WZMACNIACZ MOCY

ART AUDIO
JOTA

WOJCIECH PACUŁA





Wzmacniacz Jota znajduje się w ofercie firmy Art Audio od bardzo dawna. Urządzenie dostępne w wielu różnych wersjach jest jednak na tyle uniwersalną konstrukcją, na tyle dobrą, że choć pewne szczegóły są poprawiane, to całość pozostaje od lat ta sama. A wzmacniacz dostępny jest w następujących wersjach:
∙ jako końcówka mocy z wejściami RCA,
∙ jako końcówka mocy z wejściami XLR,
∙ jako końcówka mocy z regulowanym wejściem:
∙ każdy z powyższych z lampami KR Enterprises VV 32B (24 W), KR 52BX (30 W), KR 300 BXLS (20 W) lub (por. S. Eaben, “Soundstage!”, September 1999).
∙ z lampami Aleša Vaic Vacuum Tube Technology AV 320B SL (20 W).
Do testu dostarczono wzmacniacz z lampami AV 320B SL, wejściem RCA oraz regulacją sygnału wejściowego opartą o potencjometr i z pojedynczymi odczepami głośnikowymi.

Jota jest klasycznym wzmacniaczem lampowym typu SET. Wszystkie lampy – a w torze sygnału są trzy – pracują w klasie A. Na wejściu umieszczono podwójną triodę E88CC Philipsa w znakomitej wersji SQ (to jedna z najlepszych wersji tej lampy, jaką słyszałem), za którą, w charakterze wtórnika katodowego i sterowania lampą końcową mamy kolejną podwójną triodę, model 12BH7A EH firmy Electro-Harmonix. W końcówce pracują duże lampy mocy Aleša Vaic Vacuum Tube Technology AV 320B SL. To pochodna klasycznej 300B, zaprojektowana do pracy we wzmacniaczach firmy VAIC. VAIC pisze o jej następujących cechach szczególnych:
∙ rozwiązanie VAIC-a o nazwie Super Linear Anodes, bazujące na własnym patencie. W klasycznych lampach „zimny” koniec grzejnika wprowadza spore zniekształcenia. W tej lampie koniec ten zamocowany jest w anodzie w czterech małych wgłębieniach. Wgłębienia te są zakryte małymi elementami z niklu, widocznymi zresztą z zewnątrz lampy. W zagłębieniach wyeliminowany jest przepływ elektronów w anodzie, co zapobiega ich emisji z zimnego końca grzejnika.
∙ opatentowany kształt grzejnika – 16 wstążek – gwarantujący lepszą linearność,
∙ dwa dodatkowe, duże gettery,
∙ nietłukące się, grube szkło,
∙ elementy przeciwdziałające wibracjom,
∙ ceramiczna podstawa ze złoconymi pinami.

Wzmacniacz nie został objęty sprzężeniem zwrotnym i jest tak naprawdę układem dual-mono w jednej obudowie. Wspólny jest tylko transformator zasilający. Jedną z głównych przewag urządzenia nad innymi konstrukcjami tego typu mają być wykonywane samodzielnie transformatory typu split-core, inne od klasycznych ze szczeliną. Nawijane są w Anglii przez ludzi, którzy się w tego typu konstrukcjach specjalizują i którzy podpisali z Art Audio kontrakt na wyłączność. Do tej pory testowaliśmy komplet składający się z przedwzmacniacza i końcówki mocy: Art Audio Conductor + Diavolo.

W teście wykorzystano następujące płyty:
∙ Madeleine Peyroux, Bare Bones, Rounder/Universal Music Japan, UCCU-1188, CD.
∙ Vivaldi, Laudate Pueri, Magda Kalmar/LFCO, Hungaroton, HCD 11632, CD.
∙ Cecilia Bartoli, Opera Proibita, Decca, 475 7029, CD.
∙ Kathleen Battle, Grace, Sony Classical/Sony Music Japan, SICC-20023, Blu-spec CD.
Firenze 1616, Le Poème Harmonique, dyr. Vincent Dumestre, Alpha 120, CD.
∙ Milt Jackson Sextet, Invitation, Riverside/Mobile Fidelity, UDSACD 2031, ACD/CD; recenzja TUTAJ.
∙ Denielsson/Dell/Landgren, Salzau Music On The Water, ACT Music + Vision, ACT 9445-2, CD; recenzja TUTAJ.
∙ Depeche Mode, Sounds Of The Universe, Mute/EMI Music Japan, TOCP-66878, CD+DVD; recenzja TUTAJ.
∙ Jim Hall Trio, ”These Rooms”, Denon, CY-30002, CD.
∙ Julie London, Around Midnight, Liberty/EMI Music Japan, TOCJ-90026, HQCD.
∙ Akiko Grace, Momentum, Savoy/Columbia Music Entertainment, COCB-53547, CD.

ODSŁUCH

Zanim przejdę do właściwego testu chciałbym powiedzieć kilka słów dygresji. Nie chodzi o słowotok, ale o to, żeby dobrze ustawić swój wewnętrzny „zoom” na to, co w tym teście najważniejsze. Jedną z podstawowych umiejętności w budowaniu systemów jest taki dobór poszczególnych komponentów – elektroniki, kolumn, kabli, akcesoriów itp. – aby wszystko grało w optymalny sposób, a wartość całości była większa, niż wartość poszczególnych elementów. Rzecz w matematyce niemożliwa, w logice zresztą też, jednak w audio podstawowa. To heretyckie z punktu widzenia zdrowego rozsądku podejście jest niezbędne po to, aby efektem połączenia tego i tamtego była MUZYKA. Audio jest jednak sferą, w której najważniejszy jest wynik, a nie to, co do niego prowadzi. A mówimy po prostu o „synergii”. Co to jest? To pewnego rodzaju „właściwość” dźwięku, takie granie, które przynosi satysfakcję, które pozwala na chwilę zapomnieć o tym, że słuchamy mechanicznego odtworzenia i tym, że z żywymi muzykami nie ma to nic wspólnego. Chodzi o „iluzję” ich obecności w naszym pokoju. Żeby to się udało trzeba posiąść wiedzę i umiejętność w łączeniu poszczególnych składników – umiejętność bardzo podobna do gotowania.
Jedną z zasad „synergizowania” systemu jest kompensowanie słabości jednego komponentu zaletami innego, a także w ogóle kompensowanie jednego drugim. Mówiąc wprost chodzi o kompensowanie wad zaletami. Najprostszy przykład takiego działania związany jest z balansem tonalnym: jeśli system jest nieco „cienki”, brakuje mu wypełnienia od spodu, to staramy się z nim zestawić kolumny, które mają nieco tłustszy bas niż normalnie lub okablowanie, które robi to samo. Tak się robi i to naprawdę działa. Nie można jednak zapomnieć o tym, że to kompensowanie jednej wady drugą. Udaje się w taki sposób osiągnąć zadziwiające rezultaty i trzeba pragmatycznie przyznać, że w podstawowych, średnich, a nawet w podstawowych wyższych przedziałach cenowych nie da się robić inaczej – każdy komponent z tych grup jest obarczony konkretnymi wadami i nie ma co tego ukrywać.
Inaczej ma się jednak rzecz w hi-endzie i top hi-endzie. Tam trudno mówić o „wadach”. Choć nie ma urządzeń idealnych, to jednak w odniesieniu do innych komponentów są to co najwyżej „właściwości”, „charakter” itp. i trudno je waloryzować ujemnie, bo wszystko inne jest w porównaniu z nimi zwykłą „siarą”, jak mówi jeden z moich przyjaciół. Na szczycie dzisiejszego audio (to oczywiście stan tymczasowy, ale do czegoś muszę się odnieść) trzeba co najwyżej żonglować charakterem, dokonywać osobistych wyborów i nie ma miejsca na kompensację czegokolwiek. Nie można bowiem zapominać o podstawowej sprawie: każda wada (można ją zdefiniować jako wyraźne odstępstwo od neutralności i naturalności) jest tam dokładnie tym – wadą i jest komunikowania jako pogorszenie dźwięku. Dlatego jeśli np. brakuje w topowym urządzeniu góry, to nie da się tego skompensować jaśniejszymi kablami, bo od razu otrzymujemy rozjaśniony przekaz.

A Jota znakomicie to pokazuje: to fantastyczny, bardzo dobrze ułożony wzmacniacz o dźwięku nawiązującym klasą bezpośrednio do najlepszych znanych przeze mnie urządzeń tego typu na świecie: końcówek PAT-777 firmy Reimyo (test TUTAJ) oraz Silver Grand Mono Ancient Audio. Jeśli chodzi o ustawienie barwy dźwięku jest mu bliżej do pierwszego z nich, zaś jeśli chodzi o szybkość i rozdzielczość do drugiego. Dwa słowa na temat mocy. Jak wiadomo, moc psuje człowieka. Tak naprawdę im wyższa moc wzmacniacza, tym lepiej. Doświadczam tego codziennie z moim Luxmanem M-800A, który wydaje się mieć jej niewyczerpane zapasy. Jeśli chodzi jednak o top hi-end, to okazuje się, że – to jest moje prywatne zdanie na dzisiaj, żaden aksjomat – najlepiej brzmią wzmacniacze o małej i bardzo małej mocy, urządzenia oparte o lampę 300B (około 8 W z pojedynczej i 16 W z dwóch równoległych) lub 2A3 (około 3 W z pojedynczej i 6 W z dwóch równoległych). Dopiero z nimi rozdzielczość, namacalność, szybkość i po prostu zapierająca dech w piersiach naturalność sprawiają, że reprodukowane mechanicznie wydarzenie jest niemal „prawdziwe”. Płaci się jednak za to określoną cenę: to są wzmacniacze o niskiej mocy i pewnych rzeczy osiągnąć się z nimi nie da. Proszę mnie nie zrozumieć źle, ale jedną rzecz trzeba postawić jasno i wyraźnie już teraz: niska moc jest WADĄ. Nie „cechą”, nie „okolicznością przyrody”, a WADĄ!!! Aby oddać realną dynamikę i napędzić duże, pełnopasmowe kolumny potrzeba po prostu sporo prądu i nie da się tego przeskoczyć. Można oczywiście próbować podłączyć do wzmacniacza lampowego kolumny o wysokiej skuteczności (np. tubowe). Z mojego doświadczenia wynika jednak, że to nie jest rozwiązanie idealne i zniekształcenia wnoszone przez tego typu konstrukcje są na tyle znaczące, że przeważają nad zaletami takiego rozwiązania. Dla mnie zmiany w dźwięku w takich kolumnach są dość dokuczliwe i myślę, że klasyczne kolumny, z nowoczesnymi przetwornikami są znacznie bliżej wyobrażonego ideału, dźwięku „idealnego”. Z drugiej strony charakter brzmienia takiego zestawienia potrafi być niewiarygodnie wciągający i absolutnie rozumiem ludzi, którzy to wybierają. Mimo to powtórzę: dla mnie jest to krok w bok, a nie do przodu. I dlatego połączenie wzmacniacza o niskiej mocy i wysokosprawnej kolumny jest jedynie półśrodkiem. Poza tą jedną wadą nie widzę innych. Dlatego wszelkie mocne triody, jak np. 845 czy 211, nie są „moimi” lampami. Nie jestem do nich przekonany i zawsze w ich brzmieniu mi czegoś brakuje – czegoś, co 300B i 2A3 mają. Dlatego też z pewną powściągliwością podszedłem do lampy Vaica – to ostatecznie „podrasowana” 300B, a takie zabiegi zwykle kończą się jakimś kompromisem. Jednak nie w tym przypadku – Jota pokazała mojemu Luxmanowi, jak wygląda skomplikowana, złożona, wielowarstwowa struktura dźwięku, z elementami podstawowymi, harmonicznymi itp.

Brzmienie ART-a jest leciutko ocieplone na samych skrajach pasma. Przynajmniej w porównaniu z Luxmanem i Ancient Audio. Już jednak Reimyo, a także – skoro jesteśmy przy SET-ach – KR Audio Kronzilla SXI brzmiały cieplej i wyraźnie wysokie tony były w nich bardziej zaokrąglone. W Jocie wybrano wyjątkowo smakowity, uważny balans. Dzięki temu mamy fantastyczną plastykę i naprawdę bardzo dobrą rozdzielczość. Reimyo i Ancient Audio idą – każde na swój sposób – jeszcze dalej, ale to nie są duże różnice. Każda płyta, jaką słuchałem miała wyraźny charakter własny, różnicowanie było piękne, a jednak słabiej zrealizowane krążki nie były dodatkowo upokarzane. Słychać z nimi słabszą dynamikę i problemy z rozdzielczością nagrań, ale i tak najpierw skupiamy się na bogactwie harmonicznych, na wspaniale zarysowanej przestrzeni i na basie.
Tak – bas jest w tym wzmacniaczu niesamowity. Wspomniałem w poprzednim akapicie o mocy: to chyba jedyna lampa o mocy powyżej 10 W, w której jej podniesienie nie jest okupione efektami ubocznymi. A 20 W to już naprawdę sporo i moje Dobermanny po raz pierwszy z takim wzmacniaczem zagrały czysto i bez zniekształceń z całkiem satysfakcjonującym poziomem dźwięku. Przy okazji testu modelu PAT-777 Reimyo wspominałem o tym, że 8 W to jednak dla polskich kolumn zbyt mało. Jota radziła sobie z nimi naprawdę dobrze. Pod jednym warunkiem: wszystko, co jest przed wzmacniaczem jest naprawdę najwyższej klasy.

Bo chciałbym odwołać się do tego, co napisałem w pierwszym paragrafie odsłuchu: to nie jest wzmacniacz, który można by czymkolwiek „poprawić”. Pokazuje prawdę i dopiero na najwyższym poziomie charakter własny kabli i elektroniki zaczyna wpływać na jego dźwięk w pozytywny sposób. Genialnie, naprawdę fantastycznie zabrzmiała Jota z kablami Tara Labs The Zero oraz The 0.8. Szczególnie ten pierwszy, absurdalnie drogi przewód spowodował takie zmiany, że nie wiedziałem, co o tym sądzić. Przede wszystkim z „zerówką” w torze dało się słuchać wszystkiego znacznie głośniej. Moje Harpie przesterowują się najszybciej na średnicy. Kiedy odpaliłem ART-a z interkonektami Oyaide PA-02 TR (mam długie odcinki i przy problemach z ustawieniem urządzeń czasem z nich korzystam) dźwięk był bardzo ładny, jednak przy płycie Danielssona z Salzau, kiedy wchodził puzon, dość szybko był przesterowywany. Natężenie dźwięku blisko zebranego instrumentu, najwyraźniej bez żadnych kompresorów, jest wybitna, nawet jeśli muzyk gra cicho. Przypomniałem sobie wtedy o Tarze, która leżała spokojnie w futerale. To było to! Przester momentalnie zniknął i dało się wszystkiego wysłuchać znacznie głośniej. A przecież Zero promuje średnicę, nieco ją „dopala” i powinno być tak, że połączenie go z Jotą powinno być katastrofą. A było fantastyczne!
Ale wróćmy do basu: wzmacniacz gra fenomenalnie różnicowanym, bardzo niskim basem o sporej mocy. Nie ma mowy o kontroli, jaką daje EVO402 Krella czy wspomniany Luxman. Nie czułem jednak z tego powodu dyskomfortu. A przecież Dobermanny schodzą bardzo nisko i niczego nie kompresują. A jednak i syntezatory analogowe z płyty Sounds Of The Universe Depeche Mode, i fantastyczny fortepian Akiko Grace (polecam tę płytę!!! Dostepna jest na www.CDjapan.co.jp wraz z dopełniającą ją płytą Illume) brzmiały w pełny, absolutnie satysfakcjonujący sposób, znacznie lepiej niż z 99% innych wzmacniaczy lampowych!

Równie duże wrażenie zrobiła na mnie scena dźwiękowa. Okazało się, że elementy w przeciwfazie są na znacznie większej ilości nagrań niż to pamiętałem. Scena dźwiękowa otacza więc słuchacza. Jej głębia (na wprost) jest duża, chociaż tutaj Reimyo pokazywało coś ekstra, a Ancient sporo więcej. Jota buduje bowiem „bańkę” wokół słuchacza. Nie ma więc tak dokładnego definiowania planów, a w ramach tych planów instrumentów, jak ze wspomnianego Silvera Grand Mono. Ale, jak mówię, to po prostu inna wizja tego, co jest na płytach (a nikt z nas nie wie i nie będzie tego wiedział na pewno, jak jest w rzeczywistości, możemy jedynie przypuszczać i szukać stałych elementów). W przekazie dominowały elementy o dużej energii. Kiedy więc w nagraniu mieliśmy pośrodku mocny wokal, a po bokach po instrumencie, to te trzy elementy były dominującymi. To dlatego w pewnym momencie się zatraciłem w płytach z wokalistkami – zarówno jazzowymi, jak w muzyki klasycznej. Bo głosy brzmią niezwykle realistycznie. Mają dobrą fakturę, namacalność i świetną barwę. Mógłbym sobie życzyć jeszcze lepszego rysunku ich boków i tyłu, ale najwyraźniej wszystkiego mieć nie można.
Jota jest po prostu fantastycznym wzmacniaczem i gratuluję wszystkim jej posiadaczom! Jej wady wiążą się z (jednak) niską mocą oraz lekkim zaokrągleniem góry i dołu. Ale naprawdę bardzo delikatnym. Także rozdzielczość może być ciut lepsza, ale trzeba będzie za to zapłacić o wiele więcej. I jeszcze jedno – wyłącznik sieciowy jest w bardzo niewygodnym miejscu i nie ma możliwości sterowania włączaniem urządzenia przez trigger. Warto więc zamówić wersję z wyłącznikiem z boku.

BUDOWA

Jota firmy Art Audio to klasyczny wzmacniacz lampowy typu SET – Single-Ended Triode. Tor audio zbudowany jest na podstawie trzech lamp – dwóch podwójnych triod w stopniu wejściowym i sterującym oraz z triody mocy w stopniu końcowym. Na wejściu mamy E88CC Philipsa w znakomitej wersji SQ (to jedna z najlepszych wersji tej lampy, jaką słyszałem), za którą, w charakterze wtórnika katodowego i sterowania lampą końcową mamy kolejną podwójną triodę, model 12BH7AEH firmy Electro-Harmonix. W końcówce pracują duże lampy mocy Aleša Vaic Vacuum Tube Technology AV 320B SL. Lampy ustawione są nieco inaczej niż to się przyjęło, tj. lampy końcowe są z przodu, a wejściowe z tyłu, tuż przed transformatorami głośnikowymi. To dobrze, bo w ten sposób skraca się drogę sygnału. W przypadku testowanego egzemplarza nie ma to jednak znaczenia, ponieważ został on wyposażony w regulację czułości wejścia. To wysokiej klasy przełącznik z ultra-precyzyjnymi opornikami – jedna z najlepszych konstrukcji tego typu. Taka regulacja pozwala na rezygnację z przedwzmacniacza i sterowanie wzmacniaczem prosto z wyjścia odtwarzacza CD. W moim systemie znacznie lepiej Jota zagrała jednak z zewnętrznym preampem – zarówno mój Leben RS-28CX, jak i Polaris II Ayona pokazały, że Art-a stać na wiele więcej. Prosto z CD dźwiek był czysty i rozdzielczy, ale słabo wypełniony i płaski dynamicznie – ja takiego przekazu nie lubię. A dodatkowo w znaczący sposób wydłuża się w ten sposób drogę sygnału. Na szczęście można zamówić wersję bez regulacji. Wspomniałem o transformatorach wyjściowych – to konstrukcja zaprojektowana przez firmę Art Audio i wykonywana dla niej w jednej z angielskich fabryk. Dzięki specjalnej konstrukcji udało się osiągnąć bardzo szerokie pasmo przenoszenia i niskie zniekształcenia, przy sporym prądzie. Między tymi dwoma trafami jest trzecie, duże, zasilające. To przed nim umieszczono lampy prostownicze, dla każdego kanału osobne – model 274B z bańką przypominającą 300B. Wszystkie transformatory otrzymały chromowane kołpaki ekranujące, ale i poprawiające estetykę. Cała obudowa jest zresztą srebrna, ponieważ wykonano ją z polerowanej stali nierdzewnej. Z tyłu widać przede wszystkim spore radiatory dla stabilizatorów napięcia, ale też pojedyncze wejścia RCA, parę wyjść głośnikowych (pojedyncze odczepy, ale możliwe jest zamówienie dowolnej wersji), które nie są specjalnie wyszukane – ja bym od razu zamówił wzmacniacz z gniazdami WBT. Układ jest w całości zbudowany na płytce drukowanej. Znajdziemy na niej sporo wysokiej klasy elementów, jak precyzyjne oporniki dużej mocy, kondensatory sprzęgające poszczególne stopnie od Hovlanda (Musicap) oraz ładne zasilanie. Okazuje się, że nawinięto osobne uzwojenia wtórne dla obydwu kanałów końcówek i obydwu kanałów przedwzmacniacza. Stąd sporo kondensatorów filtrujących. Urządzenie pracuje bez globalnego sprzężenia zwrotnego. Można je zamówić w wielu wersjach, np. z wyłącznikiem sieciowym z boku (polecam!), z wejściami XLR (po których są transformatory desymetryzujące), z różnymi wartościami odczepów głośnikowych, z różnymi rodzajami tłumika, albo bez niego, z różnymi lampami końcowymi itp. Możliwości jest naprawdę sporo.

Dane techniczne (wg producenta): Moc wyjściowa: 2 x 20 W
Czułość wejściowa: 400 mV
Impedancja wejściowa: 200 kΩ
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz/ą 1 dB przy pełnej mocy
Lampy: 2 x 6DJ8 (ECC88), 2 x 12BH7, 2 x 274B, 2 x KR 300BXLS lub 32B lub AV 320B SL
Waga: 30 kg



ART AUDIO
JOTA

Cena: 45 000 zł (w wersji bez regulacji); 49 000 zł (w testowanej wersji)

Dystrybucja: Hi-End Studio

Kontakt:

Piotr Bednarski
tel.: 695 503 227

e-mail: kontakt@hi-endstudio.com

Strona producenta: ART AUDIO






PŁYTY PROSTO Z JAPONII

CDJapan



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2009, Created by B