ODTWARZACZ CD + WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

NAIM
CD5i + NAIT5i

WOJCIECH PACUŁA







Pierwsze urządzenia Naim Audio – odtwarzacz CD5x oraz zasilacz Flat-Cap2 – już testowaliśmy, wiec debiut (jakże spóźniony) tej zasłużonej marki na łamach „HIGH Fidelity OnLine” mamy za sobą. Wspomniany system należy do „podstawowej” serii ‘5’ tej firmy, co oznacza niedużą wysokość obudowy o takich samych wymiarach dla wszystkich elementów, które wchodzą w jej skład. CD5x z zasilaczem to jednak spory wydatek. Ofertę firmy otwiera jednak dostępny dla większej grupy melomanów/audiofili system CD5+NAIT5, który w całości kosztuje tyle co sam CD5x.
Jak łatwo się zorientować po katalogu Naima, firma dzieli pewne rozwiązania koncepcyjne z innymi brytyjskimi firmami, jak Cyrus, Arcam i LINN. Chodzi przede wszystkim o unifikację obudów w ramach pewnych linii (w Curusie dotyczy to całej oferty). Dzięki temu Naim, nawet najtańszy, posiada znakomitą, niemagnetyczną, wykonaną ze stopu cynku i aluminium obudowę, złożoną z grubych, sztywnych płyt. Możliwe to jest właśnie dlatego, że obudowę dzielą urządzenia z różnych przedziałów cenowych i stąd można zamawiać większe ilości u podwykonawcy, a co za tym idzie walczyć o niższą cenę. I jeszcze jedno – raczej się o tym nie mówi, ale chyba droższe produkty z linii w pewien sposób „sponsorują” tego typu elementy w tańszych produktach...

ODSŁUCH

System Naima daleki jest od uniwersalności. W tym jego słabość, ale i siła. Co będzie ważniejsze, w największej mierze będzie zależało od repertuaru, którego słuchamy: jeśli się ze sobą zgrają – będzie fantastycznie, jeśli nie – tylko nieźle. A odsłuch, jak się później okazało, zaczął się nieco niefortunnie, bo od japońskiej reedycji płyty z największymi przebojami Franka Sinatry My Way. The Best of Frank (Rhino/Warner Bros, WPCR-13071, CD). To świetnie brzmiąca, dobrze przygotowana reedycja, obarczona wszakże wadami starszych nagrań. Okazało się, że Naim pewnych rzeczy nie toleruje, a wśród nich – zwężonego pasma przenoszenia, sporej ilości szumu, przede wszystkim w zakresie średniotonowym oraz lekkich przesterów (ale w domenie analogowej, na taśmie-matce) przy spiętrzeniach dźwięku. Te elementy są wpisane w nagrania z lat 50-70, jednak na innych systemach, w tym na moim, kompletnie nie przeszkadzają w oddaniu absolutnie wiarygodnego, płynnego przekazu, w którym zachowana jest struktura harmoniczna instrumentów i głosu. A jednak Naim tego nie polubił. To samo było z nagraniami z płyty Mela Tormé z płyty Mel Tormé sings Fred Astair (Bethlehem/Victor Enterteinment, VICJ-61457, K2HD CD), zremasterowanej przy użyciu technologii K2HD. Tutaj było lepiej, bo Naim uporządkował przekaz, jednak wciąż nie było to to, na co czekałem. To przy tych nagraniach uwagę zwróciły jednak pewne elementy brzmienia, które konstytuują dźwięk tego sprzętu. Przede wszystkim góra – instrumenty z tego przedziału zabrzmiały genialnie, tj. pokazana została grubość blach, ich dźwięczność, brzmiały w ogóle, jakby zostały nagrane wczoraj. Problem z nimi był jednak taki, że grały nieco w oderwaniu od znacznie mniej dynamicznego środka, trochę „obok”. Może trochę przesadzam, ale wrażenie było takie, jakby blachy, dzwoneczki itp. zostały dograne współcześnie, tak różniły się od średnicy. To samo trąbka – znakomita, zaraz jednak wchodziły puzony i te grały o klasę gorzej, były bardziej stłumione, nie miały tak dobrej rozdzielczości itp. Podobne odczucia miałem, jeśli chodzi o niski zakres: Naim gra go mocno, konturowo, z rozmachem i – prawdę mówiąc – nieco go na tego typu płytach powiększa. Kontrabas w zespole towarzyszącym Tormé nieco więc przykrywał, nawet nie poziomem, a wolumenem, wielkością, inne instrumenty.

Istnieje pewien stereotyp dotyczący brzmienia Naima, mówiący, iż najlepiej gra on z muzyką rockową – tam, gdzie liczy się rytm, puls, dynamika. Myślę, że to poważne uproszczenie i niepotrzebne zaganianie tego sprzętu do narożnika. W rzeczywistości ‘5i’ gra ze znacznie szerszą paletą muzyczną, ale pod jednym warunkiem: powinna to być czysta, nie zaszumiona realizacja, o możliwie pełnym paśmie przenoszenia. I tyle. W takim przypadku ten niepozorny systemik brzmi genialnie, z werwą, rozdzielczością i znakomitą kontrolą basu. Jak wspominałem, starsze nagrania jazzowe czy popowe (i Sinatra, i Tormé należą chyba do tej ostatniej kategorii) brzmią nie do końca satysfakcjonująco. Jeśli jednak zapodamy mu coś ekstra – spadniemy z czego tam w danej chwili siedzimy. Tak było z rewelacyjnie przygotowaną w studiach JVC edycją Hell or High Water Sary K. (Stockfisch, SFR 357.5039.2, K2 XRCD24). To znakomita płyta i muzycznie, i dźwiękowo, o pełnym, mięsistym brzmieniu i fenomenalnej rozdzielczości. I wreszcie Naim pokazał, co potrafi: przede wszystkim znakomicie prowadził bas, o co przy tej okazji zawsze trudno. Po drugie, pokazał górę tak, jak na to zasługiwała, tj. w dźwięczny, dynamiczny sposób, ze świetną barwą. I wreszcie środek był taki, jak trzeba, nie stanowił jedynie plamy na tle góry i dołu. W kategoriach absolutnych to wciąż nie była super-rozdzielczość, bo ten system tak nie gra, jednak dzięki dokładnemu atakowi, dokładnemu trzymaniu tempa, jak w zegarze atomowym, wszystko miało sens i cel.

Zachęcony tym, zaraz przerzuciłem się na coś jeszcze ciekawszego – porównanie nagrań z wydanego niedawno samplera First Impression Music This is K2 HD Sound! (FIM K2 HD 078, K2 HD) z tymi samymi kawałkami na wcześniejszych edycjach tej firmy, głównie w formacie K2 XRCD24. Muszę powiedzieć, że stopień naturalności, jaki udało się w nowej inkarnacji K2 osiągnąć zapiera dech w piersiach. Czekam teraz z niecierpliwością na edycje K2 HD XRCD24, które niechybnie muszą mieć miejsce. A różnica między nowszym i starszym K2 jest ogromna. Najlepiej słychać to przy przepięknym utworze Autumn in Seattle Tsuyoshi Yamamoto. Płyta z której pochodzi ów urywek została przygotowana przez Yamamoto specjalnie dla Winstona Ma (właściciela FIM-u) i przez tego ostatniego nagrana bezpośrednio na dwie ścieżki. Wersja XRCD24 była świetna – z typowym dla tego pianisty uderzeniem i mocną grą blach. Jednak K2 HD otworzyło przede mną zupełnie nowy świat – znacznie bardziej naturalny, bez – jak się okazuje istniejącego – nienaturalnego poblasku, połysku fortepianu, za to z naturalnym, świetnie grającym kontrabasem. Przeżycie było równie silne, jak przy odsłuchu analogowej wersji (45 rpm, 180 g) płyty Waltz For Debby (relacja TUTAJ) Bill Evans Trio (Riverside/Analogue Productions 9399, 45 rpm, 180 g, #0773) – ta sama obecność, pewna miękkość i naturalność. A w tym wszystkim Naim czuł się znakomicie. To ostatecznie nowe nagranie, znakomite technicznie itp. Różnice, pomimo wspomnianych ograniczeń w rozdzielczości, były ewidentne i jak na dłoni.

Na koniec zagrałem nowsze produkcje, z jazzem niemające nic wspólnego: Minimun-Maximum Kraftwerka (EMI, 334 996 2, 2 x SACD/CD) oraz Hourglass Dave’a Gahana (Mute, STUMM288, CD). Obydwie płyty brzmiały super. Super po prostu! Dała o sobie nać ta sama, co wcześniej umiejętność pokazywania ataku i zaraz potem nasyconego wybrzmienia. Dynamika była perfekcyjna, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, iż KEF-y Reference 203/2 oraz Harpie Acoustics Dobermann (new), z którymi system był przesłuchiwany, do najłatwiejszych obciążeń nie należą. Pomimo wysokiego poziomu dźwięku, z jakim je grałem, nie było mowy o kompresji, dławieniu się itp., co wcześniej, przy Sinatrze, było słychać już przy średnich poziomach. Głębia grania, wybudowanie sceny i zejście basu były naprawdę imponujące. A przy tym nie dochodziło do wyostrzenia brzmienia, co w przypadku płyt w rodzaju Hourglass jest szczególnie istotne. Wszystkie instrumenty elektroniczne miały nieprawdopodobną głębię i dynamikę. Po prostu świetnie! I tak należy ten system rozumieć: wcale nie uniwersalny, ale znakomity. Pod warunkiem, że wiemy, czego chcemy od życia.

BUDOWA

Obydwa urządzenia mają niski profil i charakterystyczny dla nowej (nowej tylko w odniesieniu do poprzedniej serii Naima, bo owa „nowa” ma już kilka lat) serii front złożony z trzech, optycznie wydzielonych elementów. Całość zbudowano z aluminiowych płyt, najgrubszych z przodu. Pośrodku frontu widnieje zielone, podświetlane logo. W odtwarzaczu po lewej stronie umieszczono szufladę. To nie jest jednak kolejne plastikowe truchło, a „patent” tego brytyjskiego producenta, polegający na tym, że cały mechanizm, wraz z przetwornikiem D/A umieszczono w wysuwanej po łuku szufladzie. Znakomicie izoluje to od drgań, a także nadaje urządzeniu nobliwy, „analogowy” sznyt. Sam napęd został od owej „szuflady” dodatkowo odsprzęgnięty, a płyta dociskana jest do osi silnika małym krążkiem z magnesem. Po drugiej stronie loga mamy zielony, zbudowany z LED-ów wyświetlacz oraz małe diodki. Wyświetlacz jest niewielki i pokazuje albo numer ścieżki, albo czas. Wyboru dokonujemy pilotem. Tutaj też znalazły się podatne na nacisk, podświetlane na zielono przyciski sterujące. Z tyłu raczej pusto, jak to w CD, chociaż obok gniazda sieciowego IEC i mechanicznego wyłącznika są też dwie pary wyjść analogowych – RCA oraz DIN. Te ostatnie to wizytówka Naima, wierzącego, że wspólna masa w tego typu przewodzie pozwala na zachowanie gwiaździstego prowadzenia masy przez cały system. RCA z kolei to dodatek ostatnich lat, jako że wcześniej Naim stosował jedynie DIN-y. Do kompletu dołączany jest stosowny kabel tego typu, z solidnymi, zakręcanymi wtyczkami. W ofercie tego producenta znajdziemy jednak nowe, znakomite wtyki AIR-Plug z kablem Hi-Line – warto od razu go zakupić.

Środek urządzenia to studium prostoty i funkcjonalności. Większą część zajmuje solidna szuflada, zbudowana z utwardzanego plastiku. We właściwej, zamkniętej pozycji, utrzymuje ją element magnetyczny spotykany w meblach kuchennych... Jak wspomniałem, sterowanie oraz przetwornik znalazły się w szufladzie – niestety bez kompletnej rozbiórki (a tego chciałem uniknąć) nie udało się podejrzeć co tam siedzi. Pozostałe elementy, tj. zasilanie oraz elementy wyjściowe (konwersja I/U oraz bufory) znalazły się na niewielkiej płytce z tyłu urządzenia. Sygnał do nich z szuflady biegnie dość długą taśmą komputerową. Pozwala to odseparować fizycznie cały blok cyfrowy i analogowy z zasilaniem. Konwersją zajmuje się pojedynczy układ Burr-Browna OPA2604, zaś w układzie końcowym pracują montowane powierzchniowo tranzystory. W torze nie ma kondensatorów. Wyjście kluczowane jest przekaźnikami. Ani DIN, ani RCA nie są złocone. Urządzenie spoczywa na nóżkach z gumy i wyposażone jest w ładny pilot zdalnego sterowania (taki sam, tyle że nieco bardziej rozbudowany znajdziemy w LINN-ie oraz u jego pomysłodawcy – Arcamie). Warto jeszcze dodać, że zasilaniem zajmuje się bardzo duży transformator toroidalny z zalanym środkiem, dostarczający osobne napięcie dla części analogowej oraz cyfrowej. Zastosowano tutaj znakomite, drogie kondensatory BHC. I jeszcze jedna przyjemność – razem z playerem otrzymujemy sampler wytwórni Naim Records – to znakomicie nagrane, fajnie muzycznie kawałki. Od razu warto by było kupić też sobie płyty Daniela Millera oraz Antonio Forcione tejże wytwórni.

Wzmacniacz NAIT swoją historię może wyprowadzić od roku 1983. Od tego czasu był wielokrotnie poprawiany, ulepszany, jednak podstawowa koncepcja pozostała bez zmian: to wciąż minimalistyczny, pozbawiony wszelkich regulacji – poza poziomem głosu – produkt. Stąd na przedniej ściance jedynie cztery, podświetlane przyciski oraz gałka siły głosu z zieloną diodą. Z tyłu, obok dwóch gniazd DIN – dla CD i tunera, mamy jeszcze dwa inne wejścia, w tym jedno z pętlą magnetofonową. Warto zauważyć, że wejście AV można przeprogramować tak, aby pracowało jako unity gain, czyli można NAIT-a wykorzystać w systemie kina domowego. Gniazda głośnikowe są raczej minimalistyczne, to dziury w obudowie, akceptujące jedynie banany. Taki sam „mykens” stosuje brytyjski Exposure oraz amerykański, testowany w tym numerze Resolution Audio. Cały układ, wzmacniający i zasilający, znalazł się na niewielkiej płytce drukowanej. Montaż jest w większej części powierzchniowy. W torze pracują jedynie tranzystory – sterujące zostały mechanicznie wyodrębnione z głównej płytki i otrzymały małe radiatorki w postaci wycinków mosiężnej blaszki. Tranzystory końcowe, dwie, pracujące w push-pullu pary, przykręcono bezpośrednio do dolnej ścianki, która działa jak radiator. Wejście przełączane jest w hermetycznych przekaźnikach. Jak się wdaje, jest to układ z potencjometrem głośności – niebieski ALPS – z przodu, przed wzmocnieniem. Sygnał do niego płynie sporej długości taśmą komputerową. W zasilaniu widać duże trafo, z osobnymi uzwojeniami dla każdego kanału i osobnym dla przedwzmacniacza. Gniazda są niezłocone.

Generalnie, w obydwu przypadkach: CD i wzmacniacza to wzorcowa robota, ze znakomitą obudową i bardzo dobrymi elementami. Widać, ze to wynik długiego procesu, a nie ‘akt strzelisty”. Już teraz wiadomo, że niektóre elementy poprawiono i dostępna będzie wersja z i pisanym kursywą, ale to tylko dlatego, że urządzenia wyjściowe stoją na tak dobrym poziomie, że nie trzeba ich wymieniać na nowe, a wystarczy im lifting.



NAIM
CD5i + NAIT5i

Cena: 5100 + 4495 zł

Dystrybucja: Decibel

Kontakt:

ul. Jana Sebastiana Bacha 34
02-743 Warszawa

Tel.: + 48 22 470461
Fax: + 48 22 472060

e-mail: decibel@decibel.com.pl


Strona producenta: NAIM AUDIO



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B