pl | en
Hyde Park

AUDIO SHOW 2011 OKIEM CZYTELNIKA

To znowu ja, Pański ulubiony czytelnik-komentator:). Co prawda obiecywałem sobie że więcej tego nie zrobię, ponieważ generalnie (prawie) wszyscy którzy mnie rozpoznali jako autora zeszłorocznych komentarzy „okiem czytelnika” mieli do mnie pretensje (albo napisałem źle lub za mało dobrze, albo że wcale nie wspomniałem, a to jeszcze gorzej niż jakbym źle napisał…), ale przecież jak człowiek ma coś na wątrobie to jedynym lekarstwem jest wyrzucić to z siebie, prawda?

Tekst: Czytelnik (imię i nazwisko do wiadomości redakcji)
Zdjęcia: Wojciech Pacuła

Zwłaszcza, że tym razem będzie głównie pozytywnie. Uważam mianowicie, że w tym roku generalnie grało znacznie lepiej. I mam wrażenie, że to dzięki temu że większość wystawców wzięła sobie do serca to co m.in. Pan pisał na łamach HF i spróbowała powalczyć z akustyką pomieszczeń (widziałem nawet gustowny niebieski dywanik łazienkowy użyty jako ustrój akustyczny na podłodze), a nie uznała że jedyne rozwiązanie to sięgnięcie po jeszcze droższe komponenty. Mało tego, zauważyłem że sporo wystawców zaczęła pokazywać nie tylko „top-of-the-top” ale też środek czy nawet dół oferty. A może dźwiękowi pomógł długi weekend i fakt że mieli więcej czasu w piątek na instalację i odsłuchy przed wystawą?
Druga zasługa długiego 11-to listopadowego weekendu była taka, że spora część młodych audiofilów gdzieś wyjechała i na wystawie było wyraźnie luźniej niż w zeszłym roku, co poprawiało komfort zwiedzania i słuchania. Oczywiście nawet nie będę próbował podzielić się wrażeniami ze wszystkich pokoi, wspomnę tylko o tych kilku które zwróciły moją uwagę.

Zaczęliśmy z żoną (tak, tak – po kilku latach pracy pozytywistycznej u podstaw mam rezultaty i żona towarzyszy mi na AS) w sobotę od Kyriada zwanego teraz Golden Tulipem. Bardzo ładnie grało w Grobel Audio, wspaniale brzmiały zabawki Soulution z Hansenami (ale to informacja dla poprawnie typujących szóstki w Lotto, choć trzeba uczciwie przyznać że ten zestaw grał o niebo lepiej niż równie koszmarnie drogi zestaw Lyngdorf/Steinway w zeszłym roku). Moją uwagę przykuł na dłuższą chwilę zestaw Zeta Zero – te kolumny w zeszłym roku budziły u mnie mieszane uczucia. W pewnych zakresach było intrygująco, a w innych kicha. Ewidentnie konstruktor był tego samego zdania i na tegoroczną wystawę zbudował własne wzmaki. No i teraz dopiero pokazał co te dziwne gruszkowate kloce z przerośniętymi wstęgami potrafią… A potrafią zrobić wrażenie! Zestaw pokazał dźwięk dość oszałamiający, potężny, dynamiczny, ogromny. Naprawdę robi wrażenie. Zwłaszcza że naciskając jeden pstryczek na tylnej ściance wzmacniacz zmienia nam się z audiofilskiego stereo w videofilskie 4.1 – do dużego salonu, który trzeba dzielić z żoną, rodziną i gośćmi – rewela! Szkoda tylko że autor ustawił tak wysoko poprzeczkę cenową (para kolumn grających na wystawie kosztuje 60.000 zł – ja wiem że klasa dźwięku to uzasadnia, ale portfele Polaków tego nie zrozumieją). Szkoda, bo oferując je po atrakcyjnej cenie mógłby podbić kawał rynku – zwłaszcza wśród tych którzy popadli zarówno w filię audio jak i video. Rozczarowałem się natomiast odrobinę w pokoju Studio Hi-End Pełne Brzmienie, gdzie Piotr Bednarski (którego znam i cenię) zaeksperymentował z akustyką (ustawił system na dłuższej ścianie) co jednak niestety nie zdało egzaminu, no a przestawić zestaw w czasie wystawy to nie jest takie hop-siup. Słyszałem w jego pokoju odsłuchowym różne klocki jednego i drugiego ART-a i wiem że stać je na o wiele, wiele więcej. Mam też wrażenie, że (choć Piotr temu zaprzecza) że kable Albedo nie są najlepszym partnerem dla ART-ów. To dobre kable, ale chyba jednak nie w tym zestawieniu.

Na następny ogień poszedł Sobieski. A Sobieski jak to Sobieski – nadaje się głównie do oglądania sprzętu a nie słuchania. Z prezentacji, które zwróciły moją uwagę wymienię pokój 701 (DIY), choć to świat zupełnie odrębny, taki trochę wirtualny. Pierwsze wrażenie po wejściu to że właściwie nie do końca wiadomo co ci panowie prezentują i po co. No ale to tam właśnie zaciągnęła mnie żona („chodź, chodź, tam świetnie grają”). No i po chwili po pierwsze wiadomo że rzeczywiście świetnie grają, a po wiadomo że grają po to żeby pokazać że tak też można, i to doskonale. Że jest w Polsce sporo znakomitej myśli technicznej i równie wiele zamiłowania i pasji. No i że nie trzeba od razu koniecznie wydawać stu czy więcej tysięcy żeby zagrało. Tyle że to świat ciut specyficzny – może nie aż hermetyczny, ale jednak z pewnością szerzej otwarty dla forumowiczów (wiadomo, audiostereo.pl). Po chwili rozmowy i ustaleniu że mamy podobne upodobania (dźwiękowe oczywiście) pada pytanie „jakiego mamy nicka?”. Nie „jak się nazywamy” czy „na czym gramy” tylko właśnie o nicka. No bo przecież jak ktoś słucha i ma własne zdanie lub coś do powiedzenia to musi mieć nicka, no nie? Ale grało naprawdę świetnie, myślę że w dużej mierze dzięki monoblokom Pana Piotrka (na stosunkowo rzadkiej lampie GM-ileśtam, z daleka wyglądającej jak 211, i z 300B jako lampą sterującą – zainteresowani na pewno wiedzą o co chodzi!).

Bardzo podobał mi się też dźwięk zestawu Audio Note prezentowany przez Aghartę (gęsty, aksamitny) oraz generalnie dźwięk doskonałych polskich kolumn Sundial, z tym że osobiście wolałem brzmienie Sonorusów niż Supremusów, ale to może kwestia towarzyszącej elektroniki. Znakomicie zagrały też monitory Harbetha (ale do tego akurat zdaje się nie muszę Pana przekonywać). Bardzo się od zeszłego roku zmieniła prezentacja Studia van der Brug – straciła wizualnie (Wielkie Ucho Teściowej Ferguson Hilla), za to zdecydowanie zyskała dźwiękowo – kapitalnie grały kolumny Genesis z serii 7 (nie wiem czy to były 7.1 czy 7.2) ze źródłem cyfrowym Qsonix (technologia cyfrowa Wadii – dla mnie najlepsza na świecie) i holenderskimi monoblokami tranzystorowymi firmy Array. Podkreślam że tranzystorowymi, bo słuchając ich dźwięku naprawdę trudno było zgadnąć. To co było słychać na pewno, to piękna, analogowa barwa. Mam tylko jedno zastrzeżenie – dla takiego sprzętu przydałoby się większe pomieszczenie – może za rok?
Rozczarował mnie za to dość mocno mój ubiegłoroczny faworyt JAG – zaprezentował zupełnie inne kolumny niż w zeszłym roku i niestety czar prysł, i to kompletnie, grało po prostu słabo.
Na deser, już w niedzielę, zostawiliśmy sobie Bristola. Tu zdecydowanie zamieszkało w ten weekend najwięcej moich faworytów (i nie tylko). Też wspomnę tylko o kilku, zachowując jednak kolejność zwiedzania.
A zatem najpierw elektronika Audio Research i kolumny Wilson Audio Sophia 3. Powiem tak: w zeszłym roku w tej sali było nieźle – moim zdaniem to był najlepszy dźwięk grany z pliku cyfrowego. A w tym roku było jeszcze lepiej – dla mnie to był dźwięk wystawy. Z bardzo prostego powodu – po raz pierwszy i jedyny na tej wystawie jak otworzyłem drzwi i wszedłem, to natychmiast zatrzymałem się w pół kroku onieśmielony, że przerywam koncert na żywo. Niesamowite złudzenie, i to wcale nie w sweet spocie tylko z boku, przy drzwiach… Pogratulować!

Potem Hi-Fi Club i cały zestaw McIntosha począwszy od gramofonu, poprzez kompletną elektronikę aż po kolumny – oj te kolumny… Ponad SIEDEMDZIESIĄT małych przetworniczków średnio- i wysoko-tonowych i dwa duże niskotonowe. Miałem ich okazję posłuchać już trzy razy - najpierw w poniedziałek wieczorem, tuż po przylocie ze Stanów i wyjęciu z pudełek – było dość ostro, nieco gwiżdżąco i sycząco. Potem słuchałem ich przez chwilę w piątek wieczorem już w Bristolu, po kilku dniach grania – i tu wrażenie było znacznie lepsze, głośniki się wyraźnie utemperowały, poukładały i złagodniały – było już obiecująco. No i na koniec jeden z ostatnich odsłuchów w niedzielę po południu – SZOK! Co za lekkość i urok dźwięku - zupełnie niespodziewane po tych kolubrynach i napędzających je „muscle-amps” (tranzystorowe 1200W na kanał!). To wręcz niesamowite jak zmienił się dźwięk przez ten niecały tydzień. Gdyby te kolumny miały szansę się trochę bardziej się wygrzać (tu serdecznie pozdrawiam Urząd Celny) to mógłby to być zdecydowany dźwięk wystawy. I pewnie będzie, tyle że za jakiś miesiąc, i być może już w domu jakiegoś zasobnego audiofila. A tak na marginesie to też jest ciekawostka dlaczego ktoś, kto produkuje parę kolumn za ponad 100.000zł, nie pokusi się o dostarczenie nabywcy już wygrzanego, gotowego do użycia produktu?

Następnie dopchałem się do wręcz obleganego pokoju Ancient Audio (po drodze zahaczając jedynie o pokój RCM gdzie – podobnie jak w zeszłym roku – zupełnie mnie nie zachwycił dźwięk Isophonów, choć rzeczywiście mam wrażenie że było lepiej niż rok temu; szkoda że Pan Adamek nie promuje tak konsekwentnie rewelacyjnych moim osobistym zdaniem kolumn Zingali). A w Ancient Audio bardzo miłe rozczarowanie, po tym jak w zeszłym roku i dwa lata temu byłem dość sceptycznie nastawiony po odsłuchach, w tym roku prezentowany zestaw naprawdę pokazał klasę. I to jak na tą markę za nie-takie-do-końca-odjechane pieniądze, bo w całości bodajże za 150.000zł. Wiem że to strasznie dużo kasy, ale w poprzednich latach bywało dużo gorzej i dużo drożej. Znaczy jest postęp:). Słyszałem nawet głosy że był to dźwięk wystawy - dla mnie może jeszcze nie aż tak, czepiłbym się chwilami odrobinę nadmiernie wyeksponowanej góry. Nawet wizualnie, patrząc na te kolumny miałem wrażenie że ta atrakcyjnie wyglądająca tubka na górze kolumny jest dla niej trochę zbyt duża. Z pewnością można jednak powiedzieć, że Panu Waszczyszynowi wreszcie udały się kolumny, i to udały się bardzo.
A przy wejściu do Sali Ancient Audio prezentowała swoje platformy i stoliki poznańska firma EMA. Przepięknie wykonana z drewna brzozowego platforma antywibracyjna przyciągała wzrok. Równie ciekawa okazała się rozmowa z jej autorem, który słyszy dźwięki trójwymiarowo, lokalizuje „na słuch” źródła i odbicia z dokładnością do centymetra. W tej sytuacji nie trzeba chyba dodawać że to głównie dzięki stolikowi EMA zestaw Ancient Audio grał tak dobrze?

Na koniec trochę mniej entuzjastycznie - Nautilus i prezentacja Ayona z tubami Avantgarde Acoustic. Bardzo starannie przygotowana prezentacja, na sali zarówno przedstawiciel producenta kolumn jak i elektroniki. No i wyszliśmy z bólem głowy. Niestety 20-minutowa dawka głośnego dźwięku ze 109dB tub wwiercała się w mózg niczym wiertło. To zestaw robiący przez pierwsze 5 minut oszałamiające wrażenie, ale na dłuższą metę nie do wytrzymania. Myślę że zawiodło zestawienie – gdyby te tuby napędzić kilku-watową lampką o pięknej, ciepłej i miękkiej barwie to pewnie byłoby inaczej, ale w zestawieniu z dość energicznie grającą elektroniką Ayona – porażka. Poza tym miałem wrażenie że źródło cyfrowe Ayona grało lepiej niż analog, co oznacza że po pierwsze rzeczywiście jest świetne, a po drugie że dystrybutor przesadził próbując pokazać że budżetowa wkładka też potrafi. Otóż jednak nie potrafi – żeby zawalczyć z dobrej klasy cyfrą potrzebna jest dobra wkładka. Nie podobały mi się też subwoofery – dwa olbrzymie pudła zajmujące oba rogi pomieszczenia. Ich obudowy na pewno robią dobra robotę rozbijając martwe fale w tych rogach, ale… niewiele ponad to. W pierwszym granym utworze (Chris Jones, No Sanctuary Here), który znam na pamięć, bas był wyraźnie chudszy i lżejszy niż z moich 2,5 drożnych kolumn grających od 35Hz wzwyż. Celowo tak ustawione? Problemy z akustyką (dudnienie)? Nie wiem.
Odsłuch u Nautilusa wywołał u mniej jednak jeszcze jedną bardziej ogólną refleksję – mianowicie czy dystrybutorzy powinni pokazywać na wystawie najwyższe, najdroższe i najlepiej grające modele, czy tez może raczej powinni się koncentrować na tych bardziej budżetowych, na które może nie sam Kowalski, ale jego bogaty sąsiad może sobie pozwolić? Robić wrażenie za wszelką cenę czy próbować sprzedać? A może powinny się odbywać dwie wystawy (bądź jedna w dwóch kategoriach) – osobno zestawów dostępnych i osobno hi-endowych, rozdzielone np. jakąś wyraźną cezurą kwotową?
I ostatnia myśl, tym razem wywołana przez moją (nową w tym biznesie) żonę, która zapytała: „słuchaj, a dlaczego każdy gra z innej płyty? Przecież żeby porównać każdy powinien grać tą samą płytę?”. Genialnie proste, prawda? Już słyszę ten wielki protest, że nasz zestaw jest do małych składów, a nasz do symfoniki i rocka, a nasz do wszystkiego, a ich do niczego… To może by zrobić jak na lodowisku - w sobotę tańce obowiązkowe (wszyscy grają tą samą płytę) w niedzielę dowolne (każden gra co ma)?