pl | en

REPORTAŻ

 

BEST OF AUDIO VIDEO SHOW 2015

The Beatles
Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band

Miejsce: Radisson Blu Sobieski, sala Wilanów II
Czas: 7.11.2015
Organizator: VOICE

voice.com.pl
www.audioshow.pl

POLSKA


o był naprawdę dobry zespół” – wypowiedziane relatywnie niedawno słowa George’a Martina, postaci nie tyle legendarnej, co już pomnikowej, mogą w odniesieniu Beatlesów dziwić. Mówimy przecież o grupie, która przez siedem lat wspólnego nagrywania albumów studyjnych całkowicie zmieniła nie tylko całą branżę muzyczną, ale i – mówiąc górnolotnie – świat. Czytając dowolną biografię Czwórki z Liverpoolu człowiek non-stop łapie się za głowę, nie dowierzając, że ci artyści wpadli na tak wiele rewolucyjnych koncepcji, realizując je w sposób wybitny. Z naszego punktu widzenia nie są to już rzeczy budzące zachwyt; wystarczy jednak znać trochę lata 60. I klimat kulturalny, jaki wtedy panował w Zjednoczonym Królestwie i USA, by wiedzieć, że beatlesowskie rozwiązania wyprzedzały swój czas o kilkanaście-kilkadziesiąt lat.

Formacja dowodzona przez tandem Lennon-McCartney odpowiedzialna jest za wydanie 12 (w Europie i nie licząc Magical Mystery Tour) albumów, z których jeden od dnia premiery, która miała miejsce 1 czerwca 1967 roku, cieszy się niezwykłą popularnością i jest wymieniany jako jeden z najlepszych lub po prostu najlepszy album w historii rocka. Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band, przez niektórych ludzi, szczególnie tych wychowanych na radiu, błędnie tytułowany Klubem Samotnych Serc Sierżanta Pieprza bądź po prostu Sierżantem Pieprzem to dzieło o epokowym znaczeniu, którego doniosłości nie można przecenić.

O jego klasie świadczą nie tylko suche statystyki, takie jak 1. pozycja na brytyjskiej liście „Pop Albums” z 1967 roku bądź 1. miejsce w rankingu „500 najlepszych albumów wszechczasów” magazynu „Rolling Stone”, lecz również wszystkie nawiązania artystów – czy to muzyczne, czy wspomnieniowe – do jego treści i wpływu, jaki wywarł na świat rocka. Ludzie przez lata odkrywali (i wciąż odkrywają) nieprawdopodobną złożoność Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band na wielu poziomach.

Przywołany przeze mnie na samym początku tekstu cytat jest fragmentem historii, którą Piotr Metz – dziennikarz Radiowej Trójki i Radia Kraków – opowiedział ludziom, zebranym 7 listopada tego roku o godzinie 17:00 w sali Wilanów II hotelu Radisson Blu Sobieski podczas wystawy Audio Video Show 2015. AVS to największa tego typu impreza w Polsce i druga w Europie, od lat jednocząca na dwa (od tego roku znowu na trzy) dni audiofilów, melomanów i zwykłych zwiedzających, którzy odwiedzają ją celu, aby zapoznać się z szerokim spektrum sprzętu audio.

Prezentacje systemów high-endowych oraz hi-fi, chociaż występują jako główna treść wystawy, nie są jedynymi atrakcjami, które czekają na odwiedzających. Bardzo ważne – i to od kilku lat – miejsce zajmują różnego rodzaju prelekcje. Ich tematyka, chociaż krąży w naturalny sposób wokół muzyki i sprzętu, jest bardzo różnorodna. Wystarczy powiedzieć, że w tym roku na Audio Video Show ludzie mieli okazję m.in. nauczyć się ustawiania gramofonu od uznanego eksperta, Wally’ego Malewicza, spotkać Kena Ishiwatę – założyciela firmy Marantz czy porównać różne wersje tłoczeń tych samych płyt – w ramach 100. spotkania Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego organizowanego przez „High Fidelity”.

Prawdziwą bombę przygotowała jednak firma Voice – pochodzący z Cieszyna dystrybutor takich marek, jak Chord Electronics, Cabasse i Pro-Ject. We współpracy z Piotrem Metzem i Tomaszem Zeliszewskim, perkusistą Budki Suflera i pozytywnie „trzepniętym” audiofilem, Voice zaproponował nam odsłuch pierwszej kopii taśmy-matki przywołanego przeze mnie albumu Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band.

Kopia ta, jeżeli wierzyć słowom Piotra Metza, który poprowadził spotkanie, pochodzi z wytwórni Jugoton, która wydawała płyty na terenie dawnej Jugosławii. Dawniej bowiem wyglądało to tak, że z taśmy-matki przygotowywano kilka kopii, które wysyłane były do lokalnych wytwórni płytowych. Kopii tych powstało bardzo mało, a dzięki temu, że były one pierwsze, jakość oferowanego przez nie dźwięku jest bardzo zbliżona do doznań zapewnianych przez oryginał. To, oczywiście, nie jest to samo, jednak taśmy-matki odsłuchać się obecnie praktycznie nie da – to jedno z najważniejszych dóbr narodowych Wyspiarzy i traktowane jest z należytym szacunkiem. Dla zwykłych śmiertelników pozostają więc „tylko” rzadkie możliwości obcowania z kopią. A właścicielem jednej z nich jest Tomasz Zeliszewski.

ILE TO KOSZTUJE?

Tomasz Zeliszewski nabył odsłuchiwaną przez nas kopię Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band, nikt jednak nie wie jakie pieniądze weszły w grę; nie mówi tego sam zainteresowany, pytania o to elegancko zbija Metz. Myślę, że kwota, o której mówimy jest trudna do oszacowania. W końcu Piotr Metz to największy chyba w tej części świata miłośnik Beatlesów. Co więcej, jest to człowiek, który – jestem o tym przekonany – rozważyłby wzięcie sporego kredytu, gdyby rzeczona taśma była w jego zasięgu. Tego jednak nie zrobił, zamiast tego zadowalając się namówieniem bardzo zamożnego muzyka, by ten cenny obiekt pożądania nabył. To wszystko są oczywiście moje bardzo luźne domysły, a ile naprawdę pieniędzy przeszło podczas transakcji z rąk do rąk – to wie tylko garstka osób.

Zanim jednak przejdę do opisu wrażeń z odsłuchu (już nie mogę się tego doczekać), muszę pokrótce przybliżyć wszystkim system, dzięki któremu miałem możliwość zapoznania się Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band w tak fantastycznej formie. W jego skład weszły kolumny głośnikowe Cabasse Pacific 3 napędzone przez elektronikę Chorda, zaś za źródło posłużył magnetofon Studer A807.

Jak to zagrało? Jakie wrażenia wyniosłem po przesłuchaniu od początku do końca pierwszej kopii taśmy-matki (a nie, jak twierdziło w swoich relacjach popularne medium związane z gadżetami i nowymi technologiami, taśmy-matki) jednego z najważniejszych i najlepszych albumów w historii muzyki? Cóż – zagrało to po prostu wybitnie. WY-BI-TNIE. Metz zaraz przed odpaleniem Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band wyraźnie zaznaczył, że to zupełnie nowe, na poły religijne doznanie, które całkowicie zmieni nasz sposób postrzegania krążka, którego wszyscy przecież słuchaliśmy wiele razy (jeżeli jesteśmy fanami klasycznego rocka). W jego stwierdzeniu nie było cienia przesady; można pokusić się nawet o stwierdzenie, że Piotr specjalnie ujął to eufemistycznie, by nadmiernie nie rozpalać wyobraźni słuchaczy.

Dźwięk albumu zagranego z takiego nośnika i przez źródło takiej klasy miażdży na tak wielu poziomach i w tak nieprawdopodobny sposób, że trudno to opisać – najlepiej zaś przeżyć coś takiego samemu. Zachwycało wszystko – od kosmicznej przestrzeni, przez fantastyczną separację instrumentów, po ogromną liczbę detali, które w niesamowity sposób urozmaicają i umuzykalniają przekaz. Zniewalała również dynamika, której do wydarzenia na żywo nie brakowało już tak bardzo dużo.

Gdy Lennon śpiewał kanoniczny numer Lucy in the Sky with Diamonds, czuć było jego ekscytację, maestrię, geniusz, zaś gdy Paul McCartney rysował przed nami sielskie obrazy starzenia się z ukochaną osobą (kawałek When I’m Sixty-Four), „łykało” się z przyjemnością trudną do opisania czy porównania do czegokolwiek innego (tak, tak, słyszałem coś tam o seksie czy miłości). Po raz pierwszy miałem też okazję usłyszeć w tak jednoznaczny sposób jak różnymi wokalistami są John i Paul. Oczywiście dobrze zdaję sobie sprawę, że śpiewali oni w odmienny od siebie sposób; jednak dopiero teraz wiem, jak bardzo.

Całościowy, superkoherentny przekaz angażował w tak niebywały sposób, w jaki nie zaangażował mnie odsłuch żadnej innej płyty na żadnym innym systemie. To naprawdę było mistyczne przeżycie, a świadectwem tego niech będzie zachowanie ludzi, którzy byli obecni wtedy w sali Wilanów II – chociaż większość z nich musiała stać (krzeseł była niestety ograniczona ilość), to nikt nie śmiał nic powiedzieć czy nawet drgnąć. Wszyscy, karnie jak wojsko, stali w bezruchu i w milczeniu wchłaniali emocje płynące z kolumn.

W psychologii mówi się czasami o tzw. „punktach granicznych”, czyli wydarzeniach w naszym życiu, które w istotny sposób wpływają na nasze postrzeganie rzeczywistości i – w konsekwencji – zachowanie. Odsłuch jugosłowiańskiej kopii taśmy-matki Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band był właśnie tego typu przeżyciem, które na zawsze pozostanie w mojej pamięci.

W tym momencie najwygodniej i najprościej byłoby mi się po prostu załamać – wiem już bowiem, że wszystkie odsłuchy albumów Beatlesów (których wielbię i bezgranicznie kocham) będą od tej pory ułomne, kalekie. Niezależnie ile pieniędzy wpakuję w system, jak dobre tłoczenia winyli czy srebrnych krążków sobie nabędę – nigdy nie osiągnę podobnej jakości, jak z tą właśnie kopią. Ale… Zamiast się jednak poddawać, będę próbował. Bo życie spędzone na zbliżaniu się do doskonałości to piękne życie.

AVS 2015 OKIEM CZYTELNIKA

Julian

Chciałbym podrzucić kilka zdań o wrażeniach ogólnych z wystawy, która rozrasta się już tak bardzo że trudno ją ogarnąć. Nie sposób odwiedzić wszystkich wystawców, a jeśli nawet się próbuje to na koniec dnia już się nie pamięta co się słyszało rano. Może to kwestia wieku, ale nie sądzę. W związku z tym w tym roku z premedytacją pominąłem część pokoi, moja percepcja ma jednak swoje granice. Dawniej robiłem notatki, w tym roku przeszedłem na zdjęcia - pstrykałem fotki tam gdzie dźwięk mnie zaintrygował lub zrobił wrażenie.


Największe pozytywne zaskoczenie: pokój RCM. Czemu zaskoczenie? bo wcześniej nigdy nie mogłem zrozumieć peanów na cześć zestawów prezentowanych przez Rogera Adamka (dla mnie grało tam zawsze inaczej niż lubię i przypisywałem to preferencjom dźwiękowym szefa RCM-u). A w tym roku czapki z głów - jak dla mnie dźwięk wystawy! To również kosmicznie drogi zestaw, ale z pewnością kilkakrotnie tańszy niż ten z Living Voice Vox Olympianami, a rozłożył go na łopatki.

Warto też podkreślić fantastyczny trend widoczny z wystawy na wystawę coraz bardziej - ilość i JAKOŚĆ polskich produktów! Moim zdaniem jeden z najlepszych dźwięków wystawy prezentowany był przez niewiarygodny gramofon i elektronikę Pana Janusza Sikory z Lublina w towarzystwie polskich kolumn Akkus Red Wine. Również z Lublina przyjechały fantastycznie grające tuby firmy hORNS. Rewelacja. Warto też wymienić przepiękny gramofon i przedwzmacniacz gramofonowy Zontek. Niesamowite wrażenie robił zestaw okablowany przez Pana Sułka - to największa dysproporcja wystawy między malutkim body, a WIELKIM dźwiękiem! Przyznaję że testowałem w domu kable Pana Sułka i miałem mieszane uczucia (głównie wywołane ich ceną), ale w tej aplikacji której użyto na wystawie - po prostu SUPER!


Odrobinę mieszane uczucia wzbudził we mnie odsłuch nowych omnipolarnych kolumn Zeta Zero. Dla wyjaśnienia - jestem zdeklarowanym fanem tradycyjnych kolumn Zeta Zero, zwłaszcza największych Venus Edtion, ale odsłuch nowych Orbitali360 pozostawił pewien niedosyt. Oczywiście kolumny są absolutnie przepięknie zaprojektowane i wykonane, i rzeczywiście wszędzie dookoła grają tak samo, tyle że niegdzie nie grają idealnie. Z parą tych kolumn nie sposób znaleźć sweet-spotu, nie ma miejsca w którym słychać dobrze ułożoną scenę i stereofonię. Jak mi powiedział sam konstruktor - to kolumny dla ludzi aktywnych, którzy chcą być w ruchu kiedy słuchają muzyki. Czyli fantastyczne kolumny żeby napędzić domową imprezę, tylko że chyba nie za te pieniądze? Ja w każdym razie - jak budżet pozwoli - wybieram Venusy.

Nie można tu nie wspomnieć o jednym z filarów polskiego high-endu czyli Ancient Audio. U pana Jaromira w poprzednich latach podobało mi się różnie - raz bardziej raz mniej. W tym roku było bardzo dobrze. Dźwięk był oparty o Lektora Air oraz tzw. Digital Speaker Procesor. To ostatnie to bardzo ciekawe urządzenie, ewidentnie wpływające na dźwięk, choć nie zawsze pozytywnie. Można się było o tym przekonać słuchając przygotowanego setu utworów na stanowisku z tabletem, procesorem i słuchawkami - nawet na tej wąskiej dostępnej próbce muzyki było słychać, że nie zawsze procesor poprawia dźwięk. W kilku przypadkach miałem wrażenie, że z wyłączonym procesorem w pierwszej chwili muzyka brzmi mniej efektownie, ale po paru minutach robiło się bardziej naturalnie. Definitywnie do przetestowania w domu na własnym systemie.


Widać też, że szpulowce wracają do łask – począwszy od prezentacji Piotra Metza i taśmy Beatlesów, przez pięknie i stylowo wyglądające stanowisko Grobel Audio (gdzie ze szpulowca leciała składanka zrzucona z CD:)), po kapitalny pomysł dwóch vintage'owych pokoi NOMOSA (tam z kolei wielkie monitory OX i szpula AKAI 747 naprawdę dawały radę).

I ostatni wątek - kącik z płytami: SUPER! Wróciłem do domu z plecakiem pełnym winyli. Było trochę oszołomstwa cenowego, ale jak ktoś wie co dobre to można było zrobić świetne zakupy za rozsądne pieniądze.