle mikrofony dynamiczne, o słabszej odpowiedzi impulsowej, ograniczonym i dość nierównym paśmie przenoszenia. Wszystkie te wady słychać na tym nagraniu. Głos ma obciętą górę i dół pasma, podobnie, jak band. Pierwszy odsłuch, tuż po znacznie lepiej nagranej, a wydanej równolegle płycie Sinatra&Strings pozostawił we mnie pewien niedosyt. A jednak coś w tych płytach było takiego, że ciągle i na nowo do nich wracałem. To „coś”, to – jak sądzę – niebywała spójność brzmienia i zadziwiająca dynamika. Co z tego, że pasmo jest obcięte, że wyższe harmoniczne są dość słabo zaznaczane, przez co dźwięk nie jest specjalnie otwarty, jeśli muzyka wchodzi w nas wszystkimi porami ciała. A dynamika perkusji budzi zdziwienie – jak się udało coś takiego na scenie zarejestrować? Świetnie brzmi też kontrabas. Może bez niskiego zejścia, ale niezwykle rytmiczny i pełny. Jego dźwięk jest też selektywny – znacznie lepszy niż na dużej części studyjnych realizacji z tego czasu. Swing, rytm, fantastyczne wyczucie bandu – to wszystko tu mamy. Potknięcia Sinatry nie bolą, chociaż dość „luźne” podejście do materii muzycznej czasem odwraca uwagę od samej muzyki.

Jakość dźwięku: 7-8/10