ODTWARZACZ COMPACT DISC

LUXMAN
D-N100

WOJCIECH PACUŁA







Ponad 80-letnia historia Luxmana obfitowała w nowatorskie opracowania, ciekawe rozwiązania i patenty. Wystarczy wspomnieć o sprzężeniu zwrotnym, które zostało do wzmacniaczy audio wprowadzone właśnie przez tego producenta. Tak się jednak składa, że w dziedzinie odtwarzaczy Compact Disc ta japońska firma ma chyba najmniejsze doświadczenie. Kiedy bowiem ów, jak się potem okazało, przełomowy (na dobre i na złe) format zdobywał szturmem rynek audio, Luxman przeszedł we władanie koncernu Alpine Corporation (w roku 1984) i dość szybko z pozycji wyroczni hi-endu stoczył się do pozycji kolejnego producenta produktów masowych, producenta pozbawionego jednak innowacyjnych ambicji Sony i Pioneera.
I właśnie dlatego testowany odtwarzacz jest czymś absolutnie nowym, nawet jeśli ostatni stereofoniczny „cedek” pod nazwą „Luxman”, model D-7, pojawił się w roku 1998. To bowiem chyba pierwszy produkt tego typu, w którym widać nową myśl techniczną. Dodajmy jeszcze, że rok po jego inauguracji wprowadzono do sprzedaży topowy, bardzo drogi odtwarzacz SACD D-08, w którym skorzystano z doświadczeń zdobytych przy tym modelu. Niewielki, niemal maleńki, jest jednak pełnoprawnym urządzeniem, które z powodzeniem „kosi” wiele uznanych marek z tego przedziału cenowego.

Napęd CD czy DVD?

Przy testach odtwarzaczy formatu Compact Disc można się obecnie spotkać z dwojaką (z grubsza) sytuacją: konstruktorzy do kręcenia płytami i odczytywaniem z nich informacji używają albo napędów CD, albo DVD (pomijam odmiany typu ROM). Zasadne wydają się wiec pytania: „Dlaczego?” oraz: „Jakie to ma znaczenie?”. Na pierwsze pytanie odpowiedzieć najłatwiej: dlatego, że producentów napędów CD jest jak na lekarstwo, a transporty DVD są powszechnie dostępne i tanie. Drugie pytanie jest trudniejsze. Wadami mechaniki DVD jest stosowanie w nich częstotliwości taktującej 27 MHz, a więc przystosowanej do częstotliwości stosowanych w kinie domowym (DVD) – w przypadku dźwięku chodzi o 48 kHz i jej wielokrotności. Na płytach CD sygnał zapisany jest z próbkowaniem 44,1 kHz, dlatego przy napędach DVD konieczne jest zamienienie w pętlach PLL częstotliwości 27 MHz na 16,9344 MHz, a to zawsze wprowadza duży i bardzo duży jitter – do wyboru. Co więcej – chociaż DVD, teoretycznie, posiada lepsze układy korekcji błędów, to jednak są one optymalizowane do pracy właśnie z płytami DVD, a nie CD. Dlatego też większość światowych komentatorów podkreśla, że w hi-endzie najlepsze są napędy CD. Czy na pewno? Przecież odtwarzacze SACD tak szacownych firm, jak Accuphase, EMM Labs czy Wadia korzystają z… napędów DVD. W Luxmanie znajdziemy jednak klasyczny napęd CD.

Muzyka słuchana podczas testów:
Frank Sinatra, Frank Sinatra Sings Gershwin, Columbia/Legacy, 507878 2, CD.
Diana Krall, The Look of Love, Verve/JVC, 983 018-4, XRCD24.
Woong San, Feel Like Making Love, Pony Canyon Korea, PCCY 50014, HQCD; recenzja TUTAJ.
Depeche Mode, Matyr, Venusnote/Mute, lcdbong39, SP CD.
Alboran Trio, Near Gale, ACT Vision+Music, ACT 9469-2, CD.
Radiohead Amnesiac, Parlophone/EMI, 532 7672, Special Edition Book+CD.
Pink Floyd, The Division Bell, Columbia/Sony Music Direct (Japan), MHCP 688, CD.
Lars Danielsson, Mélange Bleu, ACT, 9604-2, CD; recenzja TUTAJ.
Sara K., Don’t I know From Somewhere?, Stockfisch, SFR 357.6044.2, CD; recenzja TUTAJ.
Roxy Music, Avalon, Virgin, 47460 2, HDCD.
CD-Check, Digital Recordings, , DR 2002, gold-CD.

Dotychczas testowaliśmy następujące produkty firmy Luxman:
· Wzmacniacz zintegrowany L-505f
∙ Wzmacniacz zintegrowany Luxman L-550A II
∙ Wzmacniacz mocy M-800A
· Przedwzmacniacz liniowy C-1000f

ODSŁUCH

Chciałbym zacząć nie od dźwięku, a od elementów „pozamuzycznych”, które wpływają jednak na ocenę urządzenia. Po pierwsze, szuflada w odtwarzaczu Luxmana wysuwa się i chowa w niezwykle cichy sposób – tak, jak w hi-endowych napędach. To rzadkość. Nie ma mowy o klikaniu, trzaskaniu, chybotaniu, czyli elementach znanych z nawet bardzo drogich odtwarzaczy. Najwyraźniej software sterujący napędem został szczególnie dopracowany. Potwierdziła to próba na korekcję błędów. Od dwóch lat wszystkie, testowane przeze mnie, „plejery” sprawdzam przy pomocy płyty testowej CD-Check, wydanej przez Digital Recordings. Luxman zagrał wszystkie ścieżki bez cienia zawahania, co udaje się jedynie napędom CD-Pro2 Philipsa, VRDS Teaca i nowym transportom Accuphase’a. Większość konstrukcji, nawet czystych CD, poddaje się przy przedostatniej ścieżce.
A dźwięk Luxmana jest absolutnym zaprzeczeniem jego wyglądu. Ma bowiem gładki, duży, pozbawiony cienia metalicznych naleciałości charakter. W pierwszym momencie może się wydawać nawet ciepły, jednak dłuższy odsłuch pokazuje, że jest to coś innego. Znając przetwornik zastosowany w D-N100, a także upsamplery asynchroniczne z tego czasu, z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że w znacznej mierze taki, a nie inny dźwięk japoński odtwarzacz zawdzięcza właśnie kości Burr-Browna. Podstawą grania jest bowiem średnica. Powtarzam – nie dlatego, że jest ona podkreślona, podbarwiona itp., a dlatego, że wszelkie nierówności, ostre krawędzie, ostrości, nadżerki nawet (chodzi o gorzej zrealizowane nagrania) są wygładzane. Może sprawiła to pierwsza odsłuchiwana przeze mnie płyta, najnowsze wydawnictwo niemieckiej firmy ACT (Alboran Trio, Near Gale), albo moje preferencje, ale od razu ta propozycja do mnie trafiła. Gwarantuje bowiem duży dźwięk, bez problemów z jego kontrolą, bez nosowości w głosach itp. Sprawdziłem to zarówno na płycie Franka Sinatry Frank Sinatra Sings Gershwin, jak i The Look of Love Diany Krall. Ani niski, ciemny tembr głosu Sinatry, szczególnie piękny w utworze I’ve Got a Crush On You, ani nagrany w dość ciepłej manierze wokal Krall nie zostały dodatkowo ocieplone, dzięki czemu były zarówno gładkie, duże, jak i klarowne. Cała średnica była nasycona, a góra złocista. Ta ostatnia jest bowiem lekko zaokrąglona, bez najwyższej części, skupiona raczej na podtrzymaniu niż ataku i wybrzmieniu.

I właśnie takie granie promuje Luxman – zawsze, przy każdego typu muzyce. Jazz brzmi znakomicie, pokazywane są i smaczki, i wybory realizatora, nawet w ramach danej płyty. Docenimy więc rewelacyjne realizacje, takie jak np. z płyty Feel Like Making Love młodej koreańskiej wokalistki Woong San. Największe wrażenie tego typu granie wywiera jednak przy płytach, które zazwyczaj brzmią kiepsko, albo drażnią wyostrzeniami. Tak było np. z singlem Matyr grupy Depeche Mode i najnowszą, fatalnie nagraną płytą Death Magnetic Metalliki. Ta ostatnia jest nieprawdopodobnie skompresowana, zastanawiam się, czy w ogóle występuje na niej jakaś dynamika. Z kolei singiel Depeche Mode, przeznaczony dla klubów, ma dość jasny balans tonalny. Luxman wprawdzie pokazał te błędy, jednak wydobył z tego to, co najważniejsze – muzykę. Dawno nie słyszałem tak angażującego emocjonalnie wykonania Never Let Me Down Again. Digitalism Mix!

Niezależnie jednak od tego, jak bardzo by mi się taka prezentacja podobała, nie jest to dźwięk idealny. Najbardziej przypomina to, co oferował czterokrotnie droższy odtwarzacz SACD Accuphase DP-78, który też był w „High Fidelity” testowany (TUTAJ). O ile jednak potężny pobratymiec z Wysp Japońskich oferował przy tym naprawdę dobrą rozdzielczość, o tyle Luxman, stawiając wszystko na jedną kartę (barwy), nie do końca różnicuje instrumentów, pogłosów i konkretnych otoczeń akustycznych. Pod tym względem czempionem aż do 10 000 zł jest dwukrotnie tańszy „plejer” Cambridge Audio Azur 840C. Oznacza to, że temperatura emocjonalna nagrań, ich charakter własny jest nieco homogenizowany. Wszystkie płyty grają bardzo przyjemnie – lepsze lepiej, gorsze trochę gorzej, ale nie ma mowy o absolutnej jasności co do tego, co i jak zostało schrzanione; informacje o tym są podawane jako coś dodatkowego. Także przestrzeń jest traktowana w dość podobny sposób. Scena nie jest specjalnie głęboka, jednak rozciąga się szeroko, jeśli potrzeba, to również poza zewnętrzne ścianki kolumn. Ustawienie instrumentów jest ładne, są one plastyczne i gładkie, jednak nie mamy pewnej i niepodważalnej informacji o tym, co się dzieje wokół instrumentów. Luxman ma bowiem tendencję do holistycznego grania, z naciskiem na „całość”, nie na „detal”. Tych ostatnich jakoś specjalnie nie brakuje, jednak da się to zrobić znacznie lepiej.

Góra, jak wspomniałem, jest raczej zaokrąglona, „złota”, że tak powiem i nie mamy wybrzmienia blach czy np. fortepianu. Nawet przy otwartych, bardzo dobrych realizacjach, jak z płyty Amnesiac Radiohead uwaga skupia się na środku pasma. To dlatego, a nie przez podbarwienie tego zakresu odtwarzacz gra, jakby miał na wyjściu zaaplikowane lampy. Dynamika jest niezła, ale nie mamy do czynienia z królem rytmu. Ponieważ atak, uderzenie itp. są raczej na drugim planie, aspekt rytmiczny utworów jest jedynie służebny wobec barwy, nie ma się wrażenia, że muzyka rwie się na wolność, a raczej, że jest odgrywana w rękawiczkach.
Jak z każdym urządzeniem, tak i w tym przypadku podstawą musi być samodzielny odsłuch. Inaczej jednak niż zazwyczaj, Luxman nigdy nie zagra źle. Może nie do końca spełni nasze oczekiwania pod kilkoma względami, jednak zawsze będzie bardzo przyjemny i nienapastliwy. Co dla źródła cyfrowego jest więcej niż rekomendacją.

BUDOWA

Luxman zaskakuje w D-N100 kilkakrotnie. Pierwszy „zaskok” to jego niewielkie rozmiary. Choć przyzwyczailiśmy się do takich ekstrawagancji w przypadku Cyrusa (dla porównania proszę spojrzeć TUTAJ) , to jednak mając w pamięci potężne bryły wzmacniaczy japońskiego producenta, można nie od razu zrozumieć, co się widzi. Odtwarzacz płyt formatu Compact Disc (CD, CD-R/RW) D-N100, należący wraz ze wzmacniaczem lampowym SQ-N100 do serii Classico, został zaprojektowany przez najlepszego inżyniera firmy, pana Kazuyuki Doi, którego celem było przygotowanie urządzeń spełniających założenia techniczne i dźwiękowe w połączeniu z nieco bardziej „przyjaznym” niż zazwyczaj projektem plastycznym. Jak wspomniałem, japoński odtwarzacz jest niewielki i gabarytami przypomina urządzenia Cyrusa, z tym że tym razem front znalazł się na dłuższej ściance. Obudowa to niezwykle sztywne, grube i ciężkie chassis – zaleta niewielkich struktur. Boki i spód wykonano z 1,5 mm blachy ze stali, zaś front i górę z 2 mm, giętego elementu z aluminium. Taka aranżacja nie jest przypadkowa. Na górnej ściance zobaczymy bowiem dodatkowo kolejną, grubą – tym razem stalową – płytę. Nie, nie jest to urządzenie typu top-loader, mamy do czynienia z klasyczną szufladą, a to odstępstwo od standardów wyjaśnia naniesiony na niej napis: „Disc Drive Mechanism & Stabilizer”. Jak za chwilę się okaże, napęd został zamocowany nie, jak najczęściej, do dolnej ścianki, a jest „podwieszony” pod wspomnianą płytką.

Wróćmy jednak do frontu. Na niewielkiej płaszczyźnie znalazła się dość wąska szuflada, przyciski sterujące napędem, a pod nimi wyświetlacz. Maskownica szuflady, choć metalowa, jest wykończona w inny sposób niż obudowa, co nie wygląda – moim zdaniem – najlepiej, przywołując na moment Chińczyków z ich pomysłami na design. Rodzące się podejrzenia rozwiewa jednak dumny napis na tylnej ściance, obwieszczający, że D-N100 „Made in Japan”. Obok mamy cztery niewielkie, metalowe guziczki sterujące i piąty, którym włączamy zasilanie. Wyświetlacz jest niewielki, bursztynowego koloru i ukryto go za lustrzaną szybką – dokładnie taką sama, jak w testowanym niedawno odtwarzaczu CD-1 Ayona (która, trzeba dodać, niespecjalnie mi się podobała). Z tyłu widać parę ładnych, zakręcanych, złoconych od A do Z (zwykle stosuje się w tym miejscu gniazda zwodniczo pozłocone tylko na zewnątrz, z badziewnym, niklowanym pinem „gorącym”. Są tam także wyjścia cyfrowe w standardzie S/PDIF – jedno elektryczne, na kiepskim, niezłoconym gnieździe RCA oraz optyczne, na łączu TOSLINK. Obok umieszczono mechaniczny wyłącznik sieciowy oraz gniazdo IEC. Całość stoi na ładnych, aluminiowych nóżkach z absorberami z gumy i jest zaskakująco ciężka.

Jak można się było spodziewać, aby się dostać do wnętrza trzeba odkręcić dolną ściankę, nie górną – dokładnie tak samo, jak w Cyrusie i w testowanej także w tym numerze PrimaLunie. Tam jednak jest ona plastikowa, malowana tylko metalizowana farbą, ponieważ inżynierowie tej brytyjskiej firmy starają się zminimalizować ilość metalu w pobliżu układów audio. Niezależnie od tego, czy uważamy, że to ma sens, czy nie, w Luxmanie dolna ścianka jest klasyczna, metalowa, a wnętrze jest mocno napakowane elektroniką. Jego połowę zajmuje, dostarczony przez Sony, napęd Compact Disc z klasyczną głowicą optyki KSS-213. Plastikowy mechanizm szuflady został przykręcony na „sztywno”, poprzez grube, mosiężne „pilary” do górnej ścianki. Do tej „skorupy” z kolei, za pośrednictwem czterech sprężyn i gumowych podkładek, został podwieszony metalowy element z wózkiem optyki i silnikami.

Elektronikę zmieszczono na dwóch płytkach drukowanych – jednej, przykręconej pionowo przy przedniej ściance, ze sterowaniem wyświetlacza i drugiej, zajmującej resztę wnętrza, przykręconej do górnej ścianki, z pozostałymi układami. W rogu, za grubym ekranem, umieszczono dość mały transformator o klasycznej budowie z blachami EI. Wychodzi z niego zaskakująco wiele uzwojeń wtórnych. I tak, osobne zasilanie otrzymały: wyświetlacz, napęd, część cyfrowa i część analogowa. Te dwie ostatnie potraktowano szczególnie uważnie, ponieważ wszystkie diody prostowników odprzęgnięto kondensatorami polipropylenowymi, redukującymi wysokoczęstotliwościowy szum powstający przy przełączaniu się poszczególnych diod. Kondensatory filtrujące są z kolei niezbyt imponujące. Montaż jest w większości przewlekany, z niewielkimi elementami, ale naprawdę godziwymi: metalizowanymi, precyzyjnymi opornikami, polipropylenowymi kondensatorkami oraz elektrolitycznymi kondensatorami Nichicona.

Jak się okazuje, sterowanie napędem zostało zapisane w kościach Philipsa – takie „hybrydowe” napędy (Philips+Sony) niegdyś były spotykane całkiem często, a w tym teście taka aranżacja została powtórzona przez PrimaLunę. Główny dekoder audio znalazł się bardzo blisko – raczej niepozornego – zegara, z którego drugiej strony umieszczono maleńką kość przetwornika cyfrowo-analogowego. To jest jedna z korzyści płynących z małych obudów: poszczególne elementy są naprawdę blisko siebie, dzięki czemu tor sygnału jest wyjątkowo krótki. Wspomniany DAC to układ Burr-Browna PCM1754, już nie najnowszy, delta-sigma, o dość przeciętnej dynamice na poziomie 106 dB, którego ważną właściwością jest obecność „na pokładzie” układu upsamplera, zwiększającego długość słowa do 24 bitów i częstotliwość próbkowania do 192 kHz.
Za przetwornikiem widać jeszcze jedynie dwie kości JRC4558 – najwyraźniej zarówno konwersja I/U, jak i wzmocnienie oraz buforowanie odbywa się tylko w nich. Wyjście kluczowane jest przekaźnikiem, a do gniazd biegną z płytki krótkie kabelki. Całość wygląda solidnie, szczególnie napęd i zasilanie (poza trafem). Należy wspomnieć też o całkiem wygodnym, całkiem ładnym pilocie zdalnego sterowania RA-N1, którym można sterować także, należącym do kompletu, wzmacniaczem oraz np. przyciemnić wyświetlacz. Niestety, co trochę dziwne, tego ostatniego nie da się całkowicie wyłączyć. Jedna rzecz musi też być przemyślana – obok przycisku ‘power’ znajduje się bursztynowa dioda. Świeci ona bez względu na to, czy jesteśmy w trybie ‘standby’, czy w trybie pracy.



Luxman
D-N100

Cena: 11 900 zł

Dystrybucja: Audio Center Poland

Kontakt:

ul. Malborska 56
30-646 Kraków

Tel. 012 265 02 85
Fax. 012 655 45 12


e-mail: audiocenter@audiocenter.pl

Strona producenta: LUXMAN

Polska strona producenta: LUXMAN






PŁYTY PROSTO Z JAPONII

CDJapan



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2009, Created by B