pl | en
Reportaż
Wystawa
High End 2010, Monachium

Miejsce: M.O.C.
Lilienthalle 40
80939 Monachium
Niemcy

Organizator: High End Society

Czas: 6-9 maja 2010

Tekst: Wojciech Pacuła

Pierwszym pytaniem, które zwykle słyszę od znajomych i przyjaciół, ale i od dystrybutorów, sprzedawców itd., z którymi rozmawiam po przyjeździe z wystawy w Monachium jest takie: „Co tam ciekawego słyszałeś (pan słyszał)?” Albo: „Było tam coś interesującego?” Na obydwa postaram się zaraz odpowiedzieć, a pełny obraz będą państwo mieli po przeglądnięciu zdjęć z reportażu fotograficznego poniżej, jednak najpierw chciałbym krótko powiedzieć, dlaczego zawsze jestem zakłopotany i skonfundowany (ależ pojechałem, prawda?) tego typu pytaniami. Zwyczajnie nigdy nie wiem, co miałbym na nie odpowiedzieć. Dobrej odpowiedzi bowiem po prostu nie ma. Wracając z tego typu, ogromnej, ciekawej, nadźganej wydarzeniami i arcyciekawymi ludźmi imprezy jestem przede wszystkim zmęczony. A w dodatku nie całkiem pamiętam, co widziałem, czego słuchałem, z kim się spotkałem.

Dużo łatwiej jest mi sobie przypomnieć, co jadłem i co piłem. A w tym roku i się ojadłem, i opiłem (nie dosłownie), ponieważ miałem cały dzień, 5 maja, na zwiedzanie miasta. Nie mogłem więc nie skorzystać i nie zahaczyć o ileś tam knajp noszących logo Paulanera – to jedno z moich ulubionych piw pochodzi bowiem właśnie z tego miasta. A i jedzenie Bawarczycy, mający najlepsze mięso wieprzowe w Europie (wegetarianie – proszę o wyrozumiałość!), serwują wyborne. Jak mówi jeden ze znajomych: „grzech nie zgrzeszyć”. W każdym razie, po powrocie z High Endu 2010 przez kilka dni dochodziłem do siebie. I nie chodzi nawet o fizyczną rekonwalescencję, bo jeszcze jako-tako się poruszam, ale o wyczyszczenie psychiki. W czasie tak krótkiego wyjazdu przesłuchałem bowiem jakieś sto różnych systemów, uczestniczyłem w dwudziestu kilku pokazach i rozmawiałem ze setką ludzi. Mniej więcej. Tego nie da się świadomie ogarnąć. Moja praktyka porządkowania wrażeń, notatek, itp. jest więc taka, że najpierw przeglądam zdjęcia. To pozwala mi przypomnieć sobie miejsca i ludzi. I zaraz potem dźwięk. Podobnie mam zresztą ze swoimi testami – generalnie nie pamiętam co i jak grało, przynajmniej nie w tak dokładny sposób, jak o tym pisałem. Muszę spojrzeć na zdjęcie, przeczytać kawałek testu, żeby wszystko wróciło – ale wraca to w pełni, tj. z emocjami, z moim nastawieniem, z wnioskami i ocenami. Wraz z upływającym czasem te ostanie się wyostrzają. Nawet jeśli początkowo mogłem dopuszczać do głosu wątpliwości, związane z brakami w mojej edukacji, w możliwym błędzie metodologii odsłuchów i wieloma innymi czynnikami, które mogły wypaczyć mój osąd. Z biegiem czasu te elementy jednak słabną, jakby rozpadały się, zostawiając tylko twardy rdzeń. Nie jest to może za dobre, ale chyba tak działa selekcja i czyszczenie pamięci.

W każdym razie, o tym, co widziałem i co słyszałem tak naprawdę przekonuję się dopiero w domu, kiedy obrabiam zdjęcia. I po nich właśnie, także po ich ilości i, że tak powiem „intensywności” obfotografowywania poszczególnych urządzeń wiem, co było bardziej, a co mniej interesujące. W tym roku zrobiłem zaskakująco wiele zdjęć – ponad 550, trzy karty pamięci, po 4 GB każda (w RAW-ie). Trochę się zdziwiłem, ponieważ na pierwszy rzut oka, tak na szybko, wydawało mi się, że to znacznie spokojniejsza impreza niż wszystkie poprzednie. Bo w czwartek, w dniu otwartym tylko dla prasy i tzw. „branży” ludzi było znacznie mniej niż w zeszłych latach. Jak mówił polski dystrybutor m.in. Reimyo, pan Krzysiek Owczarek (Moje Audio), w piątek i w sobotę było dokładnie na odwrót – ludzi masa, nie dało się przejść, spokojnie porozmawiać itp. Najwyraźniej nieco inny niż zazwyczaj kalendarz imprezy – a zwykle organizowana była w długi weekend – spowodował, że mniej prasy, mniej dystrybutorów, mniej sprzedawców przyjechało w środku tygodnia. A może i wulkan się do tego przyczynił – nie wiem. Ale coś musiało być na rzeczy. Ale właśnie dzięki temu, że było luźniej, że nie trzeba było czekać w kolejce do odsłuchów, to była, jak dla mnie, najlepsza edycja High Endu, w jakiej uczestniczyłem. Nawet włączając jej okres we Frankfurcie. Tak, pamiętam, że piszę tak co roku, ale nic na to nie poradzę – naprawdę jest coraz lepiej. Nie wszyscy tak sądzą, przywołam chociażby pana Rogera Adamka, dla którego wyprowadzka z Frankfurtu była błędem i że to już nie jest High End. Szanuję ten pogląd, pan Adamek nie jest zresztą w nim odosobniony, bo podobne zdanie mają też niektórzy inni producenci, a np. pan Thomas Hoehne, właściciel Sovereigna i Aarona w tego typu spędach w ogóle nie uczestniczy, bo uważa je za błąd w podejściu do high endu. W pewnej mierze to prawda, nie ma co ukrywać, że tzw. „high end”, a więc to, co audio ma najlepszego do zaoferowania, wymaga długotrwałych zabiegów w ustawianiu, w komponowaniu, w doborze elektroniki do pomieszczenia itp. No i wysokiej klasy zasilania (czystego prądu). Tego w hotelu, a tym bardziej w tego typu obiekcie, jak M.O.C., gdzie wystawa jest teraz organizowana, zapewnić się nie da. I tutaj punkt dla wszystkich, o których mówię. Szanuję to i w części się z tym zgadzam.

Ale nie do końca i właśnie ta wątpliwość powoduje, że moim zdaniem High End Society robi znakomitą robotę i jest chyba największym promotorem (chociaż oczywiście nie robi tego za darmo) wysokiej klasy audio. Monachium gościło tę największą w Europie wystawę już po raz siódmy i wystawcy, którzy w niej biorą udział od kilku edycji zdążyli poznać wynajmowane przez siebie pomieszczenia na tyle dobrze, że większych wpadek nie zanotowałem. Nawet mniejszych – średni poziom prezentacji był naprawdę niezły. Oczywiście, jak na wystawę. Część była zaś znakomita. Wiąże się to z dźwiękiem, więc o tym za chwilę. A poznanie pomieszczenia i ograniczeń prądowych to chyba klucz do sukcesu. Dochodzi do tego wyjątkowa dbałość części firm o zapewnienie dobrej akustyki, ale i estetyki, poprzez zabiegi adaptacyjne, przez elementy korekcyjne itp. Jak zwykle najwięcej na takich prezentacjach korzystają firmy z elektronicznymi systemami korekty akustyki pomieszczenia – przez wiele lat takim wzorcem była dla mnie firma Ascendo, której cyfrowy korektor działa cuda i we frankfurckim hotelu Kempinsky, i potem w MOC-y. Ale jeśli klasyczny system był dobrze skonfigurowany, jeśli wszystko „zagrało”, wówczas proste, analogowe systemy brzmiały po prostu fantastycznie. I o ile korekcja DSP w pewien sposób „zamykała” możliwości, bo oferowała coś naprawdę dobrego, ale czego nie było specjalnie jak poprawić, o tyle zwykła koherencja i spójność dawały niemal nieograniczone możliwości.

Znowu w ten sposób ciążę do dźwięku i do najlepszych – uwaga! - moim i tylko moim zdaniem, popartym niezbyt przecież długim odsłuchem – prezentacji w czasie tegorocznej wystawy High End. Nie będę już tego odwlekał i po prostu postaram się resztę ogólnych spostrzeżeń zawrzeć w opisach systemów.

A. German Physiks PQS-100 Plus oraz elektronika Vitus Audio – odtwarzacz CD SCD-010 i wzmacniacz zintegrowany SS-010.

W systemie tym zestrzeliło się kilka rozwiązań i posunięć, które zdają się promować oparte na nich pokazy. Najpierw kolumny. Nie byłem do tej pory specjalnym zwolennikiem tych – przyznajmy to – trochę dziwacznych głośników. German Physiks korzysta bowiem z opatentowanego rozwiązania o nazwie DDD – to przetwornik w kształcie odwróconego stożka, promieniujący dookólnie. Pomysł, zaproponowany przez Petera Dicka, został opatentowany dzięki pomocy Holgera Muellera, jest wariacją na temat przetwornika Walsh Driver, wynalezionego przez amerykańskiego inżyniera, Lincolna Walsha. Nazwany został, na część Petera, Dicks Dipole Driver. W kolumnach PQS-100 Plus mamy do czynienia z jego wersją wykonaną z plecionki włókien węglowych. I tak: kolumny, o których mowa, są małe.

To właściwie głośnik podstawkowy, zintegrowany z podstawką. Rzecz znamienna – wreszcie doszło do wystawców, że znacznie łatwiej jest wkomponować w pomieszczenie mały głośnik, bo odpadają wtedy problemy z niskim basem, którego po prostu nie ma. Trzeba mieć w sobie odwagę, żeby postawić na coś tak niepozornego, ale – jak widać – takie bezkompromisowe podejście może się opłacić. W tym przypadku poradzono sobie z tym w ten sposób, że postawiono na czystość i prostotę, a także zadbano o możliwie najlepszą akustykę. Tę ostatnią udało się opanować dzięki pionowym panelom z drewnianych elementów, ustawionych wzdłuż bocznych ścian. Czy muszę dodawać, że te panele nie tylko pomogły akustyce, ale też świetnie wyglądały? Ponieważ byłem w pomieszczeniu sam, spokojnie mogłem porozmawiać z managerem GP, panem Robertem Kellym. Trochę martwiłem się, czy aby to aby nie za duży pokój (jakieś 40 m2) dla tak niewielkich kolumn. Pan Kelly odpowiedział jednak, że: „PQS-100 Plus mogą zagrać w równy sposób nawet w 90-metrowym pomieszczeniu, i to bez subwoofera”. I rzeczywiście – dźwięk był oszałamiający. Po prostu naturalny. Na początku wydawało się, że nie ma w nim góry, że nie ma dołu. Ale dopóki nie weszły instrumenty, które tam były. Rozpoczęliśmy od jazzu z lat 50., od Sarah Vaughn, od dodatków na płycie, nagranych razem z rozmową prowadzoną przez artystkę z reżyserką – mój Boże! Tak to brzmi w rzeczywistości! Dźwięk nie tyle, że był zlokalizowany przede mną, bo to nie była scena dźwiękowa typu „hi-fi”. Przede mną było inne pomieszczenie. Bez wycinania instrumentów, ale z taką ich prezentacją, jaka ma miejsce w rzeczywistości, tj. z lokowaniem ich także na podstawie tego, jak się mają do innych elementów, z fluidem powietrza między nimi. Drugą częścią tej układanki była elektronika. Vitus Audio to duński producent bardzo drogiej elektroniki. CD i wzmacniacz, którego słuchałem należą do ich tańszych komponentów. Mimo to grały świetnie. Trudno było mówić o jakimś „charakterze”, bo raczej słychać było to, co było w studiu nagraniowym. Bez podziału na lampę i tranzystor. Świetnie!

B. Kolumny Kiso Acoustic HB1, napędzane elektroniką firmy Abbingdon Music Research (odtwarzacz CD-777, wzmacniacz AM-777, przedwzmacniacz gramofonowy AM-77), z gramofonem Woodpecker Dr. Feickert Analogue w roli głównej.

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem te kolumienki na okładce „letniego” (Summer, No. 171) wydania japońskiego magazynu „Stereo Sound” wydawało mi się, że to całkiem spore kolumny. A to malizny, takie piciu, piciu. Towarzysząca im elektronika całkowicie je wizualnie zdominowała. Ale jak to zagrało! Puszczano akurat Grace Jeffa Buckleya z czarnej płyty. Dźwięk, jaki się z tych kolumn wydobywał był duży i dojrzały. Średni bas był nieco podrasowany, ale grało to w niezbyt dużym pomieszczeniu, na dłuższej ścianie, co mogło mieć wpływ na takie, a nie inne zachowanie się niskich częstotliwości. Ale nie miało to żadnego znaczenia, bo przekaz był soczysty, namacalny, dojrzały. Słychać było, że właśnie tego typu dźwięk płynie z elektroniki.

C. Kolumny Magico Q.

Czas na duże kolumny. Po raz kolejny system z tymi amerykańskimi kolumnami zachwycił mnie połączeniem cech, wydawałoby się, rozdzielnych: gęstością i rozdzielczością, na które nałożyła się doskonała dynamika. Kolumny te wydaja się nie mieć ograniczeń w tej ostatniej dziedzinie, a także w rozciągnięciu pasma. Te elementy znikają z nimi z równania – po prostu wszystko jest, jak w rzeczywistości. Na plan pierwszy wychodzą więc inne elementy, jak np. delikatność. Tak, te monstra nie grają brutalnie, a właśnie tak – delikatnie. Delikatnie podchodzą do materii, delikatnie ją podają. Super. Nie pisałem o tym w nagłówku, ale częścią tego systemu była także elektronika Spectral Audio – przedwzmacniacz DMC-30SL Reference oraz monobloki DMA-360 Reference. Źródła były dwa – jednym był zintegrowany odtwarzacz SACD EMM Labs XDS1, a drugim odtwarzacz plików audio Silverstone Technology. I to z niego najczęściej korzystano. Monachium było bowiem w tym roku świadkiem pełzającej rewolucji, tj. wyparcia niemal wszystkich źródeł przez odtwarzacze plików. Choć rzecz sygnalizowałem trzy lata temu, dwa lata temu i rok temu, to jednak dopiero teraz „serwery”, bo tak się o nich (błędnie) mówi, opanowały dużą część systemów. Jak widać z poprzednich dwóch nominacji do Dźwięku Wystawy, CD i gramofon wciąż mają coś do powiedzenia, ale to chyba nowe technologie są w tej chwili na topie.

D. Elektronika ASR (Emitter II x 2), kolumny YG Acoustics (Anat Reference II), gramofon Bergmann Audio (Sleipner).

O kolumnach YG Acoustics ich konstruktor mówi, że to „najlepsze kolumny na świecie”. To oczywisty nonsens, ale jako hasło brzmi dobrze. Jego osąd oparty jest zresztą na solidnych podstawach – pomiary rzeczywiście sugerują coś takiego. W bezpośrednim odbiorze konstrukcje te sprawiały jednak do tej pory wrażenie zimnych i suchych. Najwyraźniej to był jednak problem elektroniki. Z cudownym Emitterem II, który jakiś czas temu testowałem i z nowym gramofonem Bergmanna zagrało to obłędnie – duża scena, potężna dynamika i prawdziwie nowy świat między kolumnami.

E. Elektronika SoulutionAudio (przedwzmacniacz ‘721’, cztery monobloki ‘700’), kolumny Magico M 5 i gramofon Dr Feickert Analogue Blackbird. Spięte to było kablami Kubala-Sosna.

Audio Soulution to wschodząca, i to szybko, gwiazda ekstremalnego hi-endu. Firma szwajcarska, nastawiona przede wszystkim inżyniersko, tj. najpierw dobre pomiary, potem dopiero można z tego robić dobry dźwięk. Mają w ręku dar. Rozmawiałem z managerem firmy, panem Christophem Schurmannem, który powiedział, że: „inaczej nie da się iść do przodu”. Podstawą, dla niego, jest solidny projekt, a więc inżynieria. Dopiero takie urządzenie nadaje się do „tuningu”, ale też niezbyt zmieniającego podstawowe parametry. Choć wielokrotnie słyszałem takie zapewnienia z ust przedstawicieli różnych firm, to w tym przypadku słyszę, że ktoś wie, co mówi. System dosłownie zniknął z pokoju, czemu pomogły zapewne doskonałe Magico M5. Ogromna elektronika, potężne kolumny, a siedziałem jak w teatrze, przed sceną, na którą coś się akurat działo.

F. Elektronika Octave (seria Jubilee) i kolumny Isophon Tofana.

Ceramiczne głośniki z gracją i otwartością? Teraz tak. Duży, otwarty dźwięk, nieco ciepły, ale w dobrym kierunku. Cena ogromna, ale i wynik świetny. Nawet przy niskich poziomach brzmiało to dobrze, a przy wysokich wszystko rosło i wypełniało pokój, bez hałasu i bez jazgotliwości.

Tyle. Wiele innych pokazów było interesujących, ciekawych, inspirujących, ale właśnie te powyżej (porządek przypadkowy – w kolejności odsłuchu) zrobiły na mnie największe wrażenie. Być może w innych godzinach, z innym materiałem itp. gdzie indziej bym się zachwycił. Ale takie są reguły wystaw, że zbieramy wrażenia, ulotne detale, które muszą się zgrać w jednym miejscu i czasie. Stąd taki, a nie inny wybór. Do zobaczenia w przyszłym roku!!!


Pobierz test w PDF

g     a     l     e     r     i     a


Pytania, podpowiedzi, zarzuty itp. prosimy kierować na adres: opinia@highfidelity.pl

KIM JESTEŚMY?

„High Fidelity” jest miesięcznikiem audio, ukazującym się nieprzerwanie od 1 maja 2004 roku. Do października 2008 roku nosił tytuł „High Fidelity OnLine”. Jego celem jest próba dotarcia do tego co najważniejsze – do MUZYKI. Wierzymy, że aby oddać pełnię zamierzeń kompozytora, wykonawcy, realizatora, konieczne jest zapewnienie maksymalnie przezroczystego toru odsłuchowego. Takich urządzeń, w każdym przedziale cenowym, szukamy. Najciekawsze prezentujemy na łamach magazynu.
Polityka pisma jest prosta: interesuje nas to, co dobre, innowacyjne, unikalne. Nie testujemy rzeczy słabych lub niedopracowanych – życie jest na to zbyt krótkie... Współpracujemy ze wszystkimi producentami, dystrybutorami i salonami audio, bez względu na to, czy się w piśmie reklamują, czy nie. Wychodzimy z założenia, że najważniejszy jest Czytelnik i pismo jest tak dobre, jak dobre są testy. Reszta przychodzi potem sama. Jesteśmy pasjonatami – melomanami i audiofilami jednocześnie, dlatego stopienie się tych dwóch rzeczy jest dla nas najważniejsze.

FOTO

ZDJĘCIA TESTOWANYCH URZĄDZEŃ WYKONYWANE SĄ PRZY UŻYCIU SPRZĘTU FIRMY



Aparat cyfrowy:
Canon 7D, EF-24-105/L IS USM + EF 100 mm 1:2.8 USM

UŻYCZONEGO PRZEZ FIRMĘ