PRZEDWZMACNIACZ LINIOWY + WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

AIR TIGHT
ATC-3 + ATM-1S

WOJCIECH PACUŁA









Urządzenia japońskiego Air Tighta, marki należącej do A&M Limited są po prostu piękne. O rany, od jak dawna chciałem przetestować u siebie coś tej firmy! Widywałem je, a nawet słyszałem na wystawach, przede wszystkim na High Endzie we Frankfurcie, a potem w Monachium (relacja z wystawy High End 2008 TUTAJ), jednak to trochę tak, jak lizać lody w opakowaniu. Kiedy urządzenia do mnie przyjechały, potwierdziło się wszystko, co myślałem o ich estetyce i jakości budowy. Są niewielkie, a jednak każdy ich element delikatnie (bo to nie jest krzyk) zwraca uwagę, że to urządzenie japońskie.

A historia firmy Air Tight (a właściwie A&M Limited, właściciela marki (brandu) – dla płynności będę się jednak posługiwał nazwą Air Tight) jest równie ciekawa, co jej dźwięk. W dużej mierze mogli się z nią Państwo zapoznać przy okazji testu innego wzmacniacza: integry L-505f Luxmana. Skąd Luxman i Air Tight? Ano nic w przyrodzie nie dzieje się samoistnie, ani też nie istnieje w próżni. Tak naprawdę ściśle ze sobą związane są trzy firmy, które osobiście wysoko cenię: Luxman, Leben oraz właśnie Air Tight. Firmą-matką był Luxman. To z niego wywodzą się inżynierowie Atasushi Miura (AT) i Taku Hyodo (L). W przypadku tego pierwszego najważniejsze były dwa fakty związane z Luxmanem:

  • 1956: Do Luxmana dołącza Atsushi Miura.
  • 1961: Atsushi Miura poślubia najstarszą córkę K. Yoshikawy (właściciela firmy). Stając się częścią rodziny, w roku 1968 staje na czele działu sprzedaży i jednocześnie zostaje głównym managerem w Tokijskim biurze. W latach 1977-1980 pracuje w nowojorskim biurze Luxmana, prowadząc jego amerykański oddział Lux Audio of America. W roku 1985 przechodzi na emeryturę i (w katalogu Air Tighta znajdziemy informację, ze był to rok 1986), wraz z Masami Ishiguro, zakłada firmę A & M Ltd., startując ze wzmacniaczem ATM-1.

    Z kolei przy teście CS300 Lebena podałem również listę największych osobowości świata lampowego audio, którą muszę i tym razem przywołać:

    Air Tight - Mr Miura
    Ex-Pro - Mr Kondo
    Leben - Mr Hyodo
    Luxman - Mr Ueda
    Mactone - Mr Matsumoto
    Reimyo - Mr Kiuchi
    SD Sound - Mr Ishigami
    Yoshiba Onkyo - Mr Yoshiba

    Jak widać Miura-san znajduje się w wąskiej grupie ludzi, którzy mają realny wpływ na to, jak tworzy się historia japońskiego audio. Jak wynika z powyższych danych, firma A&M Limited wzięła swoją nazwę od pierwszych liter imion swoich pomysłodawców. Z historii wynika też, że firma została założona po tym, jak Miura-san przeniósł się do USA. A jednak założono ją w Japonii i tam produkowane są wszystkie urządzenia, włącznie z dużą częścią podzespołów, np. transformatory wyjściowe i zasilające. W 2006 roku otwarto nową fabrykę w Takatsuki (w połowie drogi między Osaką i Kyoto).

    Testowane urządzenia są w pewnym sensie archetypowe dla tej firmy i pokazują, szczególnie wzmacniacz, że jeśli coś jest dobre, to jest dobre teraz i będzie w przyszłości. I że nie trzeba tego zmieniać w drodze rewolucji, a po prostu usprawniać. Jak mówię, dotyczy to przede wszystkim wzmacniacza mocy ATM-1S. To znaczy wzmacniacza zintegrowanego ATM-1S. To znaczy... Tak, to ten przypadek, który lubię, ponieważ pozwala przez chwilę zastanowić się nad naszymi przyzwyczajeniami językowymi i przypomina, że nic w życiu nie jest jednoznaczne. Z drugiej strony można przy tej okazji spróbować trochę uporządkować świat wokół siebie. Bo model ATM-1S jest w materiałach firmowych opisywany jako wzmacniacz mocy, czyli inaczej końcówka mocy. Niezależnie od tego, jak go nazwiemy, jest to wzmacniacz z dwoma parami lamp EL34 na końcu i przedwzmacniaczem lampowym na 12AU7 i 12AX7. Zastosowano w nim bardzo ładne, duże, solidne, drogie transformatory wyjściowe Hashimoto oraz nawinięto własny, też piękny, transformator zasilający. Wzmacniacz wykonany jest bajkowo i tak też wygląda. I teraz dochodzimy do clou: urządzenie wyposażono w dwa wejścia liniowe – z przodu i tyłu – oraz w regulację siły głosu w postaci dwóch niezależnych potencjometrów. Jeśli chcemy ustalić, z czym mamy do czynienia, musimy się więc zapytać, czym jest przedwzmacniacz. Najkrócej – elementem toru zmieniającym poziom siły głosu. I tyle. Nie musi niczego wzmacniać, bo przecież istnieją przedwzmacniacze pasywne, także we wzmacniaczach zintegrowanych (np. Creek), ani nawet nie musi mieć selektora wejść. Wystarczy więc funkcja regulacji poziomu wejściowego. Istnieje jednak wyjątek od tej reguły: część urządzeń ma wejścia lub wyjścia regulowane, ale z małymi manipulatorami, często umieszczonymi na tylnej ściance. Tak było np. z przetwornikiem DAC1 USB Benchmark (test w tym miesiącu). Technicznie rzecz biorąc, jest to przetwornik z przedwzmacniaczem (nie mówię o wersji DAC1 PRE, a o DAC1 i DAC1 USB). Z punktu widzenia użytkowania jest to jednak DAC z regulowanym poziomem wyjściowym. Myślę, że kluczem jest intencja stosowania regulacji: jeśli jest łatwo dostępna (tak było w przypadku fantastycznego wzmacniacza Art Audio Quintet), możemy mówić o wzmacniaczu zintegrowanym. Jeśli jednak, jak w DAC-u1, jest to jedynie ustawienie poziomu wyjściowego lub wejściowego na stałe, do współpracy z konkretnym systemem, wówczas jest to przetwornik lub wzmacniacz mocy. Jeśli tak to rozumiemy – a ja właśnie tak o tym myślę – wówczas ATM-1S jest regularnym wzmacniaczem zintegrowanym. Na tym tle, przynajmniej z punktu widzenia metodologicznego, przedwzmacniacz ATC-3 jest niemal nudny. To po prostu stereofoniczny przedwzmacniacz liniowy. Tyle, że pięknie wykonany. Ale, ale – przecież dopiero co ustaliliśmy, że ATM-1S jest wzmacniaczem zintegrowanym... No tak, to prawda. Jak jednak wskazuje producent, a także dystrybutor, podłączenie do niego przedwzmacniacza w znaczący sposób poprawia dźwięk. I to można naprawdę łatwo zrozumieć – duża część wzmacniaczy zintegrowanych z pasywnym przedwzmacniaczem (a z czymś takim mamy tu do czynienia) gra głębszym, pełniejszym dźwiękiem, jeśli sygnał jest wstępnie przygotowany. W przedwzmacniaczu.

    ODSŁUCH

    Zaraz po przejściu z mojego systemu na system Air Tight (bo tak rozpocząłem odsłuch) dźwięk wydaje się nieco bardziej delikatny i lżejszy. Wyraźnie słychać, że przekaz kształtowany jest w taki sposób, aby jego główna energia przypadała na moment podtrzymania tonu, żeby „wartość” muzyczna przekazywana była nie w fazie ataku, a ciut później. Jeśli taki zabieg przeprowadzany jest nieco głębiej daje nieco słodki, niezwykle dla części japońskich urządzeń charakterystyczny dźwięk. Tutaj mamy coś pomiędzy dźwiękiem TRI i Lebenem, Accuphase i Luxmanem. Świetnie słychać to było przy płycie Spiritchaser Dead Can Dance (4AD/Warner Bros Japan, WPCB-10078, SACD/CD), a konkretnie w utworze Song Of The Dispossessed, otwieranym przez prostą przygrywkę na gitarze klasycznej, tj. ze strunami nylonowymi. Wyraźnie było słychać, że to właśnie taka gitara, takie struny, bez cienia wątpliwości, bo bez utwardzania i rozjaśniania dźwięku, które często powoduje, że mamy wątpliwości, czy aby struny nie są jednak metalowe. Niestety nie widziałem koloru strun (są czarne, białe albo przezroczyste), ale to nie ten przedział cenowy. No, dobrze – żartuję:) Ton był jednak bardzo ładny, bo właściwie to gitara brzmiała w swego rodzaju „miękki” sposób, ale bez zmiękczania momentu uderzenia kostki (lub paznokcia, tego nie umiem tu rozróżnić, jednak stawiałbym na kostkę) o strunę. Dźwięk całej płyty był plastyczny i naprawdę przyjemnie słuchało się tego, co z materiałem wyjściowym zrobili magicy z Mobile Fidelity, firmy przygotowującej remaster (DSD) tego całej dyskografii grupy. Dlatego też gładko „wchodził”, czuć w nim było to, co z innymi urządzeniami z Japonii: wspomnianą „miękkość”, naturalne podanie dźwięku, który do właściwego opisu nie potrzebuje wcale wycinania z kontekstu, a wprost przeciwnie, wymaga gładkiego współgrania z resztą pasma. Chodzi też o wejście w głąb, bez odbijania wszystkiego od może i rozdzielczej, ale twardej, a przez to trochę uwierającej powierzchni nagrania. Od razu słychać też było, że nie chodzi o obcięcie pasma (w ten sposób można łatwo zasymulować plastykę). Wprost przeciwnie – wyższa średnica była mocna i wyrazista. To przez nią głos Lisy Gerrard przy wysokich poziomach dźwięku robił się nieco szklisty i jaskrawy. Ale to po prostu wskazówka co do kolumn, z którymi Air Tighta będziemy grali. Moim zdaniem połączenie idealne to kolumny Art Loudspeakers (test modelu Stiletto 6 TUTAJ) - wysoka skuteczność, piękne barwy. To nie o to nawet chodzi, że wzmacniacz sobie nie radzi z trudniejszymi kolumnami. Moje Dobermanny nie mają zbyt dużej skuteczności i potrzebują mocnego kopa w zakresie średniotonowym. Japoński wzmacniacz poradził sobie z nimi bez wysiłku, tyle że w zakresie głośności, przy którym normalnie się słucha. Wyżej – będzie tak, jak opisałem, chyba że zmienimy kolumny.

    To nie jest jednak jednowymiarowy – taki właśnie plastyczny i przyjazny system. Jakkolwiek taki jeden wymiar by atrakcyjnie wyglądał, to jednak z wysoką wiernością (nie zapominajmy, że o to właśnie w high fidelity i „High Fidelity” chodzi). Urządzenia Air Tighta, zachowując ogólny charakter, który właśnie opisałem, błyskawicznie reagują na zmianę płyty. Po przejściu na najnowszy remaster materiału z dysku Just Walkin’ Wesa Montgomery’ego (Verve/Universal Music Japan, VCCU-9355, CD) dźwięk został utwardzony i zniknęła w znacznej mierze rozdzielczość. Przynajmniej w części nagrań (na płytę składają się, pochodzące z różnych okresów, niepublikowane wcześniej nagrania). Był też trochę bliżej niż w systemie odniesienia. Nie było również mowy o rozmywaniu czy o ocieplaniu brzmienia. Myślę, że to charakterystyczne dla dobrych urządzeń zachowanie – umiejętność „różnicowania”.

    Bas był mocny i pełny, choć nie został ocieplony, jak przy niektórych wzmacniaczach opartych o lampy EL34. Bliżej mu z tym do takiego TP305 VR Edgara niż do Snapperów Manleya, raczej byłby to AI-45 MkII Linear Audio Research niż TP 101 MkII Edgara, czy Synthesis Flame. Kiedy w Song Of The Stars ze wspomnianej płyty Dead Can Dance wchodzi niski pomruk na początku, AT pokazuje go właśnie w taki – nasycony i nieco miękki sposób. Nie ma mowy o takim zejściu, jak w Luxmanie M-800A, ale to też i inna moc, i inne pieniądze. Tak samo zabrzmiał zresztą kontrabas otwierający fantastyczną płytę Happy Coat grupy Shota Osabe Piano Trio z właśnie dopiero-co podesłanej przez Winstona Ma paczki z nowymi remasterami (Sho Studio of Music/First Impression Music, LIM, K2HD031, K2 HD, CD). Dźwięk tego instrumentu był mocny, pełny, a przy tym „uważny”. Całość miała mniejszy wolumen i pokazywana była bliżej środka sceny niż z systemu odniesienia i instrumenty ustawiane były generalnie nieco dalej. Nie ma tu rzucania dużej ilości szczegółów, jednak nie słychać też specjalnego maskowania. Czasem dość mocno słychać wyższą średnicę, na którą trzeba uważać przy wyborze kolumn. Takie granie pozwoliło ukazać dużo informacji o technice gry, pomruków muzyków itp., które wcześniej były słabsze. Wyższa góra jest raczej delikatna, ale wcale nikt jej nie chowa pod dywan. Ładnie to było słychać przy saksofonie Sonny’ego Rollinsa z płyty Way Out West (Contemporary Records/JVC, VICJ-60088, XRCD). To przy nim usłyszałem również, że AT idzie jednak w kierunku rzetelnego grania niż osładzania, chociaż też nie dobija do samego końca, bo da się dźwięk za te pieniądze oddać w bardziej rozdzielczy sposób (patrz – CEC AMP6300).

    Ciekawe wyniki dało podłączenie ATM-1S bezpośrednio do regulowanego wyjścia odtwarzacza Lektor Prime (regulatory poziomu we wzmacniaczu odkręcone były na max.). Dźwięk zrobił się wyraźnie bardziej rozdzielczy i bardziej „obecny”. No i oczywiście konturowy. Równocześnie jednak wyższy środek brzmiał czasem trochę za bardzo na „twarz”, bez oddechu, jaki dawał przedwzmacniacz. Być może połączenie z kolumnami o bardziej miękkim brzmieniu niż Harpie okaże się wyjściem z tej sytuacji, ale ja tego nie „przećwiczyłem”. W każdym razie bez preampu zabrakło nieco płynności. Kolejne ciekawe połączenie wykonałem z testowanym w tym numerze przetwornikiem DAC1 USB firmy Benchmark, przy wykorzystaniu potencjometrów wzmacniacza do regulacji siły głosu. DAC1 USB jest niezwykle plastycznym, ciut ciemnym urządzeniem, co wyszło takiemu połączeniu na dobre. Nie było mowy o rozdzielczości i głębi, jak z Prime’a, ale balans tonalny był lepszy. Wyższy środek był bowiem stonowany, nie tak wyrywny, jak wcześniej. Przedtem, z ATC 3 w torze, nie było problemu z ostrością tego zakresu, a po prostu z okazjonalnymi, mocniej akcentowanymi elementami. Również i bas się poprawił, w połączeniu z Primem nieco zbyt lekki. Teraz był mocniejszy i lepiej artykułowany.

    Podsumujmy: przy bezpośrednim połączeniu z końcówką ATM-1S, zarówno DAC1 USB Benchamrka, jak i Lektor Prime zabrzmiały w znacznie bardziej rozdzielczy sposób. Zniknęła jednak płynność dźwięku i pojawiła się (przede wszystkim z Lektorem) lekka natarczywość w górnej średnicy. Można to wytłumaczyć zapewne dość wysoką impedancją wyjściową tego odtwarzacza i znacznie niższą DAC-a. Przedwzmacniacz, przynajmniej w mojej opinii, jednoznacznie poprawił brzmienie wzmacniacza ATM-1S. Nie we wszystkich aspektach (rozdzielczość niestety – gorzej), jednak summa summarum – było lepiej. A tak w ogóle, to system AT zagrał niezwykle wyważonym, uważnym dźwiękiem, który sytuuje się gdzieś między słodkością i precyzją. Rysunek urządzeń nie jest może tak precyzyjny, jak w niektórych systemach z tego przedziału cenowego, ale nie można mieć wszystkiego. Wykonanie urządzeń jest bezbłędne, lepsze niż Lebena, coś na modłę Accuphase’a i Luxmana w systemach dzielonych. Nie są duże, co dodatkowo mnie w nich pociąga. Naprawdę wartościowa propozycja, pamiętajmy tylko o jakiś stonowanych kolumnach o wysokiej skuteczności (np. Art Loudspeakers) i będzie super.

    BUDOWA

    Tak jak pisałem, obydwa urządzenia wykonane są po prostu cudownie. To ta sama dbałość o szczegóły, co np. w Accuphasie. Ich ścianka przednia wykonana została z grubego, znakomicie obrobionego płata aluminium, anodowanego na charakterystyczny, błękitnostalowy kolor (coś, jak navy-blue). Blisko górnej ścianki wykonano głęboki frez, który „odciąża” optycznie ten element. Obudowę polakierowano z kolei na kolor ciemnografitowy. Gałki, w kolorze tytanu, wytoczono ze stali nierdzewnej i wykonano na nich moletowanie. Pełna profeska. Z boku, blisko prawej strony widać sporą tabliczkę z logo, wykończoną w kolorze starego złota.

    ATC-3 to liniowy przedwzmacniacz lampowy. Na jego ściance przedniej widać dwie duże gałki – selektora wejść oraz zmiany siły głosu – oraz trzy mniejsze – jedną do monitorowania wejścia nagrywającego, druga, którą wybieramy między trybem stereo i mono (przydatna przy monofonicznych płytach LP!) i trzecią balansu. Z prawej strony mamy mechaniczny wyłącznik sieciowy z bursztynową diodą nad nim. Nie ma pilota zdalnego sterowania – najwyraźniej Miura-san myśli podobnie, jak Hyodo-san, ponieważ w moim preampie RS-28CX też nie ma pilota. Niestety. Z tyłu znajdziemy znakomite gniazda RCA amerykańskiej firmy CMC. Są dwa wyjścia regulowane z przedwzmacniacza oraz jedno wyjście nieregulowane do nagrywania. Wejść liniowych mamy pięć, przy czym jedno związane jest z pętlą nagrywania i wybieramy go gałką ‘source’ na przedniej ściance. Jest tu też gniazdo sieciowe IEC oraz – to w japońskich urządzeniach regułą – zacisk (złocony) do podłączenia uziemienia lub połączenia obudów wszystkich urządzeń w systemie.

    Jak się okazuje, obudowę wykonano z grubych blach stalowych. We wnętrzu zaś widok, jak z najbardziej szanowanych firm japońskich. Cały montaż wykonano w kombinowanej technice z płytkami i punkt-punkt. Z prawej strony ulokowano zasilacz. Jego podstawą jest duży, ekranowany transformator z klasycznymi blachami EI. Co ciekawe, czujnie obrócono go do układu najmniej „siejącym” bokiem, rzecz najczęściej w ogóle nie zauważana. Współpracują z nim dwa duże kondensatory z logo Air Tighta, które, jak skądinąd wiadomo, wyprodukował Mundorf. Wygląda na to, że napięcie anodowe jest stabilizowane, a żarzenia prostowane i filtrowane. W obydwu układach zastosowano kondensatory Nichicona. Układ audio zmontowano na osobnej płytce, obok której widać gruby ekran, do którego przykręcono podstawki pod lamy. Te ostatnie wkłada się od drugiej strony, poziomo. Na płytce widać bardzo ładne oporniki oraz świetne kondensatory ASC Capacitors (American ShiZuki Corporation - firma z 50. letnim stażem) z serii MFD, a więc metalizowane, polipropylenowe.

    Sam układ audio rozpoczyna się na gniazdach wejściowych, z których sygnał (ze wszystkich) przesyłany jest osobnymi kabelkami, dość długimi, do dużego, otwartego selektora wejść na przedniej ściance. Osobni biegną przewody do i od selektora ‘source’. Z selektora, dwoma, nieekranowanymi przewodami sygnał prowadzony jest do selektora ‘stereo’, a potem do regulacji balansu i poziomu siły głosu. Te dwa ostatnie to hermetyczne potencjometry Alpsa z serii ‘bule velvet’. Z tego ostatniego kolejnymi, też długimi przewodami, nieekranowanymi – to tylko skrętka dwóch przewodów, trafiamy do płytki, o której wspomniałem. W sekcji wzmocnienia pracują trzy lampy – dwie miniaturowe, podwójne triody 12AU7A i jedna 12AX7, wszystkie produkcji Electro-Harmonix, z logo Air Tigh. Firma ta selekcjonuje bowiem wszystkie lampy, dobiera je i te, które przejdą taką selekcję oznaczane są jako ‘platinum selection’. Z płytki wracamy do tylnej ścianki (takimi samymi przewodami, jak z na nią wchodziliśmy), do wyjść RCA – obydwa wyjścia są zrównoleglone, przy czym sygnał trafia do gniazda ‘2’ i jest przedłużany do ‘1’.

    Wzmacniacz zintegrowany ATM-1S to urządzenie całkowicie lampowe, z końcówką mocy w klasycznym układzie Williamsona, z parą lamp EL34 w układzie push-pull na kanał. Spliter fazy, w układzie opracowanym przez firmę Mullard oparto na lampach 12AU7A, które pracują także jako lampy sterowania lamp końcowych. Na wejściu umieszczono pojedynczą lampę 12AX7. Wszystkie lampy pochodzą z Electro-Harmonixa i zostały wybrane w ostrej selekcji (‘platinum selection’). Za lampami widać bardzo duże puszki transformatorów - to znakomite elementy firmy Hashimoto. Transformator zasilający też jest duży i Air Tight wyprodukowała go samodzielnie. Przed nim, w oryginalnym modelu ATM-1 były lampy prostownicze oraz kondensatory sterujące. W wersji 1S jest tu okienko wychyłowego miernika, za pomocą którego możemy ustawić bias lamp końcowych. Z przodu mamy trzy gałki – dwie siły głosu oraz jeden, którym wybieramy między gniazdami na przedniej i na tylnej ściance. Z tyłu jest pojedyncza para gniazd RCA firmy CMC i dwie pary gniazd głośnikowych (tej samej firmy). Nie podano niestety dla jakiej impedancji obciążenia były przygotowane.

    We wnętrzu zobaczymy montaż punkt-punkt. Z wejścia na tylnej ściance długimi przewodami biegniemy do selektora wejść na przedniej ściance. Tuż obok tego ostatniego mamy parę przednich wejść – są znacznie gorsze niż te z tyłu, jednak sygnał biegnie z nich kabelkiem o długości ok. 2 cm. Warto więc wypróbować, które wejście jest lepsze. Regulacja siły głosu jest przeprowadzana w pojedynczych potencjometrach Alpsa ‘blue velvet’. Lampy małej mocy montowane są w podstawkach przykręconych do dużej, grubo miedziowanej blachy, pracującej jako ekran. A to ważne, ponieważ także dolna ścianka jest grubo miedziowana. W układzie widać piękne elementy pasywne, m.in. precyzyjne, niskoszumne oporniki ze złoconymi wyprowadzeniami oraz kondensatory polipropylenowe ASC. W zasilaniu zastosowano dławik (anody) oraz trzy, duże kondensatory, takie same jak w przedwzmacniaczu. Warto wspomnieć, że potencjometry do ustawiania biasu to nie jakieś ścierwo, a duże, ładne potencjometry dużej mocy japońskiej firmy Cosmos. Całość wygląda niezwykle porządnie.



    DANE TECHNICZNE (wg producenta):
    ATC 3
    Czułość wejściowa 110 mV (przy wyjściu 1 V)
    Impedancja wejściowa 100 kΩ
    Napięcie wyjściowe (nominalne) 2 V
    Napięcie wyjściowe (maksymalne) 15 V
    Impedancja wyjściowa 200 Ω
    THD <0,01%
    S/N 90 dB (ważone)
    Wymiary (W x H x D) 430 x 90 x 325 mm
    Waga 8 kg
    ATM 1S
    Czułość wejściowa 1 V
    Impedancja wejściowa 100 kΩ
    Moc wyjściowa 2 x 36 W/8 Ω
    Wymiary (W x H x D) 368 x 293 x 231 mm
    Waga 22 kg



    AIR TIGHT
    ATC-3 + ATM-1S

    Cena: ATM-1S – 17 500 zł; ATC-3 – 12 000 zł

    Dystrybucja: SoundClub

    Kontakt:

    SoundClub Sp. z o.o.
    ul. Świętokrzyska 36/45
    00-116 Warszawa

    Tel. 022 586 3270
    Fax. 022 586 3271

    e-mail: soundclub@soundclub.pl







    PŁYTY PROSTO Z JAPONII

    CDJapan



    POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



  • © Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B