pl | en

Wywiad

 

Jochen Räke

Firma: Transrotor
Stanowisko: właściciel

Kontakt:
Räke Hifi/Vertrieb GmbH Irlenfelder Weg 43 | D-51467
Bergisch Gladbach Deutschland
tel.: +49 (0) 2202/31046 | +49 (0) 2202/36844
e-mail: transrotorhifi@t-online.de

Strona internetowa producenta: www.transrotor.de

Kraj pochodzenia: Niemcy


Jochenem Räke, założycielem i właścicielem firmy Transrotor spotykam się wczesnym rankiem w sobotę, w Krakowie. Niepowtarzalny widok na Wawel, zamek królów Polski z okien, stojącego po drugiej stronie Wisły Hotelu Poleski, świetnie korespondował z niespiesznie, niemal leniwie płynącą opowieścią o początkach firmy, o pierwszych krokach w branży audio jej właściciela, a także o roli przeznaczenia w jego życiu. I nie tylko jego. Miałem jeszcze w oczach, dźwigającego pudła i elementy składowe gramofonu Artus FMD, Dirka Räke, a znowu siedzieliśmy naprzeciwko siebie (czytaj TUTAJ).
Dirk w Polsce bywa często, ale jego tata – to prywatnie, bo zawodowo szef – odwiedził nasz kraj po raz pierwszy. Od razu zapowiedział jednak, że musi szybko wrócić do Krakowa jako turysta. Tym razem była to wizyta zawodowa, gospodarska nawet, można powiedzieć. W krakowskim salonie Nautilus, firmowym salonie polskiego dystrybutora firmy Transrotor, miał otworzyć specjalną salę, poświęconą wyłącznie tej marce. Obowiązkom podołał, a ja miałem możliwość zadać mu kilka, dawno przeze mnie ułożonych pytań. Pomagał mi przy tym, obecny przy rozmowie Dirk Räke, co jakiś czas aktywnie włączający się do rozmowy. Ojciec i syn – oto historia ich firmy.


Wojciech Pacuła: Czy nadal słucha pan muzyki?
Jochen Räke: Tak. Zdarza mi się czasem nie słuchać nic przez tydzień, a potem przy okazji testowania czegoś siedzę i słucham przez całą noc, bywa, że i do czwartej nad ranem.

Popijając przy tym wino, czy tak na sucho? Dirk się już przekonał, że nasze odsłuchy na spotkaniach KTS nie byłyby takie same bez wina.
Czasem podczas odsłuchów lubię sączyć kieliszek czerwonego wina. Nie wyobrażam sobie jednak życia bez muzyki. Kiedy słucham czegoś ciekawego, cały świat jakby zatrzymuje się w miejscu.

Muzyki słucha pan tylko z winylu?
Nie, chociaż w naszym salonie odsłuchowym nie mamy odtwarzacza CD i tam słucham tylko płyt winylowych. Nie wiem, czy przed skończeniem stu lat zdążę przesłuchać wszystke zgromadzone przeze mnie krążki. Czasem udaje mi się znaleźć coś nowego, ale Dirk przynosi mnóstwo nowych płyt i kupujemy też całe kolekcje – 200 lub 300 pozycji na raz. Powoli jakoś staram się to wszystko odsłuchać.

Czyli nowe technologie, wydania hi-res niespecjalnie pana interesują?
Nie bardzo. Nie są dla mnie ważne. Lubię technikę sprzed 20-30 lat. Nawet mój samochód to 20-letni Mercedes. Nie odczuwam potrzeby korzystania z wszystkich nowinek technologicznych, a niektóre z nich ledwo ogarniam. Wnet skończę 72 lata i mój system audio nadal mi wystarcza.

Wygląda pan na o wiele młodszego:) Jakiej muzyki pan słucha?
Lubię każdy rodzaj dobrej muzyki. Podoba mi się klasyka, lubię posłuchać opery, ale nie stronię od popu. A czasem wpada mi w ucho któryś z najnowszych przebojów. Dirk Räke: Ostatnio szukałem mojej płyty Radiohead i okazało się, że ma ją ojciec.


Serio? Niezła muza… Dwa dni temu byłem na koncercie Portishead. Było naprawdę super. Koncert odbył się w ocynkowni krakowskiej Huty Arcelor Mittal. Idealne miejsce do tego rodzaju muzyki.
Portishead nie grają zbyt wielu koncertów, miałeś szczęście…

Rzeczywiście. Od razu oczywiście kupiłem ich singiel na LP. Zauważyliście chyba powrót coraz większej ilości ludzi do longplayów i winylu? Jakie są tego przyczyny? Czy ludzie słuchają winylu z nostalgii, czy też dlatego, że taka jest teraz moda? A może kryje się za tym coś innego?
Jochen Räke: Być może jest w tym trochę z nowej mody, myślę jednak, że bardziej chodzi tu o samą muzykę i jakość dźwięku. Niektórzy nasi klienci kupują wszystkie nowinki techniczne, a na koniec okazuje się, że wracają do LP. Ja sam mam w samochodzie odtwarzacz CD, słucham na nim płyt CD i jest OK. W domu jednak mam tylko płyty winylowe i słucham tylko longplayów. Gdy jadę samochodem, słucham swoich ulubionych utworów z lat 70-tych i 80-tych. Czasem bardzo głośno, bo nikomu wtedy nie przeszkadzam. Jednak w domu rządzi tylko winyl. Pojawia się dużo nowych płyt z różnych gatunków muzycznych, a jak mówił Dirk, czasem podrzuca mi jakąś nowość.

Czy uważa pan, że jest sens słuchać płyt LP, które zostały nacięte z cyfrowego mastera? W przypadku analogowej taśmy-matki wszystko jest jasne – cały czas pozostajemy w domenie analogowej. Ale co z masterem cyfrowym?
Przyznam, że nie myślałem o tym. Bardziej zwracam chyba uwagę na muzykę, niż na stojącą za nią technikę.

Zastanawiające – przecież to, czym się pan zajmuje, jest w zasadzie „techniką muzyczną”.
Mam swoje sposoby. Zajmuję się tym już od ponad 40 lat i trochę już wiem. W roku 1983, ‘84, ‘85 większość dużych producentów gramofonów zaprzestawało produkcji, a my w pięć osób nie poddawaliśmy się. Przetrwaliśmy i okazało się, że nastąpił come back winylu i rozwinęliśmy się. Właściwie moglibyśmy się rozwinąć jeszcze bardziej, ale nie chcemy tego. Nadal kontynuujemy tradycję, jest nas obecnie 15 osób i zajmujemy się produkcją gramofonów. Przypomina mi się interesujące zdarzenie. Mieliśmy świetnie brzmiącą płytę od Mangera –producenta kolumn. Słuchaliśmy jej i jakość dźwięku była fantastyczna. Super dźwięk, realizacja i wtedy dowiedzieliśmy się, że ta płyta to transfer z CD. Sam więc nie wiem, co o tym myśleć – jak to jest, że lepiej brzmi winyl zrobiony z płyty CD niż sama płyta CD? Nie rozumiem tego, ale dosłownie wczoraj jeszcze raz słuchaliśmy i efekt był taki sam – absolutnie świetny dźwięk.

Nikt chyba nie wie, na czym to polega (o co w tym chodzi), bo mamy przecież do czynienia z tym samym sygnałem, właściwie nawet z sygnałem dodatkowo obrobionym, a więc bardziej zniekształconym.
Dirk Räke: Z jednej strony rzeczywiście można stwierdzić, że bardziej zniekształconym. Ale niektórzy ludzie mogliby to źle zrozumieć, bo dla nich „zniekształcony” jest określeniem zdecydowanie negatywnym. Weźmy na przykład wzmacniacze lampowe. Obecność niewielkich zniekształceń harmonicznych parzystego rzędu sprawia, że dźwięk z lampy jest ciepły, naturalny. Albo porównajmy brzmienie wzmacniaczy gitarowych opartych na lampach i na tranzystorach. Dźwięk przesterowanej gitary ze wzmacniacza tranzystorowego jest ostry, napastliwy, gdy tymczasem brzmi ciepło i miło na wzmacniaczu lampowym. Wiem co mówię, bo gram, na gitarze od lat. Ale mówimy tutaj o naprawdę niewielkich zniekształceniach, na pewno nie na poziomie rzędu, powiedzmy, 2%. Według mnie interesujące jest również porównanie dwóch różnych masterów, jednego przygotowanego dla CD a drugiego dla LP. Najpierw mamy nagranie w studio, a potem specjalista od masteringu zajmuje się obróbką materiału z myślą o konkretnym nośniku. Zwykle mastering na LP przygotowuje ktoś inny i w moim odczuciu jest to często osoba dysponująca lepszym, analogowym sprzętem i większym doświadczeniem, niż ta, która specjalizuje się w CD.


To ciekawe z uwagi na fakt, że przecież materiał na LP musi mieć bardziej ograniczoną dynamikę, wycięte najniższe częstotliwości – a jednak koniec końców winyl brzmi lepiej.
Czasami jest tak, że ograniczenia sprawiają, że coś jest lepsze.

Ja sam jestem dźwiękowcem i mam ponad 20 lat doświadczenia w realizacji dźwięku. Z praktyki wiem, że zarówno podczas nagrań studyjnych, jak i w czasie koncertów na żywo stosowaliśmy sporo kompresji. Jeśli puścić sygnał bez żadnych limiterów, korektorów, brzmi to po prostu źle – może więc jest tu jakaś analogia z longplayami. Zmieniając temat zapytam, jak doszedł pan do tego, że chce produkować gramofony? Od czego się zaczęło? Czy to była motywacja finansowa, czy coś innego?
Jochen Räke: Nie, nie chodziło o pieniądze. Zawsze interesowałem się muzyką i sprzętem hi-fi. Gdy miałem 14 lat, byłem krótkofalowcem, konstruowaliśmy głośniki, radia i wzmacniacze. Mój ojciec chciał, żeby poszedł na studia mechaniczne. Niespecjalnie mnie to interesowało, ale w końcu ukończyłem kierunek maszyn rolniczych. Miałem jednak kolegę z sąsiedztwa, z którym prawie codziennie spędzałem sporo czasu i który w końcu został inżynierem elektronikiem. Naszym wspólnym hobby była elektronika i dużo konstrukcji robiliśmy wspólnie. Pierwszym moim gramofonem był angielski Connoisseur. Można było go kupić jako zestaw do samodzielnego montażu. Następnym gramofonem był stary Dual, wbudowany w zestaw muzyczny. Lubiłem dłubać w takich rzeczach. Moim pierwszym longplayem był Mack the Knife Louisa Armstronga. Pamiętam to dokładnie. Słuchałem dużo muzyki, która mnie zawsze fascynowała, ale w odróżnieniu od Dirka nie nauczyłem się grać na żadnym instrumencie. Po ukończeniu studiów i uzyskaniu dyplomu mechanika inżyniera nie podjąłem jednak pracy w tym zawodzie, co bardzo rozzłościło mojego ojca. Zamiast tego zacząłem pracować w sklepie ze sprzętem hi-fi, a wkrótce miałem swoje własne stoisko ze sprzętem audio w dużym magazynie handlowym, co bardzo mnie to cieszyło. Potem po zmianie w kierownictwie sklepu trudno mi było znaleźć wspólny język z nowym dyrektorem. Na szczęście udało mi się wtedy zostać przedstawicielem handlowym firm Michell i Transcriptor. Podpisałem kontrakt, według którego miałem sprzedawać 5 sztuk miesięcznie. Zacząłem pracę handlowca i tak dobrze mi szło, że w ciągu kilku miesięcy obsługiwałem już 70 sklepów w Niemczech. Miałem stare Renault, pakowałem do niego jakieś dziesięć gramofonów i jeździłem z północy na południe kraju, dowożąc sprzęt do sklepów.

Dirk też już był wtedy zaangażowany? Kiedy to było?
Nie, mówimy tu o wczesnych latach 70. Zostałem więc handlowcem hi-fi, specjalizującym się w gramofonach. Po jakimś czasie zacząłem zauważać niedostatki jakościowe sprzętu z Anglii. Ówcześni producenci gramofonów uważali, że ważna jest elektronika, nie elementy mechaniczne. Ja byłem inżynierem-mechanikiem i powiedziałem Johnowi Michellowi (założycielowi firmy Michelle – przyp. red.) – czy mógłbyś zmienić to, czy tamto. W końcu zdecydowałem, żeby spróbować produkcji w Niemczech. Zrobiliśmy pierwszy prototyp w u siebie, wziąłem go ze sobą do Anglii i poprosiłem: „Robimy produkcję w Niemczech, ale chciałbym, żebyście wykonywali dla mnie pewne elementy mechaniki”. Jeśli chodzi o kwestie finansowe, okazało się, że koszty produkcji w Anglii wynoszą około połowy kosztów w Niemczech. Wszystko wtedy było tańsze, na początku lat 70-tych, w Anglii niż w Niemczech. Kupowaliśmy tam sprzęt hi-fi, kolumny i wzmacniacze Quada, ale też buty i ubrania, bo się po prostu opłacało. Mieliśmy już wtedy w 1973 roku własną nazwę, Transrotor, i patent – 40 lat temu.

Pod własną nazwą sprzedawaliśmy zatem to, co Michell robił dla nas. Problem polegał na tym, że chociaż wszystko w Anglii było tańsze, nie dostawaliśmy ceny eksportowej – musieliśmy płacić Michellowi te same pieniądze, co sprzedawcy angielscy. Musiałem mieć z tego jakiś zarobek, a to znaczyło, że gramofony, które przyjeżdżały z Anglii, były w Niemczech droższe. Powiedziałem wtedy, że musimy zrobić dwie rzeczy: po pierwsze zmienić nazwę, a po drugie zmienić modele. I od tego czasu wszystkie referencyjne modele hydrauliczne Transcriptora pochodziły ode mnie. Pierwszym był Transrotor AC – AC oznacza szkło akrylowe – i był to chyba pierwszy seryjnie produkowany gramofon akrylowy na świecie. Nie chcę powiedzieć, że nikt inny wcześniej czegoś takiego nie zrobił, być może były jakieś pojedyncze sztuki lub prototypy. My mieliśmy jednak prawdziwą produkcję seryjną, przez 7 lat. Sprzedawane były tylko w Niemczech i we Włoszech. Chociaż pewnie trochę wyjechało też tylnymi drzwiami od producenta z Anglii…

Tak jak teraz dzieje się w przypadku produkcji w Chinach?
Tak, wiem coś na ten temat. Produkowaliśmy zatem nasz model AC. Jeśli chciałbyś kupić jeden z nich obecnie, 30-letni egzemplarz kosztuje dwa razy tyle, ile nowy. Są to prawdziwe okazy kolekcjonerskie.


Zostawił sobie pan jakiś?
Mamy ze trzy albo cztery sztuki. Czasem, gdy zobaczę gdzieś jeden z modeli, którego brak w naszym muzeum, pytam: „Czy mógłbym go dostać? Dam za niego zupełnie nowy egzemplarz”. Wracając do historii – w modelach Classic i Connoisseur wprowadziliśmy następnie zupełnie pomysły dotyczące techniki gramofonowej. Mieliśmy też szereg nowych konstrukcji.
Przygotowaliśmy niedawno katalog naszych produktów i okazało się, że w ciągu ostatnich 40 lat zbudowaliśmy 140 różnych modeli.

Wliczając wszelkie różnice konstrukcyjne w ramach jednego modelu podstawowego?
Zgadza się. Mamy wszystko udokumentowane na zdjęciach. Nasz znakomity inżynier od serwisu robi zdjęcia wszystkim egzemplarzom, jakie trafiają do serwisu. Naliczył w ten sposób 140 różnych modeli i modyfikacji. Uznałem, że to trochę zbyt zawiłe i że powinniśmy przedstawić nasze główne konstrukcje, czyli myślę jakieś 40-50 modeli. Tylko te najważniejsze konstrukcje. W chwili obecnej mamy 20 różnych modeli w produkcji.

To i tak naprawdę bardzo dużo. Na wystawie High End w Monachium widziałem najnowszy model Classic 3, akrylowy, z dociążanym od spodu talerzem – wygląda jak Transcriptor, prawda?
Dirk Räke: Tak, dokładnie. Obchodzimy w tym roku 40-lecie i nie robiliśmy wokół tego jakiegoś wielkiego szumu, taki już mamy styl. Opracowaliśmy jednak ten jeden nowy model, który został zaprojektowany tak, by wyglądać podobnie do modelu Classic z lat 80., o którym wcześniej mówił ojciec. Wygląda prawie tak samo, chociaż oczywiście zbudowany jest w oparciu o najnowsze technologie, nowe łożyska, nowy silnik.

Wiesz, powinniście chyba zrobić specjalne logo na 40. rocznicę.
Właściwie to myśleliśmy o tym. Coś w takim stylu: robimy 40 sztuk i dodajemy jakiś ładny certyfikat, np. 40 sztuk w chromie i 40 sztuk w złocie.

Jochen Räke: Model nie wygląda na ciężki, ale w rzeczywistości jest bardzo ciężki. Wszystko jest zrobione z mosiądzu, inne są rozmiary i waga. 40 lat temu średnica talerza była inna niż teraz. Kiedyś stosowaliśmy 6 obciążników, teraz mamy 5 i według mnie tak jest dobrze.

Ale nie są takie same? Trzeba by było zważyć.
Zapewniam cię, że modele wyglądają dokładnie tak samo i jeśli nie wiesz, o co chodzi, trudno je odróżnić. Ludzie mówią: „to przecież taki sam gramofon!” Jeśli jednak przyjrzeć się dokładnie i porównać go ze starym modelem sprzed 35, czy 40 lat, dostrzeże się różnice.

Mam pytanie odnośnie ramienia. Dlaczego nigdy nie produkowaliście własnych ramion?
Od jakichś 20 lat sprzedajemy ramiona SME. Jeśli potrzebne nam jest ramię dobrej klasy, stosujemy ramiona od tej firmy. Przez długi czas korzystaliśmy też z ramion Regi. Kupowaliśmy od nich model RB250, naprawdę tanio. Za taką cenę można było zrobić wszystko. Potem Rega nie chciała już sprzedawać swoich ramion innym producentom, tylko same najdroższe modele, na co się nie zgodziliśmy. Wtedy zaczęliśmy kupować w dobrej cenie ramiona Jelco z Japonii. Są one dużo lepsze od ramion Regi – może niekoniecznie pod kątem dźwięku, bo ramiona Regi brzmią naprawdę dobrze, ale jeśli chodzi o jakość wykonania, mechanikę, która u Regi pozostawiała trochę do życzenia. Wcześniej musieliśmy modyfikować prawie każde ramię, które przyjeżdżało z Anglii. Potem kupowaliśmy też części od Regi i w oparciu o nie próbowaliśmy zrobić coś sami. Zmieniliśmy łożysko i parę innych rzeczy. Po złożeniu i wypolerowaniu okazało się, że dużo rzeczy jest zrobionych niedokładnie i że jeśli kupujemy np. 100 rurek do ramion, 10 z nich nadaje się do zwrotu.
Wyjaśniliśmy to jakoś z producentem. Wtedy okazało się, że własny wkład pracy jest niewspółmierny do rezultatu, a kupno lepszych ramion od Regi jeszcze bardziej podniosłoby koszty. Zdecydowaliśmy więc przejść na ramiona Jelco. Wybraliśmy się do Tokio i po rozmowach w firmie okazało się, że wiele ramion znanych firm pochodzi w rzeczywistości od Jelco.


Tak, wiem o tym.
Dirk Räke: Na przykład słynne ramię Grado.

Jelco to duża firma.
Tak, specjalizują się w produkcji łożysk, w tym diamentowych. Ich główna gałąź produkcji – nie jestem pewny, czy nadal tak jest – to liczniki energii elektrycznej, takie jak stosowane w domach. Dobre łożyska to podstawa konstrukcji licznika, który przecież latami cały czas się obraca. Jelco zajmuje się ich produkcją.

Wszyscy mamy więc w każdym domu „prawie gramofon” i nawet tego nie zauważyliśmy!
Rzeczywiście… Nie chodzi mi o to, że jest źle, że one wszystkie są produkowane przez jedną firmę, ale ciekawe na przykład, że najnowsze ramiona Dr. Feickert Acoustics też są tam zrobione. Są również firmy, raczej niewielkie – nie chcę wymieniać nazwy, ale widziałem coś takiego w Chinach. Ramię od Jelco, lekko tylko zmodyfikowali kilka elementów i liczą sobie za to 20 tys. euro. Za 12-calowe ramię. Aż trudno w to uwierzyć.
Jochen Räke: My stwierdziliśmy, że nie robimy żadnych takich sztuczek – sprzedajemy standardowe ramię w dobrej cenie, co jest fair w stosunku do klienta. Jednym z problemów jest jednak długi okres oczekiwania. Czasem zamawiamy 250 czy 300 sztuk ramion, a przyjeżdża 30. Zaczynamy powoli myśleć o własnej konstrukcji, po prostu żeby się uniezależnić.

Ramię własnej produkcji to niełatwa sprawa.
Trudno się nie zgodzić, chociaż z drugiej strony widzieliśmy mnóstwo różnych konstrukcji i mamy ich pokaźną kolekcję. Myślimy o połączeniu tych różnych koncepcji, które pojawiały się na przestrzeni ostatnich 50 lat i opracowaniu konstrukcji ramienia, które nie byłoby zbyt drogie, bo jeśli potrzebne jest drogie to już mamy SME. Z ich poziomem precyzji trudno porównać kogokolwiek innego, a tym bardziej próbować z nimi współzawodniczyć.

Rozmawiałem z Konradem Maasem z Avida, który za miesiąc ma gościć u mnie w domu. Przywiezie ze sobą jakieś nowe konstrukcje. Powiedział mi w zasadzie to samo – że produkuje
gramofony, ale nie zajmuje się opracowaniem ramienia, gdyż nie może tego zrobić na takim poziomie, jak SME.

Dirk Räke: Oni mają całe zaplecze maszynowe. Produkują przecież nie tylko sprzęt hi-fi, ale wymagające wielkiej precyzji elementy turbin dla silników Rolls-Royce’a i jeśli ich odwiedzić, to robi to olbrzymie wrażenie. Hala fabryczna wygląda jak laboratorium naukowe. Mają też osobną halę z wielkim betonowym podestem, gdzie dokonują wszelkich pomiarów.

Ale sam nie chcesz sam nosić w pracy białego fartucha - myślę, że cię rozumiem.
Wolę kombinezon robotniczy.

Jak Kraftwerk, jeden z moich ulubionych zespołów.
Podobno wydają wnet nowy album, z tego co słyszałem.

Jochen Räke: Dodam jeszcze, że stopień precyzji wykonania ramion SME jest bardzo trudny do powtórzenia. Jest wiele innych interesujących konstrukcji, ale nie wszyscy koncentrują się na precyzji. Na przykład ramiona typu pivot wymagają w mojej opinii dużej precyzji wykonania.

A co sądzi pan od ramionach Kuzmy? Wyglądają świetnie.
To poważny producent. Podobają mi się ich produkty. Są bardzo wysokiej jakości. Nie jest to poziom SME, ale Kuzma ma kilka ciekawych pomysłów. Wszystkie ich produkty wyróżniają się tym, że dużo ważą. Próbowaliśmy kiedyś nawiązać współpracę i zamówiliśmy 10 sztuk…

Ale?
Cóż – chyba już z dziesięć lat czekamy na te zamówione 10 sztuk…
Dirk Räke: Kuzma to znany producent, jest jednak wiele nowych, niewielkich firm, które mają jeden czy drugi ciekawy produkt, ale nie są w stanie zapewnić odpowiedniej ciągłości produkcji ani jakości. To jakby druga strona procesu inżynieryjnego. Mieć ciekawy pomysł to jedno, ale wdrożyć go do produkcji to już inna sprawa.
Jochen Räke: Ramiona Graham są bardzo dobre, ale nie sposób z tymi ludźmi współpracować. Zamówiliśmy kilka ramion i je nawet dostaliśmy. Potem zamówiliśmy następne i już do nas nie dotarły. Nie da się tak pracować. Da się normalnie współpracować z Jelco czy z SME. Kiedyś też z Regą, ale teraz nie chcą już nam sprzedawać dobrej jakości ramion, oferując tańsze plastikowe modele, więc musieliśmy zakończyć współpracę.


Jednak głównym wyróżnikiem waszych modeli gramofonów jest specjalny napęd magnetyczny Free Magnetic Drive. Skąd wzięła się jego idea?
Początek był bardzo prosty – moja żona jest nauczycielką i jej szkoła miała jakiś wspólny projekt z lotniczym centrum badawczym, które mieści się niedaleko od nas. Któregoś dnia powiedziała, że mają tam dzień otwarty i że powinienem się do nich wybrać, bo jest kilka rzeczy, które mogą mnie zainteresować. Pojechałem więc i oglądałem różne najnowsze systemy lotnicze i wtedy zobaczyłem pompę gazową. Podstawą jest rura, którą pompuje się gaz. W tej rurze mieści się turbina, a na zewnątrz są magnesy. W rzeczywistości to pomysł dobrze znany od wielu lat – można nawet znaleźć pompki do akwarium działające w oparciu o tę zasadę.
Dirk Räke: Może pamiętasz na zajęciach laboratoryjnych z chemii w szkole, gdy w szklanym naczyniu była pompa, a wirnik obracany jest poprzez magnes z zewnątrz (pompa ze sprzęgłem magnetycznym – przyp. red.).
Jochen Räke: Albo mieszalnik lakierów samochodowych. Do tego również używają magnesu umieszczonego pod pojemnikiem z farbami. Ja też wtedy pomyślałem: może to nie jest jakaś nowa koncepcja, ale nie była chyba do tej pory stosowana w konstrukcjach gramofonów. Udałem się zatem do firmy produkującej magnesy i powiedziałem: „mam taki a taki pomysł”, na co w odpowiedzi usłyszałem: „no jasne, to sprzęgło magnetyczne. Żaden problem, produkujemy części do czegoś podobnego”. Wtedy powstał nasz prototyp, który był właściwie tym samym, co się potem rozwinęło w napęd Free Magnetic Drive. Aluminiowa płyta, silnik i koło zamachowe z magnesami na jego górnej powierzchni. Tak jak w naszym modelu Rondino. Tak wyglądał nasz pierwszy prototyp, który pokazaliśmy na wystawie sprzętu audio. Kilka miesięcy później zaczęliśmy się zastanawiać, jak możemy zastosować to rozwiązanie w naszych istniejących konstrukcjach. Okazało się, że wystarczy zmienić główne łożysko na odpowiednio przygotowaną nową konstrukcję. Za 350 euro oferowaliśmy usługę wymiany łożyska na nowe – sama zmiana trwała około 30 sekund. Sprzedaliśmy tego wiele, wiele setek.
Jest to też jeden z ciekawszych pomysłów stosowanych w gramofonach. Clearaudio robi coś w rodzaju zawieszenia magnetycznego, chociaż oczywiście to nie to samo, co wasz napęd.
Dokładnie testowaliśmy system Clearaudio, który jest od znany od dawna. Pochodzi on z Japonii i był stosowany przez różne firmy. We Francji na przykład robił to 20 lat temu Platine Verdier, używając w swojej konstrukcji ciężkich magnesów. My wtedy nie mieliśmy niewielkich magnesów, jakie wykorzystujemy w naszym systemie. Clearaudio stosuje magnesy neodymowe, które unoszą talerz. Po wielu doświadczeniach odkryliśmy, że te mocne magnesy nigdy nie są dokładnie takie same. U nas stosujemy zatem jeden nieruchomy magnes i wirujący dysk nad nim. Nie jest to jednak w stu procentach to samo. Są zniekształcenia typu wow & flutter, ale użycie ciężkiego talerza pozwala je wyeliminować.

Pro-Ject rozwiązał to trochę inaczej, stosując okrągłe dwa okrągłe magnesy ferrytowe. Lepsze to niż użycie wielu mniejszych magnesów.
Ten system był znany od wielu, wielu lat. Ludzie z Pro-Jecta jednak wykazali dużo sprytu, patentując to rozwiązanie tylko po to, by używać takiego materiału. Nie opatentowali samej idei a jedynie materiał i jego rozmiar. Dla mnie to nie jest prawdziwy patent, ale jak już mówiłem to sprytni ludzie.

W dzisiejszych czasach opatentować można właściwie wszystko.
Dirk Räke: Oczywiście, jeśli nie brak ci sprytu. Myślę jednak, że kryjąca się za tym filozofia jest trochę inna. Powodem, dla którego talerz jest unoszony, jest obniżenie jego wagi, a co za tym idzie mniejsze obciążenie łożyska. W naszej konstrukcji po prostu stosujemy odpowiednio wytrzymałe łożyska, które radzą sobie bez problemu z ciężkim talerzem. Wytrzymałość łożyska obliczona jest tak, aby podczas testów bez żadnego problemu radziło sobie obciążone trzema talerzami.

Jakich materiałów używacie do produkcji łożysk?
To stal i ceramika. Stosujemy też rozwiązanie umożliwiające ciągłe smarowanie łożyska od wewnątrz.

A jeśli chodzi o waszą elektronikę – myślę tu konkretnie o przedwzmacniaczu – jest to wasza konstrukcja, czy ktoś robi je dla was?
Jochen Räke: Projekt powstaje w ten sposób, że razem z zatrudnionym w naszej firmie inżynierem elektronikiem określamy, jakie są nasze wymagania, a następnie specjalista, który zajmuje się również techniką studyjną, opracowuje projekty naszych przedwzmacniaczy.
Dirk Räke: Nie określamy jakiegoś sztywnego limitu, co do kosztów – chcemy, aby korzystał z najlepszych możliwych podzespołów, które oczywiście kosztują tyle, ile kosztują. Nie ustalamy budżetu dla poszczególnych podzespołów, dając mu raczej wolną rękę, gdyż cena nie jest dla nas najważniejsza. To czy dany produkt kosztuje 2500 czy 2800 euro nie jest aż taką różnicą.


Mam jeszcze pytanie o materiały, jakich używacie w produkcji gramofonów. Stosujecie POM (polioksymetylen), akryl, a także aluminium i mosiądz. Czy użycie POM to kwestia ograniczenia kosztów? Jak decydujecie, jakiego materiału używać?
Jochen Räke: Naszym pierwszym materiałem, jakiego używaliśmy, był akryl. Wiele, wiele lat temu przekonałem się, że akryl jest bardzo dobrym materiałem na obudowy głośnikowe, ale jest na to zbyt kosztowny. Zapewnia bardzo dobre tłumienie i cechuje go brak rezonansów własnych. Stąd też początkowo wziął się pomysł, by zastosować go w produkcji gramofonów. Później sporo eksperymentowałem również z innymi materiałami, takimi jak mosiądz i aluminium. Każdy materiał ma swoje charakterystyczne wady i zalety. Na przykład w przypadku aluminium trzeba uważać na fale stojące. Jeśli robimy np. model Fat Bob, który ma aluminiową podstawę o średnicy 300 mm, może pojawić się rezonans w postaci dzwonienia. Trzeba wtedy odpowiednio wyfrezować podstawę od spodu, żeby wyeliminować rezonans na jednej częstotliwości.

Czyli te wyfrezowane okręgi w środku są z powodu rezonansu?
Tak.
Dirk Räke: Różna grubość materiału sprawia, że częstotliwość rezonansu własnego jest różna. To naprawdę się sprawdza. Sama podstawa charakteryzuje się jedną częstotliwością rezonansu, na przykład 700 Hz, która znika po dodaniu tych frezowanych okręgów. Dzieje się tak właśnie z powodu drobnych różnic w jej grubości.
Jochen Räke: Przeprowadzaliśmy również inne eksperymenty. Jeśli dana część wpada w rezonans przy określonej częstotliwości i położy się na wierzchu monetę, rezonans ulega zmianie, a nawet znika. Można wtedy na próbę położyć kilka monet w różnych miejscach, starając się wyeliminować rezonanse własne, albo nadać im pożądany kierunek. Są producenci, którzy oferują jakiś drobny gadżet za 800 euro, który po położeniu w określonym miejscu zmienia dźwięk systemu. Nie ma w tym nic dziwnego i nie neguję tego – można osiągnąć naprawdę świetne rezultaty za pomocą niewielkich akcesoriów.
Wracając do modelu Fat Bob, z jednej strony ograniczamy rezonans za pomocą tych wyfrezowanych okręgów w podstawie, a oprócz tego mamy dużą podstawę ramienia, która jest przykręcona do głównej podstawy. Dwa różne materiały są skręcone ze sobą i rezonans znika.
Dirk Räke: Używamy tej samej konstrukcji w naszym ZET 3, gdzie podstawa jest sandwichem z trzech warstw – akryl, metal i akryl.

Chciałby zapytać o stosowane w waszych gramofonach silniki. Kto jest ich producentem?
Jochen Räke: To nasza tajemnica. Mogę wyjawić, że jest to firma europejska. Technicznie są to dwa silniki na jednej osi.

Dlaczego dwa silniki? Czy chodzi o większy moment obrotowy?
Dirk Räke: Chodzi o lepsze wyrównanie prędkości obrotowej. Silniki umieszczone są względem siebie pod kątem 45 stopni, co eliminuje drgania.

Czy to wasz własny patent?
Taka konstrukcja była znana już wcześniej.
Jochen Räke: Jest stosowana w precyzyjnych zegarach itp.

Dziękuję bardzo za wywiad.
Jochen Räke, Dirk Räke: My również dziękujemy!