pl | en

KOBIECYM ODSŁUCHEM

Część 1: O MÓZGU

W pierwszym swoim felietonie na łamach „High Fidelity” MALWINA PRUS-ZIELIŃSKA opowiada o tym, jak działa nasz mózg i co z tym wspólnego mają dźwięki.

⸤ POZNAŃ ⸜ Polska


FELIETON

tekst MALWINA PRUS-ZIELIŃSKA
zdjęcia Maciej Kielan


No 222

16 października 2022

KOBIECYM ODSŁUCHEM to seria felietonów pisanych przez MALWINĘ PRUS-ZIELIŃSKĄ, z zawodu terapeutkę zajęciową, z zamiłowania fankę muzyki, a z wyboru dziewczynę audiofila. Pokazuje on świat audio od strony innej niż ta, do której się przyzwyczailiśmy.

˻ OD REDAKCJI ˼

ARTYKUŁEM O mózgu ROZPOCZYNAMY cykl zainspirowany mailem, który pani Malwina przysłała do redakcji. Jak pisała: „Jestem dziewczyną audiofila i w związku z tym sama stałam się audiofilką. W sposób niezamierzony ale z otwartością wkroczyłam w świat świadomej jakości brzemienia Muzyki”. Przyzwyczajona do brzmienia muzyki z telefonu lub przez głośnik Bluetooth nagle odkryła świat bogactwa, świat prawdziwych dźwięków.

Nie jest w swojej epifanii wyjątkiem, wszyscyśmy z niej, że tak powiem, jesteśmy. Każdy z nas przeżył kiedyś moment zachwytu dźwiękiem, który nadał jego życiu odpowiedni kierunek. I nie ma w tym przypadku znaczenia płeć, rasa, ani też orientacja seksualna czy polityczna. Muzyka jest najbardziej uniwersalną ze sztuk, mająca na nas największy wpływ.

Co innego jednak – audiofilizm. To szczególny stan umysłu, który ukochanie wysokiej klasy dźwięku łączy z hobby. A hobby to jest w przeważającej części męskie. Tym ciekawsze będzie więc spojrzenie na nas z zewnątrz, od strony rozsądku. W tym przypadku istotne jest również to, że będzie to spojrzenie ciepłe, osoby podzielającej naszą pasję. Żeby było wiadomo o czym mówimy dodajmy, że pani Malwina jest obecnie ze swoim partnerem na etapie testowania kabli – jak mówi: „wszelkich”. RED

»«

AKO TO SIĘ STAŁO, ŻE JAKOŚĆ DŹWIĘKU okazała się dla mnie ważna do tego stopnia, że zdecydowałam się napisać do „High Fidelity”? Wciąż się temu dziwię. W końcu jestem kobietą, a na temat sprzętu grającego najwięcej do powiedzenia mają przecież mężczyźni. W zasadzie – głównie mężczyźni, bowiem wasze postrzeganie jest doskonale techniczne. A mimo to i tak przy was po kobiecemu trwamy. Wybieramy się z wami na odsłuchy, ustawiamy sprzęt, dokonujemy koniecznych przemeblowań i słuchamy i szukamy... po to by w końcu usłyszeć ten właściwy dźwięk, w którym wszystko jest na swoim miejscu. Ten pełen przestrzeni dźwięk, który niesie ze sobą szeroki oddech i spokój.

W codziennej pracy jestem terapeutką zajęciową i pomagam, a przynajmniej próbuję pomóc, tym, którzy tej pomocy potrzebują oraz uczę tych, którzy będą w przyszłości tę pomoc oferować. Jednocześnie od ponad 10 lat gram na misach tybetańskich, zwanych też dźwiękowymi. Instrumenty te, znane od wielu tysięcy lat, wykonywane są ręcznie u podnóża Himalajów. Wprawione w ruch wytwarzają czyste, długie, harmonijne tony uspokajając i wyciszając ludzki system nerwowy.

Ich dźwięk jest w swojej naturze zbliżony do dźwięków Przyrody, a długość fali dźwiękowej, jaką wytwarzają podczas uderzania w nie pałeczką, wywołuje w naszym mózgu efekt odprężenia. Mózg ludzki w ciągu dnia emituje fale Beta, tymczasem dźwięk mis jest w stanie przeprogramować go w stan Alfa (relaks, ukojenie), a nawet Theta (pół sen, stany medytacyjne). Ta właściwość jest szczególnie cenna we współczesnym, wiecznie biegnącym gdzieś świecie, w którym wystawiani jesteśmy na stresory i źródła dźwięku, napinające nasze systemy nerwowe do granic możliwości.

Każdy z nas miał w życiu przynajmniej kilka takich momentów, kiedy myślał, że nic go już nie zdziwi. A potem pojawiają się sytuacje nowe, nieznane, które wymagają od nas wysiłku poznawczego i okazuje się, że pokora i uważność są dobrymi, wiernymi przyjaciółmi kierującymi nasze życia na nowe wody i w szersze horyzonty. Tak właśnie było ze mną i tak też rozpoczęła się moja przygoda z czystym dźwiękiem.

Kilka ostatnich lat albo słuchałam ulubionej muzyki z telefonu przy pomocy głośnika Bluetooth, albo grałam na misach. Ponieważ ogromną uwagę przykładam nie tylko do linii melodycznej utworu, co do słów w nim zawartych, starannie dobierałam więc to, czego słuchałam. Mogłam słuchać jednak tylko kilku utworów w jednym secie. Po nich musiałam robić dłuższą przerwę i dopiero po jej upływie wracałam do muzyki na nowo. Nie podejrzewałam nawet, że zachowanie to miało związek z jakością brzmienia. Po prostu nie mogłam słuchać dalej i koniec.

Nie zastawiałam się też nad powodem swojego zachowania. Tak było i tyle. Dziś wiem, że jeszcze nie obudzałam w sobie wtedy świadomości dotyczącej jakości dźwięku. Co, w sumie, wydaje się dość dziwne, ponieważ najlepszym instrumentem i pierwszym nauczycielem dźwięku i ciszy były dla mnie las i przyroda. Szum wiatru tańczącego w liściach topól to pierwowzór odsłuchu miotełek perkusyjnych, a śpiewy ptaków, szczególnie słowika i kosa, to mój najpierwszy odnośnik do saksofonu. Dzieciństwo spędzone nad jeziorem na wsi wśród drzew i dźwięków przyrody doskonale nauczyło mnie słuchać.

Gdy przeprowadziłam się do Poznania przez ponad dwa lata uciekałam z niego na wieś każdą wolną chwilą. Robiłam to, by nie oszaleć. Tramwaje, autobusy, samoloty i ludzie... Dźwięki niemal atakowały mnie zewsząd. Z czasem jednak przyzwyczaiłam się. Czy miasto ścichło? Absolutnie nie. To mój mózg zaczął wycinać ze świadomości dźwięki, które słyszałam. Byłam ich już coraz mniej świadoma. A jeszcze bardziej nie byłam świadoma tego toczącego się we mnie procesu. Tak wyglądała faza adaptacji mojego systemu nerwowego do stresu spowodowanego trudnymi dźwiękami wokół.

Trwała ona latami. I była skuteczna. Każdą wolną chwilę spędzałam wśród drzew, ale już w poznańskim lesie. I nadal nie byłam świadoma możliwości i wspaniałości brzmienia rejestrowanej na nośnikach muzyki. Aż do czasu, gdy po raz pierwszy usiadłam w pokoju odsłuchowym i usłyszałam brzmienie głośników podłogowych ProAc DR20 ze wzmacniaczem Rotel RA-1592. Weszłam tam tylko na chwilę, bowiem mój partner umówił się na odsłuch... i byłam jedynie pół godziny, nie mając zielonego pojęcia, co mnie dalej czeka .

Już na samym początku okazało się, że nie mogę dłużej słuchać muzyki z telefonu, naprawdę! Początkowo pomyślałam, że „zepsułam” sobie słuch, ale po jakimś czasie doszłam do oczywistego wniosku, że to nieprawda. Z kilkoma kolejnymi odsłuchami, w trakcie których porównywaliśmy brzmienie poszczególnych głośników, moja świadomość jakości brzmienia poszerzała się.

Pierwszym parametrem było odczucie, że coś mi „nie gra” w tym co słyszę. Nie wiedziałam jeszcze tego, że jedna i ta sama płyta CD może zaprezentować dźwięk poszczególnych instrumentów zupełnie inaczej, a wszystko zależy od tego na czym ją odtworzymy, w jaki sposób i czym podamy sygnał do głośników. Niezauważalnie do parametru czucia dźwięku, czyli tego czy mi z nim dobrze i przyjemnie, czy nie, dołączyła uważność w wysłuchiwaniu sporej ilości szczegółów.

Sprawnie odczytywałam różnice w brzmieniu poszczególnych głośników, a także takie niuanse jak, mniej lub bardziej, metalowy odgłos miotełek perkusyjnych czy natężenie oddechu muzyka grającego na saksofonie. Zamierzenie używam tutaj terminu „świadoma jakość muzyki”, bo taka właśnie powinna ona być – ŚWIADOMA, czyli uważna i zauważalna w mnogości swoich szczegółów. Z tej świadomości z czasem pojawiła się odpowiedź dlaczego nie mogę już słuchać muzyki z telefonu. Wszystko przez jakość dźwięku!

Formatowanie utworu do pliku mp3 jest formatowaniem stratnym, tzn. poprzez sprasowanie ścieżki dźwiękowej danego utworu do odpowiednich rozmiarów pewne dźwięki zostają utracone, a niektóre zamienione i brzmią inaczej, stają się ostre, nieprzyjemne. Co za tym idzie słuchanie muzyki w takim formacie jest podobne do słuchania dźwięków hałaśliwej, ruchliwej ulicy i „napina” ludzki system nerwowy wprawiając go w stan zagrożenia. Mózg męczy się, serce przyspiesza, przyspiesza krążenie krwi. Zaobserwowałam to na sobie i swoim systemie nerwowym. Ta sama muzyka odtworzona w jakości CD i podana w czystym i harmonijnym brzmieniu dobrego sprzętu grającego nie powodowała takiego stanu, nie wprowadzała nerwowości i napięcia.

Jaki z tego wniosek? Człowiek jest jednym wielkim odbiornikiem, a muzyka, szczególnie ta, która ma nas relaksować, odtwarzana w formacie mp3, wcale nie relaksuje ani nas, ani tym bardziej naszego systemu nerwowego.
Czy taka muzyka może nam zaszkodzić? Warto zastanowić się tym pytaniem. Strefa relaksacji jest w internecie bardzo obszerna. Można tam znaleźć np. medytacje oddechowe ilustrowane muzyką relaksacyjną mające na celu wyciszenie napięcia emocjonalnego czyli uspokojenie systemu nerwowego. A co, jeśli zamiast relaksować i wyciszać powodujemy, że w ostatecznie denerwujemy się jeszcze bardziej?

Nie wiedziałam o tym wcześniej, a jednak mój system nerwowy wiedział, gdyż – jak wspomniałam – mogłam słuchać tylko kilku utworów. Czułam to. Czy to oznacza, że nawet jeśli nie jesteśmy świadomi jakości dźwięku i tak może on na nas szkodliwie oddziaływać? Tak, bezsprzecznie. Nawet jeśli nie łączymy objawów, na przykład, podenerwowania albo napięcia z kiepskiej jakości muzyką, może ona wywoływać taki efekt bez naszej wiedzy.

Na zakończenie mam do państwa pytanie: czy gdy audiofil, który szuka dźwięku najlepszej jakości i zwraca uwagę na to jak grają kable, jakiej są długości i czy się krzyżują, czy nie, chcąc osiągnąć poziom dźwięku z którym czuje się najlepiej bierze pod uwagę, że cały jego organizm jest odbiornikiem i w podejmowaniu decyzji ma swój udział także jego własny system nerwowy? Czy uświadomiliście sobie kiedyś państwo, że spokój waszego systemu nerwowego to ten parametr, który komunikuje wam, że muzyka „nie drażni”? Ja, kobieta, choć sobie nie uświadamiałam czułam to. I tak właśnie działamy. Może bez wiedzy technicznej, ale z naszym intuicyjnym czuciem. Jak się przekonałam, warto na nim polegać.

»«

˻ O AUTORCE ˼

Jestem terapeutką zajęciową oraz uczę w szkole dla przyszłych terapeutów zajęciowych jak prowadzić terapię. Generalnie uwrażliwiam Człowieka na Człowieka. Pracuję także z dźwiękiem mis tybetańskich i szeroko pojętą muzykoterapią.

Mam na swoim koncie kilka książek dla dzieci, w tym jedną wydaną na płycie jako słuchowisko przy współpracy ze szkołą mojej córki. Obecnie w procesie wydawniczym powstaje książka, którą przygotowujemy wraz z moim partnerem. Literacko – artystyczny projekt na dwa głosy. Mój tekst i zdjęcia jego autorstwa.