pl | en

Kolumny głośnikowe

 

Lawrence Audio
VIOLIN

Producent: Lawrence Audio Co., Ltd.
Cena (w czasie testu): 7500 USD/para

Kontakt: No. 77, Sec. 3 | Chenggong Rd.
Neihu District | Taipei, Taiwan

snlawren@ms79.hinet.net

www.lawrenceaudio.com

MADE IN TAIWAN

Do testu dostarczyła firma: Franc Audio Accessories


produktami firmy Lawrence Audio po raz pierwszy zetknąłem się przy okazji swojej pierwszej wyprawy na wystawę High-End w Monachium w 2013 roku. Wystawa, jak to wystawa, nadzwyczajnym miejscem do słuchania nie jest. A jednak trafiło się wówczas kilka pokoi, w których spędziłem sporo czasu właśnie z racji dźwięków wydobywających się z prezentowanych systemów. O jednym z nich, zestawionym przez japońską legendę, firmę Kondo, pisałem już kilkukrotnie.
Inny system, który był dla mnie całkowitym zaskoczeniem, oparto o kolumny, wówczas zupełnie mi nieznanej firmy z Tajwanu, Lawrence Audio. Kolumny po pierwsze przyciągały wzrok – duże podłogówki, które wówczas grały od razu skojarzyły mi się z kontrabasem (choć powinny z wiolonczelą, jak się dowiedziałem kilka chwil później). I wielkość się zgadzała, i kształt. Nie wszystkie głośniki tej tajwańskiej marki mają kształt i nazwy instrumentów, ale cztery modele: Mandolin, Violin, Cello i Double Bass i owszem. Pozostałe nawet jeśli ich nazwy nie wywodzą się od instrumentów kształty mają i tak dość odmienne od klasycznych prostopadłościanów.

Wracając do mojego pierwszego spotkania – wygląd to jedno, ale kolumny (Cello, gwoli ścisłości) przekonały mnie do siebie od pierwszej chwili niezwykłą wręcz przestrzennością i otwartością brzmienia. W przypadku tych kolumn, nawet w warunkach wystawowych, z pełnym przekonaniem mogłem używać kolokwializmu, mówiąc o „hektarach” przestrzeni. Dwie wstęgi robiły kawał dobrej roboty. Zaznaczę jednakże od razu, że pierwsze wrażenie otwierało dopiero listę pozytywów – mocne, zwarte (w warunkach wystawowych!), spójne i czyste brzmienie to kolejne, które od razu przyszły mi do głowy. O ile pamiętam to osoby z Lawrence'a, gdy akurat pojawiłem się w pokoju, grały głównie muzykę klasyczną, co przyjąłem jako rzecz najoczywistszą pod słońcem, bo w końcu jaka muzyka miałaby płynąć z kolumn o kształcie wiolonczeli? Grało to na tyle dobrze, że trafiło obok Kondo na moją krótką listę pokoi, do których chętnie wracałem kilka razy.

Problem z Lawrence Audio i ich kolumnami był w zasadzie tylko jeden – to firma z Tajwanu bez polskiego dystrybutora. Szanse na posłuchania tych kolumn u siebie, na ich zrecenzowanie wynosiły więc, praktycznie rzecz biorąc, zero. O ile wysłanie, powiedzmy, DAC-a z tak odległej części świata do testu jest względnie bezproblemowe, o tyle wysyłka pary kolumn ważących 27 kg/szt. (w przypadku Violin) jest bardzo kosztowna, więc raczej nie do przeprowadzenia.
Minął rok i niestety nie pojawiły się żadne informacje o polskim dystrybutorze, a co gorsza jakoś nie mogłem znaleźć Lawrence Audio na liście wystawców High-Endu. Na miejscu okazało się, że jednak są, tyle że zamiast w jednym z pokoi na górze hal wystawowych, są w boxie zbudowanym w głównej hali. To oczywiście oznaczało znacznie gorsze warunki akustyczne a co za tym idzie również i nie tak dobrą prezentację. Ważne, że byli i znowu mogłem „rzucić uchem”.

Jakoś zaraz po wystawie pojawiła się pewna nadzieja. Jak się okazało, Paweł Skulimowski z Franc Audio Accessories nawiązał z tajwańską firmą współpracę. Obie firmy mają wspólnego niemieckiego dystrybutora i stąd chyba pojawił się ten temat. Ludziom z Lawrence Audio spodobały się dyski Franca i zamówili pewną ilość do swoich kolumn. Panu Pawłowi natomiast spodobały się ich kolumny – dzięki bliskiej współpracy z niemieckim dystrybutorem udało mu się kupić dwie pary: podstawkowe Violin oraz podłogowe Cello. A skoro już dwie pary tych kolumn były w Polsce u osoby, która znam, to pozostało mi tylko „popracować” nad panem Pawłem, by użyczył on choć jednej z nich do posłuchania i ewentualnego testu. Jak się łatwo domyślić (skoro to państwo czytacie) - udało się. Po odbiór Violin wybrałem się do pana Pawła, do Elbląga, dzięki czemu miałem okazję rzucić uchem także na Cello, utwierdzając się w przekonaniu, że to bardzo ciekawe kolumny wysokiej klasy. Z przyjemnością pożyczyłbym je do testu, tyle że jedna sztuka waży (netto!) 40 kg i jest wielka jak szafa, nawet bez opakowania. Stanęło więc na podstawkowych Violinach – te ważą (same kolumny znaczy) już „tylko” po 20 kg sztuka (plus 7 kg podstawka), więc i mój samochód i mój biedny kręgosłup były to w stanie znieść.

Swoją drogą to pierwszy przypadek (jeśli o mnie chodzi), gdy produkt do recenzji dostałem nie od producenta, nie od dystrybutora, ale od prywatnego posiadacza (nawet jeśli pan Paweł jest osobą z branży, to jednak kolumny pożyczył mi prywatnie). Myślę, że to wcale nie jest taki zły pomysł do ewentualnego wykorzystania również w przyszłości. Fajnych rzeczy robi się obecnie na świecie tak wiele, że nie ma szans, żeby wszystkie z nich trafiły oficjalnie na polski rynek. Nie wszystkie także producenci są w stanie wysłać do Polski do testu, choćby z powodu kosmicznych kosztów takiej operacji. Ale przecież wiele osób prywatnie sprowadza sobie ciekawe urządzenia, o których warto napisać nawet jeśli nie można ich kupić u nas w kraju. Jeśli jest szansa podzielić się taki odkryciami z innymi, to czemu nie?

Płyty użyte do odsłuchu (wybór)

  • Pavarotti, The 50 greatest tracks, Decca 478 5944, CD/FLAC
  • Puccini, La Boheme, Decca B001C4Q7IM, CD/FLAC.
  • Beethoven, Symphonie No. 9, Deutsche Grammophon DG 445 503-2, CD/FLAC.
  • Joseph Haydn, Les sept dernieres paroles de notre Rédempteur sur la Croix, Le Concert des Nations, Jordi Savall, Astree B00004R7PQ, CD/FLAC.
  • Georges Bizet, Carmen, RCA Red Seal 74321 39495 2, CD/FLAC.
  • Arne Domnerus, Antiphone blues, Proprius PRCD 7744, CD/FLAC.
  • Patricia Barber, Companion, Blue Note/Premonition 7243 5 22963 2 3, CD/FLAC.
  • Kermit Ruffins, Livin' a Treme life, Basin Street B001T46TVU, CD/FLAC.
  • Louis Armstrong&Duke Ellington, Louis Armstrong&Duke Ellington. The Complete Session, “Deluxe Edition”, Roulette Jazz 24547 2 (i 3), CD/FLAC.
  • Wycliff Gordon, Dreams of New Orleans, Chesky B0090PX4U4, CD/FLAC.
  • TREME. Season 1, HBO 0602527508450, CD/FLAC.
  • Lee Ritenour, Rhythm sessions, Concord Records CRE 33709-02, CD/FLAC.
  • Dire Straits, Love Over Gold, Mercury Records 1996, 800088-2, CD/FLAC.
  • Pink Floyd, Wish you were here, EMI/EMI Records Japan TOCP-53808, CD/FLAC.
  • Iza Zając, Piosenki dla Armstronga, Polskie Radio PRCD238, CD/FLAC.
  • Al di Meola, John McLaughlin, Paco de Lucia, Friday night in San Francisco, Philips 800 047-2, CD/FLAC.
  • Isao Suzuki, Blow up, Three Blind Mice B000682FAE, CD/FLAC.
  • Eva Cassidy, Eva by Heart, Blix Street 410047, CD.
  • Leszek Możdżer, Piano, ARMS 1427-001-2 , CD/FLAC.
Japońskie wersje płyt dostępne na

W przypadku testowanych kolumn używając słowa „podstawkowe” (czy pochodnych) powinienem je chyba za każdym razem ubierać w cudzysłów. Tak, stawia się je na podstawkach (a nawet się z nimi skręca się), ale te „maluchy” i bez podstawek są większe niż niejedna podłogówka. Ponad 80 cm wzrostu, 40 cm głębokości i 26 cm szerokości – nie wiem jak Państwo, ale ja po podaniu przez kogoś tych wymiarów miałbym przed oczami (może) nie za dużą podłogówkę, ale na pewno nie monitory. Dedykowane standy mają kolejne 42 cm wysokości, więc razem z nimi Violiny były wyższe od moich wielkich Matterhornów.
To kolumny dwudrożne – na górze spora, 13 cm wstęga Aurum Cantus, poniżej 20 cm głośnik nisko-średniotonowy z membraną z włókna węglowego. Obudowa jest wentylowana bas-refleksem skierowanym do dołu – dedykowany stand umożliwia oczywiście takie właśnie rozwiązanie, które na dobra sprawę uniemożliwia użycie innych podstawek. By jeszcze lepiej zwizualizować, co słuchacz ma przed oczami dodam, że owa wstęga umieszczona jest w gryfie „skrzypiec” (Violin to skrzypce), woofer natomiast już w samym „body”. Kolumny są stosunkowo łatwe do napędzenia – nie dość, że deklarowana skuteczność wynosi 90 dB, to na dodatek wg producenta impedancja tych 8-omowych kolumn nie spada poniżej 6,4 Ω. Z moim zestawem Modwrighta Lawrence’y tworzyły zgrany system.

Przejdźmy jednak do najciekawszej części. Oczekując, że i u siebie usłyszę ową nadzwyczajną przestrzenność dźwięku słuchanie zacząłem od Siedmiu ostatnich słów Chrystusa na krzyżu... pod Savallem. Pisałem o tym wydawnictwie już wiele razy – zrealizowano je w wielkim kościele, jest znakomite od strony technicznej, a wykonanie zapiera dech w piersiach. Violiny nie zawiodły mnie oddając wielkość wnętrza, w którym dokonano nagrania, pokazując pogłos charakterystyczny dla kościołów, stwarzając wrażenie, że oto przede mną otworzyła się owa ogromna przestrzeń, w której rozgrywają się piękne i dramatyczne wydarzenia. Pomimo swych rozmiarów Lawrence’y zachowywały się jak przystało na kolumny podstawkowe – od pierwszego dźwięku znikały z pokoju pozostawiając mnie sam na sam z wydarzeniami zarejestrowanymi na taśmie.
By właściwie oddać klimat tej płyty kolumny muszą znakomicie reprodukować ludzki głos. Bez naturalnego brzmienia tegoż (czytającego po łacinie fragmenty Pisma) cały obłędny klimat płyty po prostu znika. Tu także tajwańskie kolumny spełniły pokładane w nich nadzieje, pięknie oddając barwę głosu i ukryte w nim emocje, wznosząc (po części) dzięki temu dramaturgię utworu na odpowiedni poziom.

Największym wyzwaniem dla, było nie było, niezbyt wielkich kolumn, było oddanie potęgi brzmienia. A jednak i z tym wyzwaniem poradziły sobie naprawdę dobrze. Pewnie, że duże podłogówki potrafią zejść niżej i przekazać więcej energii, ale poziom oferowany przez Violiny był absolutnie wystarczający, by w pełni rozkoszować się rozgrywającym się przed moimi oczami spektaklem, bez zwracania uwagi na niewielkie braki w zakresie wspomnianej potęgi brzmienia.

Po tak udanym odsłuchu jednej płyty nagranej w kościele musiałem sięgnąć po drugą – po Arne Domnerusa, którego saksofonowi towarzyszą wielkie, kościelne organy. Zwykle to dopiero spore podłogówki potrafią sprawić, że słuchając tego albumu czuję jaki malutki jestem w obliczu wielkości kościelnego wnętrza i potęgi organów. Nie twierdzę, że Violiny zagrały jak kolumny z 15-calowymi wooferami, ale po raz kolejny pokazały, że wielkość i kształt obudowy nie wynikają jedynie z widzimisię konstruktorów. Nie dość, że kolumny te i tym razem świetnie oddały wielkość kościoła, także fakt, że organy znajdują się ponad saksofonem, że są od niego zdecydowanie większe, potężniejsze, to jeszcze dały mi odczuć te niskie pomruki płynące z potężnych piszczałek. Nie potrafiły „przepompować” tyle powietrza co choćby moje Matterhorny, czy kolumny Ardento, ale i tak gdzieś tam głęboko w środku czułem delikatny masaż najniższych dźwięków. Pięknie pokazana została także barwa i faktura saksofonu ładnie „wyróżniona” na tle znacznie potężniejszych organów. Siedziałem sobie cichutko, bez ruchu chyba nawet, chłonąc to, tak pięknie uchwycone, wydarzenie muzyczne.

Kolejne koncertowe płyty potwierdzały to, co już doskonale wiedziałem – wstęga Lawrence’ów robiła swoje kreując dużą i przekonującą przestrzeń, w której precyzyjnie lokowała instrumenty i wokalistów mających namacalne, trójwymiarowe ciała. Przestrzeń między nimi wypełniała powietrzem dając wrażenie otwartości, swobody i realności prezentowanych wydarzeń. Choć znam osoby, które nie lubią metalowych przetworników wysokotonowych to myślę, że w tym wypadku nie mieliby podstaw do żadnych zastrzeżeń. Nie było tu mowy o żadnej ostrości brzmienia, „metalicznym” brzmieniu, czy o jakimkolwiek elemencie mogącym przeszkadzać w skupieniu się na muzyce. Właściwie to nazwałbym charakter góry pasma/górnej średnicy wręcz delikatnym i słodkim, w dobrym znaczeniu tych określeń. Naprawdę pięknie brzmiały np. skrzypce Hilary Hahn, a zwłaszcza ich górne rejestry – słodkie, barwne, momentami rzewne, a jednak nie tracące nic z naturalnej „świeżości” brzmienia. Blachy perkusji i inne instrumenty perkusyjne były nadzwyczaj dźwięczne, potrafiły wręcz świdrować w uszach nie przekraczając nigdy granicy, po której dźwięk staje się dla uszu nieprzyjemny.

Na płytach Patricii Barber, gdzie pojawia się często mnóstwo różnego rodzaju „przeszkadzajek” zarówno metalowych jak i drewnianych, słuchać było jak dobrze Violiny je różnicują i to zarówno w zakresie dynamiki, jak i barwy i faktury. Wstęga to także bardzo szybki przetwornik, stąd wszystkie impulsy (uderzenia np. pałeczek w blachy) miały odpowiednią natychmiastowość uderzenia, po której następowały długie, swobodne wybrzmienia. Połączone z dużym nasyceniem średnicy i wyższych rejestrów sprawiało to, że i dęciaki brzmiały świetnie. Zastosowana tu wstęga, choć grająca tak gładko, jest także bardzo szczegółowa i rozdzielcza. Przy dęciakach wszystkie te malutkie szczegóły, świetnie słyszalne, odgrywają kapitalną rolę. Oddech muzyka, pracujące wentyle, ruchy instrumentu w stosunku do mikrofonu, etc, etc. Tak dobra, precyzyjna prezentacja wszystkich elementów wsparta oddaniem dynamiki i barwności trąbek, puzonów, saksów, czy tub nie dawała mi spokojnie usiedzieć przy gorących nowoorleańskich rytmach. Piękne, wciągające granie!

Nie sposób nie wspomnieć na koniec o tym, jak dobrze wypadały tu również ludzkie głosy – ciepłe, soczyste, namacalne, seksowne – przykuwały mnie do fotela na długie godziny za sprawą intensywności wrażeń jakich dostarczały. Czy to ognista Carmen w wykonaniu wspaniałej Leontyny Price, czy sentymentalna Eva Cassidy, magiczna Kate Bush, czy nadzwyczaj zaangażowana w śpiewanie Etta James.
Każda z tych pań, jak i wiele innych, których słuchałem, uwodziła mnie swoim głosem, ekspresją i wrażeniem bliskiego kontaktu. A że jedną z najmocniejszych stron tych kolumn jest przestrzenność grania i umiejętność kreowania trójwymiarowych, namacalnych źródeł pozornych, więc na niemal każdej z tych płyt wokalistka z krwi i kości siedziała, bądź stała, niemal na wyciągnięcie ręki, a zespół przygrywał jej w tle, nieco schowany, ale także precyzyjnie nakreślony przez Violiny. Słowem wrażenie bliskiego, intymnego wręcz kontaktu z muzyką było pełne.
Mówiąc szczerze to spędziłem z tymi kolumnami znacznie więcej czasu niż zamierzałem, jako że właściwie każda sesja z nimi przeciągała się o „jeszcze tylko jedną” płytę. A potem okazywało się, że tych „ostatnich płyt” było za każdym razem kilka, a gdy kończyłem za oknem panowała już głęboka, czarna noc. No, ale w końcu o tej porze zwykle najlepiej się słucha.

Podsumowanie

Lawrence Audio Violin to nie tylko oryginalny wygląd. Pięknie wykonane i wykończone kolumny (jeśli zauważycie państwo na zdjęciach jakieś niedoskonałości to proszę pamiętać, że to egzemplarze demo, a nie nowe sztuki prosto z fabryki, czy od dystrybutora) wyglądają nadzwyczajnie, a gdy tylko się ich posłucha okazuje się, że taka forma przekłada się na świetne brzmienie. Podobnie jak inne kolumny tej marki, które miałem okazję słyszeć, także i te podstawkowce zachwycają w pierwszej kolejności ogromną przestrzenią jaką kreują, same znikając z pokoju całkowicie. Są wystarczająco duże by zaoferować pełny dźwięk, z bardzo solidną (jak na ten typ kolumn) podstawą basową. Grają ze swobodą właściwie każdą muzykę z rockiem, czy dużą klasyką włącznie. Bas-refleks skierowany do dołu wspomaga reprodukcję dolnej części pasma, robi to jednakże bez owego nieszczęsnego buczenia, które nieraz potrafi strasznie mnie irytować przy obudowach z b-r. Słodka, dźwięczna, otwarta i detaliczna góra w połączeniu z pełną, kolorową, nasyconą i gładką średnicą oraz solidnym, szybkim, zwartym, dobrze różnicowanym basem tworzą spójną całość. Całość, która potrafi wciągnąć, zassać słuchacza szczególnie w przypadku dobrze zrealizowanych nagrań „live”, które brzmią nadzwyczaj realnie.

Dystrybutora w Polsce na dziś nie ma, ale w końcu świat jest dziś znacznie mniejszy niż kiedyś, więc osoby poważnie zainteresowane na pewno sobie poradzą. A naprawdę warto się z tymi głośnikami zapoznać. Kolumny te grały w czasie Audio Show, więc część z Państwa być może miała okazję ich posłuchać. Zwrócę tylko uwagę, że obaj z panem Pawłem, który słuchał Violinów u siebie i również u mnie, zgodziliśmy się, że nie brzmiały one w Sobieskim najlepiej. Dlaczego? Pewnie z różnych powodów – nazwijmy je ogólnie „dolegliwościami wystawowymi”. Bez dwóch zdań warto ich posłuchać dobrze zestawionych w dobrym systemie – nie sposób ich wówczas nie docenić.

Lawrence Audio Violin to największy model kolumn podstawkowych tego tajwańskiego producenta. To duża konstrukcja dwudrożna sprzedawana wraz z dedykowanym standami. Ten „monitor” bez podstawki ma 80 cm wzrostu, a postawiony na niej już ponad 120 cm. Wraz z podstawką Violin waży prawie 27 kg (sztuka)!
Model ten, podobnie jak i kilka innych w ofercie tej manufaktury, kształtem przypomina instrument. Nazwa wskazywałaby co prawda na skrzypce, ale jak słusznie zauważył jeden ze znajomych, bliżej mu raczej do mandoliny. Mamy duże, głębokie body i gryf.
W tym pierwszym siedzi 200 mm woofer z „kanapkową” membraną z dwóch rodzajów włókien węglowych, z 50 mm cewką nawiniętą płaskim drutem miedzianym, oraz z 120 mm magnesem. W „gryfie” natomiast osadzono drugi przetwornik – 130 mm wstęgę aluminiową. Mamy więc do czynienia z konstrukcją dwudrożną z podziałem pasma przy 2200 Hz.

Obudowę wykonano z MDF-u. Jest ona wentylowana bas-refleksem skierowanym do dołu. Producent dołącza firmowe standy, które umożliwiają swobodną pracę owego bas-refleksu (zastosowanie innych jest więc raczej niemożliwe). Standy, także wykonane z MDF-u, barwionego na czarno, dostarczane są w postaci kilku elementów, które należy własnoręcznie skręcić ze sobą, oraz z kolumną. Od dołu wkręca się regulowane, solidne kolce. Również front kolumny, płyta w której montowane są przetworniki, jest barwiona na czarno. Obudowę właściwą można zamówić z jednym z dwóch kolorów: Cherry bądź Rosewood. Na tylnej ściance znajduje się para świetnych gniazd głośnikowych Furutecha. Kolumna jest stosunkowo łatwa do napędzenia – Producent podaje skuteczność na poziomie 90 dB, przy impedancji nie spadającej poniżej 6,4 Ω.


Dane techniczne (wg producenta)

Konstrukcja: dwudrożna, wentylowana od spodu
Pasmo przenoszenia: 35-28 000 Hz (±3 dB)
Skuteczność: 88 dB
Impedancja: 8 Ω (minimum 6,4 Ω)
Rekomendowana moc wzmacniacza: 30-150 W
Przetwornik wysokotonowy: wstęga aluminiowa (130 mm × 8,5 mm × 0,01 mm)
Przetwornik nisko-średniotonowy: 1 × 200 mm (8″)
Częstotliwość podziału: 2200 Hz
Okleina: Cherry, Rosewood
Wymiary kolumn (W x S x G): 810 mm × 260 mm × 400 mm
Waga kolumn: 19,5 kg /szt.
Wymiary standów (W x S x G): 420 mm × 350 mm × 430 mm
Waga standów: 7 kg /szt.


  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl

System odniesienia

- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta
- Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa
- Końcówka mocy Modwright KWA100SE
- Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100
- Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11
- Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM)
- Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC
- Kolumny: Bastanis Matterhorn
- Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr
- Słuchawki: Audeze LCD3
- Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako
- Przewód głośnikowy -
LessLoss Anchorwave
- Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence
- Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
- Stolik: Rogoż Audio 4SB2N
- Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot