Katowicka firma RCM Audio powstała z przekonania, że da się zbudować w Polsce produkt, który zarówno pod względem jakości wykonania, jak i pod względem dźwięku będzie w stanie konkurować bez lęku ze znacznie droższą, światową czołówką. Mówię o czołówce, ponieważ pierwszy komercyjnie dostępny produkt, wzmacniacz zintegrowany Bonasus (Nagroda Roku 2006) nie był tani. Pokazał jednak, że założenia zostały zrealizowane z lekkością baletnicy. Urządzenie było lampowe, bo ludzie z Katowic to lampowcy. Lampowcy i winylowcy. Stąd kolejnym „dzieckiem”, a w absolutnie naturalny sposób był przedwzmacniacz gramofonowy. Zupełnie niespodziewani jednak jest to urządzenie półprzewodnikowe i to oparte na przeklętych, och, przeklętych po trzykroć, układach scalonych. Stąd przyrostek IC w nazwie. Kiedy jednak słuchałem go po raz pierwszy, podczas prezentacji w Chillout Studio, nie wiedziałem o tym, a nawet jeśli gdzieś, ktoś mi o tym mówił, to nie pamiętałem. I może i dobrze, bo dźwięk, chociaż dokładny, z dobrą dynamiką, miał świetną barwę, jak z urządzenia lampowego. Było więc tylko kwestią czasu, zanim preamp trafi w moje ręce. ODSŁUCH Przedwzmacniacz firmy RCM Audio towarzyszył mi w odsłuchach dość długo. Kiedy raz wpiąłem go w system, nie chciał się z niego wypiąć. Chociaż w międzyczasie przewinęło się przez moje ręce kilka innych preampów, także lepszych (o czym za chwilę) i za każdym razem było słychać zalety, ale i wady tego urządzenia, nie miało to dla mnie większego znaczenia, ponieważ wszystko razem sprawiało, że mogłem Sensorowi zaufać. Wiem, że to antropomorfizacja, a więc przenoszenie cech ludzkich na nie-ludzi, jednak będąc w coś zaangażowanym, mając jakąś pasję, takie przeniesienie staje się naturalne i automatyczne. Powtórzę więc, że bardzo szybko katowickiemu przedwzmacniaczowi zaufałem. Generalnie można określić dźwięk Sensora jako super-czysty, ze znakomitym, mięsistym, mocnym basem i rozdzielczą, wcale nie przerysowaną górą. Wprawdzie pewne tendencje da się przy długim słuchaniu wyróżnić, jednak przez cały czas wiadomo także, że mamy do czynienia z CZYMŚ. Pierwszą płyta, jaką słuchałem z przedwzmacniaczem była winylowa wersja Love The Beatles (Apple/EMI, 397 808, 180 g LP). Ponieważ recenzowałem niegdyś wersję CCD+DVD-A tego nagrania (recenzja TUTAJ), gdzie „gęsta” płyta DVD-Audio 24/96, grana na Luxmanie DU-50 brzmiała wyraźnie lepiej niż wersja dla odtwarzaczy CD, więc mniej-więcej wiedziałem, czego się spodziewać. A jednak okazało się, że niczego nie wiedziałem. Kolejny raz okazało się, że wersja winylowa nowego wydawnictwa jest bez porównania lepsza niż wersja cyfrowa. To samo było z płytami Depeche Mode, to samo z ostatnim Davidem Gilmourem i Kate Bush. Być może problemem są zabezpieczenia przed kopiowaniem na wszystkich tych płytach (chodzi o wersje CCD), a być może jednak inaczej przygotowuje się master dla winyli. Niezależnie od tego, jaka jest prawda, fakt pozostaje faktem. The Beatles na winylu brzmią nieporównywalnie bardziej organiczne, nasycone, bez denerwującej góry, która w wersji cyfrowej występowała niezależnie od formatu. A RCM pokazał to bezbłędnie. Wspominałem o jego przezroczystości i precyzyjnym rysunku, a takie stwierdzenia często przywodzą na myśl kostyczne i zimne brzmienie. Pewnie jest w tym trochę prawdy, jednak odnosi się to raczej do innych produktów. Tutaj Wspomniane cechy pozwalały fenomenalnie przekazać ową organiczność i nawet ciepło winylowego Love. Stąd wielokrotnie przesłuchałem np. stronę D, z otwierającym ją While My Guitar Gently Weeps. Początek utworu to gitara i głos – świetnie zostały pokazane, z dobrym rysunkiem i bardzo ładnie wybudowanymi harmonicznymi. Świetna była plastyka, którą można osiągnąć przez wycofanie góry – mamy wówczas do czynienia z ciepłym, mało rozdzielczym dźwiękiem – lub tak jak tutaj, przez brak ingerencji w to, co gra, przez jak najmniejsze zniekształcenia, które przekładają się albo na zmulenie dźwięku, albo na rozjaśnienie i twardość. Płyta The Beatles była dobrym wstępem do odsłuchu, jednak puls, genialnie zarejestrowanej płyty Tour The France Kraftwerku (EMI, 591 708, 2x180 g LP), wtłoczył mnie w kanapę, na której siedziałem. Płytę zamówiłem oczarowany odtworzeniem z innego krążka, Minimum-Maximum, podczas prezentacji RCM-u w sklepie Chillout Studio (relacja TUTAJ) i nie zawiodłem się. Kraftwerk tłoczy swoje nowe płyty na ciężkim winylu i to z bardzo szerokimi ścieżkami. Stąd na płytę przypadają dwa krążki, chociaż materiał dałoby się stłoczyć na jednym winylu. Daje to genialnie nasycony dźwięk z bardzo dobrze rysowanym basem. Obydwa te elementy RCM pokazał wybitnie. Nie waham się tego powiedzieć, bo jedynie Manley Steelhead był w stanie zagrać w zbliżony sposób. Bardzo, bardzo rzadko preamp gramofonowy potrafi zdyscyplinować niski zakres, nie stracić jego barwy i do tego zagrać wszystko z taką dynamiką jak RCM. Chciałbym zachować rozsądek i nie rzucać słów na wiatr, ale zachowując pewien dystans powiem, że tak dobrze zakres ten gra, z urządzeń, które słyszałem, tylko wspomniany Manley, który kosztuje 35 000 zł. Tutaj mamy pełną jasność, co jest na płycie, jaki jest gramofon itp. To z RCM-em Violator Depeche Mode (Mute, DMLP7, 180 g LP), a w szczególności otwierający go World In My Eyes, z piękną gitarą basową (zapewne elektronicznym ekwiwalentem) był super. Wszyscy ci, którzy kojarzą winyl ze zmiękczeniem powinni posłuchać Sensora z dobrym gramofonem. Tutaj rzeczywiście jest swego rodzaju miękkość, ale nie jest to rozmycie, a naturalne brzmienie. Przecież w normalnym świecie nic nas w uszy nie kłuje, a już na pewno nie gitara basowa czy kontrabas. Instrumenty te mogą oczywiście zagrać w bardzo zwarty, fizyczny sposób, jeśli tak zostały nagrane, ale dobry system pokaże, że jest to sprawa nagrania, a nie systemu czy formatu. Tak więc różnice między fenomenalnymi płytami Yamamoto, Tsuyoshi Trio Misty (Three Blind Mice/Cisco Music, TBM-30-45, 2 x 45 rpm, 180 g LP, #0080/1000) oraz Midnight Sugar (Three Blind Mice/Cisco Music, TBM-31-45, 2 x 45 rpm, 180 g LP, #0080/1000) – recenzje TUTAJ - były klarowne i bezdyskusyjne. Pierwsza płyta zagrała bowiem nieco mniejszym basem, za to z nie tak genialnie obecnym fortepianem. I właśnie przy fortepianie na Midnight... można było docenić to, jak przedwzmacniacz przetwarza wyższą średnicę. Ta jest mianowicie klarowna, dynamiczna i wyjątkowo czysta. I nie ma tam żadnego rozjaśnienia. Wprawdzie wokal z Violatora czy gitary z oryginalnego wydania, pochodzącej z 1978 roku, debiutanckiej płyty Dire Straits Dire Straits (Vertigo, 6360 162, LP) czasem przycięły, ale w obydwu przypadkach to wada nagrania. Przedwzmacniacz nie zamaskował tego tak ładnie jak preamp w Accuphasie, ale też niczego nie uwypuklił. Było, jak było. Wspomniałem o Accu. Do przedwzmacniaczy tej firmy można zamontować opcjonalne karty, w tym DA-20, kartę przedwzmacniacza gramofonowego. Nazwa ‘karta’ jest w tym przypadku jednak myląca. To bowiem wypasiony, wybajerowany przedwzmacniacz, z dwoma osobnymi wejściami – np. dla gramofonu z dwoma ramionami – który kosztuje niemal 10 000 zł! Za „kartę”! Jeśli chcielibyśmy do tego dodać stosownej klasy obudowę i zasilacz, tego typu urządzenie – przedwzmacniacz gramofonowy – musiałby kosztować jakieś 30 000 – 40 000 zł. Tak więc niech jego cena w tej formie nikogo nie zwiedzie. A po C-7810 z AD-20 sięgnąłem po tym, co zobaczyłem i usłyszałem podczas tegorocznego pokazu redakcji niemieckiego „Audio” i „Stereoplaya” podczas wystawy IFA 2007 (relacja i opis pokazu – TUTAJ). Oto do bardzo drogiego systemu, w którym były kolumny JBL Project Everest DD66000, przetwornik i przedwzmacniacz – referencyjny procesor surround Marka Levinsona No 40 HD Media Console, który napędzał amlifikację Krella – genialne, dwupudełkowe monobloki Evolution One, pracujące w sekcji niskotonowej oraz stereofoniczny EVO 402, napędzający górę. A gramofon? Proszę bardzo: Cleraudio Statement z wkładką Goldfinger podpięty do... sekcji przedwzmacniacza gramofonowego preampu liniowego Accuphase C-7810. Co więcej – dźwięk tego systemu był naprawdę świetny. Po prostu znakomity. Stąd naturalne było dla mnie porównanie Sensora ze wspomnianą sekcją, tym bardziej, że C-7810 dostępny był od ręki. I nie było się czego wstydzić. Wprawdzie góra Accu była bardziej perlista, jakby grały tam rasowe lampy (a jest to karta solid-state), zaś średnica miała głęboki, gęsty tembr. Już jednak dynamika i zwartość basu, a także swego rodzaju otwartość dźwięku były lepsze z polskiej konstrukcji. Z kolei głębia dźwięku jako takiego, ultymatywna rozdzielczość itp. lepsze były u Japończyka. Kiedy rozpoczyna się płyta The Bassface Swing Trio Plays Gershwin (Stockfisch, SFR 357.8045.1, 180 g LP + SACD/CD), mamy przez chwilę atmosferę małego studia nagrań, ze szmerami, odgłosami instrumentów. W obydwu przedwzmacniaczach poczucie uczestnictwa było bardzo silne, jednak Accu prezentował nieco szerszą i bardziej „treściwą” tkankę między wykonawcami. Kiedy jednak zaraz wchodzi dynamiczne granie, nieco lepiej atak dźwięku, jego dynamikę pokazał RCM. I tak dalej, i tak dalej. Podobne odczucia ma się przy graniu na zmianę z Manleyem. Nie wolno zapomnieć, że obydwa urządzenia są pięciokrotnie (i więcej) droższe niż polski produkt, ale jak walczymy, to na całego, bo dlaczego by nie? Z kolei, jeśli porównamy barwę RCM-a i Manleya, to – zaskakująco – Manley gra ciut chłodniejszą barwą, z nie tak perfekcyjnie prowadzonym niskim basem. To paradoks, ponieważ półprzewodnikowy Accuphase gra ciepło, a lampowy Manley znacznie chłodniej. RCM-owi pod tym względem znacznie bliżej do amerykańskiego preampu niż japońskiego. Przedwzmacniacz katowickiej firmy RCM Audio jest czymś, co zdarza się nie tak znowu często. Jego cena nie jest niska, jednak tylko jeśli „robimy” w budżetówce. Jeśli zajmujemy się hi-endem, to cena jest więcej niż okazyjna. Trzeba dać kilkakrotnie więcej pieniędzy, żeby w czymś przebić to, co ma do zaoferowania. Jestem pewien, że RCM prędzej czy później przygotuje coś jeszcze lepszego, jednak nie będzie to jutro czy pojutrze, bo prace nad tym urządzeniem trwały naprawdę długo. Stąd decyzja, aby zakupić Sensora do systemu odniesienia. BUDOWA Przedwzmacniacz gramofonowy Sensor Prelude IC złożony został w dwóch obudowach – w jednym układy główne, a w drugim zasilacz. Główny unit zbudowany został z grubych, aluminiowych płyt czernionych na czarno, oprócz przedniej, w kolorze drapanego aluminium. Na froncie, oprócz łbów śrub widać jedynie logo oraz niewielką, zieloną diodę. Z tyłu dzieje się znacząco więcej. Jest para wejść RCA, para wyjść RCA oraz wyjścia XLR. Obok wejść umieszczono małe przełączniki, którymi można ustawić impedancję obciążenia – 1000-400-200-50-20 Ω oraz 47 kΩ dla wkładek MM. Możemy także ustawić czułość wejściową – 0,3-0,4-0,6-0,9-1,4-2,5-5 mV. Unikalną właściwością Sensora jest to, że na wyjściu otrzymujemy 2 V, a więc tyle co z CD. Wzmocnienie wynosi bowiem od 52 do 76 dB. Nie powinno być więc problemy z wysterowaniem jakiegokolwiek preampu. Trzeba powiedzieć, że manipulowanie przełącznikami nie jest proste (podobnie było w przedwzmacniaczu Edgara TP-305) i w droższym urządzeniu, jak w Manleyu znacząco pomaga wyprowadzenie regulacji na przednią ściankę. Jeśli jednak ustawiamy to tylko co jakiś czas, to nie powinno być problemu. Skrajnie z prawej strony mamy jeszcze zacisk uziemienia oraz metalowe, męskie gniazdo DIN , do którego wpinamy zasilanie. Wnętrze nie jest specjalnie zatłoczone. Blisko przedniej ścianki mamy zasilacz (bez trafa), osobny dla lewego i prawego kanału. Jak można wyczytać w materiałach firmowych, zasilanie jest symetryczne. Pojemności nie są zbyt duże, szczególnie jeśli popatrzymy na to, co się dzieje w urządzeniach ASR-a. Ludzie z RCM-u twierdzą jednak, że wartości zostały starannie dobrane pod kątem tej konkretnej aplikacji. Układ wzmacniający zmontowano na dwóch, wysokiej klasy płytkach – dla każdego kanału jedna. Wzmocnieniem zajmują się układy scalone Burr-Browna INA217 na wejściu oraz OPA2134 na wyjściu. Pomiędzy nimi jest dwustopniowy, pasywny układ korygujący, z metalizowanymi opornikami i kondensatorami polipropylenowymi. Oporniki dobierane są ręcznie, dzięki czemu dokładność krzywej korekcyjnej ma wynosić w paśmie 20 Hz – 20 kHz 0,3 dB. Aby nie narażać basu na problemy z fazą, nie zastosowano filtru dolnoprzepustowego tłumiącego wibracje pochodzące od gramofonu. Na wyjściu znajdziemy jeszcze jeden scalak – SSM2142 Analog Devices – to tzw. bufor linii, tj układ zajmujący się napędzaniem długich, symetrycznych przewodów. Dzięki temu można ustawić gramofon z przedwzmacniaczem np. koło, albo za miejscem odsłuchowym i puścić sygnał długimi przewodami do wzmacniacza przy kolumnach. Uwagę zwraca prowadzenie masy wszystkich sekcji do jednego punktu na dnie urządzenia.
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B |