ODTWARZACZ CD

EDGAR
CD1

WOJCIECH PACUŁA







Słowacki Edgar to przykład na to, jak powoli, acz konsekwentnie zbudować markę. Jeszcze kilka lat temu niemal nieznana firma, produkująca elementy wzmacniaczy dla Pavla Dudka (DPA), wzmacniacz słuchawkowy dla Vincenta (test TUTAJ), a także całą elektronikę dla Pro-Jecta, stała się znana niemal na całym świecie (przynajmniej w kręgach lampomaniaków). Jej urządzenia, jeśli się dobrze przyjrzeć reklamom salonów audio w pismach angielskich, francuskich, a nawet japońskich, stoją obok urządzeń uznanych, z dawna zadomowionych na rynku firm w rodzaju Conrada-Johnsona, BAT-a itp. I nie chodzi tutaj o to, żeby mówić, że Edgar to konkurencja dla drogich marek - bo nią nie jest - ale o to, żeby powiedzieć, że dobra praca popłaca: pomysł i wykonanie, poparte osobowością człowieka zajmującego się promocją (w tej roli nieoceniony Lubor Grigorescu, prywatnie maniak lampowy) nieomal skazują na sukces.

Do tej pory testowaliśmy na łamach "HIGH Fidelity OnLine" niemal wszystko z obecnej produkcji firmy (TP-101 MkII test TUTAJ, TP-305 test TUTAJ, SH-1 test TUTAJ, nagroda roku 2005 dla SH-1 TUTAJ), a opis TP-105 znalazł się w "Audio". Dodatkowo, przez długi czas korzystałem z wyjątkowo udanego, dzielonego wzmacniacza tej firmy (w tej chwili już nieprodukowanego), myślę więc, że sprawę mam opanowaną. To, co zaskakuje w produktach Edgara, to konsekwencja w budowaniu koherentnego, ale też i czystego dźwięku. Każdy kolejny produkt okazuje się lepszy od poprzednika i np. teoretycznie gorszy, bo tańszy wzmacniacz TP-105 VR jest znacznie lepszy od starszego TP-101 MkII, najpewniej przez zastosowanie całkowicie lampowego zasilania. Odtwarzacz CD 1 to jednak zupełnie inna bajka. Pierwszy w historii firmy odtwarzacz cyfrowy, od razu został wyposażony we wszystko, czego można by sobie zażyczyć, tj. np. upsampling i lampowy stopień wyjściowy, zasilany lampowym zasilaczem. No to - jedziemy!

ODSŁUCH

Producenci urządzeń cyfrowych, a w szczególności odtwarzaczy CD posiedli niesamowitą umiejętność łączenia tego co w tej technologii najlepsze z niewysoką, albo przynajmniej stosunkowo niewysoką ceną. Trochę się rozpędziłem, ponieważ tak naprawdę do tego elitarnego klubu weszło tylko kilku z nich, jednak prezentowane co jakiś czas udane odtwarzacze CD wprawiają w zdumienie skomplikowanym, wielowymiarowym dźwiękiem, który nie do końca pokrywa się z obiegowymi opiniami o tym medium. Tak, część ograniczeń jest niestety wpisana w pity płyty Red Book, a to przede wszystkim swego rodzaju sterylność, brak poczucia cząsteczek powietrza zawieszonych pomiędzy wykonawcami - rzecz, z którą radzą sobie już całkiem przystępne cenowo gramofony analogowe. Są wszakże dziedziny, w których analog bezradnie przygląda się uciekającej cyfrze, chyba, że ma za sobą (co najmniej) pięciocyfrową cenę, a to przede wszystkim definicja basu oraz dynamika w skali makro.

Jednym z sekretów cyfrowej "kuchni" początku XXI wieku wydaje się próba połączenia najnowszych technologii przetwarzania cyfrowego z dość już nadgryzionym przez ząb czasu lampowym marzeniem. Jak pokazują przykłady najlepszych urządzeń tego typu, jak "cedeki" Ancient Audio, z modelem Lektor Prime na czele (test TUTAJ), czy np. CD7 Audio Research i inne, odpowiednia aplikacja cyfrowej części oraz dopracowany analogowy, lampowy stopień wyjściowy, dają w rezultacie coś więcej niż prosta suma tych elementów. Dają Muzykę, przez duże "M". Z drugiej strony istnieje wiele urządzeń korzystających z podobnego przepisu na sukces, które nie do końca spełniają składane obietnice. Testowałem kiedyś kilka z nich i, trochę upraszczając, wszystkie mnie zawiodły. Działanie według sprawdzonych schematów nie gwarantuje bowiem niczego - przykładem niech będzie morze chińskich podróbek markowych urządzeń, z których tylko niektóre zbliżają się na bliżej niż strzał z łuku do swoich pierwowzorów. Oprócz technologii potrzebna jest bowiem wiedza i szczypta czegoś, co ustanawia linię demarkacyjną między może i piekielnie zdolnym, ale jednak - rzemieślnikiem, a mistrzem. Wszystkie niezrealizowane marzenia należały zresztą do średnich przedziałów cenowych, przedziałów, w których porusza się odtwarzacz Edgara.

Problem, jak sądzę, większości nieudanych, albo udanych połowicznie, projektów typu "lampa na wyjściu", leży w aplikacji bańki. Gros z nich pracuje bowiem jedynie jako bufory wyjściowe, często mające niewiele wspólnego z samym układem, mając na celu "uanalogowienie" cyfrowego dźwięku. A nie ma niczego gorszego niż tak potraktowana cyfra: nie dość, że nie jest analogiem, to jeszcze traci zalety zapisu zerojedynkowego. Na tym tle pierwszy w historii tej słowackiej firmy odtwarzacz o nieskrępowanej wyobraźnią nazwie CD 1, jawi się jako gracz dużego kalibru. Po pierwsze, lampy pracują zarówno w sekcji filtrów, jak i na wyjściu, co więcej - w podwójnej lampowej diodzie EZ81 prostowane jest napięcie anodowe dla wszystkich tych gorących cudeniek. Solidna obudowa, wzięta wprost z wymagającego pod tym względem wzmacniacza TP-105 VR tejże firmy, bardzo dobry napęd Philipsa i przemyślany dobór upsamplera i przetwornika sprawiły, że otrzymaliśmy urządzenie, które swobodnie rządzi do 10 000 zł, a z niektórymi płytami i wyżej.

Pierwsze dwa srebrzyste krążki niemal mnie zmyliły. Grając "Innocence" Luki Blooma (Skip Records, SKP 9055-2, CD, recenzja TUTAJ), a potem jeszcze piękniejszy krążek Solveigi Slettahjell "Good Rain" (ACT 9713, CD, recenzja w tym miesiącu w dziale Muzyka) przełączając pomiędzy moim Lektorem Primem a Edgarem przez chwilę zgłupiałem: oto słowackie "coś" grało muzykę w pełniejszy, głębszy sposób. Trick po kilku nerwowych wymianach płyty został zdemaskowany, jednak tym bardziej przyszło docenić to, co udało się naszym braciom zza południowej granicy osiągnąć. Małe składy, w jakich te dwie płyty są otulone, pokazane zostały z piękną perspektywą, naturalnymi barwami i głębokim tembrem. Nie było cienia ospałości, czy zawoalowania dźwięku, a nawet powiem więcej: góra niosła ze sobą więcej energii niż w Primie. Może nie informacji, a właśnie energii. Barwa tej części była przy tym dla obydwu urządzeń zbliżona. Trick Edgara dzieli się na dwie części. Jedna dotyczy dołu i niższej średnicy - zakres ten jest lekko mocniejszy niż zazwyczaj (zarówno w porównaniu z Primem, ale także z EMM Labsem). Daje to wspomnianą pełnię i podstawę. Uniknięto przy tym najczęstszego błędu, a mianowicie pogrubienia dołu. Tu nie chodzi o takie prostackie sztuczki, pamiętajmy, że mówimy o tricku, a nie o kuglarskich zagrywkach. Przekaz, przynajmniej w porównaniu z rytmicznymi odtwarzaczami, jest leciutko wolniejszy, jednak można to zauważyć jedynie w bezpośrednim porównaniu. Bez takiego punktu odniesienia Edgar zagra w niesłychanie sprawny, satysfakcjonujący sposób, odmierzając rytm może nie jak zegar atomowy, ale na tyle dobrze, że nie będziemy na ten aspekt zwracali uwagi, przyjmując go za naturalny.

Dźwięk CD 1 można nawet nazwać energetycznym - raz przez dobrze prowadzony bas, a dwa przez mocną, pełną wigoru górę. Jej barwa nigdy nie przekracza granicy dobrego smaku, nawet z nagraniami w rodzaju "The Love of Hopeless Causes" New Model Army (Epic 473562, CD) czy "Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me" The Cure (Fiction Records 832 130-2, CD), gdzie, na urządzeniach, które po prostu podkreślają ten zakres, dochodzi do wyeksponowania sybilantów. Tutaj było bardzo dobrze - zarówno mocne , na granicy krzyku "Here Comes the War" NMA, czy dość kąśliwe granie gitary Roberta Smitha z The Cure zabrzmiały mocno, świeżo, jednak bez przerysowania. Wgląd w nagrania był zaskakująco dobry, ponieważ np. elementy otwierające pierwszy z utworów, tj. delikatne potrącanie strun basu, czy brzmienie gitary nie zostały w żaden sposób przykryte przez mocny akord grany na keyboardzie. Ten element dźwięku był zresztą słyszany już wcześniej, bo także otwierający płytę Solveigi utwór "Where Do Sou Run To", rozpoczynający się od śpiewu a capella, miał mnóstwo elementów pozamuzycznych, takich jak oddech wokalistki, szmery itp. Trzeba powiedzieć, że połączenie energii góry, jej rozdzielczości itp., bez jej wyostrzenia zostało przeprowadzone ze smakiem i gustem.

Słucha się więc Edgara z pełną satysfakcją. Blachy są dźwięczne, a głos naturalny. Nigdy nie ma się wrażenia, że wokalistka śpiewa nosowo, albo że instrumenty mają większe rozmiary niż powinny. Scena dźwiękowa jest dobrze rozłożona i obszerna. Tutaj dają o sobie znać zalety lampy, głównie przez pełną napięcia wewnętrznego projekcję, z fluidem pomiędzy wykonawcami, który jednak nigdy nie zamienia się w syropowate wypełnienie. Można nawet powiedzieć, że w porównaniu z wieloma innymi odtwarzaczami o klasycznym wyjściu, Edgar wyda się mniej "lampowy". Głównie przez precyzyjne prowadzenie dźwięku wrażliwość na drobne szczegóły.

Ma wszakże CD 1 swoje słabsze strony, może nie słabsze w sensie subiektywnym, ponieważ porównanie z dobrymi urządzeniami z tego przedziału cenowego pokazuje, że wszystko jest jak najbardziej w porządku, jednak w szerszym kontekście są wyraźniejsze. Przede wszystkim Edgar zdaje się preferować mniejsze składy. Zarówno jazz, jak i wokalistyka klasyczna zostały bowiem oddane pięknie i wszystkie wspomniane elementy składały się na znakomity przekaz. Kiedy jednak w grę wchodziły większe aparaty wykonawcze, albo jeśli faktura dźwięku była bardziej skomplikowana, wówczas odtwarzacz nieco tracił grunt. Nie wiem, czym to wytłumaczyć, ale pomimo, w skali bezwzględnej, mocniejszego średniego i wyższego basu, płyty w rodzaju wspomnianego New Model Army czy "Kid A" grupy Radiohead (Parlphone/EMI 27753, CD) zabrzmiały nieco lżej niż z Lektora Prime. Tu nie chodzi nawet o różnicę w rezolucji, ale po prostu o różnice w balansie tonalnym. Zjawisko, przy połączeniu ze wzmacniaczami na zbliżonym, a nawet nieco wyższym poziomie cenowym (CD 1 odsłuchiwany był m.in. z TP-105 VR Edgara, CS-300 Lebena (test TUTAJ i Modelem 5 Avantgarde Acoustic) nie będzie specjalnie się rzucało w oczy, jednak usłyszymy je nie przez brak, a przez nadmiar - nadmiar muzyki, która popłynie przy płytach w rodzaju Katie Melua, Diana Krall, czy Madeleine Peyroux. Jeśli więc takich płyt słuchamy, albo niewielkich składów klasycznych, wówczas energia, pełnia odtwarzacza ujawni się z pełną mocą. Nie chciałbym skreślać przy tym CD 1 jako rockowego demona, bo ten rodzaj muzyki także brzmi bardzo kompetentnie, bez rozjaśnień i wyostrzeń, głównie dzięki czystej górze i ładnemu basowi. W tym przypadku należy jednak uważnie dobrać resztę toru, żeby nie okazało się, że dźwięk będzie zbyt lekki (chodzi o osłabienie dolnej średnicy).

BUDOWA

Odtwarzacz Edgara przypomina gabarytami i formą wzmacniacz TP-105 VR tego producenta i to właśnie z nim w parze wygląda najlepiej . Ze wzmacniaczem dzieli jednak coś więcej: stalowe, bardzo grube i sztywne chassis oraz grubą płytę przednią wykonaną z ładnego drewna. Takie wykończenie otrzymała także szuflada i jedynymi elementami, które się z tego wyłamują to srebrno-satynowe przyciski sterujące napędem, podświetlane na niebiesko logo oraz niebieski wyświetlacz ciekłokrystaliczny. Tego typu wyświetlacze są dość rzadko spotykane, ponieważ firmy najczęściej aplikują standardowo wyświetlacze, które kupują razem z napędem i po krzyku. Ten w CD 1 nie dość, że pasuje do projektu plastycznego, to jeszcze ma duże, czytelne cyfry, widoczne z dużej odległości i stanowi miłą odmianę po bylejakości gdzie indziej. Przechodząc w kierunku ścianki tylnej wzrok najpierw natyka się na duże sloty na górnej płycie, potrzebne do chłodzenia sporej ilości lamp "pod maską". A z tyłu niemal klasycznie: gniazdo sieciowe IEC oraz znakomite, drogie gniazda RCA. Brakuje tylko wyjścia cyfrowego. Nie jest to jednak oszczędność, a raczej zapobiegliwość. Nieprzypadkowo Naim, kolos cyfrowego świata audio wysokiej jakości, nie stosuje wyjść cyfrowych w żadnym odtwarzaczu CD - po prostu pogarszają one dźwięk. A zresztą - Edgar posiada tak zaawansowane układy wyjściowe, że jego twórcy założyli, że za podobne pieniądze trudno będzie znaleźć zewnętrzny przetwornik na zbliżonym poziomie. A kopiowanie cyfrowe? Proszę mnie nie rozśmieszać - i tak wszyscy kopiują w komputerze z Nero WWW.nero.com na podorędziu.

Urządzenie jest bardzo ciężkie, jednak żeby je rozkręcić, trzeba je postawić do góry "kołami". Pod spodem widać ładne, solidne nóżki z podklejonym gumowym elementem i na końcu filcem. To pod spodem widać, że chassis pochodzi ze wzmacniacza, ponieważ dolna ścianka jest mocno "przewietrzona" slotami. Wnętrze ujawnia kilka tajemnic. Po pierwsze, podzielono je grubym ekranem na dwie części: "brudną" i "czystą". Pierwsza zawiera bardzo ładny napęd Philipsa VAM1202/12, posadowiony na dodatkowym metalowym elemencie. Za nim znajduje się duży transformator toroidalny, a obok bardzo duża (największa tutaj) płytka z zasilaczem. Z trafa wychodzi aż siedem linii zasilających - osobno dla każdego stopnia układu. Najwięcej emocji wzbudza chyba ostatni stopień, tj. lampy, ponieważ mają one napięcie prostowane lampą EZ81 firmy JJ Electronic. Pozostałe zasilacze mają klasyczne mostki, zaś napęd duże, dyskretne diody. Warto powiedzieć, że przy układach audio są kolejne stopnie filtracji. A do samej płytki wyjściowej biegną dwa, dość długie przewody zbalansowane. Okazuje się bowiem, że pod napędem, oprócz standardowo montowanej tam płytki sterującej umieszczono także przetwornik oraz upsampler (niestety nie udało się podejrzeć co to jest). Zminimalizowano w ten sposób ścieżkę cyfrową na maksa. Ale te interkonekty. Jestem pewien, że dałoby się to załatwić jakoś inaczej (a może nie dało, a ja jestem megalomanem? Wszystko jest możliwe.) W każdym razie, sygnał po przetworniku prowadzony jest w formie zbalansowanej niemal do samego końca. Na początku, w konwersji I/U pracują cztery kości NE5534 (jakież pole do popisu dla apgrejdowców się tu otwiera), po nich, w filtrach, dwie podwójne lampy 12AX7EH Electro-Harmonics, a w buforze wyjściowym dwie 6922EH tejże firmy. Ze światem zewnętrznym lampy sprzęgane są dużymi kondensatorami polipropylenowymi francuskiej firmy SRC. Co ciekawe, najwyraźniej pomiędzy poszczególnymi stopniami lamp nie ma kondensatorów. Cały tor jest zbalansowany, a desymetryzacja odbywa się na samym końcu, w ostatnich sekcjach triod. Daje to zysk dynamiki rzędu co najmniej 3 dB. Wszystko wygląda na bardzo ładnie wykonane i przemyślane i jedynie owe długie interkonekty oraz przewody sieciowe prowadzone pod napędem do przełącznika na przedniej ściance mogą irytować. A przecież jest jeszcze znakomity pilot - metalowy, z drewnianymi wstawkami. Można nim regulować poziom siły głosu we wzmacniaczu Edgara. Szkoda tylko, że nie ma możliwości zdalnego wyłączenia urządzeń.



DANE TECHNICZNE (wg producenta):
Total Harmonic Distortion + Noise 0,006 % / 1 kHz
Pasmo przenoszenia (+/- 0,5 dB) 20-20 000 Hz
Stosunek sygnał/szum > 100 dB (20-20 000 Hz)
Impedancja wyjściowa < 200 Ohms
Pobór mocy (230V, 50 Hz ) 45 W
Wymiary (W, H, D) 435 x 122 x 350 mm
Masa (net) 9,6 kg


EDGAR
CD1

Cena: 5990 zł

Dystrybutor: Audio Center

Kontakt:
ul. Malborska 24
30-646 Kraków

tel./fax /012/ 425 64 43
tel. /012/ 265 02 85

e-mail: audiocenter@audiocenter.pl

Strona producenta: EDGAR



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio