WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

ART AUDIO LAB.
m25.2

WOJCIECH PACUŁA


COVER STORY



Firmę Art Audio Lab., a właściwie jej produkty wypatrzyłem w czasie tegorocznej wystawy High End w Monachium (reportaż TUTAJ). Od razu wpadło mi w oko... magiczne "oko", lampa o charakterystycznym, widocznym od góry, zielonym zabarwieniu, znana z większości odbiorników radiowych naszych dziadków i babć. Lampy nie były wcale ozdobami, a właściwie nie to było ich głównym zadaniem, a miały konkretne cele - były mianowicie wskaźnikami dostrojenia. Biegnący dookoła wewnętrznego, szarego "kapsla" zielony pasek wraz z dostrajaniem się do stacji schodził się w pełne koło. Jak wspomniałem, magiczne "oko" ów emisyjny element miało od góry, pracowało więc w pozycji poziomej. Po jakimś czasie wynaleziono nowsze lampy, w których błękitno-srebrny element emisyjny miał postać paska umieszczonego z boku lampy. Tutaj wraz z dostrajaniem się do stacji dwa paski wychodzące z góry i dołu schodziły się aż nie było między nimi przerwy. Ostatnio lampy te przypomniała w swoich konstrukcjach słowacka firma JJ we wzmacniaczu JJ322, gdzie pełniły rolę wskaźnika wysterowania. I właśnie w tej roli magiczne "oko" występuje w recenzowanym wzmacniaczu m25.2. Widok ten, w połączeniu z drewnianym wykończeniem ścianki przedniej i chromowanymi gałkami niesie w sobie coś wyjątkowo swojskiego, ciepłego i miłego. Nic więc dziwnego, że zobaczywszy, że wzmacniacz na mnie mrugnął, podszedłem do niego i do ludzi, którzy za jego pojawienie się w Monachium byli odpowiedzialni - pana Victora Markera i jego syna. I być może to ich urok osobisty, absolutny brak fanatyzmu w stosunku do produktów Art-a, a może to, co zobaczyłem "pod maską" wzmacniacza, coś z tego lub kombinacja tych elementów sprawiła, że umówienie się w sprawie dostarczenia wzmacniacza zajęło nam około 5 minut.

Tak, jak się umówiliśmy, panowie Marker zjawili się w Krakowie, w którym szybko się zakochali, i przywieźli nie tylko mrugającego okiem Art-a, ale także jego starszego brata, zbalansowaną od początku do końca konstrukcję m14.4 opartą o lampy 6C33C-B - bestię oferującą 50 W w czystej klasie A. Ale to sprawa na później. Teraz zajmijmy się m25.2. Na początku powiedzmy, że firma Art Audio Lab. pochodzi z... Rosji. Tak, w mieście Tuła, na południe od Moskwy, w Podmoskiewskim Zagłębiu Węglowym, w przemysłowym mieście liczącym sobie ponad 500 tys. mieszkańców powstają tak niezwykłe produkty ja ten. Ale, choć dla nas może egzotyczne, miasto to ma bardzo długie tradycje w wytwarzaniu dóbr użytkowych. Już w roku 1712 car Piotr I Wielki założył w niej fabrykę broni. Produkcja trafiała do całej Europy, co wykorzystali bolszewicy, którzy w latach 1919-20 podczas wojny domowej uczynili z Tuły swoją bazę zbrojeniową. Jak podaje encyklopedia, dzisiejsza Tuła to miasto, w którym silną pozycję ma przemysł metalowy, maszynowy, chemiczny, elektrotechniczny, hutniczy (żelazo), dziewiarski i spożywczy. Są tam także zakłady produkujące instrumenty muzyczne, broń myśliwską, zabawki. Robi wrażenie.

ODSŁUCH

Dawno nie słyszałem wzmacniacza za te pieniądze (równie ciekawy, choć nieco inny, jest Amplifikator Model G), który zrobiłby na mnie tak duże wrażenie. Urządzenie gra bowiem niesamowicie organicznym, pełnym dźwiękiem o bardzo dobrej rozdzielczości. W lampach EL34 o tę ostatnią cechę raczej trudno, więc prezentacja tej klasy raz usłyszana już na długo pozostaje w pamięci. Słabsze nagrania, jak te z najnowszej płyty Clan of Xymox "Breaking Point" (Vision Music, CDVM013, CD) nie zabrzmią nagle jak Chesky czy inny audiofilski label, ale otrzymają rasowy, bardzo atrakcyjny wyraz. Płyta ta, mająca być powrotem do najlepszych lat zespołu z czasów debiutu oraz "Medusy" jest miejscami bardzo fajna, a miejscami nieco nudna. Z punktu widzenia dźwięku jest jednak krokiem w tył, pomimo że elektroniczne podkłady mają lepszą separację i są wyraźniejsze, to brzmią płasko, a wokal jest po prostu dramatyczny. I Art pokazuje to dość szybko, ale inaczej niż MODEL 5 Avantgarde Acoustics (o niemal identycznej mocy wyjściowej), bo dźwięk był nieco bliżej, był nieco cieplejszy i mniej denerwujący. Nie, nic w dźwięku się nie kleiło, wciąż wszystko było wyraźne, tyle tylko, że irytujące szpilki w wyższych częstotliwościach i chrapliwa średnica nie były eksponowane. Uwagę momentalnie zwracał też mocny bas. Kolumny o niskiej skuteczności, albo trudne do napędzenia, jak testowane w zeszłym miesiącu Penaudio ALBA (test TUTAJ ) na samym dole będą miały nieco luźniejszy, nie tak zwarty bas, jak z tranzystora, jednak barwa tego zakresu będzie lepsza (może tylko Amplifikator Model G w tej dziedzinie powalczy). Nie wiem dlaczego, ale jeśli chodzi o kreację wiarygodnego wydarzenia, pomimo wspomnianej słabości rosyjski wzmacniacz radzi sobie znakomicie. Pomaga także podłączenie kolumn, które niski zakres mają bardziej zwarty i jest go obiektywnie mniej, jak np. Audiovectory Mi3 Signature (test w przyszłym miesiącu), ponieważ nie ma takiego mocnego uderzenia na dole skali, ale to co jest jest bardziej zwarte.

Forte wzmacniacza są jednak oczywiście głosy. Art pokazuje je w pełny, ale i w genialnie klarowny sposób, w czym bije na głowę wzmacniacz Arcama FMJ A32 i niemal wszystkie wzmacniacze z tego zakresu cenowego, także w pewnej mierze Amplifikatora. Słuchając Magdy Kalmár z genialnej płyty "Vivaldi: Laudate Pueri" (Hungaroton Classic, HDC 11632, CD) nie można było przejść do następnej płyty (jak to przy teście), bez wysłuchania całych utworów. Dość wysoki głos węgierskiej śpiewaczki był niesamowicie realny i "normalny", bez podbarwień, bez wahnięć barwy w którąś stronę itp. To przy tej płycie Penaudio z ART-em pokazały na co je stać. Także głosy z płyty Vox Silentii "Passio Sanctarum Filiarum" (Proprius, PRSACD 2033, SACD) zabrzmiały w bardzo gładki, płynny sposób. Krótko mówiąc, tego typu muzyka była lepsza niż z MODELU 5! Jak wspomniałem warunkiem powodzenia będzie jednak pogodzenie wzmacniacza z kolumnami. Z Penaudio to wyjątek, ponieważ generalnie trzeba szukać wyższej skuteczności, albo/i łatwiejszego obciążenia. Można np. spróbować z kolumnami Harpia Acoustics , które niczego nie zamulą i pozwolą zabrzmieć wzmacniaczowi tak, jak chce.

m25.2 pokazuje bardzo plastyczny, wyjątkowo dokładny rysunek instrumentów, jednak bez głębokiego wybudowania dźwięku w głąb. Dźwięk ma sugerowane długie opadanie, jednak nie pokazuje on tylnej ściany. Pogłos towarzyszący instrumentom brzmi bardzo ładnie, z długim wybrzmieniem, tyle że ma charakter raczej czegoś integralnego z dźwiękiem podstawowym, nie zmienia się w trójwymiarowy rysunek. Trochę być może przesadzam, ale inne aspekty grania są tak dobre, że podświadomie oczekujemy od m25.2 hi-endowego grania. To jednak inne pieniądze i do hi-endu jeszcze trochę zostaje. Ale to co jest, jest znakomite! Dźwięczność, organiczność dźwięku robi na tyle duże wrażenie, że da się zapomnieć o niedostatkach urządzenia. Bo pierwszy plan ma kapitalny rysunek, lepszy od wszystkiego co słyszałem do jakiś 8000 zł. Głos Barb Jungr z płyty "Love Me Tender" (LINN, AKD 255, HDCD/SACD) miał bardzo dobrą artykulację, głęboką barwę i wyraźnie wydobywał się z tła, bez przyjemnego, acz nie do końca naturalnego łączenia się z otoczeniem, jakie zazwyczaj serwują lampy EL34. Przestrzeń za nim, chociaż niezbyt głęboka, była gęsta i realna. Najkrócej można było ją opisać, porównując ją do powietrza w letni, upalny poranek, kiedy jeszcze czuć nocny, chłodniejszy powiew, ale słońce grzeje już tak mocno, że mamy PRZECZUCIE tego, co będzie o 12 w południe.

Genialnie rosyjski wzmacniacz pokazuje górę (genialnie jak na te pieniądze oczywiście, bo trzykrotnie droższa końcówka mocy m14.4 tej firmy robi to lepiej). Blachy z płyty "Unit" Adama Makowicza (Polskie Nagrania, PNCD935, Polish Jazz vol.35, CD) były bowiem wyjątkowo dobrze różnicowane, ich waga, uderzenie, rozmieszczenie w przestrzeni - wyżej, niżej, w boki - wszystko to brzmiało niesamowicie naturalnie. Szmery delikatnie uderzanego dużego talerza, mocne, dźwięczne cykania grubszych talerzy itp. - a pod tym mocne, dźwięczne piano Fendera i bas. Naprawdę znakomity spektakl. Pomimo tego, że jest to lampa, Fender nie był faworyzowany, nie był sztucznie uwypuklany i podbarwiany. Tak, grał pełnym, nasyconym dźwiękiem, ale nie był wypychany przed bas czy perkusję. Stopa prowadzona była dynamicznie (bo dynamika to także jedna z zalet tego urządzenia) i potrafiła przyłożyć. Rytm zawsze będzie więc stanowić integralną część nagrania, jak np. w utworze "Eye in the Sky", tytułowego kawałka z płyty The Alan Parsons Project (BMG/Classic Records, HDAD 2011, DVD-A 24/192), gdzie bez mocnego basu i pulsu cały utwór siada.

Wzmacniacz Art Audio Lab. m25.2 ma swoje ograniczenia, wynikające głównie z jego mocy. Najniższy bas nie jest specjalnie zwarty i nie ma się co oszukiwać - 25 watów nie zastąpi pięćdziesięciu, ani stu. Jednak już niewiele wyżej i mamy dobrą zwartość, moc i integrację ze średnicą. Sporym ograniczeniem użytkowym jest brak pilota. Przyzwyczaiłem się, że we wszystkich wzmacniaczach jest i każdorazowe wstawanie i regulacja poziomem może być męcząca. Poza tym jednak, tak mi się przynajmniej wydaje, rosyjski wzmacniacz jest kwintesencją tego, co w EL34 najlepsze i wraz ze wzmacniaczem Linear Audio Research AI-45 MkII (test TUTAJ ) stanowią czołówkę wzmacniaczy tego typu dostępnych poniżej 10 000 zł.

BUDOWA

Przód urządzenia wykonany jest z drewnianego elementu, bardzo dobrze obrobionego i wykończonego. Jak mówił Victor, w tamtejszym regionie bardzo silną pozycję mają zakłady wyposażające w meble kasyna - hit nowoczesnej Rosji. Wytwarzane przez nich rzeczy muszą być najwyższej jakości. I to właśnie taki zakład przygotowuje obudowę wzmacniacza. Z przodu mamy tylko cztery elementy: przede wszystkim zielone "oko", a tuż pod nim, w jednym wycięciu dużą, chromowaną gałkę siły głosu. Po lewej stronie umieszczono wyłącznik sieciowy (chodzi trochę chropawo), a po drugiej selektor wejść - do dyspozycji mamy cztery wejścia liniowe (nie ma żadnego wyjścia). Z tyłu podobny minimalizm - wyjścia głośnikowe pochodzą z WBT, są też cztery pary wejść RCA, z szeroko rozstawionymi gniazdami, tak że nie ma problemu z wpinaniem nawet grubych wtyczek, a także gniazdo sieciowe IEC. Jest również zacisk do podłączania uziemienia.

Ściągamy pokrywę i widzimy piękności i powidoki Armii Radzieckiej, w postaci kilku elementów jakby żywcem przeniesionych z MIG-ów. Nie musi to wcale oznaczać czegoś złego, jednak np. styczniki przełączające wejścia (ładne złocone gniazda RCA) są duże, znacznie większe niż zwykle stosowane. Ale może dobrano je specjalnie z powodu wysokich temperatur we wnętrzu? Sygnał z wejść biegnie krótkimi, nieekranowanymi drucikami wprost do płytki z układem. Kabelki są jedynie emaliowane i wyglądają na miedziane. Tutaj trafiają niemal bezpośrednio do niebieskiego potencjometru Alpsa, umieszczonego tuż przy układzie (pokrętło siły głosu ma przedłużoną ośkę) a stąd do lamp wejściowych, bardzo dobrych, moich ulubionych lamp Sovteka 12AX7LPS, z bardzo dużymi anodami, emulującymi zachowanie się lamp z oktalową postawą (jak 6SN7). Znakomite, właściwie jeszcze lepsze są rozdzielacze fazy, pracujące także jako drivery dla lamp mocy, ponieważ są to lampy 6H30P-EB, tzw. "Super-tubes", niegdyś ekskluzywnie produkowane dla BAT-a, będące jedną z ostatnich lamp zaprojektowanych dla radzieckiego wojska (w latach 80.!), która ze względu na "tajność" projektu przez długi czas była niedostępna dla nikogo poza BAT-em. Lampy sterują kolejną niespodzianką, pracującymi w klasie A, w układzie triodowym (stąd w symbolu "25" - od mocy wzmacniacza; "3" oznacza wersję nr 3 - "Exclusive"). Zaskakujące jest to, że są to lampy Mullarda z nowej produkcji! Tak, Mullard produkuje swoje lampy w Sovteku, gdzie istnieją w tej chwili trzy linie produkcyjne: standardowa, amerykańskiego Electro-Harmonicsa i właśnie Mullarda. Lampy ustawione są pod kątem, bliżej poziomu, bo tak mają zapewnione najlepsze chłodzenie. A grzeją się jak diabli. Magiczne "oko" to lampa 6E5C. Zasilaniem zajmuje się bardzo duży, kąpany w specjalnym roztworze impregnacyjnym transformator toroidalny, sprzęgnięty z dwoma dławikami. Ta część jest od układów oddzielona blachą, stanowiącą ekran i usztywniającą konstrukcję. Sekcja przedwzmacniacza oraz żarzenie mają napięcia prostowane. Niecodzienne są także transformatory wyjściowe, ponieważ są to trafa toroidalne (w Polsce takie rozwiązanie stosuje też Amplifon, a na świecie kilka poważanych firm), mające znacznie szersze pasmo przenoszenia niż klasyczne. Także one zostały poddane impregnacji. Ponieważ umieszczono je tuż przy wyjściach głośnikowych, nie ma dodatkowych kabelków, a do wyjść przylutowano wyprowadzenia transformatorów. Układ obsadzono niezłymi opornikami, jednak najważniejsze są drogie, bardzo dobrze brzmiące kondensatory olejowe Jensena, zastosowane do sprzęgania ze sobą poszczególnych stopni. Układ jest porządnie zmontowany i tylko dwie rzeczy można by poprawić: nie ma pilota zdalnego sterowania i transformator zasilający swoją osią celuje wprost w lampę wejściową jednego kanału. Na ekranie między nimi przykręcono dodatkowe dwie blachy (mogłyby być ładniejsze), jednak nie jestem pewien, czy to wystarcza. Warto także zwrócić uwagę na bardzo ładne nóżki oraz na to, że płytkę przedwzmacniacza i drivera zaaranżowano w ten sposób, żeby pośrodku znajdował się punkt przyłączenia mas poszczególnych stopni.



ART AUDIO LAB.
m25.2

Cena: 1500 Euro

Dystrybutor: Marker Audio (Niemcy)

Kontakt:
Kontakt: Fa. Marker-Audio e.K.
tel.: 09131/ 6873818
e-mail: info@marker-audio.de
www.marker-Audio.de




POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio