pl | en

WZMACNIACZ ZINTEGROWANY ⸜ lampowy

PHASEMATION
SA-1500

Producent:
KYODO DENSHI ENGINEERING Co., Ltd.
Cena (w czasie testu): 89 000 złotych

Kontakt: PHASEMATION
Ikebe-cho 4900-1 Tsuzuki-ku Yokohama-shi
Kanagawa 224-0053 ⸜ JAPAN

www.PHASEMATION.com

» MADE IN JAPAN

Do testu dostarczyła firma:
NAUTILUS Dystrybucja


Test

tekst MAREK DYBA
zdjęcia Marek Dyba

No 253

16 maja 2025

Japońska firma Phasemation wielu audiofilom kojarzy się przede wszystkim z wkładkami i przedwzmacniaczami gramofonowymi. Od dłuższego czasu jednakże w ofercie znajdują się również przedwzmacniacze liniowe i monobloki. W ubiegłym roku z kolei, w Monachium, zaprezentowana została pierwsza integra w historii marki, SA-1500. testujemy, jak wypada nowy SET na kultowych lampach 300B.

PHASEMATION JEST PRODUCENTEM raczej unikatowym. Rzecz nie tylko w tym, że marka ta pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni, który w świecie audio cieszy się szczególną estymą, ale i w jej ofercie. Ta bowiem skierowana jest do stosunkowo szerokiego grona pośród relatywnie niewielkiej grupy audiofilów. Brzmi to dziwnie, wiem i już wyjaśniam. Rzecz mianowicie w tym, że w cenniku Phasemation znajdziemy wkładki gramofonowe i przedwzmacniacze gramofonowe oraz przedwzmacniacze liniowe i lampowe wzmacniacze. Słowem oferta jest skierowana do konkretnej, acz niezbyt wielkiej grupy potencjalnych nabywców. Fani płyty winylowej i wzmacniaczy lampowych niskiej mocy, choć to mocna, aktywna i całkiem głośna, to jednak relatywnie niewielka grupa pośród wszystkich miłośników dobrego brzmienia,

Jednocześnie, w ofercie tej firmy znaleźć można wkładki z ruchomą cewką za umiarkowane pięć tysięcy złotych (!), ale topowa kosztuje prawie sześćdziesiąt tysięcy. Ceny przedwzmacniaczy gramofonowych zaczynają się również od, zaskakujących (raz jeszcze podkreślę, że to japoński producent!), niespełna pięciu tysięcy, a kończą na stu sześćdziesięciu. Słowem, coś dla siebie znajdzie niemal każdy miłośnik czarnej płyty, zarówno ten z niezbyt dużym budżetem, jak i ten, który szuka komponentów z absolutnego topu. Mam nadzieję, że teraz już rozumiecie państwo, co miałem na myśli.

Musiałbym poświęcić sporo czasu, by z prywatnych, bądź sieciowych, archiwów wydobyć informacje o wszystkich produktach Phasemation, jakie miałem na przestrzeni lat okazję testować. Dzięki polskiemu dystrybutorowi odsłuchiwałem i opisywałem zarówno te z początku, środka, jak i górnych rejonów oferty. Co więcej, trudno jest mi właściwie powiedzieć, które zrobiły na mnie większe wrażenie. Te topowe są bez dwóch zdań znakomite oferując poziom grania sprawiający, że pasują do najlepszych systemów. Nie da się ich więc nie docenić, acz skierowane są do nielicznej grupy potencjalnych nabywców.

Niemniej, to te z niższych rejonów oferty w pewnym sensie są nawet bardziej zaskakujące i imponujące, bo nie raz i nie dwa razy sprawiały, iż zastanawiałem się, jakim cudem wkładka czy przedwzmacniacz zrobione w Japonii i tak dobrze grające są oferowane za tak (relatywnie) niewielkie pieniądze. Plus, czy właściwie warto w ogóle się szukać czegoś więcej wśród droższych modeli. Te właśnie stosunkowo niedrogie produkty robią tak duże wrażenie, bo przecież tak naprawdę trudniej jest je właśnie zrobić, niż te, na których metkach trzeba z mozołem liczyć zera.

Przy opracowywaniu i produkcji tych ostatnich nie ma przecież ograniczeń budżetowych, a jeśli są to dużo „luźniejsze”. Wniosek z wszystkich doświadczeń z szeroką gamą produktów Phasemation płynie prosty - cała oferta skierowana do fanów winyli, świadczy o ogromnym talencie, zapale, wiedzy i doświadczeniu całego zespołu Phasemation. Inżynierowie tej marki przesuwają regularnie poprzeczkę coraz wyżej z nowymi topowymi komponentami, a jednocześnie wykorzystują zdobytą w ten sposób wiedzę do tworzenia coraz lepszych, dużo przyjaźniejszych cenowo produktów.

Wróćmy jeszcze raz do mojego stwierdzenia, że oferta tej marki jest skierowana do relatywnie niewielkiej grupy klientów, tym razem w kontekście kolejnej grupy produktów. W ofercie Phasemation znaleźć można bowiem również przedwzmacniacze liniowe (jeden aktywny i dwa pasywne) oraz monofoniczne wzmacniacze mocy. Zwłaszcza te drugie są konstrukcjami specyficznymi i do szpiku kości, że tak powiem, japońskimi, jako że nie dość, iż są to konstrukcje lampowe, to na dodatek należą do kategorii tzw. SET-ów. Ów słynny skrót oznacza ni mniej ni więcej, że w stopniu wyjściowym pracują w nich triody i to w układzie single-ended.

Patrząc na aktualną ofertę łatwo jest zauważyć, że inżynierowie Phasemation szczególnie cenią sobie kultową (i moją ulubioną :-)) triodę 300B. W przeszłości w ofercie był co prawda model M-1000 wykorzystujący w stopniu wyjściowym triody 2A3 (który miałem okazję i ogromną frajdę niegdyś testować), ale dziś zarówno M-1500, jak i M-2000 oparte są właśnie o lampy 300B. Te pierwsze monobloki wykorzystują po jednej triodzie na kanał, te drugie po dwie, acz także w układzie single-ended (a dokładniej tzw. PSE - parallel single ended, gdzie lampy są połączone równolegle co pozwala osiągnąć większą moc wyjściową przy zachowaniu wszystkich zalet układu SE). Dodatkową ciekawostką jest fakt, że w tym drugim modelu, M-2000, triody 2A3 wykorzystywane są do sterowania lampami 300B. Dodam jeszcze, że na szczycie oferty znajdują się, wykonywane na zamówienie, monobloki M-5000 wykorzystujące inną, mocniejszą triodę 211, a ta sterowana jest z pomocą... triod 300B.

Wszystkie te wzmacniacze są skierowane po pierwsze do miłośników lamp, a po drugie do osób, które szczególnie cenią sobie SET-y o niskiej mocy, słowem, znowu do relatywnie niewielkiej grupy potencjalnych odbiorców. Tym razem jednakże mówimy o zamożniejszej grupie klientów, bo są to urządzenia dość kosztowne i nie ma w ofercie wyjątków. Zbudowanie SET-a wysokiej klasy jest po prostu kosztowne i nie da się tego obejść. Owi potencjalni klienci należą, siłą rzeczy, do wyjątkowo wymagających, więc wszystko w tych urządzeniach musi się zgadzać. Brzmienie najwyższej klasy musi iść ręka w rękę z wykonaniem i wykończeniem klasy premium. I tak właśnie jest. Każdy wzmacniacz i przedwzmacniacz Phasemation, które miałem okazję z bliska obejrzeć to znakomicie prezentujące się urządzenia a ich brzmieniu trudno cokolwiek zarzucić.

Niemniej, nie wszyscy fani SET-ów, i to niezależnie od zasobności kieszeni, chcą/mogą postawić we własnym pokoju rozbudowany system składający się z wielu urządzeń. By nie być gołosłownym przypomnę, iż przedwzmacniacz liniowy Phasemation CA-1000, rekomendowany jako partner dla każdej z wspomnianych par monobloków, rozdzielony został na trzy obudowy. Gdy dodamy do tego parę monobloków to do ustawienia mamy już razem pięć urządzeń. Gdyby dorzucić do tego jeszcze topowy przedwzmacniacz gramofonowy tej marki, EA-2000, to będzie to oznaczać konieczność znalezienia miejsca na kolejne sześć (!), czyli w sumie już jedenaście osobnych obudów na stoliku. Jeszcze gramofon, może źródło cyfrowe, może kondycjoner, magnetofon i okazuje się, że trzeba się pomieścić z kilkunastoma urządzeniami w, być może, niezbyt wielkim pomieszczeniu.

Podejrzewam, że takich osób, które wolą ograniczyć ilość wymaganego miejsca na system audio jest wcale nie mało (w końcu w Japonii pomieszczenia odsłuchowe są zwykle niewielkie) i zapewne przynajmniej po części dlatego Phasemation zdecydowało się przygotować swój pierwszy wzmacniacz zintegrowany mieszczący się w pojedynczej obudowie. Model, oznaczony symbolem SA-1500, został zaprezentowany po raz pierwszy w czasie wystawy High End w Monachium w 2024 roku, a teraz trafił do nas do testu.

Urządzenie wykonane zostało równie doskonale jak firmowe monobloki i przedwzmacniacze. Nie jest przy tym wcale przesadnie ciężkie, waży bowiem 18 kg, co w kategorii lampowych SET-ów lokuje go raczej w „wadze lekkiej”. Wymiary ma, powiedzmy, standardowe, choć z racji szklanej osłony na lampy i osłon transformatorów jest dość wysokie. Dodam, że owo grube szkło dodaje jeszcze elegancji znakomicie wykonanej obudowie dostępnej w kolorze „szampańskim” (charakterystycznym dla Phasemation), ale także w czarnym. Nie muszę chyba nawet dodawać, iż prezentuje się zdecydowanie lepiej niż „normalne”, nawet najbardziej eleganckie metalowe klatki. Po wszystkim, co napisałem do tej pory nie będzie już zapewne dla nikogo niespodzianką gdy napiszę w końcu, że Phasemation SA-1500 to klasyczny SET na lampie… 300B.

SA-1500

SA-1500 TO PIERWSZY W HISTORII TEJ MARKI (o ile mi wiadomo) wzmacniacz zintegrowany. Kontynuuje on jednakże tradycję wzmacniaczy w układzie Single Ended z triodami w stopniu wyjściowym, które to rozwiązanie wykorzystywano w obecnych w ofercie od lat wzmacniaczach monofonicznych. Podobnie jak w dwóch pozostałych, oferowanych obecnie stale modeli monobloków tak i tu w stopniu wyjściowym pracują lampy 300B. Na potrzeby swojej najnowszej konstrukcji japońscy inżynierowie zdecydowali się na lampy mocy firmy PSVANE, a konkretnie wersję WE300B. Nazwa jest nieprzypadkowa, jako że ta wersja ma być wierną kopią kultowych lamp Western Electric. W stopniu wejściowym oraz jako sterowniki lamp mocy pracują lampy 6SN7 wyprodukowane przez słowackiego JJ-a. Cały układ pracuje bez ogólnego NFB (ujemnego sprzężenia zwrotnego).

Producent podkreśla niezależne zasilanie prawego i lewego kanału z pomocą wysokiej klasy dławików, a rozdział ten ma zapewniać brak interferencji między kanałami. Cała konstrukcja została pomyślana tak, by zminimalizować zakłócenia. Jak podaje producent, w układzie prostownika w zasilaczu pracuje szybka dioda ROHM, a za zasilanie wysokim napięciem odpowiada dławik. Siatki sterujące lamp 300B z kolei, zasilane są prądem stałym (DC) z osobnego zasilacza prądu stałego. By uniknąć przenoszenia wibracji z transformatora zasilającego na obudowę i pozostałe elementy układu użyto gumowego zawieszenia zapożyczonego z topowego modelu MA-5000.

Obudowa wzmacniacza wyraźnie nawiązuje do tego, co znamy z monobloków. Znakomite wykonanie i wykończenie, grubszy aluminiowy, wyprofilowany front i osłona na lampy z grubych, szklanych tafli nadają SA-1500 stonowany, acz prawdziwie elegancki wygląd. Na froncie urządzenie umieszczono przycisk oraz dwie gałki, za pomocą których regulujemy poziom głośności i wybieramy aktywne wejście. Wszystkie te elementy są metalowe i wykończone w tym samym szampańskim (albo w alternatywnej wersji w czarnym) kolorze.

Na tylnej ściance umieszczono komplet złącz. Te obejmują trzy pary solidnych, pozłacanych gniazd RCA - to wejścia liniowe, z których jedno może być wykorzystywane w trybie „direct”. Po wyborze tej ostatniej opcji (osobna pozycja na gałce selektora wejść) pomijana jest regulacja głośności wzmacniacza co daje możliwość podłączenia zewnętrznego przedwzmacniacza, albo źródła z regulowanym wyjściem. Obok umieszczono dwie pary równie znakomicie się prezentujących złączy głośnikowych.

Nie dostajemy wyboru osobnych odczepów dla 4 i 8 Ω, jako że zastosowane trafa Lundhala (to, swoją drogą, ciekawostka w japońskim wzmacniaczu) mają współpracować równie dobrze z oboma obciążeniami. Zestaw złącz uzupełnia gniazdo zasilania. Metalową osłonę transformatorów pomalowano na czarno, a solidną, sztywną obudowę ustawiono na czterech antywibracyjnych nóżkach. Wzmacniacz nie posiada zdalnego sterowania. Zmiana głośności i wejść odbywa się manualnie.

ODSŁUCH

JAK SŁUCHALIŚMY • Jak wiedzą nasi czytelnicy, mój zestaw referencyjny obejmuje trzy wzmacniacze, w tym modyfikowany ArtAudio Symphony II, czyli SET na lampach 300B. Siłą rzeczy to on, ale i testowany równolegle wzmacniacz w układzie push-pull oparty o te same triody 300B, czyli węgierski Qualiton 300B, stanowiły moje główne punkty odniesienia. Wszystkie wzmacniacze napędzały moje referencyjne kolumny, czyli GrandiNote MACH4 za pośrednictwem kabli głośnikowych Soyaton Benchmark Mk 2.

Źródłem sygnału dla testowanego wzmacniacza zintegrowanego były (na zmianę) dwa gramofony J.Sikora, a mianowicie mój referencyjny Standard Max z ramieniem tej samej marki, KV12 Max Zirconium Series, wkładką Air Tight PC-3 wsparty przedwzmacniaczem gramofonowym ESE Labs Nibiru MC. Drugim była zaprezentowana ledwie kilka dni wcześniej na chicagowskiej Axponie nowość, czyli model Aspire, który jest nową najtańszą (co nie znaczy, że tanią) propozycją w ofercie polskiej marki (słowem Initial awansował na pozycję drugą od dołu). Ten uzbrojony został w ramię KV9 z wkładką LeSon LS 10 Mk II, a sygnał wzmacniał drugi z moich referencyjnych przedwzmacniaczy, czyli GrandiNote Celio Mk IV.

Na cyfrowym froncie swoją klasę potwierdzał po raz kolejny znakomity przetwornik cyfrowo-analogowy LampizatOr Poseidon „karmiony” sygnałem z mojego systemu plików z pasywnym serwerem wspartym topową kartą USB JCAT USB Card XE Evo zasilaną z hybrydowego zasilacza Ferrum Hypsos w wersji Signature, uzupełnioną zegarem JCAT Master OCXO Clock Upgrade z osobnym zasilaczem JCAT OPTIMO NANO. Sygnał do DAC-a trafiał kablem David Laboga Custom Audio Expression Emerald USB.

»«

W JEDNEJ Z NIEDAWNYCH RECENZJI PISAŁEM, że wśród fanów wzmacniaczy (tudzież bardziej ogólnie, urządzeń) lampowych funkcjonuje przekonanie, że klasę danego produktu definiuje jego masa. Innymi słowy, istnieje bezpośrednia korelacja między masą o klasą (dźwięku). Ten stereotyp ma swoje podstawy, bo o jakości brzmienia wzmacniaczy lampowych w dużej mierze decydują transformatory, te wyjściowe, ale i zasilające. One, zwłaszcza te lepsze, zwykle ważą dużo. O ile np. mój Art Audio, czy propozycje Ayon Audio, czy Kondo, sugerują, że wspomniana korelacja faktycznie występuje, o tyle choćby SET-y na lampie 300B spod szyldu Air Tighta dowodzą, że fantastyczne brzmienie można osiągnąć nie rujnując kręgosłupa posiadacza.

Phasemation SA-1500 należy do tej drugiej kategorii. Co prawda na moje wysokie trzecie piętro wnosiliśmy go wraz z Marcinem z Nautilusa, ale wynikało to bardziej z rozmiarów pudła niż samej masy. Gdy nieco później już sam wypakowywałem integrę z opakowania chwilę po zestawianiu ze stolika ważącego 28 kg Qualitona 300B, uznałem, że z takim lampowcami to ja mogę pracować, bo jego 18 kg to (zwłaszcza w bezpośrednim porównaniu) pestka. Wystarczyło mi również zaledwie kilkanaście minut słuchania, by rozpoczynające ten akapit stwierdzenie poprzeć wstępną opinią o klasie brzmienia - (relatywnie) niewielka masa SA-1500 nie miała bowiem najwyraźniej znaczenia dla znakomitego dźwięku płynącego z głośników.

Nie wiem, czy wspominałem, ale jestem ogromnym fanem SET-ów 300B... :) To po prostu „moje” granie. Oczywiście to pewne uproszczenie, bo bynajmniej nie jest tak, że one wszystkie grają tak samo. Zwykle mają pewną ilość cech wspólnych, ale nawet ogólnym charakterem brzmienia potrafią się znacząco różnić. Nie bez powodu wspominałem najnowszą wersję kultowego wzmacniacza Air Tighta, bo Phasemation pod wieloma względami przypominał mi właśnie to urządzenie, na pewno bardziej niż moje Art Audio.

Stereotyp SET-a 300B (opieram się na wielokrotnie słyszanych opiniach innych audiofilów) to wzmacniacz grający ciepło, gęsto, namacalnie. I owszem, kilka takich urządzeń słyszałem, acz nie należały one bynajmniej do najlepszych z tej kategorii. Znacznie więcej jest takich, jak mój modyfikowany Symphony II, które i owszem, są naturalnie (!) ciepłe i gęste, kreują fantastycznie przestrzenny obraz muzyczny z dużymi, namacalnymi źródłami pozornymi, ale jednocześnie imponują czystością, całkiem wysoką energią brzmienia, dostarczając ogromnej ilości informacji, jeśli tylko otrzymają je ze źródła (a te odczytają z takiego, czy innego nośnika).

Wyżej w hierarchii są takie jak wspomniany Air Tight, ale i, jak się szybko okazało, Phasemation SA-1500. One w zasadzie oferują wszystko, o czym pisałem przed chwilą, tyle że więcej, jeszcze lepiej i jeszcze lepiej poskładane w całość, co daje efekt jeszcze większego wyrafinowania, czy pewnej szlachetności brzmienia. Słuchając bowiem The Lost Tapes OSCARA PETERSONA z czarnej płyty, słyszałem wyraźnie jak gęstym i potężnie brzmiącym instrumentem jest jego fortepian, ale równie oczywista była czystość i dźwięczność każdej nuty, świetne różnicowanie, makro- i mikrodynamika, czy pięknie pokazane kontrasty tonalne, także, a może zwłaszcza, te na poziomie mikro.

Występ muzyków kipiał wręcz energią, świetnie prowadzone było tempo i rytm, a wszystko to razem składało się w żyjącą, pulsującą, ale jednocześnie doskonale spójną całość. Średnica tej prezentacji była oczywiście najistotniejszym jej elementem, ale dół (kontrabas) i góra (blachy) pasma, klarowne, pełne informacji, otwarte, doskonale ją uzupełniały. To nie jest realizacja, w której źródła pozorne są jakoś wybitnie precyzyjnie narysowane, a Phasemation nie próbował tego robić na siłę. Ich obecność, bo ta była naprawdę przekonująca, budował masą i wypełnieniem, a nie konturem, co do tego nagrania pasowało idealnie.

Słuchałem więc tego albumu jak urzeczony starając się nie uronić żadnego dźwięku i wciągając i „nakręcając” się z utworu na utwór. Wspominałem już, że jestem fanem (dobrych) SET-ów 300B? Mogło mi się to już wysmyknąć raz czy dwa razy, ale powtórzę kolejny raz. Test każdego z nich, choć jest ich niestety (!) niewiele, jest szczególnym wydarzeniem w moim recenzenckim i melomańskim życiu. Nie inaczej było tym razem i dlatego już po tym pierwszym albumie byłem pewny, że czeka mnie wyjątkowa przygoda.

Kontynuując słuchanie płyt, które przywiozłem w ubiegłym roku z monachijskiego High Endu na talerzu położyłem krążek The Percussion Record grupy THE O-ZONE PERCUSSION GROUP. Nazwa zespołu i tytuł krążka nie pozostawiają wątpliwości, z jaką muzyką i instrumentarium mamy do czynienia, a ja dodam tylko, że to album świetnie nagrany i wydany. To popis czystej, nieskrępowanej energii, dynamiki, rozpiętości pasma, bo na górze jest mnóstwo kipiących energią przeszkadzajek i talerzy, a na dole wielkie, potężnie brzmiące bębny.

Wszystko to musiał odtworzyć testowany Phasemation SA-1500 dysponujący „zaledwie” 8 watów na kanał, więc poziom głośności ustawiłem dość wysoko (jak na moje standardy), czyli gdzieś w 1/3 skali. To jedna z tych płyt, przy których moje MACHy 4, uzbrojone przecież w ledwie cztery niewielkie głośniki szerokopasmowe (plus tweeter) pokazują swoje zaskakujące możliwości. To łatwe do napędzenia kolumny, ale nie znaczy to wcale, że takie efekty, z tak mocnym i wystarczająco nisko schodzącym basem, da się uzyskać z każdym wzmacniaczem.

Rzecz bynajmniej nie w samej mocy, bo zdarzało mi się je zestawiać z dużo mocniejszymi wzmacniaczami, także tranzystorowymi, z którymi ten, i jemu podobne krążki wcale nie brzmiały tak energetycznie i tak mocno. Wiele z nich nie było w stanie wydobyć z tych kolumn tak potężnych, a przy tym zaprezentowanych odpowiednio szybko i zwartych uderzeń w membrany bębnów. Phasemation zdecydowanie mi zaimponował, bo energetycznością grania zjadał na śniadanie niejeden wielokrotnie mocniejszy tranzystor, a i wiele innych konstrukcji lampowych nie pozostawiło po sobie aż tak dobrych wrażeń.

To nagranie pokazało także, jak dobrze SA-1500 łączy typowe dla SET-ów cechy - przestrzenność i wieloplanowość grania, precyzyjną lokalizację źródeł pozornych, wysoką rozdzielczość, gęstość i wypełnienie w średnicy, z tymi mniej kojarzonymi z takimi konstrukcjami, czyli równie dobrym nasyceniem tonów wysokich i niskich, wysoką energią i dynamiką grania, zwartością i szybkością basu, czy bardzo dobrym różnicowaniem w całym paśmie. A przy tym wszystkim, co znowu jest cechą, którą SET-y górują (moim skromnym zdaniem, rzecz jasna) nad wszelkimi innymi konstrukcjami, czyli nadrzędnymi właściwościami tego grania były wybitna naturalność i spójność.

Te ostatnie cechy były pierwszymi, gdy na talerzu gramofonu wylądowała kolejna monachijska zdobycz, czyli album JEROME SABBAGH & GREGA TUOHEY No Filter, które od razu wyłapałem. Tym razem to co prawda już nie do końca akustyczna realizacja, bo na gitarze elektrycznej gra tam Tuohey, ale saksofon tenorowy Jerome’a, bas Joe Martina i perkusja Kusha Abadey pozwalają mówić o „naturalności” brzmienia. Zresztą gitara brzmi na tym krążku bardzo miękko tworząc doskonałą całość z pozostałymi instrumentami.

Płyta ta w Monachium odtwarzana z taśmy z towarzyszeniem Jeroma, który grał z nią na żywo, brzmiała... mówiąc szczerze lepiej niż z płyty, ale tak naprawdę nie była to niespodzianka. Przy takich realizacjach, bo krążek nagrywany był w pełni analogowym systemie na taśmę, odtwarzany z tejże za każdym razem (którego byłem świadkiem) brzmi z niej lepiej. Nawet najlepsze winyle „gubią” część informacji. Krążek ten brzmi więc dość ciepło, nie jest aż tak przejrzysty, jak to pamiętam z prezentacji, ale użyłem go w teście, by sprawdzić co zrobi z nim integra Phasemation. Nie zrobiła nic. To znaczy nie próbowała go zmienić na swój sposób, czy ulepszyć, ale zagrała go tak, jak właściwie każdy inny dobry wzmacniacz wykorzystując maksimum informacji z nagrania, ale nie próbując niczego upiększać.

Może tylko zabrzmiało to... nieco naturalniej, nieco bardziej gładko (acz bez sztucznego wygładzania). Lepiej niż z wieloma innymi wzmacniaczami (niezależnie od technologii) SA-1500 pokazywał matowość i fakturę saksofonu, czy wspomnianą miękkość gitary. Nie miał przy tym żadnych tendencji do zaokrąglania kontrabasu, czy „zmiękczania” blach perkusji. Ten pierwszy był naturalnie miękki, a szarpnięcia strun wsparte były wielkością i masą ciała instrumentu. Dzięki temu faza podtrzymana, ale przede wszystkim wybrzmienia miały odpowiednią długość i nasycenie.

Blachy, zwykle grane na tym krążku w dość delikatny sposób, miały odpowiednią dźwięczność i energię, były dobrze różnicowane, a owa dźwięczność tworzyła wokół nich taką „złotawą aurę”. Zwykle określenie to oznacza delikatnie zaokrąglenie i/lub ocieplenie góry pasma, ale w tym przypadku potwierdza ono jedynie, że japoński SET dobrze pokazuje to, co zapisano w nagraniu. Cały ten album to bardzo płynne, „atmosferyczne” i relaksujące granie, a Phasemation, poniekąd jak przystało na SET-a, potrafił to wiernie, przekonująco oddać.

Pozostawiając za sobą monachijskie zdobycze i zmieniając znacząco klimat, sięgnąłem po album DEAD CAN DANCE Spiritchaser. Była to pierwsza okazja by posłuchać choćby wokali, a te zabrzmiały... tak, jak, moim zdaniem rzecz jasna, brzmią jedynie z najlepszych SET-ów. Już nawet nie naturalnie, a organicznie, ciepło, namacalnie, blisko (choć wcale nie tak blisko, jak z ArtAudio), a prezentacja barwy i faktury każdego głosu przyprawiały realizmem o ciarki. Dorzućmy to tego wyjątkową przestrzenność tego nagrania, hipnotyczne rytmy i wyjątkowy „szamański” klimat i z odsłuchu płyty zrobiło się wyjątkowe, prawdziwie spirytualne (zgodnie z intencjami twórców) doświadczenie!

Zwiększając jeszcze skalę trudności sięgnąłem po dawno nie słuchaną muzykę z filmu Gladiator. Zgodnie z oczekiwaniami, przynajmniej moimi, SA-1500 nie miał problemu z oddaniem skali (na ile to możliwe w domowym systemie, rzecz jasna) i rozmachu choćby „Bitwy”. Grał szeroko i głęboko z wieloma planami, dobrze separując grupy instrumentów co ułatwiało śledzenie wybranych wątków muzycznych. Znowu, choć nie twierdzę, gwoli jasności, że potęga brzmienia była równie duża jak np. z moimi Ubiqami Model One napędzanymi dzielonym zestawem Circle Labs, nie brakowało mi w tej prezentacji niczego. To było duże, mocne, wciągające granie, które przypomniało mi za co tę ścieżkę dźwiękową (i film) tak lubię.

Na sam koniec zostawiłem sobie moje dwie ulubione opery w ulubionych wykonaniach. Najpierw Carmen z LEONTYNĘ PRICE w roli głównej, a potem Wesele Figara pod Currentzisem. W obu przypadkach już uwertury wymagają od sprzętu dużej dawki wigoru, energii i odpowiedniego tempa. Na tym etapie odsłuchów oczekiwałem już, że Phasemation doskonale sobie poradzi, a ten „słabiutki” SET 300B do owych oczekiwań się dostosował i zatrząsł moim pokojem i stawiając mnie do pionu, że tak powiem. Wiele osób, które są przekonane o „misiowatości” kilku-watowych wzmacniaczy otworzyłoby zapewne szeroko oczy (czy uszy) słysząc jak czysto brzmią smyki, ile klarownej energii mają dęciaki, jak spójną, mocną, pobudzającą całość tworzą.

W przypadku tych nagrań ważne są nie tylko wymienione już elementy, ale i ta nieco (!) bardziej romantyczna strona SET-a, która sprawia, że czy to indywidualne głosy śpiewaków, czy opowiadana przez nich historia są nasycone emocjami, a to one przecież angażują słuchacza, w tym przypadku bez reszty. Oczywiście same głosy, zwłaszcza (choć nie tylko) mojej ulubionej Leontyny Price wzmacniacz Phasemation pokazał wręcz zjawiskowo - gęste, nasycone, mocne gdy trzeba, delikatne w innych fragmentach, każdy inny, każdy niezwykły. Chóry, których w „Carmen” jest sporo, miały swoją moc, a i mój prywatny test przestrzenności prezentacji, czyli jeden z chórów maszerujący (pozornie) kilkadziesiąt metrów za pierwszym planem, został zdany na szóstkę.

Zresztą wszystko, co związane z przestrzenią i planami, w wydaniu testowanej integry zostało zaprezentowane niezwykle przekonująco. Scena wydawała się ogromna, lokalizacja i poszczególnych śpiewaków i całych grup zarówno w szerokości, jak i w głębi była precyzyjna. Świetnie oddane zostały ruchy śpiewaków, którzy nie pozostają statyczni na scenie, ale wchodzą w interakcje ze sobą, krążąc wokół siebie, to zbliżając się, to oddalając. Japoński wzmacniacz pokazywał to w sposób niezwykle przekonujący - wystarczyło zamknąć oczy by „zobaczyć” scenę i artystów i śledzić najdrobniejszy ruch i gest każdego z nich. To dla mnie jedna z największych zalet wzmacniaczy tego typu, czyli ich zdolność do kreowania wizualizacji, do budowania (w wyobraźni) słuchacza trójwymiarowych obrazów pasujących do tego, co przekazują mu uszy.

Podsumowanie

WSPOMINAŁEM JUŻ, ŻE SET-Y, a szczególnie te z triodami 300B w stopniu wyjściowym, to „moje” granie? Pewnie nie, więc gwoli uniknięcia niejasności potwierdzam, że tak właśnie jest… Nie powinno więc nikogo dziwić, że Phasemation SA-1500 trafia niniejszym na listę kilku najlepszych konstrukcji tego typu, jakich dane mi było kiedykolwiek słuchać. Kondo Souga niezmiennie znajduje się na jej szczycie, ale to mój prywatny, właściwie nieosiągalny dla innych (przynajmniej na podstawie dotychczasowych doświadczeń), ideał, coś do czego inni mogą dążyć, a moim zdaniem, do czego zespołowi Phasemation udało się zbliżyć.

Z japońskim wzmacniaczem dostaniecie więc wszystko, co w tego typu konstrukcjach najlepsze i za ich fani (i ja, i ja!) je kochają, plus wiele elementów, których innym SET-om brakuje. Docenicie znakomite wykonanie i wykończenie oraz brzmienie, obok którego nie da się przejść obojętnie (wiem, że powtarzam to po raz enty, ale odpowiednie kolumny są warunkiem koniecznym, by taki wzmacniacz pokazał swoją klasę i charakter). To bowiem granie pełne emocji, angażujące, „obecne”, ale i poziom energii i dynamika są więcej niż satysfakcjonujące przez co są równie ważnymi składowymi końcowego efektu.

Wokale i instrumenty akustyczne z dobrych nagrań brzmią z Phasemation po prostu magicznie, organicznie i prawdziwie, a aspekty przestrzenne, akustyka i warstwa emocjonalna nagrań to kolejne ogromne zalety tej prezentacji. Słuchając SA-1500 łatwo jest zapomnieć, że to jedynie prezentacja i pewna interpretacja nagrań, bo ja co chwila łapałem się na tym, że słuchałem ich całym sobą, angażując się bez reszty i przyjmując za „oczywistą oczywistość”, że tak właśnie mają one brzmieć, a każda inna wersja brzmi sztucznie.

Dlatego właśnie, moim zdaniem, ów tak często używany i zwykle pusty slogan mówiący o „prawdziwych, wyjątkowych, jedynych w swoim rodzaju muzycznych doznaniach” oferowanych przez ten czy inny komponent, w tym przypadku pasuje jak ulał, bo jest po prostu najlepszym możliwym opisem tego, co oferuje Phasemation SA-1500. To znakomity, kapitalnie SET-owy i piękny wizualnie wzmacniacz, z którym prywatnie mógłbym spędzić resztę życia nie tęskniąc za innymi! Takich urządzeń mogę wskazać ledwie kilka, więc to bardzo elitarne grono!

Dane techniczne (wg producenta)

Rodzaj urządzenia: stereofoniczny wzmacniacz zintegrowany
Impedancja wejściowa: 47 kΩ
Gain: 30 dB
Moc: 2 x 9 W (THD: 5%)
Pasmo przenoszenia: 10-40 kHz (+0, -3 dB)
Impedancja głośnikó w: 4-8 Ω
Pobór mocy: 140 W
Wymiary (szer. x wys. x gł.): 430 × 240 × 380 mm
Waga: 18 kg

Dystrybucja w Polsce

NAUTILUS Dystrybucja

ul. Malborska 24
30-646 Kraków ⸜ POLSKA

www.NAUTILUS.net.pl

»«

Test powstał według wytycznych przyjętych przez Association of International Audiophile Publications, międzynarodowe stowarzyszenie prasy audio dbające o standardy etyczne i zawodowe w naszej branży; HIGH FIDELITY jest jego członkiem-założycielem. Więcej o stowarzyszeniu i tworzących go tytułach → TUTAJ.

www.AIAP-online.org



System referencyjny 2025

ŹRÓDŁA CYFROWE

1. Pasywny, dedykowany serwer z WIN10, Roon Core, Fidelizer Pro 7.10
• karty JCAT XE USB i JCAT NET XE recenzje › TUTAJ + zasilacz Ferrum HYPSOS SIGNATURE recenzja › TUTAJ
• JCAT USB ISOLATOR, optyczny izolator LAN + zasilacz liniowy KECES P8 (mono)
• przełącznik LAN: Silent Angel BONN N8 recenzja › TUTAJ + zasilacz liniowy Forester recenzja › TUTAJ

2. Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr PACIFIC recenzja › TUTAJ + Ideon Audio 3R Master Time recenzja › TUTAJ

ŹRÓDŁO ANALOGOWE

1. Gramofon J.Sikora STANDARD w wersji MAX recenzja › TUTAJ
• ramię J.Sikora KV12
• wkładka Air Tight PC-3

2. Przedwzmacniacze gramofonowe:
• ESE Labs NIBIRU V 5 recenzja › TUTAJ
• Grandinote CELIO Mk IV recenzja › TUTAJ

WZMACNIACZ

1. Wzmacniacz zintegrowany GrandiNote SHINAI recenzja › TUTAJ

2. Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio SYMPHONY II (modyfikowany)

3. Przedwzmacniacz liniowy AudiaFlight FLS1 recenzja › TUTAJ

KOLUMNY

1. GrandiNote MACH4 recenzja › TUTAJ

2. Ubiq Audio MODEL ONE DUELUND EDITION recenzja › TUTAJ

OKABLOWANIE

1. Interkonekty analogowe:
• Hijiri MILLION KIWAMI
• Bastanis IMPERIAL x 2 recenzja › TUTAJ
• Hijiri HCI-20
• TelluriumQ ULTRA BLACK
• KBL Sound ZODIAC XLR

2. Interkonekty cyfrowe:
• David Laboga EXPRESSION EMERALD USB x 2 recenzja › TUTAJ
• David Laboga DIGITAL SOUND WAVE SAPPHIRE x 2 recenzja › TUTAJ

3. Kable głośnikowe:
• LessLoss ANCHORWAVE

4. Kable zasilające:
LessLoss DFPC SIGNATURE, Gigawatt LC-3 recenzja › TUTAJ

ZASILANIE

1. Kondycjoner Gigawatt PC-3 SE EVO+ recenzja › TUTAJ

2. Kabel zasilający AC Gigawatt PF-2 Mk 2

3. Dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y

4. Gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)

ANTYWIBRACJA

1. Stoliki:
• Base VI
• Rogoz Audio 3RP3/BBS

2. Akcesoria antywibracyjne
• platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16
• nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII
• nóżki antywibracyjne Franc Accessories CERAMIC DISC SLIM FOOT
• nóżki antywibracyjne Graphite Audio IC-35 recenzja › TUTAJ i CIS-35 recenzja › TUTAJ