pl | en
Hyde Park

ACCUPHASE – WCZORAJ DZISIAJ I NA ZAWSZE…

Nasi czytelnicy są niesamowici. Pełni pasji i zaangażowania. Ich systemy powstają latami i są najczęściej owocem miłości i poszukiwań. Jednym z takich melomanów-audiofilów jest, mieszkający w Japonii pan R. Aker, z którym rozmawiałem o nowym odtwarzaczu Accuphase’a – DP900 + DC901. Po wymienieniu kilku maili poprosiłem go, żeby opowiedział swoją historię. Oto ona…

Tekst: R. Aker, Tokio
Zdjęcia: R. Aker, Tokio
Tłumaczenie: Wojciech Pacuła, Kraków

To naprawdę długa historia. Mimo to postaram się podsumować czterdzieści lat w krótkim mailu.

Na początku lat 70., kiedy miałem szesnaście lat, mieszkałem w Japonii (moja mama jest Japonką). Kupiłem wówczas magnetofon szpulowy Akai (niestety już nie ma tej firmy) i słuchawki, żebym miał na czym słuchać, bo nie mogłem sobie pozwolić na wzmacniacz i kolumny. System ten brzmiał, jak dla mnie, naprawdę dobrze, szczególnie z firmowymi, nagrywanymi przez wydawców taśmami. Może i byłem trochę ekscentryczny, bo przecież nawet wtedy niewielu ludzi słuchało szpulowców. Obecny powrót do tych urządzeń wywołuje u mnie ogromną nostalgię. Niesamowicie jest przypomniećsobie, że to wtedy odkryłem, jak niezwykle ważne jest w systemie źródło.

Wiele lat później, pod koniec lat 80., kiedy mój magnetofon był już historią, kupiłem w Norwegii (mój ojciec jest Norwegiem) amerykańskie kolumny DCM Time Window, relatywnie niedrogie, z przetwornikami Philipsa. Były to, jak sadzę, jedne z pierwszych kolumn na rynku, które były wyrównane fazowo i czasowo. Ich mierzona odpowiedź impulsowa była naprawdę bardzo dobra i było to słychać. Jak by na to nie patrzeć, był to dobry dźwięk, jak na tamten czas i na cenę. Pozostała część systemu to był taki japoński mid-fi, nic specjalnie interesującego – może poza gramofonem Technics SL-10 (jeśli chodzi o projekt, nie dźwięk), który był nie większy niż koperta LP. Ale wtedy odkryłem drugą regułę: kolumn jako najważniejszego elementu, kreującego jego charakter , nadającemu każdemu systemowi indywidualność.

Kiedy do sprzedaży wprowadzono format Compact Disc, także na początku lat 80., byłem (być może ze względu na moje doświadczenie z magnetofonem szpulowym i gramofonami) bardzo wobec tego wynalazku sceptyczny i nie kupiłem żadnego odtwarzacza CD aż do wczesnych lat 90.. W Holandii nabyłem wówczas Kenwooda L-1000D, wraz z resztą systemu, składającego się tunera Kenwood L-1000T, przedwzmacniacza L-1000C oraz końcówki mocy L-1000M, z kolumnami serii L, będącymi pierwszym krokiem Kenwooda do high-endu.
Przedwzmacniacz, mimo jego niewysokiej ceny, był w pełni zbalansowany (w tym czasie nieczęsto spotykane rozwiązanie). Tak zaczęła się moja obsesja dotycząca w pełni zbalansowanych urządzeń (i koherencji systemu). Tuner był naprawdę znakomity i był prawdziwą gwiazdą tego systemu. Seria L Kenwooda (w Japonii sprzedawanego pod marką Trio) była zaprojektowana i produkowana przez firmę Accuphase (Kensonic) dla swojej „siostrzanej” firmy Trio – proszę rzucić okiem TUTAJ.
Wtedy jednak o tym nie wiedziałem, ani nawet wtedy, kiedy kupowałem moje obecne urządzenia. Dowiedziałem się o tym dosłownie wczoraj, kiedy na potrzeby tego listu robiłem rozpoznanie w urządzeniach Kenwooda (niesamowite, co można wyguglować…). Wydaje się, że w tym przypadku, jak i generalnie w życiu (na przykład – dorastałem w Japonii, opuściłem ją na początku lat 70. I nigdy już do niej nie wróciłem na stałe, dopóki moja firma wysłała mnie do mojego kraju pod koniec 2006 roku) rzeczy zataczają pełne koło, nawet jeśli osiągnięcie pełnej symetrii zajmuje sporo czasu.

Mój skok w high-end był skokiem na naprawdę głęboką wodę, szczególnie jak na neofitę, i zaczął się (przy wciąż trwającej obsesji do głośników) wraz z zakupami we Włoszech w 1992 roku. Nabyłem tam kolumny Sonus Faber Extrema (wyrównane fazowo, ze zwrotnicą 1. rzędu). To były fantastyczne konstrukcje, choć rzeczywiście trochę „ekstremalne” – ze standami to osiemdziesiąt kilogramów, a to wciąż „mini monitor”! – bo bardzo trudne do napędzenia i bardzo kapryśne. Jeśli cokolwiek, nawet minimalnie było w systemie nie tak, Extremy zaraz to wyłapywały. I choć bas naprawdę robił wrażenie, szczególnie jak na obudowę o tej wielkości, całkiem niski bas tak naprawdę zaginął był w akcji, a bas, który był odtwarzany nie był zbyt dobrze kontrolowany. Częściowo odpowiedzialna była za to amplifikacja, a częściowo ustawienia pasywnego radiatora z tyłu obudowy. Niezależnie jednak od swoich problemów, Extremy były – jeśli miały „swój” dzień – spektakularne, szczególnie z wokalami. Jak rozumiem, powodem tego był brak kondensatorów w zwrotnicy, zastąpionych przez oporniki (!) na radiatorach (!). To raczej unikalna konstrukcja, której nigdy nie widziałem powielonej przez kogokolwiek. Do dziś żałuję sprzedania w 2000 roku specjalnej edycji tych unikalnych Sonusów (były wyprodukowane w naprawdę limitowanej partii i nigdy nie były zastąpione przez nowszy model). Po prostu chciałem spróbować czegoś innego i kupiłem Mahlery Vienny Acoustics (chyba po to, żeby znaleźć lepszy bas) – najwyraźniej każdy przynajmniej w życiu robi coś naprawdę głupiego. A Mahlery oczywiście nie były tak wyjątkowe, jak Extremy. Jeśli widzę zdjęcie w Internecie „moich” Sonusów mam w oczach łzy. Proszę rzucić okiem na TO i wszystko będzie jasne…
Bardzo brakowało mi Sonusów, bo były bardzo muzykalne. Dlatego zdecydowałem się kupić model Stradivari Homage, kiedy tylko kolumny te zostały w 2004 roku wprowadzone do sprzedaży. Wciąż je mam, trzymam je na „czarną godzinę” i zamierzam je zostawić sobie na zawsze (tym razem nie zrobię tego samego błędu, co z Extremami). Teraz, kiedy Franco Serblin opuścił Sonusa, nie wierzę, żeby nowe kolumny tej firmy wciąż miały tę samą magię jaką miały klasyczne Sonusy. Jak się wydaje, ostatnimi kolumnami zaprojektowanymi przez Serblina pod tą marką był model Stradivari. Obiektywnie rzecz biorąc Stradivari są znacznie lepsze niż Extremy (i lepiej wyglądają), ale nic poza Extremami nie zdobędzie już tego samego miejsca w moim sercu.

Gdzieś w tym samym czasie zacząłem się interesować kablami. Na przestrzeni ostatnich lat wypróbowałem ich naprawdę wiele (w tym bardzo interesujące GoldLine Fadela, w których do przewodzenia stosowane były metalowe rurki zamiast kabli – najładniejsze „kable”, jakie kiedykolwiek widziałem, z najgładszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek słyszałem, niestety z ogromnymi problemami z dynamiką). Ostatecznie, po wielu latach, wydaje się, że dochodzę do jakiejś konkluzji, przynajmniej na mój użytek: połączenie zbalansowane jest lepsze niż niezbalansowane (i dlatego wszystkie moje kable są zbalansowane), ekranowane kable są lepsze od nieekranowanych (moje kable Purist Audio Design mają fantastyczny ekran, a XLO, których już nie mam, nie były ekranowane i często sprawiały mi kłopoty), że miedź (moje Puristy 20th Anniversary to połączenie złota, srebra i miedzi) jest generalnie lepsza od srebra, a koherentny system od jednego producenta jest lepszy niż „składak” – i dlatego mam tylko Puristy, poza kilkoma Wireworldami używanymi z plazmą. I że im bliżej źródła, tym kable są ważniejsze. Dlatego też kable sieciowe, które moim zdaniem są bliżej źródła niż jakiekolwiek inne, są ze wszystkich kabli najważniejsze, ważniejsze nawet niż interkonekt od CD. Wszystkie moje kable sieciowe, znowu poza sieciówkami dla plazmy, to Purist Audio 20th Anniversary i Canorus.

Zainwestowałem też sporo w podstawy. Wypróbowałem wiele standów, w tym „powietrzny” stand Arici, który był lepszy niż odsprzęgane kolcami, pomimo że kolce nazywane są „mechanicznym uziemieniem”. Niestety bardzo trudno było w nich utrzymać poziom, powietrze wciąż uchodziło i trzeba je było wciąż pompować. Jeden ze stolików finie elemente sprzedałem po pięciu minutach słuchania – jego negatywny wpływ na dźwięk był oczywisty. Z kolei stopy Cerabase tej firmy, z ceramicznymi kulkami umożliwiającymi ruch kompensujący wibracje są bardzo dobre i używam ich pod starym standem Polycrystal i pod kondycjonerami Accuphase PS-1220. Moje standy HRS są znakomite. Choć niesłychanie ciężkie i trudne do transportowania, ze względu na stopy półek, przez które ich wypoziomowanie jest bardzo ciężkie. Na szczęście robi się to raz i po sprawie. Potencjalnie interesujące są aktywne standy z mikromotorami kompensującymi wibracje, ale jeszcze ich nie wypróbowałem.

Wraz z kablami i stolikami równie istotne jest zasilanie – jest przecież najbliżej źródła systemu. Dlatego też swego czasu zacząłem stosować transformator izolujący Fadela, ze zbalansowanym wyjściem (!). Miał pozytywny wpływ na dźwięk mojego systemu i nie redukował dynamiki, choć wielu dziennikarzy w przypadku tego typu produktów tak twierdziło. Trick polegał, jak sądzę, na stosowaniu transformatora przynajmniej dwukrotnie większego niż aktualne zapotrzebowanie na moc w systemie.
I dlatego też w końcu skończyłem z transformatorem izolującym ze Szwecji o mocy 6 kW. Ale transformator, nawet zbalansowany, to urządzenie pasywne i nie jest w stanie skorygować zniekształceń sieci. W moim mieszkaniu w Tokio zasilacze pokazują 7% zniekształcenia, a to jest już ZA transformatorem izolującym. Dlatego też kupiłem kondycjoner PS Audio (oryginalną ‘300’), który miał fantastyczny wpływ na mój system. Kontynuowałem próby z PS Audio 600 dla źródeł i przedwzmacniacza, a potem zastąpiłem obydwa PS Audio kondycjonerami Accuphase’a PS-1210. Dzięki temu cały mój system może „pić” czysty prąd – nikt z nas nie mógłby przecież pić brudnej wody, prawda?
Aktywna regulacja jest zdecydowanie lepsza niż pasywna. Jestem bardzo sceptycznie nastawiony do wszystkich drogich pasywnych „ulepszaczy” w rodzaju Shunyaty – w jaki sposób są w stanie skorygować 7% zniekształcenia sieci? Krótko mówiąc: nie są. I wreszcie zastąpiłem PS-1210 nowymi, zbalansowanymi PS-1220. Jak coś nie jest zbalansowane czuję się nieszczęśliwy…

Nigdy nie próbowałem na serio zająć się akustyką pomieszczenia, ale wreszcie kupiłem (pasywne) panele Yter, ponieważ wizualnie pasowały do moich Stradivari. Było to nawet ważniejsze od ich wpływu na dźwięk. Pamiętajmy jednak, że Franco Serblin maczał palce w obydwu projektach. I znowu: uważam, że aktywna kompensacja jest lepsza niż pasywna. Dlatego kupiłem cyfrowy equalizer Accuphase’a DG-38, który niedawno wymieniłem na DG-48. Ten jest znacznie lepszy niż DG-38, choć nie wiem dlaczego tak się dzieje. DG-48 pokazuje wszystkie piki i dołki na pomiarze częstotliwości w moim pokoju. Trudno mi uwierzyć, że tak duże zmiany da się skorygować pasywnymi ustrojami. Chociaż to nie jest cyfrowa korekcja, chciałbym wspomnieć jeszcze Meridiana 518, który stosowałem wiele lat temu – redukował jitter, zamieniał 16-bitowy sygnał na 20-bitowy i miał bardzo pozytywny wpływ na bas. W tamtym czasie to było fantastyczne urządzenie, które wciąż dobrze wspominam.

Początkowo napędzałem Extremy Kenwoodem L-1000M, co nie było najlepszym pomysłem. Szukając czegoś lepszego znalazłem wzmacniacz Adyton Cordis 3B (może dlatego, że mój ojciec jest Norwegiem), którego wciąż mam. To wzmacniacz, którego potem modyfikował Dr. Forsell i który stał się wreszcie wzmacniaczem Forsell The Statement. Jak na tamte czasy było to naprawdę dobre (i drogie) urządzenie. Tyle, że moje zbridżowane Accuphase’y A-65 pobiły go bez problemu, na przykład jeśli chodzi o kontrolę basu – klasa A jest w tym naprawdę dobra! No i A-65 są znacznie lepsze niż A-60, które też miałem. Damping factor jest w nowym modelu czterokrotnie wyższy i na basie jest to wyraźnie słyszalne. No i prawdziwie zbalansowany układ A-65 daje znacznie lepszą rozdzielczość i dynamikę.

Mając Adytona okazało się, że brakuje mi w systemie naprawdę dobrego przedwzmacniacza – mój Kenwood L-1000C wyraźnie zaczął pokazywać swoje ograniczenia. Powiem od razu, że uważam teraz, iż przedwzmacniacz jest kluczem do jakości systemu, ważniejszym nawet niż źródło czy kolumny. A wydaje się, że zacząłem budowanie systemu dokładnie na opak, zaczynając od kolumnam, powoli idąc do góry. Wypróbowałem tranzystorowe Passy (brak życia w wokalach), pasywny Audio Synthesis (bazujący na rezystorach; zbyt stłumiona dynamika), lampowe BAT VK-5 (pierwszy BAT, bardzo podkolorowany), Einstein The Tube (zbyt wiele lamp i zbyt trudny do optymalnego użytkowania – tak wiele lamp pracujących w klasie A prowadziło do bardzo szybkiego starzenia się pasywnych komponentów), hybrydę Brinkmanna (wrócił do producenta po pięciu minutach, bo miałem bardzo wysoki poziom szumu z kablami XLO w systemie), bez przedwzmacniacza (kompletny brak dynamiki), pasywkę Music First Audio bazującą na transformatorach (świetny dźwięk, żadnych problemów z basem, ale ciągle nie dość dobry jeśli chodzi o dynamikę; mimo to był znacznie lepszy niż Audio Synthesis). No i wreszcie VAC Signature Mk. II (z lampami Telefunken Cca NOS – fantastyczne wokale, scena i dynamika – lampy to coś wyjątkowego; dźwięk był bardzo dobry, ponieważ wzmacniacz ma w pełni zbalansowany tor od wejścia do wyjścia, z transformatorowym wyjściem, gwarantującym znakomite dopasowanie impedancyjne). No i wreszcie C-3800 A (też świetny, ale w inny sposób, bardzo dobry z wokalami, ze znacznie lepszym basem). C-3800 jest całkowicie zbalansowany i jest o wiele, wiele lepszy niż C-2800 i C-2810, które też miałem. Zamierzam zatrzymać VAC-a i C-3800, zmieniając je co jakiś czas.

Jeśli chodzi o DAC, zacząłem od Thety Va (nie tak dobry, jak dobrą miał reputację, przeciętny bas i niestabilne wyjście), potem było kilka modeli Audio Synthesis (Decade, potem Discrete – bardzo transparentne, ale skupienie na tym jednym parametrze prowadziło do odchudzenia dźwięku), a następnie Accuphase DC-801 (spektakularny z SACD, zupełnie martwy z CD). Następny był Reimyo 999 (muzykalny, ale z nienajlepszą rozdzielczością, trochę zamglony, no i wyraźnie niezbalansowany; zamiana 16 bitów na 24 bity daje znakomity efekt, wierzę, że zamiana bitów jest dla dobrego dźwięku znacznie ważniejsza niż upsampling, np. z 44,1 do 176,4 kHz). No i wreszcie DC-901, jak dotąd się wygrzewający, ale już znakomity, z piękną rozdzielczością, fantastycznym basem i „obecnością”, zarówno z SACD, jak i CD (inaczej niż DC-801). Myślę, że zatrzymam ‘901’ przez długi, długi czas. Tutaj także ma miejsce konwersja z 16 do 32 bitów w 32 przetwornikach ESS – to 16 „daków” na kanał (cztery ośmiokanałowe ESS ES9018, dwa ośmiokanałowe układy na kanał), co ma zbawienny, jak sadzę, wpływ na dobry dźwięk.

Jeśli chodzi o transport, to zacząłem z Meridianem 500 (przeciętny), potem był CEC TL-2 (muzykalny, ale bardzo podkolorowany), Esoteric P-700 (zimny i sterylny, mechaniczny dźwięk – wszystkie Esoteriki tak brzmią, podobnie Wadie, które korzystają z napędu TEAC-a. Sprzedałem go po jednym dniu). Następny był CEC TL-1x (muzykalny, ale bez basu), CEC TL-0x, którego wciąż mam (znakomity timing i bas, plus muzykalność, to jest jeden z najlepszych transportów na świecie; z tym, że paskowy napęd musi być co jakiś czas regulowany przez CEC-a, inaczej nie pracuje w optymalnych warunkach). Potem był Accuphase DP-800 (przeciętny) i wreszcie DP-900, który wydaje się równie dobry, jak TL-0x. Mam także Marantza 9004 dla płyt DVD i Blu-ray (znakomity produkt), mający takie cechy, jak rozdzielczość, gęstość brzmienia, dynamika i timing. Scena dźwiękowa mniej, a to dlatego, że w prawdziwej sali koncertowej nie ma wyraźnego kreowania instrumentów. Najważniejszym kryterium jest jednak muzykalność („musicality”). Muzykalne systemy są rzadkie, a mój – w co wierzę – taki właśnie jest. Trzeba oczywiście przebić się przez ileś komponentów, starnnie je wybrać (np. Stadivari, Accuphase, VAC, CEC, Purist Audio), które same z siebie są muzykalne, a jeszcze dobrze ze sobą współpracują. A to nie jest łatwe. Mocno wierzę w to, że koherentne systemy są muzykalniejsze niż miks różnych marek. Dlatego też wszystkie moje kable są z jednej firmy – Purist Audio i dlatego mam tak wiele komponentów Accuphase’a, za wyjątkiem wspomnianych produktów CEC-a i VAC-a – przesadne przywiązanie do koherencji też może być błędem.
Zbalansowane produkty, zbalansowany system jest dla mnie znacznie lepszy niż niezbalansowany. Dobre kontrolowanie uginających się membran głośników, jeśli trzymamy je na brzegu jedną ręka, jest niemożliwe. Jeśli jednak użyjemy do tego dwóch rąk, zadanie będzie znacznie łatwiejsze. Wypróbujcie to. Czyste zasilanie jest kluczowe w osiągnięciu muzykalności, ponieważ wszystko powyżej sieci jest zanieczyszczone – z niedobrą wodą żadne piwo nie będzie dobre…

Aktywne systemy, czyli aktywna equalizacja zamiast materiałów tłumiących, aktywne kondycjonery zamiast filtrów – wszystko to działa znacznie lepiej, jeśli współpracuje z dobrze dobranymi i właściwie użytkowanymi komponentami audio. Większość cierpkich słów, jakie można na temat aktywnych systemów, układów zbalansowanych itp. znaleźć w prasie wynika z tego, że komponenty te nie są właściwie zaimplementowane. Właściwie użyte w dobrym systemie działają, moim zdaniem, genialnie.
Media wysokiej rozdzielczości w rodzaju SACD (co do którego byłem początkowo bardzo sceptycznie nastawiony, ze względu na teoretyczne problemy z niskobitowym przetwarzaniem – wysokim poziomem szumów ultrawysokotonowych) i Blu-ray są znacznie lepsze niż CD i DVD, ale znowu – jeśli są odtwarzane we właściwy sposób. Nie mam co do cienia wątpliwości.

I to jest parę myśli z prawie czterdziestu lat moich amatorskich doświadczeń.

MÓJ SYSTEM

Napędy: Accuphase DP-900 | CEC TL0x | Marantz UD9004 (dla DVD i BD)

Cyfrowa equalizacja: Accuphase DG-48

Przetworniki DACs: Accuphase DC-901 |Reimyo DAP-999EX | Audio Synthesis DAX Discrete

Przedwzmacniacze: Accuphase C-3800 | VAC Signature Mk. 2 | Music First Audio Passive Magnetic

Wzmacniacze: Adyton Cordis 3B (Norwegia, 15 lat) | Accuphase A-65 x 2 (w bridżu)

Kolumny: Sonus Faber Stradivari Homages

Słuchawki: Sennheiser HD 800

Sieć: Accuphase PS-1220 x 3 (jeden na kazdy wzmacniacz, trzeci dla przedwzmacniacza, DAC-a, napędu i plazmy Pionreera) | zbalansowany transformator izolujący CSE (dla źródeł cyfrowych, po trzecim Accuphase PS-1220)

Kable: Purist Audio 20th Anniversary i Canorus

Standy: HRS | Yamamoto | Polycrystal

Panele akustyczne: Yter

Plazma: Pioneer Kuro 50"

Muzyka: klasyka (90%) i jazz