pl | en
Krakowskie Tow. Son.
KRAKOWSKIE TOWARZYSTWO SONICZNE
SPOTKANIE #68:
McIntosh – MCD7000+MA250 vs. MCD301+MA275


Dystrybucja: Hi-Fi Club

Kontakt:
ul. Kopernika 34, Warszawa
tel.: (22) 826 47 67
Fax: (22) 826 24 58

e-mail: salon@hificlub.pl

Strona producenta: MCINTOSH

Tekst: Wojciech Pacuła

60 lat dla firmy audio to dużo. Dla wciąż działającej – bardzo dużo. McIntosh jest jednym z nielicznych producentów, którzy mogą się pochwalić taka historią. A jednak, nawet przy innych firmach tego typu, jak Marantz, Luxman, Denon, KEF itp. zajmuje on miejsce szczególne. Jedną z głównych cech urządzeń tego amerykańskiego producenta (od jakiegoś czasu pod japońskim przewodem) jest mianowicie długowieczność. Od samego początku, od modelu 15W-1 i potem 50W-1, obok jakości dźwięku i pomiarów, najważniejsza była taka budowa urządzeń, która pozwoliłaby im przetrwać maksymalnie długo bez serwisowania. Dzisiaj, kiedy produkuje się rzeczy mające cykl życia nie dłuższy niż rok, czasem dwa, takie podejście wydaje się nie na miejscu, ponieważ jest absolutnie nieekonomiczne – firmy wychodzą w czasach ponowoczesnych (a filozofia „użyj i wyrzuć” jest jego częścią) z założenia, że lepiej sprzedać tańszy produkt częściej niż droższy rzadziej. To taka, korporacyjna w myśleniu, filozofia. McIntosh na tym tle wydaje się anachroniczny. Wspomniane wyżej wzmacniacze zostały wyprodukowane w roku 1949 i te, które ocalały wciąż są na chodzie. Wymiany wymagały oczywiście lampy, część kondensatorów itp., ale urządzenia wciąż grają. Nic więc dziwnego, że wzmacniacze tej firmy latały w Air Force One, nagłaśniały Woodstock, były wzmacniaczami zespołu Grateful Death. Rock to dla nich coś normalnego, to dzięki nim się rodził.

Wzmacniacz MC250

Dlatego też, kiedy tylko nadarzyła się taka okazja Krakowskie Towarzystwo Soniczne zorganizowało wyjątkowe spotkanie, poświęcone starszym urządzeniom Maka i porównaniu ich z najnowszymi produktami tej firmy. Żeby porównanie było jeszcze ciekawsze, do testu wybraliśmy pierwszy w ofercie Mcintosha wzmacniacz tranzystorowy, wciąż wyglądający jak lampa, z tym, że z radiatorami dla tranzystorów zamiast lamp, produkowany w latach 1967-1976 model MC250. Oferujące 2 x 50 W lub, w trybie monofonicznym, 1 x 100 W przy każdym obciążeniu, urządzenie zostało zbudowane z wykorzystaniem chassis wzmacniaczy lampowych MC240 i MC275. Podobnie są więc podpinane przewody głośnikowe oraz gniazda wejściowe. W przeciwieństwie do MC275 (Series IV), z którym go porównywaliśmy, ma tylko wejście niezbalansowane RCA. Choć koniec lat 60. i początek 70. to wciąż supremacja lampy, ludzie w McIntoshu od razu postawili wszystko na półprzewodnik. Sidney Corderman, jeden z najważniejszych ludzi w firmie, przez krótki czas jej dyrektor, mówi o tym tak: „Jak zwykle, McIntosh wykorzystał sposobność i przeszedł na produkcję urządzeń półprzewodnikowych, mimo że produkcja urządzeń lampowych była kontynuowana jeszcze długo potem, dłużej niż w większości konkurencyjnych firm. Jeśli chodzi o przedwzmacniacze, zmiana technologii była całkiem prosta: po prostu w jednym momencie zakończyliśmy budowę przedwzmacniaczy lampowych i nie oferowaliśmy równolegle urządzeń lampowych i tranzystorowych. Kontynuowaliśmy jednak sprzedaż lampowych wzmacniaczy. Naszym pierwszym, w pełni udanym wzmacniaczem tranzystorowym był model MC250 o mocy 50 W na kanał. Problem o nazwie: „lampa” kontra „tranzystor” jeszcze wówczas nie istniał. Myślę, że świat potrzebował tranzystora; oni [prasa] zbytnio się tym rozróżnieniem nie przejmowali.” (S. Corderman, Solid State and The Greeting of High-End Audio, [w:] K. Kessler, McIntosh …for the love of music…, Binghamton, 2006, s. 43.)
Warto więc powiedzieć, że MC250 i MC275 (oryginalna produkcja 1961-1973) przez długi czas sprzedawane były równolegle.

Odtwarzacz MCD7000

Odtwarzacz CDP7000 to także „pierwsze” urządzenie w swojej klasie w ofercie McIntosha. Firma przez jakiś czas po ogłoszeniu założeń Compact Disc poznawała i analizowała nowy format, ponieważ początkowo nie wszystko było jasne i nie wszystko dopracowane tak, jak powinno. A jednak – inaczej niż zazwyczaj – dość szybko zakomodowała cyfrę do swoich potrzeb . Większość producentów zainteresowanych CD, jak np. Bob Stuart (Meridian), widziała w nim spory potencjał, ale też od razu większość ograniczeń. W rozmowie z Robertem Harleyem, w najnowszym wydaniu „The Absolute Sound” Stuart tak opisuje pierwszy kontakt z CD:
„…nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas uważał, że 16 bitów jest wystarczające. Wyraźnie tak nie było, chociażby z czysto psychoakustycznego punktu widzenia, a częstotliwość próbkowania 44,1 kHz nie pozostawiała zbyt wiele miejsca na manewry. Kiedy jednak CD pojawił się po raz pierwszy fakt, że to w ogóle działało było czymś w rodzaju cudu.” (R. Harley, Meridian Audio’s Bob Stuart Talks with Robert Harley, „The Absolute Sound”, Issue 194, August 2009, s. 98.)

Właściciel Meridiana nie był w swoich poglądach odosobniony. Larry Fish przypomina sobie, że w pierwszej fazie McIntosh nie był zainteresowany CD, ponieważ Gordon Gow uważał, że cyfra nigdy nie zastąpi winylu. Sidney Corderman pojechał jednak do Eindhoven w Holandii, do laboratoriów Philipsa i w jej wyniku zdecydował, że przywiezie ze sobą podstawowe elementy odtwarzacza.
„Nie mieliśmy szans na to, żeby zbudować własny tor odczytu (optykę) czy też napęd. Dlatego też kupiliśmy jeden egzemplarz ich [Philipsa] odtwarzacza i z niego wymontowaliśmy to, co nam było potrzebne. Użyliśmy ich sterowanie napędem, transport i przetwornik cyfrowo-analogowy, jednak wiedzieliśmy, że chcemy poprawić dźwięk tam, gdzie to tylko możliwe. Dodaliśmy więc kilka dodatkowych filtrów, żeby zlikwidować zniekształcenia aliasingowe, które w urządzeniu Philipsa występowały i wpływały, naszym zdaniem, na dźwięk. I zbudowaliśmy oczywiście cały tor wyjściowy.” (S. Corderman [w:] K. Kessler, McIntosh …for the love of music…, Binghamton, 2006, s. 142.)

Tak powstał MCD7000. Wyposażony w regulowane wyjście, z nietypowym, jak na dzisiejsze czasy, wyświetlaczem, miał klasyczny dla McIntosha wygląd. Produkowany był w latach 1985-1988. I właśnie z nim porównaliśmy najnowszy, podstawowy odtwarzacz firmy, MCD301, który nie tylko gra płyty CD, ale i SACD, dzięki czemu odpowiada na najważniejsze zarzuty świata audio, związane z cyfrą: liczbę bitów i częstotliwość próbkowania. Żeby wszystko było możliwie równe dla obydwu systemów, między odtwarzacz i wzmacniacz, w obydwu systemach wpięliśmy drugi od góry w katalogu firmy przedwzmacniacz C500, w wersji lampowej (C500T). Interkonekty to Tara Labs The 0.8 i Velum NF-G SE Blues, głośnikowe Tara Labs The 0.8, sieciowe – Nordosty do CD, wpięte do kondycjonera Thor tejże firmy oraz Acrolink 7N -PC9100 do przedwzmacniacza. Kolumny – Avantgarde Acoustic Nano.

ODSŁUCH

Przypomnę, że celem tego odsłuchu było ustalenie, jak zmienił się dźwięk urządzeń w czasie trzydziestu ostatnich lat, w ramach jednej firmy. Jeślibyśmy mieli być ultra-poprawni, to musielibyśmy porównywać osobno źródła i osobno wzmacniacze. To miała być jednak zabawa i ważniejsze dla nas było określenie, jak gra starszy, dostępny z drugiej ręki system, w porównaniu ze „startowym” obecnie dla McIntosha systemem. Pierwsza rzecz, którą zauważyliśmy, jest banalna i wiąże się z wiekiem urządzeń „vintage”: choć wzmacniacz pracował idealnie, cicho, nie szumiąc zbytnio, to jednak odtwarzacz szumiał jak diabli, wydając przy tym różne dźwięki i popiskując dość głośno przy zmienianiu ścieżki, starcie itp., jakby go ktoś w tym momencie nadepnął. To dlatego porównanie tego typu jest zawsze obarczone błędem – nie wiadomo, na ile dany egzemplarz jest reprezentatywny dla całej linii. W systemie, w którym odsłuchiwaliśmy Maka Avantgarde’y „wypluwają” każdy błąd w torze przed nimi, stąd dość mocne odgłosy wydawane przez odtwarzacz. Dlatego też byłem zaskoczony, jak niewiele było słychać szumu własnego wzmacniacza. Pomimo upływu niemal czterdziestu lat od jego powstania, znakomite parametry mierzalne wciąż stawiają go w czołówce urządzeń tego typu.

A dźwięk? Wrażenia słuchających trzeba podzielić na kilka elementów, ponieważ różne punkty odniesienia generują różne wyniki. Przede wszystkim byliśmy zaskoczeni tym, jak dobrze starsze Maki grają. Dźwięk był gorszy niż z nowych, o czym zaraz, ale to nie była przepaść. Ładnie było słychać, w którym kierunku poszło audio, które elementy brzmienia lat 70. i 80. musiały być poprawione, ale generalnie to bardzo ładne granie. Dynamika była dobra, podobnie, jak rozciągnięcie pasma w górę i w dół. Biorąc pod uwagę cenę na rynku wtórnym, zestaw Maka był po prostu genialny: nie ma takiej możliwości, najmniejszej szansy na to, żeby za podobne pieniądze kupić obecnie nowe produkty grające chociażby w połowie tak dobrze, jak MCD7000+MC250. Trzeba oczywiście wziąć pod uwagę sprawę niezawodności, w przypadku CD zawsze problematyczną, ale jeśli chodzi o dźwięk, to było świetnie.
Dla mnie bardziej interesujące było jednak znalezienie kierunków, w których McIntosh – a zapewne i inne firmy – zmieniały swój dźwięk na przestrzeni ostatnich dekad. W nowych urządzeniach poprawiła się przede wszystkim rozdzielczość i głębia. Niby nic, dwa, niewiele mówiące określenia, jednak słychać, że teraz mamy do czynienia z zupełnie czymś innym, z inną klasą. Starszy system, a wydaje się, że to przede wszystkim sprawka wzmacniacza, utwardza atak dźwięków i nie daje wystarczającego obrazu ich wypełnienia. Instrumenty są rysowane naprawdę wyraźnie, separacja też jest niezła, jednak po początkowym uderzeniu niewiele się dalej dzieje, brakuje „ciała”. Częściowo za to odpowiedzialny jest też odtwarzacz, ale inaczej się to w nim manifestuje. MCD7000 rozmywa transjenty, nie pozwala się dźwiękowi zintegrować, jak w MCD301. Przekaz, jako całość, jest bliżej słuchającego, nie ma specjalnie dobrej głębi nagrań, ale to akurat nie było specjalnie dotkliwe.

Tak, zmianę na lepsze słychać i to dużą. Z nowymi urządzeniami otrzymujemy zupełnie inny dźwięk, przypominający brzmienie winylu – pełne, gładkie, głębokie. A jednak, słuchając na koniec jeszcze raz systemu „vintage” nie mogliśmy się pozbyć wrażenia, że jeśli coś było zrobione dobrze od samego początku, to będzie dobre także wiele, wiele lat później. Spokojnie można było Maka sprzed lat słuchać i przy innym doborze kolumn, może o mniejszej skuteczności i nieco cieplejszych, będzie to system na koleją dekadę. Świetnie wyglądający, mający „duszę” i legendę za sobą. I śmiesznie tani. Nie popełnijmy jednak błędu redukcji: nowe systemy są znacząco lepsze i postęp w jakości dźwięku (bo budowy raczej nie…) jest wyraźny. Proszę nie wierzyć tym, którzy mówią, że nic się w audio nie zmienia. Najlepiej to słychać w przypadku źródeł CD, ale też i przy wzmacniaczach.

System 1
Odtwarzacz CD: McIntosh MCD7000
Wzmacniacz mocy: McIntosh MC250
Przedwzmacniacz: McIntosh C500
Kolumny: Avantgarde Acoustic Nano
Interkonekty: Tara Labs ISM The 0.8, Velum NF-G SE Blues
Kable głośnikowe: Tara Labs ISM The 0.8
Kable sieciowe: Nordost, Acrolink 7N -PC9100
Kondycjoner: Nordost Thor

System 2
Odtwarzacz SACD: McIntosh MCD301
Wzmacniacz mocy: McIntosh MC275 (lampy wejściowe – Neumann, lampy końcowe: EAT; na wszystkich ringi redukujące wibracje; test wersji Commemorative Edition TUTAJ)
Przedwzmacniacz: McIntosh C500
Kolumny: Avantgarde Acoustic Nano
Interkonekty: Tara Labs ISM The 0.8, Velum NF-G SE Blues
Kable głośnikowe: Tara Labs ISM The 0.8
Kable sieciowe: Nordost, Acrolink 7N -PC9100
Kondycjoner: Nordost Thor
Akcesoria: Finite Elemente Cerapuc pod SACD i wzmacniaczem, wino

g               a               l               e               r               i               a