pl | en
Reportaż

W krainie tysięcy jezior i dobrego dźwięku



Czasem […] trafia się okazja na […] dokładniejsze
przyjrzenie się jednej z firm, jej pracy, poznanie jej filozofii
i trudno z takiej szansy nie skorzystać. Poniżej opowiem Państwu o kilkudniowej, niezwykle ciekawej wyprawie
do... Finlandii, czyli kraju, który pewnie większości
audiofilów jakoś szczególnie nie kojarzy się z ojczyzna dobrego dźwięku. A jednak...




Tekst: Marek Dyba
Zdjęcia: Marcin Olszewski

Data publikacji: 1. czerwca 2012, No. 98




Co roku w swoich relacjach z Audio Show podkreślam, że dla mnie nie jest bynajmniej najistotniejsze zobaczenie, czy posłuchanie prezentowanego tam sprzętu (choćby z racji kiepskich warunków akustycznych, a co za tym idzie zazwyczaj nie najlepszego dźwięku), tylko spotkanie ludzi związanych z branżą. Poznawanie twórców sprzętów, które mam okazję recenzować, daje mi inne spojrzenie na to co słyszę, łatwiej jest mi zrozumieć pewne wybory, których ci ludzie dokonują projektując/budując swoje urządzenia. Zupełnie osobną kwestią jest fakt, że wiele pośród tych osób to naprawdę ciekawi ludzie, z którymi po prostu dobrze się rozmawia, bo dzielą moją/naszą pasję, jaką muzyka. Co roku korzystam więc z okazji i staram się porozmawiać z jak największą ilością takich osób. Czasem jednak trafia się okazja na jeszcze dokładniejsze przyjrzenie się jednej z firm, jej pracy, poznanie jej filozofii i trudno z takiej szansy nie skorzystać. Poniżej opowiem Państwu o kilkudniowej, niezwykle ciekawej wyprawie do... Finlandii, czyli kraju, który pewnie większości audiofilów jakoś szczególnie nie kojarzy się z ojczyzna dobrego dźwięku. A jednak...

Dzień pierwszy

Bycie recenzentem ma co prawda te nieco gorsze strony, ale te piękne wynagradzają to w dwójnasób – pomyślałem oglądając prze okno samolotu absolutnie niesamowity widok. Można się uczyć na lekcjach geografii o tysiącach polodowcowych jezior w Finlandii, ale gdy zobaczy się to z góry, nawet jeśli jeziora są jeszcze zamarznięte, to zupełnie inna bajka. Człowiek nabiera ogromnego szacunku dla natury, która tworzy takie cuda – wszędzie woda (teraz zamarznięta) a między poszczególnymi jeziorkami widać jedynie wąziutkie skrawki lądu. Po prostu obłęd.
Samolot w końcu podchodzi do lądowania a ja rozglądam się szukając choćby śladu miasta – Helsinki może do największych miast Europy nie należą, ale coś powinienem zobaczyć, a tu tylko jeziora i lasy w koło. Na szczęście na lotnisku odbiera nas Jyri – przedstawiciel Amphiona na południe Finlandii, więc to nie nasz problem, gdzieś nas przecież dowiezie. Dojazd do Helsinek trwa dobre pół godziny i okazuje się, że to wcale nie takie małe miasto, acz nie ma tu specjalnie wysokiej zabudowy, więc może dlatego nie wypatrzyliśmy niczego z okien samolotu.

Nasza wycieczka zapowiada się nad wyraz interesująco. Dziennikarze zajmujący się różną tematyką często są zapraszani do fabryk, w których wytwarzane są opisywane przez nich produkty. Takie wycieczki są zazwyczaj dość podobne – tour po fabryce, prezentacja kilku produktów i spotkanie z twórcami, to właściwie pozycje obowiązkowe, standardowe. Oczywiście rozumiem, że niełatwo wymyślić coś oryginalnego, ale jak się okazuje da się. Nasz gospodarz – Anssi Hyvönen, właściciel firmy Amphion – postanowił pokazać nam, oprócz „pozycji obowiązkowych”, także praktyczne zastosowania jego kolumn. Oczywiście nie mieliśmy odwiedzać klientów w ich domach, ale w planie były spotkania z profesjonalistami używającymi kolumn Anssiego. Ale po kolei.

Wspomniany wcześniej Jyri odebrał nas punktualnie na lotnisku i zabrał wprost do studia Chartmakers. W studiu tym zajmują się dwoma etapami pracy nad materiałem muzycznym – miksowaniem oraz masteringiem. Przywitał nas Henkka Niemistö – jeden z właścicieli firmy, sam zajmujący się przede wszystkim masteringiem. Siedziba studia znajduje się w, na pozór, zwykłym budynku. W środku na pierwszy rzut oka też wszystko wygląda dość zwyczajnie – jak przerobione na studio mieszkanie. Dopiero gdy przyjrzałem się choćby grubości samych ścian (pomijam adaptację akustyczną) zrozumiałem, że wybór tej lokalizacji nie był przypadkowy – ściany tej grubości widuje się jedynie w średniowiecznych zamkach, albo schronach przeciwatomowych – kto to tak zbudował i po co?? Zimy w Finlandii są ciężkie, ale żeby aż tak? No nic – jaki powód by tego nie był, stworzyło to świetne warunki na siedzibę Chartmakers. Oczywiście w trzy pokoje/studia włożono jeszcze sporo pracy – począwszy od niezwykle solidnych, grubych podłóg, poprzez adaptację akustyczną ścian i sufitów. Już w pierwszy pokoju - „świątyni” Henkki – zdziwiły mnie ustroje akustyczne na ścianach – ot wytłoczki z przeźroczystego plastiku. Musiałem o nie spytać – co prawda Henkka nie był w stanie podać zbyt wielu szczegółów, ale oczywiście owe ustroje rozpraszające wykonała specjalistyczna firma ze specjalnego tworzywa, nadając im odpowiednie kształty. Grunt, że działają, a wygląd też oryginalny. Pomieszczenie jest niewielkie – sporo miejsca zajmuje oczywiście konsola, za nią monitory Lipiński i subwoofer. Posłuchaliśmy kilku materiałów „robionych” przez Henkkę – zajęcie idealnej pozycji odsłuchowej, czyli takiej, w jakiej na co dzień pracuje nasz gospodarz okazało się sporym wyzwaniem. Trzeba było bowiem usiąść na fotelu i przycisnąć się na maksa do stołu – to właśnie to miejsce, sweet spot – wskazywał Henkka, tyle że nie wszyscy są tak szczupli jak on... . Nic to, czas na dietę. Materiał muzyczny, nawet jeśli niekoniecznie zgodny z moimi preferencjami, robił spore wrażenie naturalnością brzmienia – jeśli tu brzmi to tak dobrze, to dlaczego potem na płytach już nie??

Musieliśmy spytać jak często i jak bardzo człowieka pracującego przy konsoli zawierającej tyle przycisków, pokręteł, guzików etc, swędzą paluszki, żeby ich użyć. W świadomości audiofila to w końcu jest główna przyczyna słabości wielu nagrań – to ci faceci za konsolami musieli to spie..., bo niby kto inny? Henkka wyjaśnił, że on pracując nad dowolnym materiałem stara się ingerować weń w jak najmniejszym stopniu. I owszem pewne rzeczy musi poprawić bo nie wszystkie nagrania są zrealizowane idealnie. Weźmy choćby dość nagminnie współcześnie stosowane nagrywanie każdego instrumentu i wokalu osobno. Jeśli takie nagrania (ścieżki) po prostu połączyć to nie uda się nigdy uzyskać naturalnego efektu zespołu grającego razem. Ot choćby kwestia tzw. leakage – jeśli nagrywa się jednocześnie przez kilka mikrofonów instrumenty grające razem, to każdy mikrofon wyłapuje nie tylko ten jeden instrument, który ma nagrywać, ale również i pozostałe. To powoduje, a przynajmniej wzmacnia u osoby słuchającej później nagrania, efekt przestrzenności, umiejscowienia poszczególnych źródeł dźwięku w konkretnych miejscach przestrzeni. To jeden z powodów, dla których nagrania sprzed kilkudziesięciu lat brzmią lepiej niż wiele współczesnych – wówczas zespół wchodził razem do studia i nagrywał razem swoje piosenki – i dlatego większość starych nagrań brzmi tak prawdziwie, realistycznie, namacalnie, nawet jeśli trochę szumią.
Zanim opuściliśmy to studio poszedłem zajrzeć za konsolę, przyjrzeć się bliżej grającemu sprzętowi. I co ja tam zobaczyłem? Pomijając znajomy przetwornik Lavry, którego obecność w studio nie powinna dziwić, zobaczyłem grube jak pytony kable głośnikowe Tary Labs... . Przetarłem oczy i spojrzałem jeszcze raz – naprawdę Tara Labs! Henkka – jakim cudem masz audiofilskie kable w swoim studio? Wszystko przez Amphiona! Nie dość, że zgłosili się ze świetnymi monitorami, których używamy w drugim studio, to jeszcze zaczęli przynosić różne rzeczy, w tym te kable. Na początku posłuchałem i stwierdziłem, że kable jak kable. Potem podpiąłem z powrotem swoje i... Tary Labs szybko musiały wrócić – prostu grają lepiej. Wow! Takie słowa od człowieka za studia są małym szokiem – przecież facet z rynku pro powinien jak lew bronić tezy, że kable nie mają znaczenia byle były poprawnie wykonane... . Idziemy do drugiego studia, gdzie głównie Henkka zajmuje się miksowaniem materiału, w tym wielokanałowego. Tu wreszcie spotykamy główny powód, dla którego tu jesteśmy – zestaw pięciu monitorów Amphiona, wspartych jeszcze subwooferem.

Mamy też okazje posłuchać miksu 5+1 i robi to spore wrażenie. Przy okazji rozmawiamy znowu o tym, jak często materiał, który trafia na płyty jest po prostu kiepski. Henkka zastrzegł sobie, że niektóre rzeczy, o których nam opowiadał były „off-the-record”, czyli że wyprze się ich, jeśli o nich napiszemy. Pozostaną więc poza tą opowieścią, ale myślę, że spokojnie mogę napisać tyle, że z naszej rozmowy wynikało, iż to wytwórniom muzycznym wcale nie zależy na materiale jakiejś wyjątkowej jakości. Po pierwsze, według nich, klientom na jakości nie zależy – kupują mp3-ki, albo nawet jeśli CD to i tak odtwarzają je głównie na „boomboxach”. Po drugie rozgłośnie radiowe chcą dostawać małe, skompresowane pliki, bo takie jest im najwygodniej puszczać, a jakości rzekomo i tak nikt ze słuchaczy nie odróżnia. Po co więc płacić więcej za dobry materiał, skoro klientom jest wszystko jedno. Logiczne, prawda? Tyle, że ani Anssi z Amphiona, ani Henkka, ani Martin, którego poznaliśmy później, wcale w to nie wierzą. Filozofia Amphiona mówi, że ludzie potrzebują dobrego, naturalnego dźwięku, że z taki dźwięk poprawia samopoczucie. Powiem więcej – Anssi uważa, że dobry dźwięk jest wręcz niezbywalnym prawem każdego człowieka. Stąd między innymi jego współpraca ze studiem Chartmakers. Stąd kolumny Amphiona w tym studio i stąd swego rodzaju eksperymenty mające doprowadzić do tego, by przekonać wszystkie osoby z branży, że warto robić dobry dźwięk. Jak się do tego zabrać? Znaleźć ludzi o podobnych przekonaniach, którzy będą gotowi włożyć trochę własnej pracy i poświęcić trochę czasu. Henkka przygotował pewien materiał muzyczny tak, jak on uważał, że wersja ostateczna powinna brzmieć. Przedstawił to zarówno artystce, jak i osobom odpowiedzialnym w wytwórni muzycznej, nie mówiąc o tym, że przygotował go inaczej niż zwykle. Wszyscy byli zachwyceni, ale pozostały obiekcje wytwórni, że radiostacje nie będą chciały puszczać takiego, nieskompresowanego, a więc większego objętościowo, materiału, a nawet jeśli to i tak nikt nie zauważy różnicy. W końcu jednak zgodzili się spróbować. Materiał trafił do rozgłośni, a te nie miały żadnych obiekcji, by go grać, piosenka błyskawicznie znalazła się wysoko na listach przebojów, a ludzie zaczęli dzwonić do radia pytając, czemu ten utwór tak dobrze brzmi. Nie wnikając w szczegóły, jako że mi nie wolno, spodobało się wszystkim i okazało się, że ludzie słuchający radia w samochodach, z przenośnych odbiorników, etc zauważyli różnicę i chcą tak zrealizowanej muzyki słuchać. Nie wiem czy będzie z tego fińska, a potem może i światowa rewolucja muzyczna, ale jest na to szansa. Najważniejszym wnioskiem z przeprowadzonego eksperymentu jest uzyskanie dowodu, że „zwykli” ludzie słyszą różnicę między materiałem gorszej jakości a lepszym.
Na sam koniec szybciutko, żeby nie przeszkadzać w pracy, zwiedziliśmy jeszcze trzecie studio, w którym odbywała się praca np. nad ostatnimi albumami Rammsteina (nie będę podawał nazw fińskich zespołów bo pewnie niewielu osobom cokolwiek by one powiedziały, ale niemiecką kapelę zna sporo osób).
Musieliśmy w końcu pozwolić naszym gospodarzom wrócić do pracy – szkoda, że tak szybko. Ale naprawdę fajnie było stwierdzić, że ci ludzie po „drugiej stronie szyby” też kochają muzykę i też im zależy by brzmiała ona tak dobrze jak to możliwe i starają się przekonać innych ludzi z branży, że warto dostarczać ludziom muzykę wysokiej jakości.

Wizyta w Helsinkach obejmowała jeszcze odwiedziny w największym, a w każdym razie najprężniej działającym salonie audio w tym mieście (co w zasadzie równa się stwierdzeniu – w całej Finlandii). Salon co ciekawe prowadzi pan, który nazywa się Marek Zakowski – całkiem swojsko. Liczyliśmy po cichu, że pogadamy sobie po polsku, ale to dziadek naszego kolejnego gospodarza pochodził z Polski, a on sam, poza piękną, acz mało zrozumiałą fińszczyzną, mógł nam zaoferować jedynie konwersację po angielsku. Sklep przypominał wiele polskich salonów, choć jak wyjaśnił nam pan Marek w Finlandii właściwie nie ma czegoś takiego jak rynek hi-end, a i hi-fi nie jest specjalnie duży. Oczywiście jest niewielka grupa bogatych ludzi, którzy kupują (acz niekoniecznie w kraju) drogie systemy, ale częściej „wypasione” kina domowe, niż zestawy do słuchania muzyki. Zdecydowana większość klientów to tacy, którzy na audio nie zamierzają wydawać żadnych większych kwot. Chyba właśnie dlatego w Finlandii nie ma zbyt wielu firm z tej branży, a te które są całkiem rozsądnie wyceniają swoje produkty (vide Amphion czy Gradient) a sporą część produkcji sprzedają zagranicą. Tak naprawdę rozmowa z panem Markiem o problemach funkcjonowania jego salonu niewiele różniła się od wielu rozmów jakie odbyłem z właścicielami polskich sklepów. Różnica jest chyba głównie taka, że w Polsce jest jednak więcej osób, które na audio są gotowe wydać znaczące kwoty.

Po wizycie w salonie Jyri zabrał nas jeszcze na krótka wycieczkę do centrum Helsinek, żebyśmy zobaczyli coś poza wnętrzami. Historia tego kraju, przynajmniej kilku ostatnich wieków, jest całkiem podobna do naszej i to widać. Nie jest to kraj tak bogaty jak sąsiedzi, czyli Szwecja czy Norwegia, a niełatwy klimat dokłada do tego swoją cegiełkę. Niemniej samo „stare” centrum jest naprawdę ładne.
W końcu pędzimy na lotnisko bo jeszcze czeka na lot do Kuopio – miasta w którym ma swoją siedzibę Amphion. Na miejscu, na lotnisku, pomimo że to już prawie 22-ga, odbiera nas osobiście Anssi – właściciel Amphiona po to, by zabrać nas jeszcze na obiad. Już po tych pierwszych dwóch godzinach spędzonych z nim wiedzieliśmy, że to człowiek z misją. Jego misją jest: dostarczyć ludziom dobry dźwięk, bo to ich święte prawo.

Dzień drugi

Pobudka wczesna, bo wyjazd już o 7 rano. Jedziemy 400 km samochodem, na zachodnie wybrzeże Finlandii do miasta Vaasa. Tam mieszka i tworzy Martin Kantola. Wiemy o nim tyle, że ma własne studio nagraniowe, plus buduje mikrofony, podobno jedne z lepszych na świecie – spodziewamy się więc starszego, poważnego faceta, pewnie z lekko zadartym nosem, z którym rozmawiać nie będzie łatwo. 400 km samochodem w Finlandii to... długa droga. W Polsce taką odległość nawet po naszych kiepskich drogach, niektórzy przejeżdżają w 3 godziny. Ale w Finlandii jeździ się zgodnie z przepisami. Dla nas to... dość dziwne, ale im dłużej tak podróżujemy, tym bardziej doceniam o ile przyjemniej i bezpieczniej jest na drogach, gdzie wszyscy tak jeżdżą. Choć droga przed nami daleka Anssi zaczyna od zabrania nas widokową trasą do siedziby Amphiona, a okolice Kuopio są naprawdę piękne. Jeziora są co prawda jeszcze skute lodem (Anssi twierdzi, że jeszcze kilka dni wcześniej ludzie jeździli po lodzie samochodami – to zimą norma, tak znacząco skraca się drogę), a i na lądzie ciągle jeszcze jest trochę śniegu, to i tak widoki składające się z niemal samych jezior i lasów są cudowne. Wreszcie docieramy do tzw. headquarter firmy Amphion, ale dziś nie mamy czasu na zwiedzanie – w bagażniku samochodu lądują monitory, plus jakieś drobiazgi, które przy okazji zabieramy ze sobą do Martina. W końcu ruszamy, ale jak się okazuje jeszcze nie bezpośrednio do Vaasy – Anssi uznał, że skoro ma dwóch Polaków w samochodzie, w Kuopio to musi nas choć na chwilę zawieść... pod skocznie gdzie wiele razy startował „Adam Malys”. Brniemy w śniegu po kolana (skocznie znajdują się na pokaźnej górce – stąd tyle śniegu) by obejrzeć z bliska, zadzierając mocno głowy, jak wysoko skoczkowie muszą się wspinać. Podziwiamy także jak znakomity, w czasie lotu, muszą mieć widok na... cmentarz. Czemu na wprost tak wielu skoczni są cmentarze?! Czy skoki narciarskie są dzięki temu bezpieczniejsze? Może ktoś powinien przeprowadzić stosowane badania.

W końcu ruszamy w drogę właściwą – przed nami kilka godzin podziwiania lasów i jezior, jezior i lasów, lasów i jezior, jezior i... . Gdy w końcu jezior jest znacząco mniej zaczynam tęsknić za ich widokiem, bo teraz już tylko lasy. Przed wyjazdem czytałem na stronie fińskiej ambasady ostrzeżenie dla osób wybierających się do Finlandii samochodem – podobno spotkania z łosiami są wcale częste. Anssi uspokaja – to dużo dalej na północ, tu to najwyżej bażanty. Po paru godzinach docieramy do Vaasy – jest już po 12tej więc zaczynamy od lunchu w mieście, na którym spotykamy Martina. Człowiek nie jest specjalnie starszy od nas, otwarty, przyjacielski, ani śladu zadzierania nosa. Widać jednak, że w środku czaszki mózg aż się gotuje, cały czas coś analizując, przetwarzając informacje, szukając rozwiązań. Konwersacja, choć grzecznościowa, całkiem nieźle się klei. Jak się okazuje Martin odwiedził kiedyś Polskę, obsługując koncert Michaela Jacksona. Dawno to było – 1996 rok, ale mimo tego w Polsce mu się podobało. My znacząco wymieniamy spojrzenia – wow! pracował z Michaelem – co by o królu popu nie mówić, to był perfekcjonistą i pracował z najlepszymi.
Po tradycyjnej fińskiej... chińszczyźnie (Martin jest jaroszem a chińska restauracja jest jedną z dwóch w mieście, w których coś może zjeść) jedziemy do Martina. Jego dom i studio, a może studio i dom (Anssi nie był pewny czy to aby nie studio było głównym projektem, do którego dobudowany został dom) znajdują się kawałek za miastem. Wokół las, jezioro kilkaset metrów od domu, a i nad morze daleko nie jest. Fantastyczne otoczenie dla pracy twórczej. Wkraczamy do królestwa Martina.

Najpierw miejsce pracy – Martin ewidentnie jest dumny ze sprzętu tutaj zgromadzonego. Konsolę, na której pracuje „upolował” w Anglii – kiedyś właśnie na niej powstawały płyty Abby. Konsola ma licho wie ile lat, ale zdaniem Martina ma duszę, której brak wielu współczesnym, choć te są teoretycznie bardziej zaawansowane technicznie. Co prawda przestaje mu już wystarczać i ma zamówioną kolejną. Swoją drogą jeszcze przed dostarczeniem konsola jest modyfikowana według wskazówek Martina, które pozwalają zaoszczędzić np. sporo metrów kabli – krótsza ścieżka sygnału jest zawsze preferowana.

Wokół mnóstwo sprzętu, w większości wyprodukowanego wiele lat temu, po części lampowego. Martin wskazuje niektóre z nich opowiadając dlaczego są to akurat urządzenia szczególne (a to takie, które wyprodukowano w limitowanych seriach, a to na tym konkretnym egzemplarzu pracował w przeszłości ktoś znany, etc). Kolumny odsłuchowe to, tak, Amphiony, choć są i takie maluszki, kostki może z 15x15x15cm, kiedyś podobno powszechnie stosowane w studiach, choć gdy mamy okazję chwilę posłuchać to dźwięk wydaje nam raczej ubogi - co prawda średnica prezentowana jest dość wiernie, ale skrajów pasma jakby brak. Oprócz miejsca stricte do pracy jest mini kuchnia, a nawet miejsce do spania czy łazienka – jeśli nagrywający tu artyści muszą przyjechać na parę dni, mogą tu właściwie mieszkać. W łazience niespodzianka – dwie piękne gitary na stojakach – stoją właśnie tam ze względu na właściwą wilgotność powietrza w tym pomieszczeniu.

Jak się okazuje przywieźliśmy z Amphiona kolejną parę monitorów do Martina, ponieważ pomaga on Anssiemu w dopracowywaniu zwrotnic do nich, plus wypowiada się na temat wypróbowywanych nowych driverów. Obaj panowie dążą do tego samego celu – jak najnaturalniejszego dźwięku. Martin wkład w osiąganie naturalnego brzmienia zaczyna od budowanych przez niego mikrofonów. Lata temu pracował w studio nagraniowym, korzystającym m.in. ze świetnych mikrofonów Neumanna. Studio przeszło reorganizację i wyprzedawało sporo sprzętu, a on kupił wiele spośród mikrofonów. Teraz trzyma je starannie zapakowane i pokazuje z dumą wskazując kiedy były produkowane, podkreśla, że wszystkie nadal są w pełni sprawne i że czasem używa ich przy nagraniach – jest ich ładnych parę sztuk, więc w zasadzie mógłby otworzyć małe muzeum mikrofonu. Jak nam wyjaśnił Martin, nie zbierał ich wyłącznie kolekcjonersko – po prostu nagrania realizowane tymi starymi mikrofonami brzmiały o wiele lepiej, naturalniej, niż innymi, produkowanymi współcześnie. A ambicją Martina było zbudowanie własnych mikrofonów, które co najmniej dorównają klasą tym starszym. Bo, i tu zgodziliśmy się w 100%, wiele nagrań realizowanych 40, 50 lat temu brzmi zdecydowanie lepiej niż większość współczesnych. Przyczyn jest oczywiście sporo od mikrofonów poczynając, poprzez coraz większe wykorzystanie techniki, a mniejsze doświadczenia i wiedzy przez ludzi pracujących w studiach nagrywających i obrabiających materiał muzyczny, na artystach, którzy nie muszą być specjalnie utalentowani muzycznie by zostać gwiazdami i klientach końcowych, którym skutecznie wmówiono, że mp3 oferuje świetną jakość i niczego więcej im nie trzeba do szczęścia, dzięki czemu wytwórnie muzyczne mogą się skupić na maksymalizacji zysków, oszczędzając na fachowcach od obróbki materiału muzycznego, kończąc.

Wracając do Martina - niewątpliwie o wiele łatwiej było mu projektować i testować własne mikrofony porównując efekty pracy na bieżąco z tym, czego dostarczały wciąż w pełni sprawne, świetne mikrofony Neumanna. W pracy pomagał mu Bruce Swedien – niezwykle doświadczony i bodaj najbardziej znany na świecie skandynawski producent muzyczny. W końcu panowie uznali, że efekty ich pracy są wystarczająco dobre by podzielić się nimi ze światem, proponując ręcznie wykonywane mikrofony pod marką Nordic Audio Labs.
Obecnie są one stosowane w wielu studiach na całym świecie, nagrywają na nich największe współczesne gwiazdy, a profesjonaliści wypowiadają się o nich z ogromnym uznaniem. Nam spodobały się od pierwszego wejrzenia – wyglądają obłędnie w drewnianej obudowie (dlaczego drewno? Bo ja wiem, odpowiada Martin, to naturalny materiał, więc tak jakoś wyszło). Są ciężkie – bez statywu ani rusz. Oczywiście pracują one w studio Martina (choć są tam i inne mikrofony). To może zrobimy jakiś mały test Martin? Jasne – odpowiedział. Usiadł z gitarą (tą z łazienki) na stołku i zagrał bardzo fajny kawałek, jednocześnie nagrywając własny występ.
Posłuchaliśmy najpierw jak gra na żywo, siedząc może 2 metry od niego, a potem poszliśmy posłuchać co, czy raczej jak, słychać na żywo w „reżyserce”, a w końcu posłuchaliśmy nagrania. Wszystkie detale gitary zostały precyzyjnie uchwycone, a dźwięk był faktycznie niesamowicie naturalny, barwny, organiczny wręcz – czysta muzyka. Kostka, struny, palce przesuwające się po strunach, pudło, akustyczne otoczenie, szybkość ataku i piękne wybrzmienia – wszystko w doskonałej harmonii, we właściwych proporcjach, brzmiące właściwie identycznie jak na żywo – to robiło wrażenie - po pierwsze mikrofon to wszystko uchwycił, po drugie sprzęt, z Amphionami na końcu, odtworzył. Wow! A przecież materiał muzyczny był zupełnie surowy, nie dotknięty żadną obróbką, a porównanie bezpośrednie, więc trudno było zakładać, że to pamięć nas zwodzi. Facet wie co robi bez dwóch zdań.
W ten sposób poznaliśmy „brakujące ogniwo” w całej układance Anssiego. Wszystko zaczyna się na samym początku – mikrofon, studio nagraniowe, facet który to nagrywa, któremu zależy na uchwyceniu dźwięku tak, by brzmiał tak naturalnie, jak to tylko możliwe, który buduje cały swój warsztat pracy właśnie pod tym kątem. Kolejny etap to studio, któremu także przyświeca idea naturalnego dźwięku, w którym zajmą się miksowaniem i masterowaniem materiału muzycznego i nie zepsują tego, co udało się uzyskać na etapie nagrywania. Na dodatek ci ludzie razem starają się udowodnić wytwórniom muzycznym i rozgłośniom radiowym, że ludzie jednak słyszą różnicę i zdecydowanie wolą dobry dźwięk. Wkład Amphiona to po pierwsze zebranie tych ludzi razem, oraz danie im jednego z narzędzi pracy – kolumn, na których materiał muzyczny odsłuchują: niektórzy wykonawcy, którzy gdzieś tam odbywają swoje próby i odsłuchują nagrany materiał, studia nagraniowe, studia obrabiające dźwięk, na finalnych klientach kończąc. Oczywiście nie ma mowy o tym, żeby wszyscy wykonawcy, wszystkie studia na świecie zaczęły używać akurat mikrofonów Martina i fińskich kolumn (choć niewątpliwie producenci tychże nie mieliby nic przeciwko). Rzecz raczej w propagowaniu idei naturalnego dźwięku, w pokazywaniu jak największej ilości ludzi, że z jednej strony lepiej jest taki właśnie dźwięk produkować, z drugiej takiego właśnie słuchać. Rozsądnym wydaje się pomysł, żeby wszyscy ludzie zaangażowani w tworzonie danej muzyki pracowali używając kolumn o tym samym, albo przynajmniej podobnym, bardzo naturalnym charakterze brzmienia. Równie ważne, a może nawet ważniejsze jest to, żeby wszyscy ci ludzie mieli ten sam cel – naturalne brzmienie. Oczywiście bardzo wiele zależy od ostatniego ogniwa produkcji – wytwórni muzycznej. To ona, jako zleceniodawca, musi wymagać by dostarczano jej materiał odpowiedniej jakości. Grupa ludzi zebrana w pewnym sensie wokół Amphiona wykonuje więc pracę u podstaw, leżącą w interesie wszystkich miłośników dobrze zrealizowanych nagrań.

Przed wyjazdem Martin pokazał nam jeszcze jeden materiał, nad którym pracował. Od lat odpowiada on za brzmienie grupy o nazwie Gjallarhorn i praca dotyczyła nagranego koncertu tegoż zespołu. Martin pracował nad wielokanałowym (5+1) miksem dźwięku, który ma się znaleźć na wydaniu DVD (a może Blu-ray). W końcu na coś przydają się wszystkie monitory Amphiona i w układzie 5+1 brzmi nadal bardzo naturalnie i naprawdę ciekawie – mam wrażenie, że dla koncertów z płyt DVD/B-r to faktycznie dobre rozwiązanie.
W końcu jednak musimy opuścić studio Martina – jeszcze obiad i do hotelu spać, bo następnego dnia znowu wyjazd o 7 rano i raz jeszcze 400 km samochodem do Kuopio.

Dzień trzeci

Lasy, lasy, lasy, jeziora (czyli zbliżamy się do celu), lasy, jeziora, jeziora, lasy... . Po drodze Anssi wpada na pomysł, żeby pokazać nam jeszcze fabrykę, w której powstają obudowy jego kolumn. Znajduje się ona ok 30 km od siedziby Amphiona i możemy „zaliczyć” ją właściwie po drodze. Oczywiście chcemy zobaczyć to miejsce. W końcu docieramy na miejsce. Widzimy wcale pokaźnej wielkości zakład. Jak się okazuje po wejściu do środka również bardzo nowoczesny. Obudowy (oraz inne produkty tu wytwarzane) powstają na precyzyjnych obrabiarkach CNC. Oglądamy kolejne etapy wycinania poszczególnych elementów – możliwości tych maszyn wydają się nieograniczone, a precyzja faktycznie niesamowita. Choć oczywiście na początku jest człowiek, który musi nauczyć maszynę co ma robić, a później pilnować by materiał był ułożony bardzo precyzyjnie dokładnie tam gdzie trzeba. Widząc taką ilość gotowych, lub niemal gotowych obudów zdajemy sobie sprawę, że skala produkcji jest całkiem spora – dobry dźwięk w umiarkowanej cenie to najwyraźniej recepta na sukces.

Mamy także szansę obejrzeć właśnie skończoną nową lakiernię – nie znam się na tym specjalnie, ale kolega, który był w lakierni jednego z większych polskich producentów mebli twierdzi, że to co widzimy tu, to zupełnie inna „bajka”, inny, zdecydowanie wyższy poziom.
Oczywiście, jak to w Finlandii, ekologia jest niezwykle istotna, choć jak nam zdradza jeden z szefów tego zakładu, ekologia mocno utrudnia im życie i mnoży koszty. Ale przepisy to przepisy, no i Finowie najwyraźniej są po prostu dumni z życia w zgodzie a naturą.

W końcu jedziemy do siedziby Amphiona. Obudowy są tu dostarczane, a następnie montuje się w nich wszystkie pozostałe elementy. Całość montażu odbywa się ręcznie, a zdecydowana większość ekipy pracuje tu od lat, dzięki czemu dysponuje ogromnym doświadczeniem. Są tu całkiem ciekawe postacie – np. montażem zwrotnic zajmuje się długowłosy młody człowiek, który wygląda na fana metalu (i faktycznie umila sobie pracę dość ciężką muzyką). Jak się dowiadujemy w czasie wolnym od pracy, w piwnicy własnego domu buduje gitary i gitary basowe dla lokalnych zespołów. Sądząc po tym co widzimy, duża część sprzedawanych kolumn to małe monitory – zgadza się to z tym, co słyszeliśmy wcześniej, czyli niewielkim zainteresowaniem Finów drogimi produktami. Anssi doskonale to rozumie i dlatego promuje zestawienie swoich małych monitorów z produktami NuForce'a, które nie są specjalnie drogie, są niewielkie więc łatwo je gdzieś ustawić, źródłem może być komputer, Ipad, Iphone, etc, i które według Anssiego grają równie dobrze w każdym pomieszczeniu, niezależnie od ustawienia.

W części magazynowej stoją całe palety gotowe do wysyłki – co ciekawe, sądząc po naklejkach, trafią one do... Chin. No proszę, ciągle zalewa nas ogromne mnóstwo produktów stamtąd, a tu wykonywane w Europie kolumny jadą tam! Oby jak największa ilość producentów poszłą w ślady Amphiona, w końcu Chińczycy mają sporo (naszych) pieniędzy do wydania... .

W podziemiach znajduje się sala odsłuchowa, służąca raczej osobom z działu R&D odsłuchującym modele, nad którymi pracują. Czasem jednak są tam zapraszani również ludzie z zewnątrz, którzy chcą posłuchać produktów Amphiona. Spędzamy tam ładnych kilka godzin, korzystając z bardzo bogatego wyboru płyt, słuchając kilku różnych modeli kolumn, w tym takich, nad którym Amphion dopiero pracuje. Bez wątpienia cechą wspólną wszystkich kolumn tej marki (których słuchaliśmy) jest naturalność brzmienia. Zazwyczaj parę godzin odsłuchów jest dość męczące – tym razem zupełnie go nie odczuwaliśmy – motto Amphiona – przy dobrym dźwięku dobrze się czujesz – sprawdza się w praktyce.

Wszystko co dobre szybko się kończy – mieliśmy okazje zobaczyć fragment pięknego kraju, oraz poznać ludzi z pasją, pasją która sprowadza się do dostarczania ludziom, więc i nam, muzyki wysokiej jakości. Jasne, że dla każdego z nich to także biznes, sposób zarabiania na życie, ale mając okazję spędzić po minimum kilka godzin z każdym z nich, mogliśmy się przekonać, że dla nich to nie tylko kwestia pieniędzy. To prawdziwi pasjonaci, a to właśnie tacy ludzie zazwyczaj tworzą najlepsze produkty. Co prawda kolumny Amphiona nie aspirują do miana najlepszych kolumn świata, ale do miana jednych z najlepszych „w swojej klasie” zapewne mogą. Na pierwszy „rzut ucha” łaczą muzykalność z dużą detalicznością i precyzją, grają równym, wciągającym dźwiękiem.
Zamierzam im się bliżej przyjrzeć w niedalekiej przyszłości już we własnym systemie.
Z naszego punktu widzenia była to niezwykle ciekawa i pouczająca wizyta – w końcu nie co dzień audiofile mają okazję odwiedzić studia, w których powstaje muzyka, czy też poznać kilku bardzo ciekawych ludzi pracujących „po drugiej stronie szyby”, ale dzielących naszą pasję, którym także zależy na jak najlepszym dźwięku. W końcu my, audiofile, w dużej mierze zależymy od tych właśnie ludzi – najlepszy nawet sprzęt nie pomoże jeśli nagrania będą słabej jakości.



Pobierz tekst w PDF