GRAMOFON

TRANSROTOR
SUPER SEVEN LA ROCCIA TMD

WOJCIECH PACUŁA







Transrotor, mimo że wciąż na polskim rynku świeży i nowy, powinien być czytelnikom „HIGH Fidelity OnLine” znany, ponieważ w numerze w numerze 38 z czerwca 2007 roku przetestowaliśmy, wtedy absolutnie świeży, model Fat Bob S tejże firmy (test TUTAJ). Wyprzedzając nieco wypadki (oficjalne ogłoszenie w grudniu, jednak wyniki znane są już od miesiąca) powiedzmy, że model ten otrzymał Nagrodę Roku 2007 (ogłoszenie w grudniu, jednak wyniki znane są już od miesiąca) powiedzmy, że model ten otrzymał Nagrodę Roku 2007. Bardzo dobrze wykonany, pięknie odtwarzał płyty, nadając im wprawdzie nieco szlachetnego piętna „analogu”, nie dopuszczając jednak do zduszenia szczegółów. Ponieważ jednak równolegle testowałem model Zet 3 dla „Audio”, który brzmiał krańcowo różnie, postanowiłem posłuchać czegoś droższego, aby ustalić, jaki jest „firmowy” dźwięk. Początkowo wybór padł na kosztujący 100 000 zł model Turbillon, który był akurat dostępny. Przywlokłem toto do domu i podpiąłem. Okazało się jednak, że wkładka dostarczana w komplecie absolutnie nie przystaje do jakości gramofonu. Poprosiłem więc kilku polskich dystrybutorów o wypożyczenie czegoś odpowiedniego, jednak wszyscy, bez wyjątku wykręcili się od tego. Czy nie chcieli promować nie swojego gramofonu, czy akurat niczego odpowiedniego nie mieli, czy coś tam jeszcze, w każdym razie wkładki nie było. Stąd decyzja o tym, żeby na razie poczekać, a w tym czasie wypróbować coś innego. Okazja nadarzyła się wkrótce potem, wraz z przywiezieniem do Polski modelu LaRoccia TMD. To wyjątkowy model, nawet w Transrotorze. Oto obok magnetycznego „sprzęgła” (TND), mamy tutaj bowiem chassis wykonane z łupków skalnych (nie znam się na skałach, więc nie wiem co to to to), które dzięki amorficznej, nieregularnej strukturze, przecinających się pod różnymi kątami warstw itp. znakomicie przeciwdziała magazynowaniu energii wciąż pozostając ciężką, solidną podstawą dla ramienia i talerza. To zdecydowało o wyborze. Nie od parady było to, że ramię to bardzo dobre SME, modyfikowany przez Transrotora, z okablowaniem van den Hula, zaś silnik wyposażono w zewnętrzny zasilacz Konstant M1. I jak się okazało, gramofon zaskoczył znowu innym dźwiękiem, niż się po nim spodziewałem.

ODSŁUCH

Prawdę mówiąc, gdzieś podświadomie oczekiwałem czegoś pośredniego między dźwiękiem gramofonu z chassis z drewna i miękkich przekładek jak w dps 2 i sztywnym chassis jak w Zet 3. A było inaczej. LaRoccia gra bowiem jeszcze bardziej precyzyjnym, jeszcze dokładniejszym, lepiej focusowanym, ultra-czystym dźwiękiem niż ten ostatni. To dość typowe zjawisko dla „ciężkich”, bez odsprzęganego subchassis, konstrukcji. To jest właśnie wyraz braku podbarwień pochodzących m.in. od rezonansu elementów odsprzęgających. Często jednak jest tak, że czegoś w dźwięku brakuje. Trzeba to nadrabiać wkładką i przedwzmacniaczem, które mają za zadanie dodać ciała i wypełnienia. Powiedzmy jednak, że to zawsze półśrodki, bo w ten sposób da się zamaskować wiele rzeczy, jeśli jednak czegoś nie ma od początku, to dalej tego nie dostaniemy. LaRoccia okazał się jednak gramofonem, który przeskoczył gładko nad tymi problemami i zachowując zalety sztywnego zawieszenia i dużej masy, doprowadził to na bardzo wysoki poziom, dodając elementy tradycyjnie kojarzone z zawieszeniem. Odsłuch gramofonu (tutaj wraz z wkładką w komplecie) przeprowadziłem m.in. z przedwzmacniaczem RCM Audio Sensor Prelude IC, który należy do absolutnie wiernych, czystych urządzeń, ustępujących nieco jedynie takim gigantom jak Steelhead Manleya. I właśnie z takim bezkompromisowym preampem można było docenić to, co inżynierom Transrotora udało się osiągnąć.

Gramofon literalnie znikał (oczywiście z ograniczeniami, ale o tym potem) z toru, pozostawiając nas z płytą i resztą elektroniki. Kiedy płyta była nagrana w naturalny, ciepły sposób, jak np. winylowa wersja Love The Beatles (Apple/EMI, 379 808, 180g LP), tak też brzmiała. Pierwsze uderzenia w struny w utworze While My Guitar Gently Weeps, a potem śpiew w Hey Jude i od razu serce rośnie. To z LaRoccią można było w pełni docenić kunszt w przygotowaniu tej wersji płyty. Od razu rodziło się oczywiście pytanie, dlaczego nie udało się czegoś takiego osiągnąć w wersji cyfrowej. Może CD można było sobie odpuścić, bo to tak naprawdę płyta CCD, ale jednak płyta DVD-Audio, znacznie lepsza od CCD, ma potencjał, żeby zagrać jeszcze lepiej niż winyl! A jednak tak nie było i to czarny krążek pokazał, że to piękne, wcale nie rozjaśnione nagrania, charakteryzujące się wspaniałą barwą i plastyką. (Recenzja wersji CCD+DVD-Audio TUTAJ). Żadnego braku wypełnionej średnicy, jakiegoś „szkieletowatego” traktowania materii itp. Trochę mnie tak organiczna pełnia i zwartość zaskoczyły, to ostatecznie „ciężki” gramofon, a te mają tendencję do grania absolutnie dokładnym, precyzyjnym dźwiękiem, w którym czasem brakuje jednak płynności. Co jakiś czas można się nawet spotkać z zarzutem, że to nieco „mechaniczne” granie i że bliżej takim konstrukcjom do odtwarzaczy cyfrowych. Trochę w tym prawdy jest. To właśnie takie produkty są w stanie zdyscyplinować bas i nie dopuścić do jakże miłych, ale w gruncie rzeczy oszukańczych ciepełek na średnicy i basie. Rzeczywiście – są precyzyjne, jak potrafi być cyfra. Porównywanie ich do cyfry, żeby je zdyskredytować uważam jednak za krzywdzące. LaRoccia pokazuje, że im droższy „pancernik”, tym bardziej integruje wszystkie zakresy i zachowując zalety tańszych modeli, dodaje do tego kolejny wymiar – płynność.

Najfajniej można to usłyszeć na basie. Zakres ten generalnie, przez znaczącą większość takich gramofonów odtwarzany jest bardzo dobrze, z dokładnym atakiem i masą. Tak jest i tutaj, jednak dostajemy to wszystko z fantastyczną barwą. Odpaliłem płytę Tour De France. Soundtracks Kraftwerku (EMI 591 708 1, 2 x 180g LP) i usiadłem zaskoczony. To genialnie zarejestrowana płyta z fantastycznym basem. Kto wie, czy to nie najlepszy syntetyczny bas, jaki słyszałem z winylu. Całe pasmo było wyrównane, jednak to wykonanie zapadło mi bardzo głęboko w pamięć. Zapewne część splendoru powinno spłynąć na genialny system Krella EVO 402+222, z którym wtedy słuchałem, jednak jeśliby wzmacniacz nie dostał tego ze źródła, to sam by tego nie wygenerował – to absolutnie wierne urządzenie. Pomny więc takiego niskiego i mocnego zakresu sięgnąłem po płytę Davida Rotha Pearl Diver (Stockfisch, SFR 357.8031.1, DMM, 180 g LP). To znakomicie nagrana płyta z przyjemną muzyką, której jedynym odstępstwem od mojego wyobrażeniu o dźwięku był nieco mocniejszy niż zwykle bas. Ciekaw więc byłem, jak płyta zabrzmi na tak precyzyjnym gramofonie jak Transrotor. I znowu usiadłem zdziwiony. Nie było śladu po przesady w jego serwowaniu. Proszę mi tego nie brać za złe, ostatecznie wszyscy się wciąż uczymy, ale po dłuższej sesji muszę na chwilę zawiesić to spostrzeżenie, dopóki nie zweryfikuję go przy pomocy jakiegoś ultymatywnego źródła – np. wspomnianego Turbillona, albo SME 20. Nie było bowiem rozlanego najniższego dołu, a nawet można powiedzieć, że bas zrobił się nieco suchy. Czy to więc sprawka gramofonu, czy też tak po prostu to nagranie brzmi naprawdę, nie potrafię powiedzieć na 100 %. Kierując się dźwiękiem innych płyt skłaniam się ku temu drugiemu. Ale – poczekajmy.

Wszystkie płyty zagrają na Transrotorze dobrze i bardzo dobrze. Jednak dopiero z najlepszymi tłoczeniami, jak 45 rpm Cisco czy Analogue Productions dostaniemy wszystko to, co najlepsze. To ból jak diabli co jeden-dwa kawałki zmieniać stronę, jednak jeśli chcemy uzyskać maksimum dźwięku, trzeba w to włożyć maksimum energii. Płyty te brzmią w szalenie dźwięczny i energetyczny sposób. Chyba właśnie energia powoduje, że dźwięk, wcześniej przecież naprawdę dobry, startuje, jakby dopiero teraz zaczynał żyć. Pod rząd przesłuchałem płyty Milesa Davisa Miles Davis and The Modern Jazz Giants (Prestige/Analogue Productions, 7150, 45 rpm, 2 x 180 g LP), Mulligan Meets Monk (Riverside/Analogue Productions, RLP 1106, 45 rpm, 2 x 180 g LP) i Misty Yamamoto, Tsuyoshi Trio (Tree Blind Mice/Cisco, tbm-10-45, 45 rpm, 2 x 180g LP; #0080/1000). Wszystkie z wypiekami na twarzy. Znam je doskonale, słucham za każdym razem, z różnymi gramofonami i muszę powiedzieć, że tak precyzyjnej i nasyconej, tak ciepłej i tak rozdzielczej prezentacji nie słyszy się często.
Stąd dość łatwo jest rekomendować LaRoccię wszystkim, którzy doceniają połączenie precyzji i wypełnienia. Pewnym wskazaniem powinno być korzystanie z nowszych tłoczeń, które brzmią najlepiej. Warto wymienić wkładkę dostarczaną w komplecie, jednak najpierw powalczyłbym o jak najlepszy przedwzmacniacz – idealnym partnerem był RCM Audio Sensor Prelude IC. Pewnym problemem użytkowym jest jedynie to, że przy prędkości 45 rpm trzeba pomóc ręką rozbujać talerz. Wolałbym, żeby tego nie było. Tym bardziej, że na obwodzie talerza nie ma żadnych ringów, które pomogłyby uniknąć odcisków palców na chromowanej powierzchni. W ogóle chromy trudno będzie utrzymać w czystości.

BUDOWA

Model La Roccia to specjalna edycja gramofonu z serii Super Seven, z chassis wykonanym z 40-mm płyty z łupków. Zapewnia to znakomitą sztywność i znacznie lepsze niż w marmurze redukowanie drgań. Chassis podparto w trzech punktach – dwa z przodu i jeden z tyłu – za pomocą wkręcanych od góry nóżek. Ich górna część, chromowana – to zresztą stały motyw produktów Transrotora – ma dużą średnicę, można więc poziomowanie przeprowadzić bardzo precyzyjnie. Do tego elementu od spodu przymocowany jest bardzo sztywny i trzpień o półokrągłym, utwardzanym zakończeniu. Pod spód wkłada się duże krążki z chromowanego mosiądzu, osadzone na nylonowych ringach. Pośrodku osadzono bardzo ciężkie łożysko dla talerza. To nie jest jednak proste łożysko cierne. Na samym spodzie rzeczywiście mamy trzpień i nałożony nań duży, dość wysoki krążek. Krążek ten jest jednak od góry sprzęgnięty magnetycznie z czymś, co firma nazywa „magnetycznym sprzęgłem” – Transrotor Magnetic Drive (stąd w nazwie skrót TMD). Mechanicznie wygląda to tak, że mamy dwa krążki – mniejszy na dole, na który przenoszony jest moment obrotowy oraz drugi, większy, sprzęgnięty z dolnym za pomocą układu magnesów. Od góry całość kończy się trzpieniem centrującym płytę. Na całość nakłada się talerz, wykonany z „krążka” aluminium o grubości 60 mm, przykrytego sztywną matą z kompozytu węglowo-akrylowo-winylowego.
Wspomniałem o momencie obrotowym – przenoszony jest on za pomocą gumowego ringu z osi silnika AC umieszczonego w bardzo sztywnym, szerokim odlewie. Silnik umieszczono w wycięciu wykonanym w lewym, tylnym rogu chassis. Stabilizacją zasilania zajmuje się specjalny zasilacz Konstant M1, dostarczający dwie fazy 18 V AC. Na jego froncie mamy gałkę wyłączającą napęd, za pomocą której możemy też wybrać prędkość obrotową – 33 1/3 lub 45 rpm. Jest tam też jaskrawa niebieska dioda oraz dwa, wpuszczone pod przednią, chromowaną płytkę, potencjometry (potrzebny jest mały śrubokręt), którymi regulujemy ostatecznie prędkość przy pomocy stroboskopu i stosownej maty.
Gramofon wyposażono w modyfikowane ramię SME 3500 oraz wkładkę MC Merlo Reference. To wkładka MC Goldringa Elite Cardridge modyfikowana w Transrotorze. Jej napięcie wyjściowe jest całkiem przyzwoite, bo to 0,5 mV, ma też dość niską podatność (18 mm/μN). Stąd zastosowane ramię SME, które należy do dość ciężkich. Ramię także jest modyfikowane – tj. ma np. wymienione okablowanie – tutaj przewód van den Hul D 501 Silver Hybrid. Gramofon może być zamówiony z każdym innym ramieniem lub wkładką. Wszystkie elementy gramofonów – poza ramieniem i wkładką – są wykonywane ręcznie w Niemczech.



TRANSROTOR
SUPER SEVEN LA ROCCIA TMD

Cena: 27 000 zł

Dystrybucja: Nautilus Hi-End

Kontakt:

ul. Malborska 24
30-646 Kraków

Tel./fax: 012 425 51 20/30
Tel. kom.: 602 321 653

e-mail: nautilus@nautilus.net.pl


Strona producenta: TRANROTOR



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B