Kolumny głośnikowe
Heco
Producent: HECO |
ako chwalący się tym na prawo i lewo miłośnik wzmacniaczy lampowych typu SET i to raczej tych niskiej mocy często jestem pytany przez ludzi, którym podoba się ten rodzaj brzmienia: no dobrze, kupię 8-watowy wzmacniacz na 300B, tylko skąd wezmę do niego odpowiednie kolumny, które nie będą kosztować majątku? Wszyscy, którzy odwiedzili ubiegłoroczną wystawę Audio Video Show pamiętają zapewne kosztujące bodaj 6 milionów złotych kolumny Living Voice Olimpian. To oczywiście przykład ekstremalny, ale półaktywne kolumny Avantgarde Acoustic, albo pasywne, ale wystarczająco skuteczne głośniki np. Cessaro, DeVore Fidelity, Voxative, czy nawet nasze rodzimy odgrody Ardento też nie są propozycją dla każdego. Opcją najtańszą jest samodzielne zbudowanie kolumn opartych o głośnik szerokopasmowy Fostexa, Voxative'a, Lowthera czy Sonido (czy jakikolwiek inny). W sieci można znaleźć mnóstwo takich projektów. Ich realizacja nie wymaga wielkich nakładów finansowych, a jedynie pewnych umiejętności manualnych i sporej ilości czasu. Nie wszyscy jednakże mają w sobie eksperymentatorów, którzy poświęcą czas i pieniądze nie mając gwarancji ostatecznego efektu. Wiele osób chciałoby jednak posłuchać kolumn przed wydaniem na nie pieniędzy. Jak się chwilę nad tym zastanowić, to polscy miłośnicy wzmacniaczy lampowych niskiej mocy mają całkiem spory wybór. Jest przecież firma pana Pawła Bodnara, jest lubelski hORNS, jest AcuHorn, są kolumny JAG Electronics, czy w końcu wspomniane już, acz sporo droższe, odgrody Ardento, a pewnie i jeszcze kilku producentów by się znalazło, nawet jeśli w tym momencie mi umknęli. W ich ofertach można znaleźć propozycje większe i mniejsze, klasyczne skrzynki z bas-refleksem, tuby i odgrody, a i rozpiętość cenowa jest całkiem spora. Do niedawna właściwie wszystkim osobom, które pytały o relatywnie niedrogie, łatwe do napędzenia kolumny do lampy polecałem kontakt z wymienionymi polskimi markami (bądź, jeśli mieli trochę więcej do wydania, z firmą Bastanis – mój sentyment do Matterhornów prędko nie wygaśnie :) ). I oto, dość niespodziewanie (dla mnie) do tego grona ma szansę dołączyć kolejna niemiecka marka. Marka wielce szacowna muszę dodać, jako że historia Heco sięga 1949 roku! Trochę więc wstyd to przyznać, ale do tej pory nie miałem okazji posłuchać żadnego z jej produktów, ale też i nie było pośród nich (przynajmniej w ostatnich latach) niczego podobnego do modelu Direkt. Direkt Jakiś czas temu, bodaj w 2015 roku, zrobiło się dość głośno o nowych propozycjach tej marki – kolumnach Direkt, a tak naprawdę o dwóch: większym modelu Direkt Dreiklang i mniejszym Direkt. To kolumny zdecydowanie inne niż cała reszta oferty tej marki. Mają wygląd, który zapewne większość osób określi mianem vintage'owego. Szerokie fronty, niewielka głębokość, zaokrąglone rogi, duże woofery, charakterystyczne nóżki – wszystko to składa się na obraz kolumn z lat 50. lub 60. XX wieku. Być może w celu zniwelowania choć części tego wrażenia oferowane są one w dwóch, raczej nowoczesnych, wykończeniach – białym i czarnym, z jednym szerokim i dwoma wąskimi ciemnoszarymi, pionowymi paskami biegnącymi pośrodku frontów przez całą ich wysokość. Jak wyczytałem w jednym z wywiadów, owe paski kojarzą się wielu osobom z amerykańskimi „muscle cars”, które często tak właśnie były zdobione. Tymczasem twórcy tych kolumn inspirację zaczerpnęli ze... zdobienia pewnej gitary. Czcionka, którą na froncie napisano „Direkt” przywodzi na myśl znowu raczej okres z początków tej marki, niż produkt rodem z XXI wieku. W przypadku większych, trójdrożnych Dreiklangów, pomimo skuteczności na poziomie 98 dB (!), producent sugeruje zestawianie ich z wzmacniaczami o mocy od 20 W wzwyż. Do mniejszych Direktów sugerowana moc wzmacniacza to już „tylko” 10 W, acz dysponujący 9 watami Air Tight ATM 300 Anniversary nie miał z ich napędzeniem żadnych problemów. I właśnie ten mniejszy model trafił do mnie po wystawie Audio Video Show. W czasie tej imprezy w pokoju dystrybutora można było posłuchać Dreiklangów i robiły one duże wrażenie. Tyle, że po pierwsze jedna taka kolumna waży blisko 70 kg, a po drugie wydaje mi się, że dla nich odpowiednie byłoby pomieszczenie sporo większe od mojego. Stanęło więc na mniejszej, dwudrożnej konstrukcji o skuteczności 95 dB. Pracuje w niej 11 calowy woofer nisko-średniotonowy obciążony bas-refleksem z portami skierowanymi w dół, oraz kopułka o średnicy 1,2 cala umieszczona w niewielkim falowodzie. Oprócz opisanego już kształtu obudowy, drugim bardzo charakterystycznym elementem są metalowe nóżki, które przykręca się do spodu obudowy. Dwie umieszczone z przodu opierają się o podłoże nie pionowo, a pod kątem - są rozchylone na boki. Trzecia, z tyłu, przymocowana na dość długim wysięgniku jest sporo krótsza. W ten sposób podparta w trzech punktach, z tym trzecim wysuniętym daleko poza obrys obudowy, kolumna jest bardzo stabilna, a dodatkowo odchylona lekko do tyłu. Nóżki nie są regulowane, ale trzy punkty podparcia zawsze dają jakąś płaszczyznę, więc będą stać pewnie. Użytkownik dostaje do dyspozycji wkręcane kolce, albo miękkie gumowe końcówki – ja zważywszy na parkiet korzystałem z tych drugich. Nóżki zapewniają także odpowiednią odległość portów b-r od podłogi. W czasie testu kolumny grały z wspomnianym już Air Tightem ATM 300 Anniversary, moim modyfikowanym Art Audio Symphony II oraz tranzystorową końcówką Audia Flight FLS 4. Płyty użyte w odsłuchu (wybór)
Japońskie wersje płyt dostępne na Niemal bezpośrednio przed odsłuchem Heco testowałem dla portalu HiFiKnights.com inną tego typu konstrukcję – Mumie wspomnianej już polskiej firmy hORNS. Też dwudrożne, też ze sporym wooferem, też zaskakujące (nawet jeszcze bardziej) oryginalnym dizajnem. Tyle, że ponad dwa razy droższe od Direktów, podobnie jak testowane jakiś czas temu DeVore Fidelity Orangutan 93 (te nawet i jakieś trzy razy droższe). Obie kolumny świetne! Tyle, że w związku ze zdecydowanie wyższą ceną w zasięgu mniejszej grupy potencjalnych nabywców. W pierwszej chwili po przełączeniu się z Mumii na Heco tą różnicę trochę było słychać – rzecz głównie w rozdzielczości i wyrafinowaniu średnicy i góry pasma, polskie kolumną grają też jeszcze spójniej (punkt podziału zwrotnicy mają ustawiony dużo niżej) – za coś w końcu trzeba sporo więcej zapłacić. Gdy jednak wrażenia z owego bezpośredniego porównania nieco się zatarły mogłem zająć się oceną niemieckich, jak na warunki rynkowe, niedrogich kolumn. A im dłużej ich słuchałem tym bardziej doceniałem jak wiele mają do zaoferowania. Trudno mówić, że coś konkretnego robią w genialny sposób, że coś robią „naj”, lepiej niż konkurencja. Przynajmniej w zakresie konkretnych, pojedynczych cech brzmienia. Ich dźwięk trzeba rozpatrywać jako całość, jako sumę wielu elementów, która jest zdecydowanie wyższa niż można by się tego spodziewać. To przede wszystkim kolumny do słuchania muzyki. Ich brzmienie nie skłania bowiem absolutnie do jakichkolwiek analiz tego co się słyszy, do audiofilskich dywagacji na temat podzakresów, przestrzeni, dynamiki i tych wszystkich cech brzmienia, których używamy do oceny produktów audio. Tzn. my, audiofile ich używamy, bo normalni ludzie mówią, że gra fajnie/ładnie, że ma kopa, że jest „fun”. No właśnie - tu rzecz jest przede wszystkim w ogromnej frajdzie z obcowania z muzyką. Z faktu, że uwaga słuchacza skupia się właśnie na niej. Rzecz wcale nie w jakiejś wyjątkowo bliskiej, czy wybitnie namacalnej prezentacji, a raczej w fakcie, że po wciśnięciu (umownego) przycisku „Start/Play” człowiek już po kilku sekundach wygodniej rozsiada się w fotelu, a chwilę później zaczyna wystukiwać rytm i w zależności od klimatu danego nagrania, uśmiechać się, popadać w zadumę, uskuteczniać wygibasy, itp. Tego typu produktów świetnie się słucha, ale gorzej się je opisuje, bo po prostu trudno jest się na takim zadaniu skupić, gdy tak fajnie gra... No, ale co mam zrobić – spróbuję. Jedną z pierwszy płyt jakich słuchałem był album Flash on flesh Al di Meoli. Lekko skręcone do środka Direkty zagrały szeroko, ze sceną swobodnie wychodzącą poza rozstaw kolumn. Dźwięk bardzo dobrze się od tych szerokich frontów odrywał (co według niektórych jest niemożliwe, a w przypadku większości takich konstrukcji występuje). Scena miała również niezłą głębię, choć tu wspominane Mumie, czy Orangutany 93 pokazywały nieco więcej. Duże źródła pozorne, niezła gradacja planów uzupełniają obraz przestrzenności tej prezentacji. Poszczególne instrumenty nie były jakoś wyraźnie rysowane w przestrzeni, tzn. trudno mówić tu o jakimś precyzyjnym obrazowaniu. Pytanie tylko, czy to tak naprawdę ma znaczenie dla czerpania przyjemności z odsłuchu? Lokalizacja jako taka była dobra, instrumenty nie wchodziły na siebie, każdy był duży, miał masę, trójwymiarową (nawet jeśli nie precyzyjnie obrysowaną) bryłę, grał mocnym, pełnym, czystym dźwiękiem – czego chcieć więcej? Gitara mistrza podobała mi się w tym nagraniu bardzo – szybka, żywa, energetyczna, pokazana z „mięchem” brzmiała po prostu autentycznie. W utworach z gitarą akustyczną także słuchałem jej, szeroko otwierając oczy, bo i jej brzmienie było wyjątkowo prawdziwe – w końcu to jedyny instrument na jakim w życiu odrobinę grałem, więc jego dźwięk jest mi najbliższy. Szybkość, wybrzmienia, niezłe proporcje między strunami a pudłem (tego drugiego było kapkę za mało, by proporcje uznać za idealne) i wysoka energia przywodząca na myśl, brzmienie tego instrumentu na żywo – to właśnie składało się na ową zaskakującą akuratność brzmienia. |
Tak, wspominane Mumie, czy Orangutany 93 dysponujące nieco większą rozdzielczością, lepszym różnicowaniem potrafiły oddać precyzyjniejszy i pełniejszy dźwięk gitar (innych instrumentów też, ale to na gitarach tu się skupiałem), ale to nie była jakaś wielka różnica. A przede wszystkim nie odbierała mi ani grama przyjemności ze słuchania tej, czy wielu innych, gitarowych płyt. Jednym z kolejnych krążków był nieszczególny pod względem jakości nagrania, akustyczny koncert Aerosmith (tak mnie naszło, po przeczytaniu informacji, że chłopaki zagrają w przyszłym roku w Polsce koncert w ramach pożegnalnej trasy). Rzecz nie w tym, że jakość nagrania jest jakoś bardzo słaba, ale po prostu nie należy do audiofilskich (w końcu to bootleg). Heco niespecjalnie się tym przejęły. Spieszę z wyjaśnieniem, że one potrafią naprawdę dobrze różnicować nagrania tyle, że jeśli spotykają się z nieco gorszą jakością nie skupiają się na tym fakcie, na obnażaniu słabości. Zadaniem numer jeden jest przedstawienie muzyki w sposób, który sprawia, że krew szybciej krąży w żyłach (przynajmniej przy tego typu muzyce), że człowiek daje się wciągnąć w wir rockowego (nawet jeśli akustycznego) grania wymachując kończynami, kręcąc głową i podśpiewując (bądź wydzierając się – w zależności od pory dnia) razem z wokalistą. I znowu aż się ciśnie na usta określenie „fun”, bo rzadko kiedy aż tak dobrze się przy tej płycie bawię. Powodem jest właśnie owa nie najlepsza klasa nagrania, która na precyzyjniejszych, bardziej rozdzielczych, bardziej analitycznych kolumnach bardziej zwraca uwagę odbierając mi część przyjemności. Direkty nie boją się dużej muzyki z potężnym, elektronicznym basem. Przykładem była choćby ścieżka dźwiękowa z filmu Abyss Jamesa Camerona z muzyką Alana Silvestri. Są na niej momenty, gdy pojawiają się piekielnie niskie dźwięki, takie które już równie mocno się odczuwa jak słyszy, i którymi Heco śmiało mnie „zaatakowały”. Mówię oczywiście o zaskoczeniu, a nie agresywności brzmienia. Nie było to bowiem po prostu buczenie z bas-refleksu, ale niskie, kontrolowane zejście. Szybkie zmiany tempa, dynamika i wysoka energetyczność grania świetnie budowały klimat tej muzyki. Kolejny raz uświadomiłem sobie, że Alan Silvestri stworzył dwie, podobne w kilku elementach ścieżki dźwiękowe (druga to Predator), ale obie są doskonałe w budowaniu niepowtarzalnego klimatu każdego z tych filmów. Równie dobrze wypadły na nich dwa jeszcze mroczniejsze i „cięższe” soundtracki z Incepcji i Mrocznego rycerza. Ich dźwięk trzeba mocno dociążyć, nasycić, zagrać równo w całym paśmie żeby powstał ten ponury klimat towarzyszący zwłaszcza temu drugiemu filmowi. I choć przecież to wcale nieduże, „tylko” 2-drożne kolumny, to wywiązały się z tego zadania znakomicie. Dzień przed planowanym zakończeniem testu Heco dotarł do mnie OTL-owy (lampowy bez transformatorów wyjściowych, bazujący na popularnych „diabełkach”, czyli triodach 6C33) wzmacniacz Acuhorn S2 Stereo, dysponujący całymi 3 watami na kanał. Oczywiście nie mogłem sobie odmówić sprawdzenia, czy i na ile poradzi on sobie z Direktami. Podpiąłem go do kolumn przed wieczorną sesją odsłuchową. Z założenia wiadomo było, że nie będę grał głośno i, jak się okazało, osiągnięcie wysokiego poziomu głośności w tym zestawie tak czy owak nie było możliwe. Tzn. słuchanie na normalnym poziomie, na jakim słucham zazwyczaj, i owszem wchodziło w grę przy ustawieniu niemal maksymalnej głośności, natomiast robienia imprezy z tym zestawem raczej nie brałbym pod uwagę. To zestawienie pokazało mi Direkty z nieco innej strony, co nieco mnie samego zdziwiło zważywszy, że używany do tej pory SET Air Tighta zdecydowanie należy do wysoce wyrafinowanych urządzeń. Choć może dźwięk uzyskany ze wzmacniaczem Acuhorna był nie tyle bardziej wyrafinowany (jak mi się w pierwszej chwili wydało), ile raczej zmienił się trochę jego charakter. Z energetycznego, żywego, nastawionego na dobrą zabawę przy muzyce, na bardziej relaksacyjny, subtelny, delikatniejszy zwłaszcza przy klimatycznej, akustycznej muzyce ze stajni ECM. Nieco większy nacisk był tu położony na ekspozycję małych detali, subtelności. Nie było oczywiście aż tak dobrej kontroli i dociążenia niskiego basu, ale tego należało się spodziewać. Za to, pomimo niezbyt wysokiej głośności, słyszałem wszystko – nie było utraty detali, czy wycofania skrajów pasma, to nadal był pełny, choć oczywiście nieco inny dźwięk. Powtórzenie kilku wcześniej słuchanych żywych kawałków pokazało, że „fun factor” w tym zestawieniu nie jest tak wysoki jak wcześniej. Za to gdy wieczorem siada się, by przy jakiejś spokojnej muzyce oddać się relaksowi, to 3 W z Acuhorna w zupełności wystarcza, a może wręcz do takiej formy obcowania z muzyką jest nawet lepsze. Na sam koniec podpiąłem końcówkę Audia Flight FLS4 – słowem mocny tranzystor. Z nią Heco wróciły do grania w którym liczy się energia, rytm, otwartość, tempo i muzykalność sprawiające, że nie da się przy tej prezentacji siedzieć obojętnie. Po prostu nie ma takiej opcji. Niezależnie od muzyki. Z Kermitem Ruffinsem przeniosłem się do Treme w Nowym Orleanie kołysząc się w rytm tamtejszego jazzu. Z Marcusem Millerem wróciłem do ubiegłorocznego koncertu w Warszawie i znowu znakomicie się bawiłem wsłuchując się w znajomo brzmiący bas, szybki, żwawy, krótki gdy trzeba, a czasem pięknie podtrzymywany. Na obu płytach dużą rolę odgrywały dęciaki, które powalały wręcz energią, czystością i naturalnością brzmienia. Eva Cassidy wprowadziła mnie w zupełnie inny, nostalgiczny klimat, a Requiem Mozarta wręcz w ponury. Prawdziwy popis dali panowie z AC/DC udowadniając po raz kolejny, że do takiej muzyki kolumny ze sporym wooferem, zdolnym do pompowania dużej ilości powietrza, wytwarzania odpowiedniego ciśnienia, są po prostu niezastąpione. Ta ostatnia próba udowodniła czarno na białym, że Heco Direkt to kolumny uniwersalne. Nie dość, że radzą sobie z każdą muzyką, to i do ich napędzenia można użyć właściwie dowolnego wzmacniacza. Z mocnym tranzystorem zagrały bowiem znakomicie, a wartość wspominanego już tyle razy „fun factor” wzrosła w tym zestawieniu jeszcze bardziej. Nie ma na rynku zbyt wielu kolumn w cenie poniżej 10 tysięcy złotych, które są tak uniwersalne. Direkty są łatwe do napędzenia, mogą więc grać z SET-em na 300B, a jeśli nie przekraczamy średniego poziomu głośności, to nawet i z 3-watowym OTL-em. Preferujecie tranzystor? Nie ma sprawy, z nim także zagrają świetnie. To energetycznie, otwarcie, czysto grające kolumny, które może nie są najlepsze w żadnym pojedynczym aspekcie brzmienia, które audiofile uwielbiają oceniać, za to wszystkie je składają w całość, która po prostu daje ogromną radość ze słuchania muzyki. Podłączcie je do wyrafinowanego SET-a i dostaniecie subtelną, nasyconą, barwną prezentację, która najlepiej sprawdzi się w muzyce akustycznej, ale i z rockiem, czy elektrycznym bluesem sobie bez problemu poradzi. Wolicie raczej mocniejsze, szybsze, elektryczne/elektroniczne rytmy? Zestawcie je z mocniejszą lampą, albo z tranzystorem, a tzw. „fun factor” podskoczy wybitnie. Będziecie się doskonale bawić przy każdej muzyce, a o jeśli przyjdzie Wam ochota, rozkręcicie z tymi kolumnami niezłą imprezę. Podsumowanie Heco Direkt to kolumny, które może i wyglądają nieco vintage’owo, ale nie mają nic wspólnego z kolumnami sprzed kilkudziesięciu lat, które skupiały się na średnicy mniej dbając o skraje pasma. Tu duży woofer zapewnia ten mocny, swobodny, czasem nawet fizycznie odczuwalny bas, którego małe przetworniki zapewnić nie potrafią. Nie ma też żadnych powodów by narzekać na górę pasma. Jasne, że znajdzie się trochę kolumn, które wysokie tony dostarczą w bardziej wyrafinowany sposób, tyle że przyjdzie Wam wydać na to znacznie więcej pieniędzy, albo zaakceptować kompromisy w zakresie innych cech brzmienia. Heco stworzyło kolumny, które nie mają oczywistych słabych stron – grają równo, gładko, energetycznym, pewnie prowadzonym, dużym dźwiękiem, skupiając się zawsze na zawartości muzycznej nagrania. Dzięki takiemu podejściu tych nieco słabszych od strony technicznej nadal słucha się z przyjemnością, a te świetnie zrealizowane tak właśnie brzmią. Nie są to najlepsze kolumny na świecie, choć podejrzewam, że dla wielu osób poszukujących kolumn do 10, a może i 15 tysięcy mogą się okazać najlepszym możliwym wyborem. Ja im się nie będę dziwić ani trochę. Nie wierzcie mi Państwo na słowo – po prostu posłuchajcie tych kolumn, naprawdę warto! Heco Direkt to mniejszy z dwóch modeli serii wysokoskutecznych kolumn serii Direkt. To konstrukcja dwudrożna w obudowie z podwójnym bas-refleksem skierowanym w dół. Dizajn można określić mianem nieco vintage’owego – to bowiem kolumny o szerokim froncie i niewielkiej głębokości, dodatkowo oparte na trzech metalowych nóżkach. Dwie z przodu są rozchylone na boki, trzecia podpiera kolumnę z tyłu i jest wysunięta poza obrys obudowy zwiększając w ten sposób znacząco stabilność konstrukcji. Owa tylna nóżka jest także nieco krótsza co sprawia, że cały głośnik jest lekko pochylony do tyłu. Na dole pracuje spory, 275 mm woofer z membraną wykonaną ze specjalnego papieru, dla którego producent stosuje własną nazwę „kraft” (co w języku niemieckim oznacza „siłę”), z odlewanym, aluminiowym koszem i gumowym zawieszeniem. Na górze pracuje 28 mm miękka, jedwabna kopułka z silnym magnesem. Umieszczono ją w niewielkim, aluminiowym falowodzie. Oryginalną obudowę wykonano z kilku warstw MDF-u. Nie dość, że jej wymiary są dość specyficzne – mówię o sporej szerokości wynoszącej 440 mm przy głębokości samej obudowy rzędu jedynie 200 mm – to dodatkowo producent zaokrąglił wszystkie rogi, co zdecydowanie dodaje tej konstrukcji uroku. Dorzućmy do tego wykończenie białym lub czarnym półmatowym lakierem i wspominane już pionowe szare paski i dostajemy naprawdę ciekawy dizajn, który będzie przyciągał wzrok. Skuteczność na poziomie 95 dB przy przyjaznym przebiegu impedancji sprawia, że niemieckie kolumny spisują się równie dobrze już z 8 W SET-em na lampie 300B, ale znakomite efekty brzmieniowe osiąga się również z mocnym tranzystorem. Dane techniczne (wg producenta)
Skuteczność: ok. 95 dB Dystrybucja w Polsce: |
- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa - Końcówka mocy Modwright KWA100SE - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100 - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11 - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator |
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM) - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC - Kolumny: Bastanis Matterhorn - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr - Słuchawki: Audeze LCD3 - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako - Przewód głośnikowy - LessLoss Anchorwave - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3 |
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R) - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity