WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

ART AUDIO LAB
m14.4 SE

WOJCIECH PACUŁA







Kiedy zobaczyłem w czasie wystawy High End w Monachium wzmacniacz m25.3 kompletnie mi nieznanej firmy Art Audio Lab momentalnie wiedziałem, że mam do czynienia z CZYMŚ. Kiedy zaś chwilę porozmawiałem z panem Victorem i jego synem, których firma Marker-Audio jest wyłącznym przedstawicielem AAL, wiedziałem, że rozmawiam z KIMŚ. Uprzejmi, komunikatywni i pomocni. Tylko tyle i aż tyle (przynajmniej w tej branży...). Dało to szybki efekt w postaci przywiezienia do mnie całej dostępnej linii (czyli trzech sztuk) produktów tej firmy: dwóch wzmacniaczy oraz kolumn głośnikowych. Model m25.3 testowaliśmy w numerze 28 HFOL z sierpnia 2006 (test TUTAJ), kolumny już się szykują, zaś teraz przedstawiamy flagowiec, monumentalny wzmacniacz m14.4 SE.

Od razu powiem rzecz, która potem powróci: w odróżnieniu od obydwu pozostałych produktów, wykonanie testowanego wzmacniacza nie podoba mi się. Wszystko jest wykonane porządnie i starannie, jednak myślę, że za takie pieniądze obudowa (bo o niej mowa) powinna być lepsza. I właściwie, zdecydowałem, że nie będę go testował i poczekam na rozwój wypadków. Po podłączeniu okazało się jednak, że dźwięk jest na tyle dobry, że trzeba o nim napisać, licząc, że następne wcielenie (to też nie jest pierwsza wersja) otrzyma całkowicie nowe "szaty". Jeśli to nastąpi, od razu tą nową wersją się zajmiemy. A wzmacniacz jest niezwykle ciekawy także ze względu na założenia techniczne: jest to urządzenie całkowicie zbalansowane - od wejścia do wyjścia - oparte wyłącznie o triody, pracujące w klasie A i dostarczające 50 W na kanał. To, jak na lampę w klasie A naprawdę dużo. I ta symetryczna topologia... Każdy, kto próbował swoich sił w lampiarstwie wie, że to wcale nie takie proste.

Jak zwykle, pewnym problemem okazało się zakwalifikowanie wzmacniacza do konkretnej grupy urządzeń. Jest to bowiem właściwie końcówka mocy. Została jednak wyposażona w zmotoryzowane potencjometry ALPS-a na wejściu, regulowane przełącznikiem z przodu, dając w ten sposób pełnoprawny wzmacniacz zintegrowany, tyle, że z jednym wejściem. A właściwie z dwoma, ponieważ mamy wejście zbalansowane XLR i niezbalansowane RCA, niestety, wybierane na tylnej ściance. Uważam więc, że można mówić w tym przypadku o wzmacniaczu zintegrowanym.

ODSŁUCH

Rosyjski wzmacniacz jest tak duży i ma tak dominującą bryłę, że dość trudno z początku się wyzwolić spod jego wpływu. Dźwięk jest zresztą w jakimś sensie przedłużeniem jego wyglądu, co dodatkowo utrudnia zadanie. Na początek jednak mała uwaga - wiatraczek chłodzący elementy zasilania jest stanowczo zbyt głośny, a przez to denerwujący. Jakbym słuchał amplitunera za 1000 zł, a pewnie i tam już dawno wiatraczków się nie stosuje. Myślę, że nie będzie problemu z wyeliminowaniem tego elementu. A dźwięk Art-a jest duży i muskularny. Nie oczekujmy "lampowego" grania SET w sensie eteryczności i niuansów przestrzennych. Urządzenie pokazuje świat mocno i wyraźnie, bez wyostrzenia, ale też bez niedomówień. Czasem, jak w przypadku płyty "Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me" The Cure (Fiction 832 130-2, CD) dawało to na dłuższą metę nieco męczący dźwięk, rzecz, która w wielu innych lampowych systemach nie występowała. Można powiedzieć jednak, że tak ta płyta została nagrana - i będzie to prawda. M14.4 jest jednak bardzo dogłębny w badaniu zakamarków miksu i dlatego wszędzie tam, gdzie dźwięk był nieco zduszony, dusił go jak trzeba, a gdzie znowu głoski syczące były mocniejsze, wzmacniał je. Trzeba więc pomyśleć nad odpowiednim doborem kolumn, takich które będą miały może nawet ciut wycofane brzmienie. A wybór jest spory, ponieważ od strony wydajności prądowej Rosjanin radzi sobie znakomicie. Jeśli słuchali Państwo wzmacniacza lampowego o mocy 30 W, to wiecie, że potrafi zagrać jak mocny wzmacniacz tranzystorowy. Art tę umiejętność poczwarza, jakby w lampach wszystko szło w górę w postępie geometrycznym, a nie liniowym. Bo jeśli w nagraniu jest impuls, zostanie oddany mocno i z body.

Weźmy dla przykładu najnowszą płytę Noviki, bardzo dobrze zresztą zagraną i nagraną, "Tricks of Life" (Kayax/Pomaton/EMI 79277, CD), gdzie mamy zarówno głębokie, niskie impulsy basowe, jak i sporo się dzieje na górze pasma. Płyta jest bardzo dobrze wyprodukowana i słucha się jej bardzo dobrze, jednak żeby oddać jej walory we właściwy sposób nie ma wyboru i kolumny muszą być duże (najlepiej podłogowe), i wzmacniacz mocny. Art bez problemu tę drugą część zadania wypełnił. Nie miało dla niego znaczenia, jak nisko schodził bas, ani to, że nałożony na to był wokal, ponieważ wszystko pokazał wyraźnie i z dobrą rozdzielczością. To tutaj pokazała się wszakże cecha, nad którą trzeba by chyba w następnej wersji popracować - mocna średnica w okolicach 1 kHz. Myślę, że zakres ten jest minimalnie mocniejszy niż reszta pasma, a przez to, że znajduje się w części pasma słyszalnego, na którą jesteśmy szczególnie wyczuleni, odbiera się to mocniej niż by to mogło wynikać z wielkości odchyłki. Ponieważ nie jest to jeszcze zakres, który wpływa najczęściej na rozjaśnienie dźwięku, rosyjski wzmacniacz nie ma więc z jasnością żadnych problemów. Środek jest jednak przekazywany dość mocno i bezkompromisowo, przez co ginie część subtelności tego zakresu, a także zakresów po bokach.

Szczególnie słychać to było przy płytach z dobrze nagranym, operującym w szerokim spektrum wokalem, jak np. głosem Sarah Vaughan z płyty "Sarah + 2" (Roulette Jazz/Blue Note 71339, CCD?), która momentami jakby mocniej się odzywała, jakby sprężała się do mocniejszej frazy. To, jak myślę, da się jednak poprawić. Bo zalety urządzenia są bezsprzeczne. Przede wszystkim wspomniana moc i wydajność prądowa, która nie tylko zapewnia mocny i czysty bas, ale także pozwala bardzo dobrze rozdzielić trudne do właściwego oddania elementy nagrań, jak głos, kontrabas i gitara ze wspomnianej płyty Vaughan. Potrzebny tutaj umiar, a jednocześnie zdecydowanie były przez Art-a prezentowane spokojnie i bez wysiłku.

Jedną z zalet tego wzmacniacza, zalet użytkowych, które przekładają się jednak na dźwięk, jest obecność regulacji siły głosu. Można więc podłączyć do niego bezpośrednio odtwarzacz i obejść w ten sposób problem przedwzmacniacza - zarówno w kategorii kosztów, jak i degradacji dźwięku. Część prób wykonana została z odtwarzaczem Lektor Prime Ancient Audio (test TUTAJ), jednak to dość kosztowne połączenie. Myślę, że rosyjski wzmacniacz znakomicie sprawdzi się także z tańszymi odtwarzaczami, byle z wyjściem zbalansowanym - próbowałem z odtwarzaczem wieloformatowym Primare i było bardzo dobrze, a równie dobrze, a taniej było z testowanym niegdyś cedekiem E-Sound CD-5 SE (test TUTAJ ), ponieważ jego charakter bardziej pasował do charakteru Art-a. Chodzi przede wszystkim o wyraźny i pozbawiony ciepłych naleciałości dźwięk. Wzmacniacz ma bowiem skłonność do eksponowania takich elementów, przez co może być tego lub owego za dużo. Już teraz jest to bardzo ciekawa propozycja, jednak poczekam na następną wersję - jeśli zmianie ulegnie wygląd zewnętrzny (wykończenie) i poprawione zostaną elementy dźwięku, o których wspominałem, wówczas będziemy mieli prawdziwy hit.

BUDOWA

Wzmacniacz rosyjskiej firmy Art Audio Lab należy do tych smoków, które z ledwością poddają się obsłudze (przenosinom) za pomocą jednej osoby. Wpływ na to mają potężne, naprawdę ogromne transformatory - sztuk cztery - oraz duże dławiki, jednak i obudowa swoje waży. I właśnie od tej ostatniej chciałbym zacząć. Ma ona posmak lat 60., z lakierowany w charakterystyczny sposób bocznymi ściankami i liternictwem na dokręcanej od przodu tabliczce znamionowej. Wrażenie to pogłębiają gałki potencjometrów. Jak wspominałem na początku, nie podoba mi się taki wygląd i od wzmacniacza za te pieniądze, w dodatku przy tak dobrze ustawionym dźwięku. Ale, jak również mówiłem, jestem pewien, że da się to dość szybko zmienić.
Budowa wzmacniacza jest całkowicie podporządkowana funkcjom poszczególnych bloków. Bryłą chassis podzielona jest więc na kilka części. Środek i front tworzą literę 'T', w której wgłębieniach z boków umieszczono lampy. Z przodu umieszczono ogromne transformatory sieciowe, a pośrodku równie duże transformatory głośnikowe oraz elementy zasilacza. Ta część chłodzona jest przez wiatraczek, który jest nieco słyszalny i którego, w moim mniemaniu, w następnej wersji należy się pozbyć. Podobnie jak w testowanym jakiś czas temu modelu m25.3, tak i tutaj wykorzystano jedynie, nawijane we własnym zakresie, transformatory toroidalne. Cały układ zmontowano od spodu, przy czym większość kluczowych elementów przylutowana jest punkt-punkt wprost do podstawek lamp, a jedynie elementy pomocnicze zmontowano na dodatkowej płytce uniwersalnej, gdzie także montaż wykonano punkt-punkt. M14.4 ma budowę w pełni dual-mono, całkowicie, od wejścia do wyjścia symetryczną. Dodatkowo, cały układ uparty jest o triody, wraz z końcowymi, które pracują w push-pullu w klasie A. Na wejściu, tuż przy gniazdach umieszczono podwójne potencjometry ALPS-a, które regulują napięcie dostarczane do siatki lamp 12AX7EH Gold firmy Electro-Harmonics. Za nią mamy driver triod końcowych - fantastyczne 6N30P Sovteka i na końcu wielkie triody 6C33C-B. Jak podkreśla się w materiałach firmowych, lampy wejściowe w obciążeniu nie mają opornika zbocznikowanego kondensatorem (czyli sprzężenia zwrotnego), ale generator prądowy, wykonany na tranzystorach polowych. W zasilaczu zastosowano 6000 µF pojemności i dławiki (czyli mamy układ CLC). W samym układzie znajdziemy znakomite kondensatory papierowe Jansena i precyzyjne oporniki (szkoda, że nie Milesa, albo Dale).



ART AUDIO LAB
m14.4 SE

Cena: 4900 Euro

Dystrybucja: Marker Audio (Niemcy)

Kontakt:
Fa. Marker-Audio e.K.
tel.: 09131/ 6873818

e-mail: info@marker-audio.de

Strona producenta (dystrybutora): Marker-Audio


POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio