Końcówka mocy + przedwzmacniacz liniowy + przedwzmacniacz gramofonowy ARRAY S-10 + A-3 + PH-2 Cena: PH-2 2475 EUR | A-3 2475 EUR | S-10 4675 EUR (plus 300 EUR za wersję z lustrzanym frontem) Producent: ARRAY Audio e-mail: sales@arrayaudio.nl Strona producenta: ARRAY Audio Kraj pochodzenia: Holandia Tekst: Marek Dyba Zdjęcia: Array Audio, Marek Dyba |
Holandia nie należy do największych krajów Europy, a mimo to w ramach branży audio wydała na świat kilka, znanych na całym świecie, marek. Większość audiofilów co najmniej kojarzy takich producentów jak Van Den Hul czy Siltech, niektórzy może również PrimaLuna. O Philipsie nie wspominam, bo audiofilom może się dzisiejszymi czasy kojarzyć niemal wyłącznie z mającymi dziesiątki lat lampami próżniowymi. O firmie Array Audio w naszym kraju raczej mało kto słyszał i chyba nie jesteśmy w braku znajomości tej marki osamotnieni (tak przynajmniej wynika z szybkich poszukiwań w internecie). Nagrania wykorzystane w teście (wybór):
Niewiele informacji udało mi się znaleźć o firmie Array Audio – niemal cała strona www w języku holenderskim, w którym znam jedynie kilka słów (które na dodatek dla Polaków brzmią niecenzuralnie). Na tejże stronie można co prawda znaleźć kilka linków do recenzji produktów tej marki, ale te w języku angielskim pochodzą z czasów współpracy Array z firmą Van Den Hul, więc recenzenci traktują recenzowane urządzenia jak produkty właśnie V.D. Hula. Pozostało mi więc poprosić jednego z twórców Array Audio, by mnie wyręczył w przybliżeniu Państwu historii firmy. Oto co napisał: W 1997 w końcu stworzyliśmy w końcu wzmacniacz potrafiący budować piękną stereofoniczną scenę i zaczęliśmy go sprzedawać klientom. W roku 2000 „odkryliśmy” na nasze potrzeby problem zniekształceń pamięciowych (to oczywiście odkrycie francuskiej firmy Lavardin, proszę zobaczyć link). Dodam, że powyższy tekst otrzymałem już po skończeniu odsłuchów, stąd nie miał on żadnego wpływu na moje spostrzeżenia. Kiedy jednak referowałem znajomym, w największym możliwym skrócie, brzmienie testowanego zestawu używałem określenia: niebywale transparentny system, a jednocześnie nie ma w nim za grosz suchości, ani analityczności - jest niezwykle muzykalny. Takie określenie budziło zdziwienie osób, które doskonale wiedziały, że jestem zaciekłym lampiarzem, który nie przepada za tranzystorami, bo te brzmią (dla mnie) sucho, analitycznie i brak w nich… muzyki (nie wszystkie oczywiście, ale w moich uszach większość). Nie uprzedzajmy jednakże wypadków. Urządzenia Array Audio są dość nietypowe. Dlaczego? Bo na frontach testowanych urządzeń nie znajdziemy ani jednego przycisku czy gałki – jedynie po cztery diody w pionowych rzędach, a w przedwzmacniaczu i phonostage'u również niewielkie wyświetlacze. Gdy obejrzeć je ze wszystkich stron to na końcówce mocy znajdziemy główny włącznik, ale na przedwzmacniaczu czy phostage'u nie (swoją drogą fronty tych dwóch ostatnich urządzeń są identyczne). Wniosek jest jeden – są one sterowane wyłącznie pilotem. W zasadzie to dobre rozwiązanie, chyba że w pilocie padną baterie i akurat nie mamy innych na wymianę… No, ale to nie będzie się zdarzać zbyt często, więc można taki potencjalny problem pominąć. Przedwzmacniacz i phonostage są oparte na przekaźnikach – producent uprzedza więc w instrukcji, by nie przestraszyć się efektów dźwiękowych, które pojawiają się po podłączeniu obydwu urządzeń do prądu (czyli po włożeniu wtyczki do gniazdka). Przedwzmacniacz gramofonowy współpracuje zarówno z wkładkami MM jak i MC. Na tylnym panelu znajduje się jednakże tylko jedno wejście i jedno wyjście liniowe. W zależności od używanej wkładki można, za pomocą pilota, ustawić kilka istotnych parametrów ze wzmocnieniem na czele. Producent urządzenia zadbał jednocześnie o uproszczenie życia użytkownika – pod odpowiednimi klawiszami pilota kryją się bazowe (czyli takie, od których można wyjść szukając najlepszych dla danej wkładki) ustawienia dla każdego z rodzajów wkładek. Np. po wciśnięciu odpowiedniego klawisza wskazanego dla MC, gain (wzmocnienie) zostanie ustawione na 60 dB. Zakres wzmocnienia jest dość szeroki – zaczyna się od 42 a kończy na 77 dB, co oznacza, że to phono jest w stanie współpracować praktycznie rzecz biorąc z każdą wkładką. Oprócz wzmocnienia można również zmieniać pojemność wejściową w zakresie od 100 do 810 pF (do wyboru są wartości: 100, 200, 320, 420, 490, 590, 710, 810 pF), oraz obciążenie (rezystancję) wejściowe w zakresie od 100 Ω do 47 kΩ (do wyboru są wartości: 100, 135, 160, 250, 350, 1K, 10K, 47K). Dodatkową opcją jest filtr subsoniczny, który można w razie potrzeby wyłączyć. Bieżące ustawienia można sprawdzić na wyświetlaczu, choć niestety nie wszystkie naraz. Końcówkę mocy S-10 wyposażono zarówno w wejścia RCA jak i XLR. Producent podkreśla w instrukcji, że niezwykle ważną kwestią w przypadku połączeń RCA jest dodatkowe połączenie końcówki i przedwzmacniacza dołączonym kabelkiem uziemiającym. Od strony wzmacniacza przykręca się koniec kabla śrubką do obudowy, a od strony pre kabelek jest zakończony wtykiem RCA, który należy włożyć do dowolnego, wolnego gniazda w tym urządzeniu. Generalnie jednak sugerowane jest używanie kabli XLR, nawet jeśli przedwzmacniacz nie jest konstrukcją zbalansowaną (tak jak A-3) – w takim przypadku można użyć np. specjalnych przejściówek RCA/XLR. W końcówce zamontowano bardzo solidne, uniwersalne gniazda głośnikowe firmy WBT. Dźwięk tego zestawu jest dość zaskakujący, o czym już wspominałem. Jako zdecydowany fan lamp, z pewną rezerwą podchodzę do urządzeń tranzystorowych, bo pomimo wielu ich zalet, niemal zawsze brakuje mi w nich muzyki (to moje prywatne zdanie – absolutnie nie twierdzę, że to obiektywny fakt). Oczywiście są wyjątki – sam od pewnego czasu jestem posiadaczem tranzystorowej końcówki Dana Wrighta (z firmy ModWright) oznaczonej symbolem KWA100SE, która czaruje średnicą nie gorzej niż wiele wzmacniaczy lampowych, oferując jednocześnie wszystkie mocne strony wzmacniaczy tranzystorowych. Połączenie tych wszystkich zalet nie spowodowało co prawda pozbycia się przeze mnie SET-a na 300B, ale po pierwsze mogę wreszcie słuchać na potrzeby recenzji na tranzystorze „bez bólu”, a właściwie nawet z przyjemnością (zwłaszcza gdy łączę końcówkę z lampowym przedwzmacniaczem LS100), a po drugie wiem, że gdybym kiedyś z jakichkolwiek powodów musiał zrezygnować ze swojego SET-a, to będę miał na czym słuchać ukochanej muzyki, nie wzdychając co chwila z żalu za lampą. Zestaw Array Audio gra jednak inaczej niż ModWright. Tu pierwszego wrażenia nie robi gęsta, gładka, płynna średnica, ale niespotykana przejrzystość dźwięku. Za przejrzystością idą detaliczność i precyzja przekazu, ale to właśnie transparentność szokuje od pierwszego dźwięku. Zacząłem odsłuchy z wysokiego „C” - od IX Symfonii Beethovena – wrażenie było niesamowite! Zdarzyło mi się już zachwycać w tym nagraniu potęgą orkiestry, precyzją przekazu czy skokami dynamiki. Ale w tym przypadku wrażenie obserwacji orkiestry w akcji było niepowtarzalne za sprawą właśnie owej przejrzystości, która sprawiała, że każdy instrument w orkiestrze był osobnym, niezwykle dokładnie pokazanym bytem. Nie w sensie oderwanego od reszty źródła dźwięku, bo całość pięknie się komponowała, ale w sensie możliwości „obserwacji” wybranego instrumentu i to bez szczególnego wysiłku. |
Nie trzeba było natężać słuchu, żeby wyłowić konkretne skrzypce, czy wiolonczelę – to przychodziło samo, w tym również w czasie bardzo cichych fragmentów co pokazuje, że holenderski system może się pochwalić znakomitą mikrodynamiką. O ile np. Gryphon Scorpio potrafił pokazać orkiestrę równie przejrzyście, czy równie imponująco oddać potęgę tak wielkiej grupy instrumentów, o tyle tam szło to w stronę analityczności, dźwięk wydawał się nieco osuszony, miałem wrażenie, że o ile każdy pojedynczy element jest świetnie oddany, o tyle jakoś razem nie tworzą one harmonijnej całości. Tu orkiestra grała „pełną piersią”, z rozmachem, a jednocześnie wszystko doskonale ze sobą współbrzmiało, na scenie panował absolutny porządek i ani na moment nie traciłem z oczu najważniejszej sprawy – czyli wspaniałej muzyki genialnego kompozytora. Na przykładzie Siedmiu ostatnich słów Chrystusa na krzyżu sprawdziłem jak system Array radzi sobie z pokazywaniem akustyki pomieszczenia, w którym zrealizowano nagranie. Świetnie realizują to zadanie dobre wzmacniacze lampowe, tranzystory zazwyczaj nieco słabiej. Wygląda jednak na to, że dążenie panów Willema i Chrisa do powielenia zalet wzmacniaczy lampowych przy pomocy tranzystorów, w tym akurat aspekcie powiodło się wybornie. Nie tylko pogłos i odbicia dźwięków są doskonale słyszalne, ale i ogrom kościoła, w którym nagrano ten utwór Haydna. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zamiarem realizatorów tego dokładnie nagrania było sprawienie, by słuchający w swoich pokojach odsłuchowych melomani i audiofile poczuli jacy są malutcy (w domyśle – w obliczu Boga). Jeśli tylko sprzęt pozwala, to słuchając tego wyjątkowego wykonania i realizacji ja czuję się jedynie „pyłkiem na wietrze” – i tak było właśnie tym razem. Hektary przestrzeni, mnóstwo powietrza i wielka muzyka, powiększona jeszcze poprzez wiele odbić w ogromnej kubaturze kościoła. Naprawdę piękne przeżycie. Część tych samych cech sprawdzało się przy słuchaniu zespołu Metallica czy AC/DC. Nawet na najlepszym możliwym analogowym wydaniu czarnej płyty pierwszej z tych kapel (na 45 obrotów, 180g winyl, specjalnie remasterowanym) nie udało się z materiału źródłowego uzyskać idealnie czystego dźwięku. Oczywiście słucha się tego o niebo lepiej niż jakichkolwiek wcześniejszych wydań, ale z punktu widzenia audiofila (od strony technicznej) nie jest to nagranie idealne. A może rządzenia, na których jej wcześniej odsłuchiwałem nie potrafiły odpowiedniej czystości, transparentności, uporządkowania sceny wymusić? Bo odsłuch na systemie Array Audio wyznaczył nowy standard brzmienia tych krążków. Niezależnie od natężenia i ciężkości gitarowych riffów, szaleństw perkusisty czy basisty, całość stała się tak klarowna jak nigdy dotąd. W prezentacji nie zabrakło ostrości, niezbędnej w tego typu muzyce, był „drive”, niskie zejście basu poparte odpowiednią masą, a i talerze perkusji lśniły i skrzyły się. Nawet wokal Jamesa Hetfielda, choć ostry jak należy, miał w końcu również i trochę więcej masy, wypełnienia – brzmiał po prostu pełniej i naturalniej niż zwykle. Z kolei na ciężko rock'n'rollowym Live AC/DC holenderski system pokazał, że potrafi świetnie prezentować rytm i podawać dobre tempo. Bez problemu nadążał też za popisami Angusa Younga, co uniemożliwiało wręcz pozostanie obojętnym na porywającą muzykę australijskich weteranów. System po prostu pompował przez uszy ogromne ilości energii produkowanej przez zespół, a po części również przez publiczność. Łatwo było się poczuć uczestnikiem tego spektaklu. Świadomie na sam koniec zostawiłem sobie płyty z damskimi wokalami – do tej pory na nich właśnie najwyraźniejsza była różnica między prezentacją „lampową” i „tranzystorową” (mocno upraszczając). Nawet ModWright, pomimo „lampowej” średnicy nie był wstanie dorównać namacalnością, ładunkiem emocjonalnym, temu co pokazywał choćby mój własny SET na 300B. System Array Audio… też nie dorównał, choć (podobnie jak ModWright) był bliżej osiągnięcia tego, niż inne, słuchane wcześniej przeze mnie, wzmacniacze tranzystorowe. Na znanej płycie Companion Patricii Barber (wydanie MoFi) niby wszystko było OK. Przekonujące organy Hammonda, zachwycająca różnorodność „przeszkadzajek”, oraz świetnie pokazane ich rozmieszczenie w przestrzeni – dźwięk przesuwał się od lewej strony do prawej i z powrotem po scenie. Nawet głos wokalistki miał niezłą barwę, fakturę, tylko... Tylko zabrakło ostatniego kroku – to nagranie odtworzone przez SET na 300B zabiera mnie na koncert, sadza na widowni w trzecim, może czwartym rzędzie i epatuje wręcz emocjami. Testowany zestaw raczej wyrwał Patricię i jej zespół z sali koncertowej i przeniósł ich do mojego pokoju odbierając prezentacji pewną część realizmu. Wydawać by się mogło, że to zaledwie różnica semantyczna – ja tam, na sali koncertowej, czy koncert tu, w moim pokoju. Ale różnica jest naprawdę duża i dla mnie decydująca o tym, czy dane odtworzenie muzyki brzmi dla mnie w pełni autentycznie, realistycznie czy też nie. Na sam koniec jeszcze parę słów o przedwzmacniaczu gramofonowym. Jego ogólny charakter jest podobny jak całego systemu – fantastyczna przejrzystość, dużo detali i powietrza, które dają dużą, precyzyjnie uporządkowaną scenę muzyczną. Jednocześnie średnica jest mocnym elementem prezentacji – kolorowa, pełna, namacalna – naprawdę zbliżająca się do tego, co pokazują w tym zakresie dobre SET-y. Wszystkie testowane urządzenia Array Audio wyglądają podobnie (a obydwa przedwzmacniacze mają wręcz identyczne fronty). Fronty to grube płyty aluminiowe z czterema diodami w pionowej kolumnie, przedwzmacniacze wyposażono również w niewielki, acz dość czytelny wyświetlacz. Reszta obudów wykonana jest ze stali niemagnetycznej. Przedwzmacniacz gramofonowy Array Obsydian PH-2 Przedwzmacniacz Array Obsydian A-3 Końcówka mocy Array S-10 Dane techniczne (wg producenta): Dystrybucja w Polsce: Pobierz test w PDF |
||||||||||||||||
g a l e r i a
|
System odniesienia
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity