PRZEDWZMACNIACZ LINIOWY/WZMACNIACZ MOCY

KRELL
EVO 222 + EVO 402

WOJCIECH PACUŁA







Na test KRELL-a czekałem ponad pół roku. Z niecierpliwością wyglądałem dnia, kiedy bestia zagości u mnie w domu. A jednak wszystko się chyba sprzysięgło, żeby do tego zbyt wcześnie nie doszło. Ale być może tak miało być. Jak się bowiem okazało, system złożony z przedwzmacniacza EVO 222 i stereofonicznej końcówki mocy EVO 402 stał się ozdobą hi-endowego wydania „HIGH Fidelity OnLine” i obiektem moich westchnień. Palę w ten sposób test, ponieważ nie trzeba go czytać, by stwierdzić, że jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Z drugiej jednak strony – nic nie jest tak proste, jak by się na pierwszy rzut oka wydawało. Może więc jednak warto rzucić okiem.

Krell należy bowiem do grupy producentów, mających swoje wyraźne i konsekwentnie egzekwowane poglądy na dźwięk i sposób dochodzenia do „dźwięku absolutnego”. To także jeden z „wielkich” (mowa o nim w kontekście podwórka audio) amerykańskich producentów amplifikacji, obok Marka Levinsona, Audio Research, BAT-a, McIntosha czy Lamma, by wymienić tylko kilku z nich. Krell to jeden z liderów tej grupy. Jak kilka razy pisałem, w świecie audio absolutnie pewne jest tylko jedno: że nie da się uzyskać „dźwięku absolutnego”. To tylko idea, pewien horyzont, do którego zmierzamy, a który jednak wciąż i wciąż się oddala. Z logicznego punktu widzenia, jeśli bowiem nastąpi identyfikacja przekazu nagranego z przekazem na żywo, czyli uda się stworzyć perfekcyjną kopię dźwięku, nie będzie to już kopia, a kolejny oryginał. A dwóch oryginałów mieć nie można. Odkładając dygresje na bok, powiedzmy jednak, że filozofia dźwięku Dana D’Agostino – motoru napędowego firmy – jest całkowicie i absolutnie różna niż ludzi z Audio Research czy BAT-a, a przypomina to, co wymyślił i wprowadził do obiegu Mark Levinson. Bo Krell to tranzystory. I koniec, kropka. Krell to też moc. I druga, duża, kropka.

Wszystkie silne osobowości, w dodatku głoszące poczucie absolutnej racji, wyzwalają w większości z nas odruch przeciwny, coś jak w Trzeciej Zasadzie Dynamiki: jeśli jest akcja, to zawsze jest też reakcja. Stąd głoszone silne i absolutnie nieuleczalne przekonania na temat tego, jak gra Krell. Przeprowadziłem wśród znajomych krótką sondę, pytając nie wprost o to, co sądzą o Krellu, przed puszczeniem im tego systemu. Ponieważ było to pytanie zadane mimochodem, nie wiedziałem nawet, że je zadaję, jakoś tak wyszło, myślę, że wszyscy powiedzieli to, co naprawdę myślą. A niemal wszyscy, bez względu na doświadczenia z systemami, staż, poglądy w sporze tranzystor-lampa mówili, że Krell jest: „zimny”, „suchy”, „kostyczny”, „żylasty”, „twardy”, jasny”. I w tym stylu. Pokazuje to z jednej strony, jak wielką siłę mają stereotypy, a z drugiej, jak mało ludzi tak naprawdę słyszało Krella. Najczęściej edukacja w tym temacie kończy się na podstawowym modelu integry z serii 300, a teraz 400, która jest brana za hi-end i papierek lakmusowy tego, czym się Krella je. A przecież... wspomniane urządzenie jest w pewnym sensie nietypowym produktem jak dla tej firmy. Jest po prostu za tani. W którejś z rozmów D’Agostino z rozbrajającą szczerością wyznał, że to właściwie wzmacniacz do drugiego systemu albo do domku letniskowego. Nie, żeby był zły, nic z tych rzeczy – po prostu w żaden, ale to w żaden sposób nie jest reprezentatywny dla firmy. Kiedy niegdyś słuchałem po raz pierwszy jej drogich końcówek, wiedząc, co się o niej mówi, byłem całkowicie zaskoczony tym, jak CIEMNO (!) grają. Żadnych obiegowych szklistości, jasności. To bzdury!

Z drugiej strony Krell od zawsze postrzegany był jako producent oferujący naprawdę mocarne konstrukcje. Obóz lampowy pukał się w głowę. Jednak nawet takie tuzy lampowe, jak BAT czy Audio Research, albo też VTL swoje najdroższe urządzenia wyposażają w mocarne końcówki – AR w modelu Reference 610T zapodaje 600 W, a VTL w Siegfriedzie oferuje aż 800 W! Pamiętajmy, że wprowadzony do sprzedaży w 1996 roku Wotan miał 1250 W na kanał. Można to oczywiście złożyć na karby amerykańskiej megalomanii i wielkości ich hal, bo już nie pokojów odsłuchowych, jednak poparcie tej tezy przyszło z kompletnie niespodziewanej strony, a mianowicie od Anthony’ego Michaelsona, człowieka stojącego za brytyjską marką Musical Fidelity. Otóż ten muzyk z wykształcenia (gra na flecie), a audiofil z pasji, od dłuższego czasu uważa, że aby właściwie oddać sygnał muzyczny bez zniekształceń i kompresji, potrzeba tyle mocy, ile się da. Wraz z redakcją „Hi-Fi News” przeprowadził swego czasu eksperyment polegający na tym, że nagrano go grającego na flecie, pomierzono poziom dźwięku, posłuchano, po czym puszczono nagranie w tym samym pomieszczeniu. Do demonstracji posłużyły ogromne kolumny KEF Reference 207 i wzmacniacze MF. I co się okazało? Otóż, aby właściwie odtworzyć dźwięk fletu potrzeba było kilkuset watów! I to dla kolumn, które mają dość wysoką skuteczność.

I ja należałem do obozu: im mniej, tym lepiej. Aż do czasu, kiedy usłyszałem kolumny Wing Ancient Audio, przygotowane dla Johna Tu, właściciela firmy Kingston Technology (pisałem o tym kilka razy). Wprawdzie grający na środku i górze Reven R3 napędzany był 18-watową lampą, jednak cztery głośniki niskotonowe (w każdej wieży) zasilane były przez 100-watowe wzmacniacze, dające 400 W (przy 8 Ω) na kanał. A to już nie przelewki. Dźwięk systemu był fenomenalny i zburzył kilka, jak się okazało, niezasadnych, przyjętych apriorycznie założeń. Jednym z nich był prymat małych kolumn nad dużymi, a drugim właśnie sprawa mocy. Po czymś takim coś w głowie pęka (może żyłka?) i nic nie jest jak było. Kolejnym przeżyciem progowym był zaś dla mnie odsłuch testowanego systemu EVO 222+402. I chyba nieprzypadkiem (nie ma czegoś takiego, jak przypadek), moc końcówki to 2 x400 W...

ODSŁUCH

Ponieważ już duża część opisu brzmienia pojawiła się we wstępie, który niespodziewanie dla mnie samego rozrósł się niepomiernie, nie będę kontynuował starej zasady trójpodziału tekstu (wstęp, rozwinięcie i zakończenia) i tę część poprowadzę w maksymalnie zdyscyplinowany sposób. No, chyba, że tekst zaprowadzi mnie gdzieś indziej – zdarza się.
Krell jest w stanie napędzić chyba wszystkie głośniki, jakie znam. I nie chodzi nawet o wydobycie głosu z nich, a o absolutną kontrolę, niemal jak w zgranym duecie sado-maso, gdzie jest tylko jeden master... Obiecywana moc jest prawdziwym powerem, a nie papierowymi watami. Przejawia się to m.in. w absolutnym spokoju muzyki. Nieprawdopodobnie dynamicznie nagrane płyty, jak Pasadoble Larsa Danielsona i Leszka Możdżera (ACT, 9458-2, CD), czy Lontano Tomasz Stańko Quartet (ECM, 1980, CD) zagrały tak, że wszyscy słuchający tego u mnie, zamierali w bezruchu. To dobry wskaźnik tego, że coś do człowieka dociera. Bez ruchu siedzieli, słuchając pierwszego, drugiego i następnych kawałków, chyba że wcześniej zmieniłem płytę. Dźwięk był bowiem absolutnie i niepodważalnie czysty. To rzecz, którą słychać zaraz po spokoju. Nie ma się wrażenia, że coś się z muzyki wydobywa na siłę, a raczej, że muzyka jest tu i teraz, bez pośrednika. Najtrudniejsze do odegrania fragmenty genialnej płyty Vivaldi: Laudate Pueri ze śpiewającą sopranem Magdą Kalmár, jak In Furore - Aria czy piękny fragment Alleluja zabrzmiały jak nigdy wcześniej. Głos dobrej wokalistki jest przepotężny. W nagraniach zwykle jednak śpiewaczki brzmią dość płasko, jakby były wtopione w tło. Pomija się to, zakładając, że tak powinno być, ze kościół, w którym nagrywano jest duży itp. A tak być nie powinno! Kalmár to dynamit wokalny i dopiero Krell pokazał to bez cienia wątpliwości. W każdym momencie, nawet w najgłośniejszych momentach, gdzie wszystkie moje poprzednie wzmacniacze były zawstydzane przez Dobermanny Harpii Acoustics, które w średnicy przy tych utworach, wykazywały niewydolność prądową, wzmacniacz prowadził ją czysto, a pięknym pogłosem i otoczeniem (o tym jeszcze za chwilę). Grało to do tego stopnia naturalnie, rzeczywiście, że nawet jeden z moich przyjaciół, który klasyki nie cierpi, wysłuchał Alleluja siedząc w bezruchu, czekając najwyraźniej, kiedy ta konstrukcja się zawali – gdy tak wysoko wypiłujemy poziom, podświadomie zakłada się, że gdzieś musi być limit. A tu nie było.

Druga sprawa to bas. Krell gra w tym zakresie jak najlepsze wzmacniacze, jakie znam – niesłychanie zdyscyplinowanie, wcale nie słychać, że ma dużo mocy, bo nic nie buczy. W porównaniu z nim Luxman M-800A w tym zakresie wyraźnie się wysilał i próbował czarować. Krell grał krócej, ale czyściej i pewniej. Nawet w tak basujących utworach, jak Surrender z singla Only When I Loose Myself Depeche Mode (Mute, CDBONG29X, CD) z Krellem linia syntezatora była klarowna i miało się wrażenie, że to rzeczywistość. I chyba o to w tym wszystkim chodzi – o takie granie, żebyśmy zostali na chwilę oszukani, żeby nasze ciało wysyłało zwrotne sygnały w kierunku muzyki świadczące o tym, że następuje wymiana emocji, że ono rozumie to, co się do niego mówi. Możliwe to jest też tylko wtedy, kiedy wzmacniacz ma doskonale załatwiane relacje fazowe, kiedy każda część spektrum przychodzi we właściwym czasie. Jak w Krellu. W jego przypadku znacząca większość elementów (choć nie wszystkie), którymi zwykle opisujemy dźwięk, wymyka się w ogóle opisowi, ponieważ nie zwraca się na nie uwagi, jesteśmy już po drugiej stronie, zostawiając takie rzeczy jak barwa, bas itp. za nami. Iluzja nie jest oczywiście całkowita, to tylko wzmacniacz, ale robi ogromne wrażenie.

Większość testów Krella zaczyna się albo kończy od stwierdzenia, że na XLR-ach gra dobrze, ale pełnię możliwości pokaże dopiero, kiedy podłączymy go kablem CAST. W moim przypadku sprawa wyglądała jednak nieco inaczej. Ponieważ w pudłach ze wzmacniaczem nie było kabli CAST (zaginęły najwyraźniej gdzieś pomiędzy kolejnymi redakcjami) pierwszą część odsłuchów dokonałem przy użyciu łącza XLR, z kablem XLO UnLimited UE-2. Dopiero po jakimś czasie dopożyczyłem kable do połączenia prądowego. I rzeczywiście – scena nieco się wówczas otwarła, a góra zgrała z większą ilością harmonicznych, ale miałem wrażenie, że gdzieś uleciało absolutne zdyscyplinowanie dźwięku i jego jednorodność. Wszystko niby było lepsze, ale kiedy słuchałem dla przyjemności, wracałem do XLR-a. Tym bardziej, że moje źródła, odtwarzacz Ancient Audio Prime i testowany równolegle gramofon Transrotor Super Seven LaRoccia TMD ze znakomitym przedwzmacniaczem gramofonowym RCM Sensor Prelude IC, obydwa miały wyjścia zbalansowane, z którymi grały najlepiej. Dało to w pełni zbalansowany tor, który zagrał o klasę lepiej niż niezbalansowany. Wprawdzie, jeśli połączyłem preamp z końcówką kablem RCA, to w pierwszym momencie większych różnic nie usłyszałem, ale po chwili miałem wrażenie, że znowu coś z dźwięku uciekło.

Krell EVO to fenomenalne urządzenie. Pokazuje świat płyt takim, jaki jest – bez upiększeń, ale i bez przerysowań. Co ciekawe, kiedy włączamy nieco gorzej zrealizowaną płytę, jak East! Pata Martino (Prestige/Mobile Fidelity, UDSACD 2018, SACD/CD) czy Greatest Hits The Shadows (EMI, 578198, CCD), słychać co jest nie tak, dlaczego, itp. Jednocześnie jednak w dużym stopniu wychodzimy ponad to – nie ma znaczenia, jak coś zostało nagrane, ale co teraz gra. Każdy kolejny dysk tylko tę obserwację potwierdzał. To prawdziwe osiągnięcie, ponieważ zwykle jeśli coś jest przezroczyste, to zarazem bywa mało angażujące, „martwe”. Ale nie Krell. Jego zdolności dynamiczne, jak wspomniałem, są fenomenalne, jednak to, jak rysuje muzykę, jak wnika w najdrobniejszy detal, a przy tym podaje całość, przedziera się przez warstwę techniki wprost do emocji, jest niespotykane. Potrafi zagrać niezwykle ciepło, jeśli tylko tak nagrano płytę. Saksofon z pięknej płyty Mulligan Meets Monk (Riverside/Analogue Productions, RLP 1106, 45 rpm, 180 g LP, #0584) był nasycony, duży, mocny, jak nigdy wcześniej A głos Lisy Gerrard z płyty The Silver Tree (Sonic Records, SON 212, CCD)? To trzeba usłyszeć w tej interpretacji.

Ale... To nie jest cud ostateczny. Słyszałem system Evolution One + Two i wiem, że można lepiej. Poprawić da się przede wszystkim głębokość sceny, którą 222+402 podaje dość blisko za pierwszym planem, bez różnicowania dalekiego spojrzenia. Wprawdzie wcale się na to nie zwraca uwagi, i tak za dużo się dzieje, jednak Luxman potrafi wybuchnąć dźwiękiem daleko, daleko za linią głośników. Także góra w One+Two jest lepsza – bardziej zróżnicowana i nasycona harmonicznymi. Także lampowe wzmacniacze robią w tej dziedzinie więcej, a i Luxman potrafi zagrać bardziej organiczną, energetyczną górą. Jednak znowu – słychać to tylko przy bezpośrednim porównaniu i już po kilku minutach słuchania Krella zapominamy, że można inaczej, bo wszystko składa się w spójną i logiczną całość. Tym bardziej, że sięgamy po coraz to nową płytę.

Moc to jedno ze słów-kluczy: wiem, że musi być. I kropka. Amen. Jednak sama moc, to jak przygłupi osiłek ze sztachetą w ręce – strach podejść, a nawet spojrzeć w oczy, jednak szacunku toto nie budzi. Raczej pogardę, a nawet litość. Jak już tylko się otrząśniemy ze strachu. Tak gra duża część wzmacniaczy estradowych – potężnych, ale bez cienia finezji, bez żadnego wyczucia. Krell jest z zupełnie innej bajki. Tutaj moc nie jest celem samym w sobie, a jedynie środkiem. W pierwszym momencie, porównując z Luxmanem M-800A przysięgniemy, że japoński wzmacniacz jest mocniejszy! Gra tłustszym basem, wydaje się bardziej dynamiczny. To tylko złudzenie – kilka drgnień kontrabasu z płyty Danielssona i Możdżera i wiadomo, że z amerykańskim systemem power is back.

Rozkładając system na dwie części słychać, że rozdzielenie przedwzmacniacza i końcówki nie wzięło się z chęci eksperymentowania z innymi urządzeniami, a ma podstawy elektryczne i mechaniczne oraz że urządzenia stanowią dwie części jednego mechanizmu. Preamp solo gra niezwykle nasyconym, masywnym dźwiękiem, jednak nie jest tak przezroczysty, jak to wykazywał z 402. Także końcówka z innym przedwzmacniaczem wydaje się nieco mało nasycona i za jasna. Także znika gdzieś część dynamiki i basu. Nie ma więc co kombinować. Gdybym miał te pieniądze, to bym Krella kupił. Przeżyłbym nawet lepsza górę i przestrzeń Luxmana, jego absolutnie „analogowe” przetwarzanie średnicy, ponieważ zestaw cech oferowanych przez Krella jest unikalny. Być może nie dla każdego, ludzie chcą być oszukiwani, ale dla mnie – jak najbardziej. Tyle, że mnie nie stać. Świat nie jest sprawiedliwy! Jeśli jednak Państwo mogą sobie nań pozwolić, to mogę z całego serca polecić system, który grał u mnie, bo jest sprawdzony i genialny – to wzmacniacz Krella, odtwarzacz Prime AA, kolumny Dobermann Harpii Acoustics, końcówka połączona z preampem interkonektem XLO UnLimited UE-2, zaś CD z przedwzmacniaczem Velumem NF-G SE Blues. Trzeba też koniecznie posłuchać firmowego systemu Krella, z odtwarzaczem SACD, połączyć trzeba jednak to CAST-em. Jeślibym miał wymyślić system ultymatywny, w miejsce źródła wpiąłbym jednak odtwarzacz Jadis JD1 Mk II/JS1 Mk III. I finał.

BUDOWA

Obydwa urządzenia Krella zapakowano do solidnych skrzyń z płyt aluminiowych. Fronty są szczególnie grube, ale i boki, dzięki żebrowaniu, wyglądają solidnie. Wszystko jest wykonane bardzo porządnie, chociaż trzeba powiedzieć, że jakość wykonania Luxmana M-800A jest nieco lepsza. Tutaj widać, że to nieco surowy produkt, trochę macho, bez aspiracji do urodziwości. Manipulatory są dobrze rozmieszczone i sensownie się nimi steruje. Fronty obydwu urządzeń oprócz matowych, wykonanych z drapanego aluminium płyt, zdobią też przykręcone dużymi śrubami plakietki z grawerowanej stali, na których znajdziemy logo firmy, nazwę modelu i diodkę wskazującą pracę (niebieska) lub tryb standby (czerwona). W 402 jest to duży przycisk z diodami umieszczonymi na jego obwodzie.

EVO 222

Po prawej stronie przedwzmacniacza umieszczono znakomicie czytelny, komunikatywny wyświetlacz dot-matrix. Ponieważ ma kolor niebieski nie jest tak idealny, jak czerwień w urządzeniach Simaudio (Moon), jednak i tak wielokroć lepszy niż w niemal wszystkich urządzeniach. Pod nim znajdziemy przyciski umożliwiające ingerencję w menu. Jest to możliwe, ponieważ urządzenie sterowane jest mikroprocesorem. Możemy np. ustalić balans między kanałami na wejściu i na wyjściu (+/- 5 dB), włączanie lub wyłączanie wyświetlacza, ustalić czułość wejścia (+/- 6 dB), nazwę dla wejść, fazę absolutną dla każdego wejścia, a także elementy sterowania. Skrajnie po prawej mamy gałkę siły głosu oraz guziczki wyboru wejść, zmiany fazy oraz mute. Tył urządzenia jest wyjątkowo zatłoczony. Do dyspozycji mamy dwa wejścia zbalansowane XLR, cztery wejścia niezbalansowane RCA, w tym jedno z pętlą do nagrywania oraz dwa wejścia zbalansowane CAST, służące do transmisji prądowej. Są też wyjścia – RCA, XLR oraz dwa razy CAST. Rozbudowana jest też część przeznaczona do sterowania – są dwa łącza CAT-5 LINK przesyłające między urządzeniami informacje o statusie, gniazdo RS-232 do sterowania w systemie Crestrona, trzy triggery oraz – ciekawostka – wyjście z napięciem dla zewnętrznego zasilacza gramofonowego.

Wnętrze wygląda wyjątkowo korzystnie. Obydwa kanały zostały od siebie odseparowane i umieszczone piętrowo na dwóch płytkach. Nie są to układy minimalistyczne. Koncepcja Krella opiera się na kaskodowych zwierciadłach prądowych i prowadzeniu sygnału w tej formie. Jak napisano w materiałach firmowych, układ ten zapewnia pasmo przenoszenia 1,5 GHz bez żadnego, nawet lokalnego sprzężenia zwrotnego. Układ jest mocno skomplikowany, ponieważ w każdym kanale użyto aż 310 tranzystorów! I wszystkie pracują w klasie A. Elementy bierne są wysokiej jakości – są to m.in. metalizowane, precyzyjne oporniki. Nie widać w torze kondensatorów, ponieważ najwyraźniej jest to układ DC – od wejścia do wyjścia. Wejścia wybierane są przy użyciu hermetycznych przekaźników ze złoconymi stykami. Regulacja siły głosu jest przeprowadzona podobnie jak w przetworniku dCS-a, ponieważ sterowaniem półprzewodnikowych kluczy zajmuje się 16-bitowy układ. Znakomity jest zasilacz – dwa duże transformatory toroidalne o łącznej mocy 150 W – każdy na jeden kanał, sześć mostków prostowniczych i kilkadziesiąt układów stabilizacyjnych. Kluczowe punkty stabilizowane są np. przy użyciu diod LED jako źródeł wzorcowych. Warto wspomnieć, że zasilacz stanowi jakieś ¼ całego układu.

EVO 402

Wzmacniacz jest potężną bestią, którą do mojego domu wnosiły trzy osoby. Ważąc ponad 60 kg niemal zmiażdżył mi stopę... Front, pomimo że bardzo duży, dzięki drobnym zabiegom plastycznym, nie wydaje się nudny. Tył również, a to dzięki dużym, świetnym zaciskom głośnikowym, chyba nawet wygodniejszym niż w Luxmanie M-800A, z którego korzystam na co dzień. Jest tam również komplet wejść – XLR, RCA i CAST.
Wnętrze jest upakowane jak kabza sprytnego złodzieja. Patrząc od frontu, mamy sekcję zasilacza, wzmacniacz i znowu część zasilacza. Z przodu, pod grubym ekranem, umieszczono dwa potężne transformatory toroidalne o łącznej mocy 5 kW, na których umieszczono płytkę z układami zasilającymi dla przedwzmacniacza. Jak podaje się w materiałach firmowych, każdy stopień jest podwójnie stabilizowany i filtrowany. Widać to dobrze po pojemności układów filtrujących – na znajdującej się przy tylnej ściance płytce naliczyłem nie mniej niż 36 kondensatorów, po 3300 μF każdy. Właściwe układy przykręcono bezpośrednio do ustawionych pionowo ogromnych, potężnych radiatorów. Kiedy się przyglądniemy, okaże się, że widzimy cztery wzmacniacze. A przecież to wzmacniacz stereofoniczny. Wyjaśnienie jest proste: to wzmacniacz stereo, jednak od początku do końca w układzie zbalansowanym. Na samych płytkach także znajdziemy wiele małych kondensatorów – wszystko to po to, aby moment przeładowania był jak najkrótszy, a tym samym szybkość reakcji na zmianę napięcia najszybszy. Po włączeniu urządzenia do sieci – za pomocą odłączanego kabla z wtyczką 20A, inną od standardowego IEC 16A – oraz przełączenia, umieszczonego z tyłu hydraulicznego wyłącznika, wszystkie najważniejsze układy są pod napięciem tak, aby od razu po przejściu do trybu standby urządzenie grało jak najlepiej. Wszystko wygląda bardzo profesjonalnie i jedynie lepiej można by poprowadzić sygnał z wejść do układu – tutaj są to taśmy komputerowe. Z jednej strony można to zrozumieć, ponieważ Dan D’Agostino, właściciel i konstruktor Krella, uważa, że CAST i transmisja prądowa całkowicie eliminuje wpływ kabli na dźwięk, jednak z drugiej strony można by to zrobić lepiej. Poza tym – znakomicie..



DANE TECHNICZNE (wg producenta):
EVO222
Impedancja wejściowa: CAST – 45 Ω
XLR – 95 kΩ
RCA – 47,5 kΩ
Impedancja wyjściowa: CAST - >1 mΩ
RCA – 25 Ω
XLR – 50 Ω
Gain: 12 dB (XLR i CAST)
6 dB (RCA)
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz (+/-0,2 dB)
0,1 Hz – 1,5 MHz (+0, -3 dB)
THD: <0,004 %
Stosunek sygnału do szumu (4 V wyjściowe): > 99 dB (>108 dB, ważone)
Pobór mocy: standby – 60 W
max – 65 W
Wymiary: 438 x 97 x 464 mm
Waga: 16,7 kg
EVO 402
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz (+0, -0,18 dB)
<0,5 Hz – 120 kHz (+0, -3 dB)
Stosunek sygnału do szumu (pełna moc): >106 dB, (>116 dB, ważony)
Gain: 25,4 dB
THD: <0,02 %/1 kHz (pełna moc)
<0,15 %/20 kHz (pełna moc)
Impedancja wejściowa: RCA – 100 kΩ, XLR – 200 kΩ, CAST – 75 Ω
Czułość wejściowa: RCA/XLR – 3,04 V rms
CAST – 3,04 mA rms
Moc wyjściowa: 400 W/8 Ω
800 W/4 Ω
1600 W/2 Ω
Czas narastania sygnału: 100 V/μV
Pobór mocy: standby – 370 W
bieg jałowy – 570 W
max – 3800 W
Wymiary: 438 x 248 x 550 mm
Waga: 61,1 kg


KRELL
EVO 222 + EVO 402

Cena: 38 999 + 58 499 zł

Dystrybucja: Audio Klan

Kontakt:

ul. Szkolna 45
05-270 Marki k/Warszawy
tel. +48 (0-22) 777 99 00

e-mail: aklan@audioklan.com.pl


Strona producenta: KRELL



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B