pl | en

Cykl „First Step Audio”

 

HiFiMAN
EDITION S

Producent: HEAD DIRECT CORPORATION
Cena (w czasie testu): 1345 zł

Kontakt:
Fang Bian
head.direct@gmail.com

hifiman.com

MADE IN CHINA

Do testu dostarczyła firma: RAFKO


am marzenie. Marzenie o tym, że pewnego dnia sprzęt audio w idealny sposób pogodzi dążenie do możliwie najlepszej jakości dźwięku z pięknym designem i funkcjonalnością. Drogi do tego celu prowadzą, w moim przekonaniu, dwie.

Z pierwszej z nich korzystają firmy audio, których oferta składa się głównie z lifestyle’owych produktów. Taki, dla przykładu, AKG konsekwentnie rozwija swoje designerskie serie słuchawek (Y czy N), proponując nie tylko coraz lepszą jakość wykonania, ale także coraz lepszy dźwięk. Słuchawki Y50, na które w rubryce „First Step Audio” wielokrotnie się powoływałem, są najlepszym przykładem tego, jak w umiejętny sposób można połączyć fantastyczny wygląd, przyjemność płynącą z użytkowania oraz bardzo fajne brzmienie.

Druga droga wygląda nieco inaczej: polega ona na przejęciu przez firmy o wybitnie audiofislkim charakterze tej lifestyle’owej otoczki, na zadbaniu nie tylko o dźwięk, ale i o wygląd. Od kilku lat taki trend można było zauważyć w rynkowych ruchach kilku ważnych dla audiofilskiej braci firmach, z których najlepiej – przynajmniej na ten moment – radzi sobie HiFiMAN.

Początkowo, gdy amerykański (z chińskim zapleczem projektowo-produkcyjnym) producent zapowiadał pierwsze słuchawki skierowane na rynek nieco bardziej masowy, byłem pełen obaw i wątpliwości. Zazwyczaj, chociaż i tu zdarzają się chlubne wyjątki, producenci high-endowego sprzętu audio zupełnie nie mają wyczucia jeżeli chodzi o wygodę eksploatacji swoich urządzeń, o designie nawet nie wspominając. Jednak HiFiMAN konsekwentnie realizował obraną przez siebie strategię, oferując z jednej strony referencyjne modele, przeznaczone dla prawdziwych koneserów (HE-1000), z drugiej zaś proponując rzeczy stosunkowo tanie i przyjazne wszystkim użytkownikom.

W takim właśnie kontekście, tj. „uczłowieczania” audiofilizmu, należy rozpatrywać premierę najnowszych słuchawek oznaczonych symbolem Edition S. Jest to najtańszy produkt tego typu w ofercie producenta, moją ciekawość wzbudziło jednak zupełnie co innego: Edition S to bowiem słuchawki, które charakteryzują się zarówno konstrukcją zamkniętą, jak i otwartą. Chociaż dla zatwardziałych miłośników high-endu może brzmieć to jak profanacja, to producent zdecydował się na zastosowanie montowanych na magnes klipsów, które zasłaniają przetworniki gdy tego potrzebujemy, dla przykładu jadąc w tramwaju czy podróżując samolotem.

DESIGN

Edition S to bez wątpienia najładniejsze słuchawki HiFiMANa. Są to klasyczne nauszniki, nie straszą jednak swoimi rozmiarami (i wagą, ale o tym jeszcze zdążę napisać) i które prezentują się nad wyraz elegancko. Zastosowane tutaj materiały doskonale ze sobą współgrają i nawet nieco prymitywne oznaczenie, która słuchawka jest lewa, a która prawa nie są w stanie nic tutaj zmienić. Fantastycznym pomysłem było też użycie loga (swoją drogą, naprawdę fajnego i zaprojektowanego z pomysłem) jako ważnego elementu designerskiego.

Logo to zostało umieszczone na wspomnianych wyżej odpinanych klipsach i w idealny sposób uzupełnia wygląd całości. Pracujący dla HiFiMAN-a projektanci z Bostonu postanowili wykorzystać dla siebie także pałąk, na którym umieszczona została nazwa firmy i symbol modelu. Przykład ten doskonale ilustruje kompleksowe podejście do tak trudnej (szczególnie dla firm audio) materii, jakim jest przyjazne człowiekowi wzornictwo. Należy tutaj również wspomnieć, że osobom odpowiedzialnym za design Edition S udało się także w godny pochwały sposób ujarzmić z pozoru nieatrakcyjny wygląd asymetrycznych nausznic (z podobnego rozwiązania producent skorzystał przy przywoływanym wyżej flagowym modelu HE-1000), przekuwając tę wadę w intrygującą zaletę.

Niestety nieco gorzej sprawa wygląda, gdy postanowimy cieszyć się dobrodziejstwami konstrukcji otwartej; po odpięciu klipsów słuchawki nie wyglądają już tak atrakcyjnie, zdradzając nieco firmowy rodowód. Nie są one brzydkie, jednak widać wyraźnie, że ważną część „roboty” wykonują tutaj chwalone przeze mnie klipsy – są one co prawda jedynie wisienką na torcie, ale taką, która „ustawia” smak całej potrawy. Na szczęście z otwartej opcji Edition S korzysta się przede wszystkim w domu (chyba, że nie lubimy współpasażerów lub bardzo chcemy się pochwalić naszym gustem muzycznym), gdzie wygląd nie odgrywa już tak ważnej roli.

OBSŁUGA I FUNKCJONALNOŚĆ

W podesłanych przez firmę RAFKO Dystrybucja, polskiego dystrybutora HiFiMANa, materiałach prasowych mocno zaznaczony został wysiłek, jaki projektanci testowanych tutaj słuchawek włożyli, by były one łatwe i wygodne w obsłudze. Podkreślano m.in. wspomniane już asymetryczne nausznice czy ergonomiczny pałąk, który został już na początkowych etapach spędzał sen z powiek pracownikom HiFiMANa. Z tym większą przyjemnością mogę powiedzieć, że wysiłki producenta przyniosły naprawdę dobre rezultaty. Co prawda widzę już teraz parę rzeczy, które można (i trzeba) poprawić, są to jednak – w gruncie rzeczy – detale, niewpływające na komfort korzystania z Edition S.

Zdecydowanie najfajniejszym pomysłem są nausznice, które pomimo (stosunkowo) niewielkich rozmiarów w perfekcyjny sposób dopasowują się do kształt uszu, z jednej strony zakrywając je w całości, z drugiej zaś będąc szalenie wygodnymi. Moje uszy dużo bardziej męczyły się przy korzystaniu ze znacznie większych konstrukcji, które, przynajmniej w teorii, w ogóle nie powinny tej części ciała dotykać i „zużywać”. Odrobinę gorzej, ale tylko odrobinę, poradzono sobie z kłopotliwym pałąkiem. Rzeczywiście, tak jak obiecywał producent, widać, że jego kształt i sposób wykonania zostały zoptymalizowane pod kątem zmniejszenia siły nacisku. Niestety ten, chociaż w małym natężeniu, cały czas się pojawiał w okolicach skroni. Sposobem na to okazało się mocne przechylenie nausznic na boki, co jednak skutkowało wysoce nieestetycznym rysowaniem skóry, którą nausznice zostały pokryte. Niech jednak nikogo ten opis nie zniechęci – nacisk był naprawdę niewielki i stawał się męczący dopiero po wielu godzinach słuchania.

Fenomenalną cechą testowanych słuchawek jest ich niewielka, wynosząca niecałe 250 gramów waga. To prawdziwe błogosławieństwo i godny uznania wynik, wziąwszy szczególnie pod uwagę to, jak te nauszniki brzmią. Bardzo często zdarzało mi się po prostu zapomnieć, że mam je na głowie, przez co naraziłem się raz czy dwa na stres związany z gorączkowym poszukiwaniem ich w torbie.

Wśród rzeczy, które widziałbym w przyszłości do poprawy, pragnę wymienić dwa elementy: system ściągania magnetycznych klipsów oraz komfort (a raczej jego brak) zwiększania długości pałąka. Pierwszy z nich jest prawdziwą drobnostką – po kilku dniach treningu doskonale umiałem sobie z tym zagadnieniem poradzić, wciąż jednak czuję, że można było to zrealizować ciut lepiej. Zarzut dotyczący samego pałąka jest nieco poważniejszy: praktycznie niemożliwe jest bowiem zmienianie jego długości jedną ręką, do czego czasami jesteśmy zmuszeni, jadąc np. w zatłoczonym środku komunikacji miejskiej bądź trzymając w drugiej ręce torbę/plecak.

Na sam koniec pozwoliłem sobie zostawić sprawę „gadżetów” dorzucanych do zestawu, czyli ochronnego etui oraz funkcjonalnego kabla z pilotem. Zostały one wykonane naprawdę bardzo dobrze. Szczególnie zadowolony jestem z porządnego, twardego case’a, w którym tym słuchawkom nic złego stać się nie może. Bez żadnego zawahania wrzucałem go nawet do wypakowanej po brzegi torby, doskonale zdając sobie sprawę, że nauszniki i tak są perfekcyjnie bezpiecznie. Bez zarzutu musze ocenić także pracę pilota zdalnego sterowania oraz mikrofonu, dzięki któremu mogłem w wygodny sposób prowadzić rozmowy telefoniczne.
Ktoś może zauważyć, że to „tylko” detale, ale to właśnie one pokazują z jakim producentem mamy naprawdę do czynienia. Jedyną rzeczą, której nieco mi zabrakło jest jakiś płócienny woreczek, do którego mógłbym wkładać magnetyczne klipsy w momencie, w którym z nich nie korzystałem.

HIFIMAN w „High Fidelity"
  • TEST: HiFiMAN HE-560 – słuchawki, czytaj TUTAJ
  • TEST: HiFiMAN HE-300 – słuchawki, czytaj TUTAJ
  • TEST: HiFiMAN HM-602 + EF-5 + HE-4 – odtwarzacz plików + wzmacniacz słuchawkowy + słuchawki, czytaj TUTAJ
  • TEST: HiFiMAN HE-500 | HiFiMAN HE-6 - słuchawki, czytaj TUTAJ

  • Słuchawki nauszne HiFiMAN Edition S testowałem zarówno w domu (korzystając z opcji otwartej konstrukcji), jak i w mieście (wtedy używałem klipsów do zasłonięcia przetworników). Za źródło w pierwszym przypadku posłużył mi komputer osobisty, wspomagany przez przetwornik cyfrowo-analogowy/wzmacniacz słuchawkowy Chord Electronics Hugo TT, w drugim zaś telefony komórkowe Samsunga: Galaxy A3 oraz Galaxy S5 Mini. Testowane słuchawki porównywałem z wyrobami od AKG (Y50, Y50BT, N60NC) oraz droższą konstrukcją od HiFiMAN-a - modelem HE-6.

    Design i jakość obsługi to ważne rzeczy, jednak równie istotną (o ile nie bardziej) w sprzęcie audio zawsze pozostanie jakość brzmienia. Edition S to słuchawki, które na tym polu kasują całą swoją konkurencję. To trochę taka sytuacja, jak z niektórymi sportowcami biorącymi udział w dwuboju: pierwszą część zawodów pokonują w dobrym stylu, gdzieniegdzie tylko odbiegając od reszty, jednak w drugiej odbijają to sobie z potężną nawiązką. Nie znam innych słuchawek kosztujących 1500 zł lub mniej, które grałyby tak dojrzałym, przemyślanym i po prostu znakomitym dźwiękiem, co najnowsze nauszniki HiFiMANa.

    Brzmią one bardzo podobnie do swoich starszych braci, oferując zbliżoną estetykę dźwięku. Jest on tutaj przede wszystkim znakomicie ułożony: wszystkie instrumenty czy wokale, niezależnie od sposobu i jakości nagrania konkretnych albumów, mają swoje własne miejsce, tworząc w efekcie fenomenalną mozaikę i naprawdę piękny przekaz. Co więcej, brzmienie nie jest kierowane w żadną skrajność i stara się, co też robi w znakomity sposób, balansować gdzieś po środku.

    Atak dźwięku jest przyjemnie zaokrąglony, a jednocześnie nie mamy wrażenia, żeby był rozmemłany czy wyzuty z energii. Instrumenty czy wokale brzmią ciepło, nie są jednak w żadnym wypadku ciemne czy „zwaliste”. Warto dodać, że dźwięk jest przy tym wszystkim naprawdę duży, co w wypadku niektórych nagrań (Pure Heroine Lorde, Tron: Legacy duetu Daft Punk) robi fenomenalne wrażenie.

    Zachwycające są także świetne proporcje między poszczególnymi częściami pasma: dołu Edition S mają nad wyraz dużo, służy on jednak nie samemu sobie, a temu co dzieje się w środku (a dzieje się tam naprawdę, szczególnie jak za tę cenę, wiele). Bardzo detaliczna, a jednocześnie miła w odbiorze jest także góra pasma – delikatna, ale wyraźnie zaakcentowana.

    Muszę przy tym wszystkim dodać, że tak opisany dźwięk dostałem zarówno z zamontowanymi klipsami, jak i bez nich. Ich użycie (lub jego brak) wpływa jednak na brzmienie – i to w dość jednoznaczny sposób. Edition S wykorzystywane jako konstrukcja otwarta grają większym i swobodniejszym dźwiękiem, jeszcze bardziej zbliżonym do tego, do czego HiFiMAN zdążył nas już przyzwyczaić. Osłonięcie przetworników natychmiastowo skupia dźwięk bardziej w środku. Dla mnie, czyli osoby, która ubóstwia słuchawki otwarte, stanowiło to pewien krok w tył, zaskoczony jednak byłem, że wciąż potrafiłem czerpać z odsłuchów wiele przyjemności. Nie ma bowiem tutaj mowy o żadnej wyraźnej degradacji dźwięku, a jedynie pójście na kompromisy w pewnych kwestiach – i to tylko po to, by móc z Edition S korzystać także poza domem.

    Podsumowanie

    Bardzo podoba mi się kierunek, w którym zmierza branża audio. Produkty, na coraz częstsze żądanie klientów, są dopracowane nie tylko pod względem wysokiej jakości dźwięku, ale również wyglądu, jakości wykonania i komfortu obsługi. Oczywiście wciąż przed producentami wiele wyzwań do pokonania i wiele lekcji do odrobienia, jednak – a przynajmniej mam taką nadzieję – są to rzeczy, które leżą w ich zasięgu. Dostanę wtedy produkt, który będzie właśnie PRODUKTEM – rzeczą zaprojektowaną w sposób kompleksowy i przemyślany w każdym aspekcie. Będę mógł wtedy powiedzieć, że moje marzenie się spełniło. Na ten moment muszę jeszcze chwilę poczekać, ale jedno powiem: HiFiMAN jest już cholernie blisko. I za to należy się RED Fingerprint.


    Dane techniczne (wg producenta)

    Rodzaj otwarte/zamknięte
    Pasmo przenoszenia : 15 Hz-22 kHz
    Skuteczność: 113 dB
    Impedancja: 18 Ω
    Średnica przetworników: 50 mm
    Waga: 248 g


    Dystrybucja w Polsce:

    RAFKO

    ul. Handlowa 7
    15-399 Białystok

    rafko.com/pl

    NIKOLAUS HARNONCOURT
    Bach. Sacred music

    Warner Classics

    Nośnik: Compact Disc
    Premiera: 15.05.2016

    Tekst: Bartosz Pacuła
    Zdjęcia: Warner Classics | Wojciech Pacuła

    Przez wiele lat (naprawdę wiele, bo prawie sto) muzyka Johanna Sebastiana Bacha była fenomenem o charakterze wybitnie lokalnym. Twórczość tego największego przedstawiciela dojrzałego baroku w muzyce była praktycznie nieznana szerszej publiczności, co wynikało m.in. z tego, że dzieła sygnowane przez Bacha nie były przez niego rozpowszechniane na szeroką skalę. Na zmianę tego smutnego obrazu rzeczy trzeba było czekać aż do 1829 roku i do słynnego wykonania Pasji według św. Mateusza w interpretacji Felixa Mendelssohna Bartholdy'ego. Od tej pory kariera muzyki lipskiego kantora przeżyła niesłychany rozwój, jakby chciała nadrobić te wszystkie lata, gdy przeleżała w cieniu utworów Mozarta czy Haydna. Bacha więc ciągle grano i grano, a od końca XIX wieku i nagrywano. Z jego twórczością mierzyli się najwięksi dyrygenci, do których bez wątpienia można zaliczyć Nikolausa Harnoncourta, austriackiego znawcę muzyki dawnej, laureata Nagrody Grammy (2001) czy prestiżowej Nagrody Kioto (2005).

    Jak napisałem wyżej, Bacha na rynku fonograficznym prawdziwy dostatek. Jak więc uzasadnić wydanie kolejnego albumu z jego kompozycjami, na dodatek albumu typu "The Best Of...", gdzie mamy do czynienia nie z kompletnym dziełem, ale subiektywnie dokonanym wyborem niekoniecznie związanych ze sobą dzieł? Dla wydania Bach. Sacred music powody znalazły się dwa. Po pierwsze, śmierć Harnoncourta, który zmarł na początku marca tego roku. Jest to więc swego rodzaju uhonorowanie jego wspaniałej kariery i wielkich umiejętności. Po drugie, austriacki dyrygent pozostawił po sobie kilka niezapomnianych nagrań muzyki lipskiego mistrza, z których na szczególną uwagę zasługują kompozycje kościelne - głównie kantaty, ale również fragmenty Wielkiej mszy h-moll czy Pasji według św. Jana. Właśnie taką dwupłytową składankę zaoferowała nam wytwórnia Warner Classics.

    Od razu powiem, że krążek Bach. Sacred music przypadł mi do gustu. Być może starzy wyjadacze twórczości Bacha będą nim zawiedzeni, trudno jednak odmówić recenzowanemu przeze mnie albumowi wysokiej jakości. Harnoncourt przez wiele lat doskonalił swoją wiedzę dotyczącą muzyki Johanna Sebastiana, dzięki czemu jego interpretacje są bardzo ciekawe i są dziełem wysokiej próby. Szczególnie do gustu przypadł mi utwór Herr, unser Herrscher z Pasji wg. św. Jana - mroczny, posępny, zwalisty w swoim smutku, z perfekcyjnie dopracowanymi chórami. Czuć tutaj rękę prawdziwego znawcy, kogoś, kto doskonale zdaje sobie sprawę czego chce od muzyków i wie jak to osiągnąć. Tego typu momentów na tej płycie jest zresztą więcej – ten jednak (do którego od pierwszego odsłuchu stale wracam) wrył mi się w pamięć najmocniej.

    Przyjemna jest również jakość nagrania. Nie jest to może najwyższa z światowych półek, trudno mi jednak znaleźć element, do którego mógłbym się przyczepić. Być może scena jest odrobinę za wąska, możliwe też, że brakuje na tej płycie informacji w górze pasma. Jednak słuchając całości wcale nie miałem poczucia, że czegoś to jakiś problem. Uniknięto za to przesady w jakąkolwiek stronę: brzmienie nie jest ani za ciemne, ani za jasne, dużo dzieje się przede wszystkim w środku pasma, gdzie i tak w pierwszej kolejności skupia się uwaga słuchacza. Jak na „masowe” (o ile można tak mówić w wypadku muzyki dawnej) recenzowane wydawnictwo prezentuje się naprawdę fajnie.

    Bach. Sacred music to składanka, która w piękny i godny sposób upamiętnia życie Nikolausa Harnoncourta. Nie jest w żaden sposób przełomowa, ale przecież wcale nie próbuje być – jej zadaniem jest zaprezentowanie wielkiego talentu Austriaka i zachęcenie do sięgnięcia po jego inne albumy. Co też sam planuję w najbliższym czasie zrobić.

    www.warnerclassics.com

    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl