ODTWARZACZ CD

MARK LEVINSON
No. 390S

WOJCIECH PACUŁA







Są na świecie firmy, których nazwy są dla audiofili synonimami pewnych rzeczy. Mówiąc Audio Note, myślimy – lampa, Kondo – to samo, z dodatkowym wskazaniem na wzmacniacze, mówiąc Pro-Ject – znaczy gramofon, Rega znaczy gramofon, EMT wkładki gramofonowe, Lyra to wkładki itp., itd. Każda z tych firm produkuje także inne produkty, niektóre niezwykle interesujące, jednak desygnatem nazwy jest zwykle konkretny, pojedynczy obraz. Kiedy w roku 1972 Mark Levinson zakładał swoją pierwszą poważną firmę, nie myślał chyba, że na zawsze wiąże ją z pojęciem ‘wzmacniacz tranzystorowy’. Taki bowiem przyjął kierunek poszukiwań, kiedy do sprzedaży wprowadzał pierwsze produkty – najpierw przedwzmacniacz JC-1, przekształcony w ML-1, do którego w niedługim czasie dołączyły końcówki mocy ML-2 oraz ML-3, których cechą charakterystyczną była praca w klasie A. Lata 70. to czas wielkiego przewrotu w świecie audio, czasy, w których wydawało się, że starożytna już wówczas technika lampowa odejdzie w zapomnienie. Pierwsze konstrukcje Levinsona były zresztą mocnymi argumentami w rękach obozu solid-state, ponieważ okazały się wyjątkowo udanymi urządzeniami, które dość szybko uzyskały kultowy status. A jednak działająca równolegle Audio Research, synonim amerykańskiej lampy, nie składał broni i wraz z innymi partyzantami próżni doczekał czasów, w których obydwie techniki sąsiadują ze sobą zarówno w średnich rejonach cenowych, jak i na szczytach. W roku 1984 Levinson sprzedaje markę firmie Madrigal Audio Labs, która jest w tej chwili częścią chyba największego światowego koncernu audio, Harman International (tak, dla precyzji, Madrigal wchodzi w skład jego wydzielonej części pod nazwą Harman Specjalty Group). Produkowane przez Levinsona urządzenia pod marką Cello uzyskały nie mniejszą popularność. I tę firmę jednak sprzedał i w roku 1999 założył Red Rose Music, która początkowo przykuła uwagę wielu miłośników audio. Jedną z cech jej produktów była niespotykana linia wzornicza, która to cecha została wykorzystana np. w filmie Sex w wielkim mieście, w którym wystąpiły m.in. kolumny RRM ze wstęgowym głośnikiem wysokotonowym oraz wzmacniacz lampowy. Obecność tej firmy w filmie można także wytłumaczyć tym, że w owym czasie był mężem grającej tam Kim Cattrall, z którą napisał zresztą książkę-poradnik Satisfaction: The Art of the Female Orgasm. Już z takiej pobieżnej lektury wyłania się niezwykłą osobowość – niespokojna, kreatywna, nieco nawet wizjonerska. Szkoda więc, że tak bez sensu Levinson zaszargał sobie reputację, kiedy okazało się, że sprzedawane przez niego pod marką RRM produkty są wytwarzane w Chinach, gdzie ich odpowiedniki pod innymi markami można kupić za kilkakrotnie mniejsze pieniądze…

My jednak pozostajemy przy firmie Mark Levinson. Od roku 1972 sporo się w świecie zmieniło, lampy powróciły do łask i w najbardziej wysmakowanych systemach są raczej regułą niż wyjątkiem. Pewne kłopoty miał sam ML, ponieważ po likwidacji przez Madrigala marki Proceed i konsolidacji produkcji elektroniki (Mark Levinson i Lexicon) w nowej siedzibie, ekspansja została przyhamowana. I chyba dopiero od jakiegoś roku można mówić o powolnym odrodzeniu, czego przykładem może być testowany odtwarzacz No. 390S. To tradycyjnie dla Levinsona wyglądający odtwarzacz, z cieniutką szufladą, dużym, czerwonym wyświetlaczem oraz obecnym na pokładzie przedwzmacniaczem. I oczywiście dekoderem HDCD. To ciekawe, ale jedynie dwie firmy – LINN oraz właśnie Mark Levinson są wierne temu patentowi Pacific Microsonic (teraz jest własnością Microsoftu). I jeszcze Denon – zaskakujące, ale prawdziwe – w niemal wszystkich swoich odtwarzaczach uniwersalnych posiada HDCD.

ODSŁUCH

Pierwsze wrażenia są ważne, jednak trzeba je uzupełniać i weryfikować. W przypadku odtwarzacza Levinsona pierwotne impresje okazały się prorocze. Kupiona właśnie płyta Back To The Blues Dinah Washington (Roulette Jazz/EMI, 43342, CD), to reedycja dokonana jeszcze w czasach, kiedy EMI nie stosowała CCD, a wszystkie jej płyty były klasycznymi Compact Discami. W każdym razie płytę odsłuchiwałem wieczorem przez słuchawki. A słucham na jednym z najlepszych systemów tego typu, jakie znam – słuchawkach AKG K701 napędzanych wzmacniaczem słuchawkowym Leben CS-300. To bardzo koherentny, wypełniony, niezwykle plastyczny system, którego jedną z niewielu odchyłek od doskonałej precyzji i elementem różniącym go od fenomenalnego systemu STAX-a Omega II jest lekkie ocieplenie przełomu góry i średnicy. Jest to jednak rzecz, która broni się absolutnie. W każdym razie, Levinson wpięty do tego systemu tuż po moim Primie Ancient Audio pokazał, że jest absolutnie fantastycznym urządzeniem – nie bez wad, ale jednak przygotowanym od początku do końca, z pomysłem na dźwięk, bez macania na oślep.

Jedną z najważniejszych cech urządzenia jest mianowicie absolutna spójność i głębia. W kategoriach absolutnych jego wyższa góra jest nieco wycofana, a wyższa średnica złagodzona, ale jest to przeprowadzone podobnie jak w odtwarzaczach EMM Labs i Accuphase DP-800/DC-801, czy Jadis JD-1 Mk II/JS1 Mk III, a więc nie jest przypadkiem a częścią szerszego planu kształtowania dźwięku. Najpiękniej wypadają dzięki temu głosy. Trudne do właściwego odtworzenia wokale z płyty Ottavo Libro de’ Madrigali Claudio Monteverdiego (Opus111, OPS 30-187, CD) zostały pokazane w całej glorii, z pełnym tembrem każdego głosu, z głębią i plastyką – taką, jaką można było sobie zamarzyć. Najważniejszym wskaźnikiem było dla mnie prowadzenie głosu tenora, notorycznie spłaszczanego i pozbawianego trzeciego wymiaru, który to został przez amerykański odtwarzacz ukazany we właściwej proporcji do reszty zespołu, w wypełniony, wibrujący sposób. To był niezwykle realny głos, z głębią i dobrą artykulacją. To tutaj dało się też zauważyć elementy, które sprawiają, że firma Mark Levinson wciąż ma przestrzeń do walki. Chodzi mianowicie o skupienie elementów na scenie. Źródła pozorne rysowane były w pełny, plastyczny sposób, naprawdę bardzo naturalnie, jednak skupienie (focus) nie był tak dobry jak we wspomnianym Jadis czy Prime. Odtwarzacze dCS idą jeszcze krok dalej, ale mam wrażenie (a przynajmniej jestem na takim etapie), że w ich przypadku jest to jeden krok za daleko. W każdym razie Levinson rzucając za głośnikami sporą, wiarygodną przestrzeń, rozkładając na niej elementy w bardzo przyjemny sposób, lekko zacierał granice między nimi i otoczeniem. To minimalna zmiana, jednak trzeba o niej pamiętać.

Wiąże się to z inną generalną sugestią, a mianowicie z graniem w nie tak intensywny sposób jak Prime. Słucha się Levinsona, siedząc w nieco spokojniejszym miejscu sali, niż podczas używania polskiego odtwarzacza (czy Gryphona Mikado na ten przykład). Nie jest to uspokojenie w stylu wycofania, bo jak wspomniałem, dźwięk jest bardzo plastyczny i pełny, a chodzi o temperaturę grania. Jeśli bowiem temperaturę barw urządzenia można określić raczej jako nieco ciepłą, to emocje są nieco trzymane na wodzy. Nie ma w nich cienia ostudzenia, w grę wchodzi raczej coś jakby oddech przed skokiem na głęboką wodę. Słychać to przede wszystkim przy ekstremalnie dynamicznych płytach, jak Suite Espańole Albéniza (Decca/First Impression Music, FIM XR24 068, XRCD24). Na płycie tej orkiestra była dźwięczna i prezentowała coś na kształt zapasu mocy. Efekt ten nazywam w ten sposób z braku lepszego określenia, ponieważ przypomina to, co słychać w mocarnych wzmacniaczach, tj. swego rodzaju swobodę w budowaniu kontrastów dynamicznych. Nawet w największych spiętrzeniach dźwięku, przy momentalnych uderzeniach sekcji blach nie słychać było kompresji, czy oznak braku mocy. Daje to ogromną swobodę w kreowaniu dużego rysunku, niezwykle wiarygodnego i pełnego. Tak grają tylko absolutnie najlepsze urządzenia. W skali absolutnej dźwięk nie był tak szybki jak z mojego odtwarzacza, jednak nie jest to wada, a raczej cecha, którą należy skonfrontować ze swoim wyobrażeniem o dźwięku absolutnym. Góra przekazywana była niezwykle jedwabiście, może jedynie bez ostatecznego wniknięcia w zakamarki harmonicznych. Dół nie schodzi aż tak nisko jak w Prime, ale lepiej od polskiego odtwarzacza pod tym względem gra jedynie wspomniany Mikado firmy Gryphon.

A jednak – wydaje się, że dołu jest więcej. W skali absolutnej nie jest to prawda, jednak subiektywnie słychać bas w bardziej energetyczny sposób. Dzieje się tak dzięki mięsistości tego zakresu. Levinsona powinni pokochać wszyscy miłośnicy pełnego grania basem, bo chociaż nie jest on tak precyzyjny jak w Gryphonie czy Ancient Audio, to jednak jego energia wydaje się większa. Tak było i przy muzyce z kolejnej fenomenalnej reedycji FIM-u, płyty Ros on Brodway (Decca/First Impression Music, LIM XR24 017, XRCD24), gdzie fagot z utworu Some Enchanted Evening był piękny, naturalny, z lekkim ociepleniem, ale w pozytywnym sensie tego słowa, tj. z dodaną duszą, czymś, co niektórym urządzeniom, nawet ekstremalnie drogim, umyka. Równie wyraźne było to przy graniu płyty Five Songbirds (First Impression Music, FIM048 VD, HDCD), a z niej Georgia On My Mind, utworu rozpoczynającego się niezwykle energetycznym kontrabasem. Instrument na Prime zabrzmiał niżej, precyzyjniej, jednak Levinson podał go tak ujmująco, że nie wiem, co bym wolał. Dodatkowo, może dzięki znakomitej plastyce amerykańskiego odtwarzacza (Prime właśnie teraz, kiedy piszę, odjechał do pana Waszczyszyna na apgrejdy – od momentu, w którym go kupiłem, nazbierały się aż cztery – kiedy tylko urządzenie do mnie powróci, natychmiast zdam relację) słychać było nawet jakby więcej elementów podtrzymania, niuansów przejścia między poszczególnymi frazami, podczas kiedy Prime akcentował raczej fragment narastania.

Powyższa płyta FIM-u została zakodowana w HDCD. Jak się okazało, współpraca odtwarzacza z tego typu płytami okazała się niezwykle ciekawa. HDCD to, moim zdaniem, świetny pomysł, byle dobrze zaimplementowany. Jedną z właściwości urządzeń z tym dekoderem jest bowiem tłumienie poziomu z regularnych płyt CD o 6 dB po to, aby ich poziom był taki sam, jak HDCD. Taki jest wymóg licencji tego ostatniego. Stąd w niektórych odtwarzaczach płyty HDCD grają wyraźnie lepiej niż CD. Myślę, że nie o to chodzi. Po referencyjnym, dla mnie, Sondeku CD12 firmy LINN, m.in. właśnie pod kątem HDCD, mam jednak taką teorię: odtwarzacze CD z dekoderem HDCD nie powinny prezentować jakiś fundamentalnych zmian po załadowaniu płyt z tym znaczkiem. Poprawa powinna nastąpić, przede wszystkim w definicji dźwięku, jednak nie są to przełomy. I tak właśnie było w przypadku Levinsona. Nagranie Georgia… zabrzmiało bowiem nieco lepiej niż z cedeka Ancient Audio, jednak już Una Matica de Ruda, utwór śpiewany przez Esther Ofraims, nie – Harman pokazał spokojniejsze oblicze utworu, który powinien być chyba zagrany ciut bardziej energetycznie.

Jakby nie było, już od pierwszej płyty wiedziałem, że No. 390S jest niezwykle udanym urządzeniem. Ma też znakomity przedwzmacniacz. Urządzenie gra jedwabistym, pełnym dźwiękiem o świetnej plastyce. Można lepiej, jednak za znane marki – EMM Labs czy Accuphase trzeba zapłacić ze dwa razy więcej, lub trzeba by się zdecydować na polskiego Prime’a. Tu i teraz, biorąc pod uwagę zarówno dźwięk, jak i wartość urządzenia, w skład której wchodzi także wartość marki, łatwość odsprzedaży itp., trzeba powiedzieć, że to świetna inwestycja, która w świecie hi-endu jest prawdziwą okazją.

BUDOWA

Przednia ścianka odtwarzacza Mark Levinson No. 390S jest mniejsza niż standardowe 430 mm i wynosi 400 mm. Niby nic, ale to uszczuplenie pozwala uzyskać zwartą i ładną bryłę. Front, typowo dla ML, zbudowany jest z bardzo grubego płata aluminium, który w miejscu, gdzie chowa się szuflada, ma swego rodzaju obniżony profil, przez co przód jest jeszcze bardziej interesujący. Także szuflada nie ma prostego czoła i jest taka sama jak front. Trudno zresztą w ogóle mówić o czole szuflady, ponieważ ta, jak to u Levinsona, jest niezwykle cienka, wykonana z aluminiowego odlewu. Po lewej stronie umieszczono duży, czerwony wyświetlacz typu dot-matrix. Praktyczni Amerykanie wpadli bowiem na coś, czego wciąż nie mogą się nauczyć inne nacje: a mianowicie, że urządzenia powinny być wygodne w obsłudze. A co najbardziej denerwuje w odtwarzaczach? Ano – maleńkie, nieczytelne wyświetlacze. Dlatego Simaudio z marką Moon, EMM Labs oraz Mark Levinson zasłużyły na brawa za to, że pomyślały o nas nie tylko jako o potencjalnym źródle dochodów. Obok i pod wyświetlaczem umieszczono nieco przycisków – są okrągłe, metalowe i mają srebrną – w przeciwieństwie do czarnego frontu – barwę. Jest ich nieco więcej niż zwykle, ponieważ Levinson to nowoczesne urządzenie, w którym wiele ustawień można dokonać na poziomie setupu. A dodatkowo posiada pełnoprawny przedwzmacniacz liniowy. Wprawdzie nie ma wejścia liniowego (szkoda), ale są wejścia cyfrowe. W każdym razie można odtwarzacz podłączyć bezpośrednio do końcówki mocy. Firma mówi wręcz o tym, ze układy analogowe zostały zaczerpnięte z jej flagowego preampu. Tył ujawnia wyjścia analogowe zbalansowane (XLR) oraz niezbalansowane (RCA), wyjścia cyfrowe elektryczne (AES/EBU oraz S/PDIF), a także wspomniane wejścia cyfrowe – TOSLINK oraz S/PDIF na RCA. Umieszczono tam również łącza CAT-5 (jak do Ethernetu), do komunikacji urządzenia z innymi Markami, wejście dla zewnętrznego czujnika podczerwieni oraz gniazdo sieciowe IEC z mechanicznym wyłącznikiem.

Obudowa składa się z aluminiowego „rękawa”, tworzącego górę, boki i zachodzącego na spód. Po zdjęciu go widać wyraźnie, że urządzenie to transport i przetwornik, którym zdarzyło się znaleźć w jednej obudowie. Napęd wykonany jest w oparciu o moduł Pro-2 Philipsa (tak przynajmniej wygląda), przymocowany do uchylnej, sztywnej, aluminiowej ramy, która po zamknięciu się szuflady podjeżdża do góry i dociska płytę do krążka dociskowego. A ten zamocowany jest na swego rodzaju aluminiowym „moście”, może nie tak solidnym jak w napędzie VRDS, ale sprawiającym dobre wrażenie. Krążek jest wyraźnie większy niż w standardowych napędach, ale z plastiku. Sygnał z napędu trafia do płytki z wieloma programowalnymi DSP i zasilaczem dla tej części. Jest więc zapuszkowany transformator toroidalny i wiele osobnych prostowników. Elementy bierne są wysokiej próby – oporniki Dale i kondensatory WIMA. Przetworniki i część analogowa zamknięto w dużej, aluminiowej puszcze, uniesionej nad zasilaczem dla tej części. Nie chcąc niczego zniszczyć, nie rozbierałem puszki, jednak z materiałów firmowych wygląda, że użyto tam najlepszych dostępnych elementów. Płytkę wykonano z Arlonu 25N – materiału kilkakrotnie droższego od najlepszego Teflonu, stosowanego niegdyś np. w urządzeniach EAD (Enlightened Audio Design). Sygnał z wejść cyfrowych i z płyty upsamplowany jest do postaci 24/352,8 i przesyłany do przetworników Analog Devices AD1853. To kilkubitowe układy Sigma-Delta 24/192 o dynamice 116 dB, a więc realnej rozdzielczości około 19 bitów. No 390S to tak naprawdę jednak odtwarzacz HDCD i gdzieś w puszcze musiał znaleźć się układ Pacific Microsonic. Stawiałbym na jakiś rodzaj DSP, a więc na softwarową wersję PDM-200. Być może w tej samej kości przeprowadzany jest upsampling. Dzięki temu ostatniemu można było zastosować łagodne filtry – mówi się o czymś w rodzaju Bessela, z linearną odpowiedzią do 40 kHz. Częścią tego systemu jest także niezwykle precyzyjny anty-jitter, z bardzo dokładnym zegarem. Sygnał jest wstępnie buforowany, przetaktowywany i dopiero obrabiany. Cała droga sygnału jest zbalansowana, a regulacja głośności odbywa się w układach analogowych, podobnie jak w topowych preampach Levinsona. Przez większą część regulacji dokonuje się ją w kroku co 0,1 dB. Bufory wyjściowe są takie same jak w No.32 Reference Preamplifier. Zasilacz tej sekcji jest wyjątkowo rozbudowany, z trafem toroidalnym i wieloma osobnymi uzwojeniami wtórnymi. Odtwarzacz posadowiono na wyjątkowo solidnych nóżkach z aluminium i gumy. Fragment ścianki nad napędem został wyklejony jakimś materiałem tłumiącym promieniowanie RF. Tego typu maty sprzedaje np. firma Oyaide.



DANE TECHNICZNE (wg producenta):
Separacja międzykanałowa: > 110 dB
Częstotliwość próbkowania przetwornika: 352,8 kHz lub 384 kHz (w zależności od sygnału wejściowego), 24-bit
Dynamika: 96 dB (10 Hz-30 kHz)
Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 20 kHz, +0 dB, -0,3 dB
Zniekształcenia intermodulacyjne: < 0,005 % (SMPTE IMD)
Linearność: dewiacja mniejsza niż 2dB aż do -90 dBFS (16 bitów), mniejsza niż 2 dB do -102 dBFS (20-bitów)
Stosunek S/N: 105 dB (10 Hz-30 kHz)
Total Harmonic Distortion: 0,002 % /1 kHz, 0 dBFS (10 Hz-30 kHz)
Zakres regulacji siły głosu: -61,2 do +12 dB
Maksymalne napięcie wyjściowe (0 dBFS): 4,45 V XLR; 2,225 V RCA
Impedencja wyjściowa: 10 Ω
Pobór mocy (max): 36 W
Masa: 23 kg


MARK LEVINSON
No. 390S

Cena: 37 900 zł

Dystrybucja: Horn Distribution

Kontakt:

ul. Kurantów 34, 02-873 Warszawa

tel.: (0...22) 331 55 55
fax: (0...22) 331 55 00

e-mail: horn@horn.pl


Strona producenta: MARK LEVINSON



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B