GRAMOFON

TRANSROTOR
FAT BOB S

WOJCIECH PACUŁA







Transrotor to dziecko Jochena Räke, członka rodziny, która specjalizowała się w konstruowaniu maszyn, głównie na potrzeby przemysłu rolniczego. Rolnictwo Jochena najwyraźniej jednak nie pociągało, ponieważ swoje talenty i wykształcenie inżynieryjne w zakresie mechaniki wykorzystał na potrzeby świata dźwięków.

Firma podesłała historię w pigułce, którą warto przypomnieć:

Od 1971 dystrybutor gramofonów Transcriptor (przejętych później przez firmę John Mitchell) w Niemczech

  • 1973 rejestracja marki Transrotor
  • 1975 pierwszy własny produkt: Transrotor AC (egzemplarz znajduje się w Muzeum of Modern Arts w Nowym Jorku).
  • 1978 Transrotor Double Deck: 2 talerze, 2 ramiona, jeden napęd - zbudowany dla testów porównawczych ramion i wkładek gramofonowych.
  • 1986 Quintessence z nowatorskim łożyskiem hydraulicznym - przez 5 lat referencyjny gramofon niemieckiego czasopisma „AUDIO”.
  • 1987 Classic (z odwróconym łożyskiem) - przykład dla bez mała wszystkich dzisiaj budowanych gramofonów skonstruowany w odróżnieniu od Quintessence dla mniej zamożnych audiofili.
  • Początek lat 90-tych: Oyster - pierwszy i ostatni odtwarzacz CD: monument z chromu i stali z perfekcyjną mechaniką.
  • 1995 przejęcie dystrybucji SME w Niemczech.
  • 2000 Gravita - przenosi zalety busoli na pole techniki gramofonowej w bezprzykładnie wyrafinowanej konstrukcji.
  • 2005 TMD (Transrotor Magnet Drive): łożysko z wbudowanym sprzęgłem magnetycznym - moment obrotowy przekazywany jest bez sprzężenia mechanicznego. Powoduje to odseparowanie napędu od napędzanego talerza i w konsekwencji zwiększenie odporności na nierównomierność obrotów wynikłych ze słabości silników, nierównomierności kół czy pasków napędowych. Moment obrotowy z silnika przekazywany jest na dolny talerz, zaś górny talerz jest sprzęgnięty z dolnym za pomocą systemu magnesów. Redukuje nierównomierności obrotów do poziomu ok. 0,03 %. Wciąż jednak talerze mają wspólną oś.
  • 2006 niesłychany FMD (Free Magnetic Drive): sprzęgło magnetyczne całkowicie separujące mechanicznie napęd od talerza - niestałość szybkości obrotowej poniżej wartości mierzalnych. W tym przypadku obydwa talerze – dolny i górny – posiadają osobne łożyskowanie. Są więc absolutnie od siebie odseparowane – jedyną siłą napędową są siły magnetyczne. Zniekształcenia są więc praktycznie niemierzalne. Jest to w świecie gramofonów absolutnie unikalne, rewolucyjne rozwiązanie.
  • 2006 Artus - nowy gramofon referencyjny: FMD, budowa żyroskopowa z kardanowym zawieszeniem chassis.

Jak nietrudno policzyć, Transrotor liczy więc 34 lata. Mnie tym łatwiej, ponieważ to mój rocznik. Jakoś więc czuję się z nim powiązany… Niedawno ukazał się w „Audio” mój test droższego modelu tej firmy ZET 3, kiedy więc otrzymałem do testu tańszego Fat Boba, nieco się zdziwiłem. Oto bowiem każdy z gramofonów tej firmy można wyposażyć w dowolne ramię i dowolną wkładkę. Zet 3 wyposażony był w ramię RB-250 Regi z wymienionym okablowaniem oraz we wkładkę Goldringa z wymienionym ostrzem. Jakie więc było moje zaskoczenie, kiedy po rozpakowaniu Fat Boba, kosztującego dwa tysiące złotych mniej, ujrzałem świetne ramię RB-300, z wymienionym łożyskiem poziomym, nowym okablowaniem (van den Hul z genialnymi wtykami NextGen WBT) oraz znacznie lepszą wkładką MC, która wygląda na model Elite ze znacznie lepszym ostrzem. Ponieważ miałem okazję rozmawiać z panem Räke w czasie wystawy High End 2007 w Monachium, spytałem, co tak naprawdę wymienia się w ramionach, stąd mam dość dokładne informacje. Jak się okazuje, najważniejsze jest nie samo wymienienie łożyska na precyzyjniejsze, chociaż też jest się liczy, a wstępna selekcja. Jak mówił, na każde trzy ramiona wyrzuca się przynajmniej jedno, głównie z powodu niedokładności wykonania. A sprawdza się je, również uderzając w nie, jak w kamerton i słuchając ich dźwięku… Ramię w Fat Bobie to drogi model RB-700 z wymienioną przeciwwagą i okablowaniem.

ODSŁUCH

Oględziny nie zakończyły jednak listy zaskoczeń. Niezaprzeczalnie, niepodważalnie bowiem Fat Bob z tym ramieniem i tą wkładką gra znacznie lepiej niż testowany przeze mnie Zet 3… Jak wspominałem w teście droższego modelu, problemem jest ramię i wkładka. Jak mówił bowiem pan Räke, Zet 3 ma znacznie bardziej sztywne, solidniejsze i po prostu lepsze chassis. Dlatego należy od razu powalczyć o droższe ramię i znacznie lepszą wkładkę. Bo warto. Z kolei Fat Bob prosto z pudełka gra jak marzenie. Można oczywiście zabawić się z wkładką, jednak zmienimy w ten sposób przede wszystkim charakter dźwięku, a nie jego jakość. Grubasek charakteryzuje się bowiem niesamowicie pełnym, nieco ciepłym, prawdziwie analogowym, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, dźwiękiem. Stawiając u siebie w domu to urządzenie, bardzo długo nie będziemy mieli chęci wymieniać go na cokolwiek innego. Nie chodzi o to, że Bob nie ma wad, bo ma, jak każdy wytwór ludzkich rąk. Rzecz w tym, że wady te nie są uciążliwe, nie denerwują nas. Być może właśnie dlatego, że nie są tak „hi-ficzne” jak zazwyczaj.

Odsłuchy rozpocząłem od wcale nie najlepszej płyty jaką mam, a to dlatego, że słucham ją dość często ze względu na zwartość muzyczną – od wydanej w serii Pickwick Series płyty Franka Sinatry „Cole Porter” (Capitol, SPC-3463, LP). Kupiłem ją sześć lat temu w czasie wystawy High End, jeszcze we Frankfurcie i już wówczas była mocno używana. Kosztowała jednak grosze, no i chciałem ją mieć. Jak można się spodziewać, płyta dość mocno szumi i nieco trzeszczy. Zaskakujące, ale w podstawowym paśmie – od średniego basu do wyższej góry Fat Bob niczego nie ocieplił. Mając w pamięci słowa właściciela firmy, oczekiwałem nieco syropowatego, gęstego dźwięku. A tu – inaczej. Była bowiem precyzja, zwartość, całkiem głęboka scena. Wyższa średnica była mocna, ale ponieważ została podana dokładnie, więc nie dokuczała. Jedyne, co dało się wówczas zauważyć, to lekkie zaokrąglenie średnicy i góry. Chcąc pozostać na równie wysokim poziomie muzycznym sięgnąłem po płytę „Just One Of Those Things” Nat „King” Cole’a, pięknie wydaną przez S&P Records (Capitol/S&P Records, S&P-508, 180 g LP). Pamiętam dobrze, jak grała z gramofonem DPS 2 i preampem Stelhead Manleya. Z Fat Bobem i wielokrotnie tańszym R20 Primare (test w przyszłym miesiącu) dźwięk nie był aż tak dokładny, aż tak dynamiczny, jednak została zachowana cudowna pełnia tego albumu, aksamitny głos lidera miał duży wolumen i był dystynktywny. On na pierwszym planie, a band za nim, wyraźnie podporządkowany wokalowi, a jednak dobrze słyszalny, mocny. I rzeczywiście, dopiero tutaj, przy tak wysmakowanym tłoczeniu usłyszałem lekkie ocieplenie wyższego basu. Był ładny, spory, ale nie miał tej samej kontroli co Zet 3. Głębia sceny była jednak porównywalna, a góra nie była nieco ciemna, co czasem dało się wyczuć w brzmieniu testowanego przeze mnie w „Audio” modelu Challenger firmy Acoustic Signature.

Pozostając wciąż w tym samym klimacie, choć z muzyką nagraną współcześnie, przeszedłem do płyty „Careless Love” Madeleine Peyroux (Rounder/Mobile Fidelity, MFSL-1-284, Special Limited Edition [promo copy], 180 g LP). W przeciwieństwie do regularnej wersji CD tej płyty, wersja MoFi ma otwarty, mocny dźwięk, wcale nie tak ocieplony jak wersja cyfrowa. Na Fat Bobie było to słychać szczególnie na przykładzie perkusji, która miała otwarty i mocny charakter. Głos był natomiast nieco dalej, a mocno grał bas, potwierdzając to, co słyszałem wcześniej, a mianowicie, że system ma mocny, nasycony niski zakres. Ustawienie muzyków na scenie było naturalne, choć bez wyraźnego kreowania trójwymiarowych hologramów. W tej mierze Zet 3 i droższe gramofony mają więcej do powiedzenia. Źle jednak wcale nie było, bo to był poziom wspomnianego DPS 2. Jasne też było, że jest to nagranie studyjne, ponieważ przy dłuższym, analitycznym słuchaniu okazywało się, że akustyka jest nieco „martwa”, tj. bez wibracji naturalnego pogłosu. A to dobrze świadczy o możliwościach analitycznych gramofonu. Chąc to zweryfikować, odpaliłem genialne tłoczenie „Midnight Sugar” Yamamoto, Tsuyoshi Trio (Three Blind Mice/Cisco, TBM-23-45, 45 rpm, 180 g 3xLP, #0080/1000). Płyta została nagrana na „setkę”, w genialny sposób, z wieloma mikrofonami, jednak z wyraźną akustyką studia. Z płytą tą Fat Bob zabrzmiał bardzo dynamicznie, z dużą energią góry, jednak w pewnej mierze powtórzyło się lekkie ocieplenie średnicy i góry.

Gramofon Transrotora stanowi bowiem mieszankę precyzji i lekkiego złagodzenia. Balans dobrany jest jednak znakomicie. Przy dobrych płytach nie będziemy na to specjalnie zwracali uwagi, bo energia wszystkich podzakresów, jak i ich dynamika, są bardzo dobre, zaś przy gorszych płytach będziemy to błogosławić, ponieważ wszelkie trzaski, szumy itp. podawane są niesamowicie oszczędnie i zostały lekko wycofane, jak i cała wyższa góra. To kompromis, wiem, jednak tak jak w przypadku DPS 2 jest on całkowicie do przyjęcia, a przez wielu może być wręcz poszukiwany. Na koniec posłuchałem najgorszego możliwego przypadku – niemytej, mocno używanej płyty „Five Miles Out” Mike’a Oldfielda (Virgin, V2222, LP), a konkretnie utworu tytułowego. Ponieważ jest to ostatni kawałek na stronie, więc prędkość liniowa jest tam najmniejsza, a błędy związane z geometrią ramienia i wkładki największe. To nie było to samo co reedycja Cisco, nie było nawet zbliżone pod względem precyzji i barwy. A jednak słuchało się z przyjemnością, tylko dla muzyki, bez poczucia, że czas analogu dawno się skończył. I być może o to w tym wszystkim chodzi, o muzykę…

BUDOWA

Fat Bob firmy Transrotor ma budowę „ciężką”, bez odsprzęganego subchassis. Jego forma znana jest z gramofonów Michell Engineering, SME 10, Roksana czy Pro-Jecta, tj. chassis ma kształt i rozmiary talerza. Podstawę stanowią trzy regulowane nóżki w kształcie zakończonych małymi kulkami stożków (co ciekawe, Transrotor wyraźnie preferuje takie zakończenie, a nie kolce), stawianych na małych krążkach. Ramię mocowane jest na specjalnej platformie w kształcie skrzydła jaskółki, przykręconego do chassis. Dopiero na tym montowana jest „wieża”, bardzo podobna do stosowanej przez Acoustic Solid, Acoustic Signature i inne niemieckie firmy i to do niej przykręca się ramię (niestety bez możliwości łatwej regulacji VTA). W tym przypadku jest to znakomity model RB-700 Regi, z wymienionym łożyskowaniem poziomym (widać to jako charakterystyczne, wystające po bokach „kubki”), nową przeciwwagą oraz nowym okablowaniem. To ostatnie pochodzi od van den Hula i zakończone jest srebrzonymi wtykami NextGen WBT. Talerz leży nie bezpośrednio na łożysku, a na subtalerzu – to solidny, toczony kawał polerowanego aluminium, z przykręconym wieloma śrubami gniazdem. Na talerzu umieszczono warstwę z winylu, której zadaniem jest „zgranie” się z wibracją płyty. Synchroniczny silnik w ciężkim bloku metalu umieszcza się z boku, a moment obrotowy przenoszony jest za pomocą gumowego paska o okrągłym przekroju. Zmiana prędkości następuje przez przeniesienie paska na część zamocowanego na osi silnika talerzyka o większej średnicy. Ponieważ mam sporo płyt 45 rpm, więc trochę mnie to męczyło, tym bardziej, że można by oczekiwać za te pieniądze przynajmniej odrobiny funkcjonalności. Myślę więc, że warto od razu pomyśleć o elektronicznej regulacji obrotów, która poprawi też stabilność kręcenia silnikiem. Takie pudełeczko można zakupić razem z gramofonem. Na płytę nakłada się ciężki docisk z polerowanego aluminium. Całość jest bardzo błyszcząca i srebrna, jak to w niemieckich gramofonach, przez co dość wyraźnie widać na niej kurz. Warto więc od razu pomyśleć o jakiejś pokrywie.



TRANSROTOR
FAT BOB S

Cena: 8900 zł

Dystrybucja: Nautilus Hi-End

Kontakt:
ul. Malborska 24
30-646 Kraków
tel./fax: 012 425 51 20
tel. kom.: 602 321 653

e-mail: nautilus@kinodomowe.krakow.pl


Strona producenta: TRANSROTOR



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B