ODTWARZACZ CD

E-SOUND
CD-E5 SIGNATURE EDITION

WOJCIECH PACUŁA




DYSTRYBUCJA




E-Sound jest żywym dowodem na to, że współpraca z chińskimi firmami wkroczyła w nową fazę. Impuls do takiego działania, pewien model stworzyła chyba holenderska firma Prima Luna. Początek jest taki, że wyszukujemy firmę/fabrykę chińską, której produkty są na tyle zaawansowane dźwiękowo i mechanicznie, że je akceptujemy. Następnie przywozimy produkt i jego plany do Europy i pracujemy nad nim - zmieniając układ, elementy itp. Tak spreparowaną nową wersję, a często nowy produkt, zawozimy do Chin, gdzie rozpoczyna się produkcja. Powstaje w ten sposób jedyne w swoim rodzaju sprzężenie - niskiej ceny (taniej już się raczej nie da), wysokiej klasy wykonania i wyjątkowego dźwięku. Podobnie musiała wyglądać droga jaką przeszedł odtwarzacz firmy E-Sound CD-E5 Signature Edition, przygotowany przy współudziale dystrybutora tej marki - firmy East West Audio, nota bene również Holendrów. Jedynie stopień zeuropeizowania jest chyba mniejszy niż w Prima Lunie. Korzenie urządzenia nie są jednak zacierane, a wręcz przeciwnie - z dumą podpisuje się pod nimi konstruktor - pan W.K. Fung - którego podpis ("krzaczkami" i "standardowo") znalazł się na złoconej płytce przymocowanej do górnej ścianki urządzenia. Odtwarzacz dostępny jest także w zwykłej wersji (European Edition), jednak ta testowana przez nas została dopieszczona osobiście przez Funga.

A skąd E-Sound w "High Fidelity OnLine"? Przecież jak do tej pory nie ma polskiego dystrybutora tej marki... Sprawa jest dość prosta: coraz mocniej daje o sobie znać charakter medium, jakim jest Internet. W Sieci znikają granice, podziały i przestrzeń. Przecież w gruncie rzeczy wszystko jedno, czy zamówimy urządzenie z Polski czy z Holandii. A tak niska cena za tak wyposażony i tak genialnie wykonany (trochę wybiegam w przód) odtwarzacz jest możliwa także z tego powodu, że wszystkie marże - dystrybutora i dealera (chętni mile widziani) są maksymalnie zminimalizowane. Przypuszczam, że gdyby CD-E5 SE produkowany był i sprzedawany tradycyjnymi kanałami, z tradycyjną marżą, kosztowałby jakieś 7000-8000 zł (a kosztuje 1250 Euro, czyli jakieś 4900 zł). I wydaje się, że takich firm bez polskiej dystrybucji będzie na naszych łamach coraz więcej, bo np. w przyszłym miesiącu, w numerze poświęconym w całości wytworom japońskiej myśli technicznej i artyzmu będziemy mieli aż trzy marki, które szukają dystrybutorów. Ot - globalizacja.

ODSŁUCH

Myślę, że nieprzypadkowo w jednym miesiącu mamy dwa urządzenia, które jakością wykonania i dźwięku przewyższają średnią dostępną na rynku o spory margines. Obydwa powstały bowiem według nowego modelu dystrybucji i sprzedaży, gdzie koszty pośrednie są minimalizowane, a jakość maksymalizowana. Słuchałem CD-E5 SE przez długi czas (dwa miesiące), towarzyszył więc wszystkim testom, jakie wykonywałem w tym czasie dla "Audio" www.audio.com.pl i dla HFOL. Nie zdarzyło się, żeby zawiódł, albo żeby nagle wyszła jakaś jego cecha, która pozwoliłaby powiedzieć, że no, tak, przecież hi-end to nie jest. Bo hi-endem naprawdę nie jest, jednak niebezpiecznie blisko do niego dochodzi. Poza tym, jego połączenie z testowanym wcześniej w tym miesiącu wzmacniaczem Art Audio Lab. m25.3 było jedyne w swoim rodzaju. Dodajmy do tego kolumny Harpia Acoustics Amstaff i będziemy mieli... hi-end. Wszystkie te elementy, kosztując tyle co startowe urządzenia wielu firm, stoją bowiem samodzielnie w przedsionku tego ekskluzywnego grona, a być może nawet już w nim są, jednak razem (z okablowaniem Oyaide) dają dźwięk, jaki dziesięć lat temu uważany był za hi-end pełną gębą. Tym samym proponuję polsko-chińsko-holendersko-rosyjsko-niemiecko-japoński system marzeń za nieco ponad 20 000 zł, który gra, jakby kosztował dwa razy tyle. Ot - globalizacja.

Ale do rzeczy. Bardzo czysty, bardzo wierny, bardzo dobry. Wszystko co odtwarzacz robi, robi z łatwością i bez wysiłku, jakby takie zachowanie było naturalne. Urządzenie rzuca na kolana przede wszystkim genialną rezolucją. Porównywane do niego odtwarzacze z przygotowywanej dla "Audio" grupy z przedziału 2000-4000 zł nawet się do tego poziomu rozdzielczości nie zbliżyły. Tak, wiem, że E-Sound kosztuje więcej, ale nie tak znowu wiele, a różnica była znacząca. Jedynie testowany przeze mnie jakiś czas temu w "Audio" odtwarzacz Quada CDP-2 w jakiejś mierze próbował nawiązać kontakt - nie do końca się to udawało, ale szło w tym kierunku. Holendersko-chiński odtwarzacz jest na tyle zrównoważony tonalnie, ma tak dobrą dynamikę, że na poważnie można mówić o przewadze słuchanych na nim japońskich tłoczeń lub remasteringu europejskich, a nawet amerykańskich płyt. Integralność i dźwięczność fantastycznej płyty "Workin’ With" The Miles Davis Quintet (Prestige, PRCD-7166-2, K2, CD) przygotowanej przez mistrza z JVC Shigeo Miyamoto na sprzęcie normalnie pracującym na potrzeby edycji XRCD (K2), zagrała genialnie, deklasując, miażdżąc, wyśmiewając wręcz standardową wersję.

Starsze nagrania (płyta Davisa pochodzi z 1956 roku) są wyjątkowo trudnym testem. Jednak i nowsze nagrania dla pełnego emocjonalnego odbioru wymagają szczypty artyzmu. Tak jest w przypadku płyty "A Sky of Honey" Kate Bush z dwupłytowego albumu "Aerial" (EMI, 43960, CCD?; recenzja TUTAJ ) . Kluczową rolę gra tu bas. I - obok rezolucji - jest to element, którym CD-E5 SE góruje nad wszystkim z tej okolicy. Odtwarzacz gra ten zakres wyjątkowo dobrze, łącząc ze sobą dynamikę, przejrzystość i ilość. Bas jest zawsze pełny, duży, a przy tym znakomicie kontrolowany i klarowny. To właśnie na klarowności i umiejętności definicji ataku wykładają się urządzenia poniżej 10 000 zł, bo nawet jeśli potrafią dobrze kontrolować mocne uderzenia, to zwykle je nieco odchudzają, a z kolei, kiedy niczego nie odchudzają, to grają większymi planami, bez wglądu w nagranie. CD-E5 SE radzi sobie z obydwoma aspektami doskonale. Posłuchajmy utworu "An Architect Dream" z tego albumu, z jego pulsem, nieomal biciem serca prowadzonym przez gitarę basową, a zobaczymy, że odtwarzacz robi tam coś wyjątkowo dobrego, coś, co do 10 000 jest rzadko doświadczane. Oczywiście, nie mamy do czynienia z ideałem - co to, to nie. Głos Bush miał lekko zatarte krawędzie i nie do końca odrywał się od tła miksu - rzecz zawiniona przez realizatorów i tłoczenie, która jednak w jakiejś mierze może być zniwelowana. Bez problemu radzą sobie z tym jednak dopiero urządzenia w rodzaju Lektora Prime Ancient Audio (test TUTAJ ). Jak wspomniałem, glos Bush miał nieco zatarte krawędzie, przez co nie całkiem stała "tu i teraz". Jak na te pieniądze i tak konturowość, faktury itp. są pierwsza klasa.

Dość szybko przestajemy zresztą szukać dziury w całym. Całość nie ma bowiem słabych punktów na tyle wyraźnych, żeby odciągały uwagę od muzyki. Wrzucając E-Sounda do systemu w porównywalnej cenie (może poza zaproponowanym przeze mnie na początku zestawem) i tak będzie słychać głównie wady pozostałych elementów. Pomaga w takim odbiorze łatwość, z jaką CD-E5 SE oddaje kontrasty dynamiczne. Tak uderzonych kotłów, jak z płyty z muzyką Johna Williamsa do filmu "Wyznania gejszy" ("Memoirs of a Geisha", Sony Classical/Sony&BMG, 77857, CCD?; recenzja TUTAJ ) dawno nie słyszałem. Uderzenie, barwa i wybrzmienie - wszystko było bardzo naturalne, sugerując prawdziwą przestrzeń i prawdziwy instrument. Bardzo ładną barwę miała również wiolonczela Yo-Yo-My. Niestety została utopiona przez realizatora w dość długim pogłosie, przez co jej kontury zostały zatarte. CD-E5 SE radził sobie z tym jednak całkiem dobrze, skupiając uwagę słuchacza na integralności brzmienia i - właśnie - pogłosie.

Scena dźwiękowa jest przez odtwarzacz ładnie układana i starannie wyrzeźbiona. Przydają się tutaj wyjątkowe umiejętności w dziedzinie rozdzielczości i dynamiki. To jednak jedyny punkt, w którym CD-E5 SE gra po prostu jak dobry odtwarzacz w cenie 5000 zł, będąc nieco tylko lepszym niż QUAD CDP99. Scena jest szeroka, porządnie ustawiona, nieco brakuje jej jednak rozmachu i dalekiej perspektywy. Nie, żeby było specjalnie źle, jest nawet lepiej niż dobrze, jednak ten aspekt odtwarzania nie dorównuje innym, wcześniej opisanym. Grając niesłychanie przestrzenną płytę z "Wyznań gejszy", a zaraz potem małe składy z krążka "Drive" Bella Fleck (Rounder/Mobile Fidelity, UDSACD 7003, SACD/CD) zmiana otoczenia sygnalizowana była w ładny sposób, jednak mikrodynamika wydarzeń na scenie, ich wolumen nie ulegał specjalnym zmianom, a to przecież te elementy budują napięcie między dźwiękiem bezpośrednim i odbitym.

I tyle narzekań. Posłuchajcie CD-E5 SE i zobaczycie, że można to z łatwością przeżyć, ponieważ tyle innych rzeczy odtwarzacz robi tak dobrze. Wracając na koniec do starych nagrań z płyty Counta Basiego "Aufnahmen 1942-1947" znakomicie przetransferowanych z szelakowych płyt 78 rpm (Phonodor/SPV 085-31062, gold CD) docenimy piękną integralność dźwięku, bez podkreślania wad, bez ścieniania dźwięku - z pokazaniem tej muzyki takiej, jaka jest: z szumami, ograniczonym pasmem itp. A jednocześnie z jej pięknem. I o to chyba w tym wszystkim chodzi.

Na koniec jeszcze dwie kwestie. Wszystkie powyższe uwagi dotyczące brzmienia zostały spisane przy użyciu wyjść RCA. Na wyjściach XLR dźwięk jest jeszcze lepszy. Dużym problemem będzie jednak znalezienie urządzenia poniżej 10 000 zł z prawdziwie zbalansowanym układem. Wprawdzie nawet jeśli układ wzmacniacza jest niezbalansowany, a sygnał po wejściach XLR jest desymetryzowany (jak w Accuphase E-308), to i tak lepiej skorzystać z tego wyjścia. I jeszcze sprawa fazy absolutnej: CD-E5 SE posiada guzik na pilocie pozwalający na zmianę tego parametru (zapala się wówczas czerwona dioda na wyświetlaczu). Jego działanie jest subtelne, jednak za każdym razem odczuwalne. Jednak prawdę mówiąc niemal zawsze wolałem standardowe ustawienie, czyli z wyłączoną lampką. Miło jednak pomyśleć, że mamy taką możliwość.

BUDOWA

Do wysokiej jakości produkowanych w Chinach urządzeń zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Przecież najpierw Vincent, a niedawno Xindak pokazały, że tylko TAM da się tyle wartości "materiałowej" włożyć do stosunkowo niedrogiego produktu. Owe chińskie fajerwerki, niezależnie od tego, jak by nie były fascynujące, jeden w jeden miały jakieś skazy. Najwięcej uwag dotyczyło zawsze projektu plastycznego i kosmetyki - projektanci, potomkowie budowniczych Wielkiego Muru, potrafili na małej przestrzeni zgromadzić dziesięć faktur, szesnaście płaszczyzn, a na koniec ile się da pozłocić. To pozwalało od pierwszej chwili zgadnąć, że to "Chińczyk". Bez wątpliwości i grzebania w metryce. Prima Luna pokazała, że da się inaczej. Przy współudziale europejskich partnerów można było wykorzystać mocne punkty obydwu stron. E-Sound jest bardziej chiński niż europejski, a jednak... A jednak wygląda (z jednym małym, malutkim zastrzeżeniem) jak rasowy niemiecki, a może amerykański produkt. Przede wszystkim jego projekt plastyczny jest prosty, a jednocześnie efektowny. Przednia ścianka została wykonana z grubego, 10-mm płata aluminium, w który pasowano poziomy pasek z nierdzewnej, chromowanej blachy. Ponad tę płaszczyznę wystają dwa "skrzydełka" - nawiązujące do urządzeń Marka Levinsona i Lindemanna, a w dalszym planie do urządzeń studyjnych, w których w tych miejscach montowano uchwyty - oraz okienko z niebieskim wyświetlaczem. Pod wyświetlaczem jest metalowa maskownica szuflady i to jest jedyny element, który przypomina o dalekowschodnich korzeniach CD-E5 SE: element ten został wykończony nie, jak chromowany pasek, w który jest wpasowany, ani nie jak drapane aluminium, jak reszta obudowy, a jest piaskowany. Nie podoba mi się to, ale cóż zrobić... Zresztą, pozostałe elementy wyglądają lepiej niż większość tego, co do tej pory można było w Europie i USA dostać. Cała obudowa została wykonana z grubych aluminiowych blach (5-7 mm), a spód ze stalowej, bardzo ciężkiej płyty. Specjalną atencją otoczono tylną ściankę, zazwyczaj traktowaną po macoszemu, bo przecież jej nie widać i to tutaj trzeba przykręcić wszystkie gniazda. W E-Soundzie została ona wykonana z grubej aluminiowej blachy, do której zostały przykręcone wszystkie niezbędne elementy oraz z nałożonej na to aluminiowej płyty, w której wycięto i ładnie podfrezowano wszystkie otwory.

To co na zewnątrz tylko w pewnym stopniu przygotowuje na to, co jest w środku. Zastanawiać mogły już zbalansowane (złocone) wyjścia analogowe, jednak porządek i nienaganne wykonanie poszczególnych sekcji wewnątrz zadowolą chyba każdego malkontenta. Wnętrze zostało podzielone na trzy sekcje. Pośrodku umieszczono napęd Philipsa VAM 1202/12, który nie jest jednak przykręcony do spodniej ścianki, a "pływa" na elastycznym mocowaniu i znajduje się na dodatkowej, aluminiowej płycie. Za napędem umieszczono duży transformator toroidalny, przykręcony do swego rodzaju "podestu". Z trafa wychodzi pięć uzwojeń wtórnych, po których następuje pięć niezależnych układów regulacji napięcia. Część cyfrowa i napędu, z trzema sekcjami, została wykonana przy użyciu stabilizatorów scalonych i kondensatorów Elna "Red" Cerafine. Część analogową, z czterema niezależnymi sekcjami (dla każdego kanału i każdej połówki sygnału osobna) wykonano w hybrydowej technice scalonych stabilizatorów i tranzystorów, z wieloma kondensatorami polipropylenowymi WIMY (odsprzęgnięte są nawet diody w prostowniku), precyzyjnymi, metalizowanymi opornikami oraz bipolarami Rubycona. Co ciekawe, tuż po wspólnym prostowniku dla tej sekcji umieszczono wiele maleńkich dławików, które mają zapewne przeciwdziałać przedostawaniu się szumów do sąsiednich gałęzi.

Po drugiej stronie napędu umieszczono dużą płytkę cyfrowo-analogową i sterowania. Po opuszczeniu układów związanych z napędem, sygnał trafia do dużej kości DSP z zatartymi oznaczeniami, obok której umieszczono duży, piękny zegar. Jak podaje się w materiałach firmowych jest to układ retaktujący przygotowany przez Wadię... Po nich mamy przetwornik C/A. Jest to już nienowy, 24-bitowy układ Crystala CD4390 - typu sigma-delta 4. rzędu o niezłej dynamice, charakteryzujący się przede wszystkim dobrą korekcją fazową sygnału. Po nim mamy cztery identyczne gałęzie (układ w całości jest zbalansowany). W filtracji pracują układy NE5532, zaś w konwersji I/U oraz w układach wzmacniających wyłącznie tranzystory. Wszędzie tutaj użyto kondensatorów WIMY i precyzyjnych oporników. Na wyjściach, załączanych przekaźnikami mamy powtórkę z zasilania - na każdej linii - zarówno pozytywnej, negatywnej, jak i na masie mamy wiele maleńkich dławików. Całość robi naprawdę duże wrażenie.

Dodajmy do tego, że napięcie zasilające AC jest filtrowane wstępnie w trzech umieszczonych po sobie dławikach typu Pi, że pilot jest metalowy oraz, że odtwarzacz stoi na skomplikowanych, kilkuelementowych nóżkach z niskowęglowej stali i gumy (nóżki składa się samodzielnie po rozpakowaniu urządzenia) i będziemy mieli właściwy ogląd sprawy.



DANE TECHNICZNE (wg producenta)
Pasmo przenoszenia : 20 Hz-20 kHz +/-0,2 dB
Dynamika: 95 dB
S/N: 100 dB
THD: < 0,01 (wy. niezbalansowane); < 0,005 (wy. zbalansowane)
Separacja kanałów:95db
Napięcie wyjściowe: 2 Vrms (wy. niezbalansowane); 4 Vrms (wy. zbalansowane)
Pobór mocy: 18 W
Wymiary430 x 355 x 110 mm (szer./wys./gł.)
Ciężar 13 kg


E-SOUND
CD-E5 SIGNATURE EDITION
Cena: 1250 Euro


Dystrybutor: East West Audioshop (Holandia)

Kontakt:
Ron Wevers, East West Audioshop
Tweede Oude Heselaan 201
6542 VG Nijmegen - Holandia
Tel.: 024-3503220 do 18.00
Tel. kom.: 06-53711938
e-mail: info@eastwestaudioshop.nl
Web: East West Audio
www.eastwestaudioshop.nl


POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio