ODTWARZACZ CD

AYON
CD-3

WOJCIECH PACUŁA







Nie będę się zbytnio rozwodził, bo najważniejszy jest test. Ayon to austriacka firma, która po latach funkcjonowania w drugim, pozamedialnym (przynajmniej jeśli chodzi o piśmiennictwo anglojęzyczne, które „napędza” światowy biznes) obiegu, wkracza na salony. Dotychczas testowaliśmy dwa jej produkty: odtwarzacz CD-1 oraz wzmacniacz zintegrowany 300B. Odtwarzacz CD-3 jest najdroższym źródłem tej firmy. Generalnie jest to CD-1 z zewnętrznym, rozbudowanym zasilaczem, w którym do zasilania lamp wyjściowych użyto prostownika lampowego. Teraz słuchajmy.

ODSŁUCH

Kilka chwil odsłuchu CD-3 wystarczy, żeby się zorientować, że jest to ten sam rodzaj dźwięku, jaki mieliśmy z CD-1. Niby nic dziwnego, bo to „rozszerzony” CD-1 i to ta sama firma, ale w audio nic nie jest pewne i przewidywalne na 100%. Druga obserwacja dotyczy rodzaju zmian – oto pewne rzeczy pozostają bez zmian, jak np. rysowanie, rozdzielczość i różnicowanie, natomiast inne, jak głębokość sceny, potęga dźwięku, jego energia i czystość są wyraźnie lepsze. Ayon gra dość ciepłym, posadowionym na masywnym, gęstym basie (nie konturowym, a właśnie gęstym) dźwiękiem. Średnica jest przez to duża, dostajemy naprawdę solidne, pełne źródła pozorne, które nie mają nic wspólnego z preferowanym przez niektóre firmy „szlifowaniem”, które na tym poziomie cenowym zawsze wiąże się z odchudzeniem dźwięku. ‘Odchudzenie’, to zresztą słowo, które w słowniku Ayona nie występuje, zastąpione przez takie, jak: ‘wypełnianie’, ‘wzmacnianie’, nasycanie’. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – nie jest to dźwięk neutralny w takim sensie, w jakim pokazuje go chociażby Accuphase DP-700 (odsłuch TUTAJ), który przecież również jest bardzo przyjaznym urządzeniem. Myślę, że twórcom Ayona chyba nawet nie chodziło o podążanie w tym kierunku. Nie mamy bowiem specjalnie wyraźnego różnicowania w obrębie danego instrumentu. Otrzymujemy natomiast niesamowicie energetyczne, wibrujące kipiącym ‘drivem’ granie. Kiedy puściłem płytę Old Friends-New Roads Allana Taylora (Stockfisch, SFR 357.6047.2, CD; recenzja TUTAJ) aż mnie wgniotło w sofę. Łoranyście ludziska – głos Taylora został na tej płycie zarejestrowany perfekcyjnie, bo niemal nie ma nagrań z tak naturalnym, pełnym wokalem. Myślałem, że nic mnie już nie zaskoczy. A jednak myliłem się, bo muzyk literalnie wyszedł z kolumn. Jego głos był głęboki i energetyczny – na tyle, że chyba moja końcówka Luxmana M-800A lekko się przesterowywała w kilku miejscach. To ostatecznie tylko 60 W i nawet jeśli moc się podwaja za każdym razem, kiedy impedancję podzielimy przez pół, to jednak pewnych rzeczy przeskoczyć się nie da. Poza tym Harpie Dobermanny z których korzystam są w tym zakresie bardzo prądożerne. W każdym razie energia była tak duża, bo nie chodzi nawet o wypchnięcie tego zakresu częstotliwości, a właśnie o energię, jak nigdy dotychczas.

Takie granie, niezależnie od innych aspektów, o których zaraz powiemy, od razu ustawia charakter urządzenia. Dźwięk jest bowiem duży, wychodzi przed głośniki i powoduje, że słuchanie na pełnopasmowych kolumnach w tak bliskiej odległości, w jakiej ja to robię, nie jest do końca komfortowe. Ayon CD-3 będzie idealny wszędzie tam, gdzie kolumny stoją dość daleko od słuchacza, albo gdzie korzystamy z niewielkich monitorów. Tam będzie ogień – dostaniemy dużą, głęboką, nasyconą scenę dźwiękową i mnóstwo basu. Ten się nie snuje, jest sprężysty, jednak jest go wyraźnie więcej niż z DP-500 Accuphase’a czy Lektora Prime Ancient Audio. Jeśli miałbym go do czegoś porównać, to pewnie wskazałbym na CD3 MkII Audio Research – to bardzo podobny balans tonalny i priorytety. Zresztą klasa również. W kategoriach bezwzględnych i Accuphase, i Ancient Audio mają dźwięk bardziej neutralny, poprawniejszy. Ale – niech mnie, jeśli się mylę – jest stu takich, którzy się w takim przekazie zakochają i którzy takiego dźwięku szukali przez całe życie. Macie Państwo integrę Krella, albo inne, równie równe, aczkolwiek ciut bezosobowe urządzenie? Ayon tchnie w nie nowego ducha, ducha pełni i radości grania. Z CD-3 w torze nagle wszystkie spory audiofilskie odchodzą w niebyt i chociaż po jakimś czasie, kiedy się do tego dźwięku przyzwyczaimy, wracają, to jednak nie same, a z pytaniem: „Czego my tak naprawdę w hi-fi szukamy?” Myślę, że dla wielu zmęczonych szukaniem dziury w całym taka, przecież wcale nie poprawna politycznie, że tak powiem, propozycja będzie objawieniem.

Nie jest to oczywiście dźwięk uniwersalny. Znacznie łatwiej przyswaja się z nim nagrania rockowe, elektronikę, folk, blues niż jazz czy klasykę. Dzieje się tak zapewne dlatego, że gros dobrego jazzu pochodzi z lat ‘50, gdzie wymagana jest maksymalna rozdzielczość i gdzie nawet drobne odchyłki w barwie nie są zbyt mile widziane Nie, żeby takie granie nie było fajne, to nawet nie o to chodzi. Właśnie z Ayonem przesłuchałem wiele płyt tego typu i naprawdę wszystko było pełne energii i żaru. Instrumenty były duże, wyraźne i miały znakomite zaplecze w postaci długiego pogłosu. Poza tym Ayon dobrze radzi sobie z ukazywaniem różnic między nagraniami, co słychać było chociażby przy płycie ...the way it was! Arta Peppera (Contemporary Records/Mobile Fidelity, UDSACD 2034, SACD/CD; recenzja TUTAJ), gdzie oprócz nagrań z sesji z 26 listopada 1956 roku mamy także dołożone utwory z sesji do późniejszych płyt. Ayon bardzo ładnie pokazał, że np. najlepsze nagrania pochodzą z sesji z 19 stycznia 1957 roku do płyty Art Pepper Meets..., a najgorsze z ostatniej, z 29 lutego 1960 do płyty Getting’ Together. Bez dwóch zdań. Czasem tego „dobra” było jednak za dużo i instrumenty, które powinny grać sobie spokojnie, bez energii, jak z płyty Intermodulation Billa Evansa i Jimiego Halla (Verve/Universal Music Japan, UCCV-9342, CD) były nieco zbyt „podkręcone”, docieplone. Nie jest to jakiś kardynalny zarzut, ale trzeba o tym pamiętać.

Kiedy z kolei odpaliłem płyty w których gitara elektryczna gra główną rolę, sytuacja się odwróciła – to, co zazwyczaj gra nieco „cienko” i rachitycznie, a chyba nie powinno, tutaj zabrzmiało z powerem, głębią i mocą. Tak było na przykład z płytą The Pros And Cons Of Hitch Hiking Roger Watersa (Sony Music Direct (Japan) Inc., MHCP 691, CD), szczególnie w utworze 5:01 AM, które otwiera mocna i gęsta gitara Erica Claptona (który jest zresztą na tej płycie głównym gitarzystą). Zagrało to wybitnie. Wciąż, jak na mój system, dźwięk był zbyt blisko, za mocno atakował moje zmysły, ale to dlatego, że u mnie kolumny stoją w polu półbliskim, a więc naprawdę niedaleko od miejsca, w którym siedzę. To samo, a więc ta sama moc przepłynęła między kolumnami, a mną, przy płycie The Trawlerman’s Song EP Mara Knopflera (Mercury Records/Universal Music, 9870986, CD). Przywołuję tę płytę co jakiś czas, ale jest ona dla mnie wyznacznikiem tego, jak można nagrać gitarę elektryczną i zespół w ogóle – zespół gwiazdy rocka. A to wszystko dzięki temu, że poza utworem tytułowym wszystkie nagrania wykonano na żywo (choć bez publiczności), bez nakładek i dokładek. Pozwoliło to zachować ów pierwiastek emocjonalny, definiujący tak naprawdę odbiór muzyki, który jest – niestety – w masowych produkcjach zabijany. W brzmieniu tych płyt słychać było, że prawdopodobnie pewne rzeczy są większe niż w rzeczywistości, że średni bas jest mocniejszy i głębszy itp. Ponieważ jednak nie mamy tak naprawdę nawet małej szansy wyobrazić sobie, jak dany utwór powinien brzmieć, bo to studyjny twór i to instrumentów elektrycznych i elektronicznych, można spokojnie zawiesić „niewiarę” czy też „podejrzliwość”, jaką się ma słuchając instrumentów akustycznych. I zawieszajmy, a zobaczymy ten świat w zupełnie innych kolorach. To rock – wszystko to, co napisałem potęguje się przy muzyce elektronicznej. Jean Michael Jarre z płyty Geometry of Love wydanej pod szyldem o pełnej nazwie Project By Jarre For VIP Rooms (Aero Prod/Warner Music, 60693-2, CD) zabrzmiał monumentalnie, znacznie lepiej niż na bardziej rozdzielczych, bardziej „dociekliwych” w swej naturze odtwarzaczach. Co ciekawe, to samo można było powiedzieć o albumie Blade Runner Trilogy, 25th Anniversary z muzyką napisaną przez Vangelisa (Universal Music, 305147-4, 3 x CD), gdzie klimat ma znaczenie pierwszorzędne, a który wymaga naprawdę dobrego rysunku. Ayon i tutaj nie zawiódł, a jego „nadaktywność” pomogła saksofonowi zabrzmieć po raz pierwszy w duży, pełny sposób. Słuchając tego albumu chociażby na odtwarzaczu Cambridge Audio Azur 840C czy LINN Majik zawsze pozostawiało uczucie pewnego niedosytu. A to przecież wiodące urządzenia w swoich zakresach cenowych! Z Ayonem zawsze mieliśmy poczucie pełni i „sytości”, że tak powiem.

I tak należy to urządzenie czytać – wcale nie jest uniwersalne, bo nie jest też neutralne. Ma wyraźnie ukazane intencje twórców, których plan powiódł się – takie mam wrażenie – w 100 %, a kto wie, czy wynik nie zaskoczył nawet ich. W dużej mierze charakter CD-3 pokrywa się z brzmieniem CD-1, co chyba nie powinno dziwić. Najważniejsze różnice polegają na jeszcze większej energii płynącej z nagrań i na głębszej, lepiej definiowanej scenie dźwiękowej. O tej ostatniej jeszcze specjalnie nie wspomniałem, a powinienem. Instrumenty nie mają specjalnie wyraźnej faktury, ani też trójwymiarowego rysunku. Tutaj chodzi raczej o znakomite rysowanie tego, co ZA instrumentami, tego, co w głębi. Wszystkie pogłosy, efekty itp. są pokazywane z naprawdę zapierającą dech w piersiach energią. Najlepiej słychać to było chyba na wspomnianej płycie Watersa, nagranej z wykorzystaniem specjalnego systemu Holophonic, wynalezionego i promowanego przez Zuccarelli Labs Ltd. To swego rodzaju „procesor” pozwalający w lepszy niż zazwyczaj sposób kreować prawdziwą przestrzeń za pomocą dwóch głośników. I chociaż na swojej kolejnej płycie Amused To Death Waters użył kolejnego sławnego patentu, systemu QSound (korzystał z niego również m.in. Sting na płycie Soul Cages), to jednak Holophonic robi ogromne wrażenie. I właśnie sposób potraktowania informacji przestrzennej przez Ayona pozwolił wybrzmieć tej płycie we właściwy sposób. Przy jazzie przestrzeń była nie tak efektowna, a to dlatego, że przy małej ilości instrumentów to one i ich rysunek budują przede wszystkim przekaz. Może pierwszoplanowe wydarzenia nie są tak plastyczne, ale to też ostatecznie nie ekstremalny hi-end. W każdym razie mam nadzieję, że mają Państwo już właściwy obraz tego urządzenia. Zastanawiam się, w jakiej mierze za takie kształtowanie dźwięku odpowiedzialne jest lampowe zasilanie (prostowanie, żeby być precyzyjnym, lamp na wyjściu). Nieco podobne wrażenie miałem odsłuchując system Jadis JD1 MkII+JS1 MkIII (test TUTAJ), gdzie lampa służy jedynie do stabilizacji napięcia, prostowanego w półprzewodnikach. Nie do końca, ale trochę tak. Ayon dodaje jednak do dźwięku dużo więcej energii oraz ciepła i przy bezpośrednim porównaniu większość odtwarzaczy wyda się słabowita i rachityczna. Ma to swoje ujemne strony, o nich napisałem, pozwoli jednak na złożenie na podstawie CD-3 systemu, który raz zaakceptowany pozostanie na zawsze.

BUDOWA

Odtwarzacz CD-3 austriackiej firmy Ayon z składa się z dwóch obudów – jedna zawiera kompletny odtwarzacz, a druga zasilacz. Obudowa z odtwarzaczem wygląda identycznie, jak ta z CD-1 (test TUTAJ). Całość wykonano z bardzo grubych płatów aluminium, z zaokrąglonymi bokami. Pasowanie jest idealne. Tak samo wyposażono zresztą zasilacz. Z przodu mamy jedynie wąski pasek z lustrzaną szybką, za którą umieszczono wyświetlacz. Szkoda, że nie jest większy. Ciekawe, ale znajduje się na nim logo HDCD – być może przewidziano tę opcję w przyszłych modelach, albo po prostu taki (wielofunkcyjny) wyświetlacz był akurat dostępny. Jaskrawość wyświetlacza można zmienić przyciskiem na pilocie, a i można go wyłączyć. Fajnie to połączono z diodą w zasilaczu – ta przyciemnia się i gaśnie razem z wyświetlaczem. Małe, a cieszy. Od góry mamy aluminiowy kołnierz, który otacza otwór na płytę. CD-3 to bowiem top-loader. Płytę kładzie się bezpośrednio na osi silnika i dociska krążkiem z magnesem. Na całość nakrywa nakłada się zaś akrylowy element z uchwytem pośrodku. Ów „talerz” spoczywa w wycięciu we wspomnianym kołnierzu. Przed nim umieszczono rządek metalowych, podświetlanych wokół na czerwono, guziczków sterujących napędem. Z tyłu widać ładne gniazda RCA z wyjściem liniowym oraz gniazda XLR z tym samym sygnałem, z tym, ze w wersji zbalansowanej. Jest też gniazdo RCA z sygnałem cyfrowym S/PDIF. A obok – wielopinowe, bardzo porządne gniazdo, do którego wpina się krótki, wielożyłowy kabelek służący do podłączenia zasilacza. Szkoda, że kabelek jest taki krótki, albo że nie dołączono wraz z nim dłuższego odcinka. Przy tej długości urządzenia muszą stać jedno na drugi. Wiem, że przedłużanie kabli, nawet z zasilaniem, nie wpływa dobrze na dźwięk, jednak także bliskość zasilacza nie jest specjalnie pożądana. W obudowie zasilacza jest jeszcze gniazdo sieciowe IEC z mechanicznym wyłącznikiem obok oraz czerwona lampka wskazująca właściwą polaryzację napięcia sieciowego. Obydwa produkty stoją na bardzo porządnych, aluminiowych nóżkach z wieloma gumowymi podkładkami w postaci połówek kuli. Urządzeniem można sterować także ładnym, metalowym pilotem.

Środek wygląda zupełnie inaczej niż w CD-1 – ostatecznie nie trzeba było wpakowywać tutaj zasilania. Niemal całość zakrywa, bardzo wysokiej jakości, lakierowana na czerwono płytka drukowana, nie widać więc tutaj, jak w CD-1 płytki z napędem Sony (głowica KSS-213). Wyraźnie widać, ze nie ma możliwości apgrejdu modelu CD-1 do statusu CD-3 – a szkoda. Układ jest bardzo przejrzysty. Napęd sterowany jest dużą kością mikroprocesora, obok którego umieszczono przetwornik CX/A. Jest to układ Cyrrus Logic CS4398 – układ z kilkubitowym modulatorem delta-sigma 24/192, dekodujący także sygnał DSD z płyt SACD. Jego cechą charakterystyczną jest bardzo ładna dynamika na poziomie 120 dB, określająca jego teoretyczną rozdzielczość na wysokie 20 bitów. Materiały firmowe mówią u upsamplingu do postaci 24/192, jednak nigdzie nie zauważyłem odpowiadającej za to kości – być może jest z drugiej strony płytki. Z przetwornika sygnał płynie do układów Burr-Browna OPA2604, które pracują w układzie konwersji I/U. I tu ciekawostka, która okazuje się jednak kluczowa dla zachowania się tego urządzenia – począwszy od tego miejsca mamy do czynienia z niezależnymi układami dla wyjść zbalansowanych i dla niezbalansowanych. Zaraz potem mamy bowiem bank kondensatorów polipropylenowych SRC (dwanaście sztuk) i lampy 6H30 Electro-Harmonix pracujące w układzie wzmacniającym i buforującym. I w sekcji zbalansowanej, i niezbalansowanej mamy po dwie takie lampy. Wyjście kluczują przekaźniki - osobne dla każdego z kanałów wyjść XLR, i dla RCA. W torze mamy jedynie precyzyjne, metalizowane oporniki. Przy poszczególnych sekcjach umieszczono dodatkowe układy stabilizacji napięcia – z zasilacza dostajemy dziewięć różnych napięć, które są na wstępie przepuszczane przez elementy indukcyjne, a następnie filtrowane w małych kondensatorach Rubycona.

Zasilacz jest znacząco cięższy niż sam odtwarzacz, chociaż ten ostatni do ułomków nie należy. Opisano go jako „Tube Power Supply”, jednak to nie do końca prawda – mamy tu dziewięć linii zasilających, z czego tylko jedna – dla anody lamp w odtwarzaczu – jest „próżniowa”, a reszta to zasilacze półprzewodnikowe. Niezależnie od nomenklatury, trzeba powiedzieć, że wewnątrz zasilacza dzieje się naprawdę sporo. Całość jest wypełniona płytką drukowaną oraz trafa – mamy dwa, fantastyczne transformatory typu ‘podwójne C’,. zekranowane miedzianą blachą, a między nimi duży dławik. Ten ostatni służy do zasilania lamp w odtwarzaczy, a napięcie do niego prostuje chińska lampa 6Z4. Ważne – nie jest to zamiennik amerykańskiej lampy 6Z4, znanej też jako ‘type 84’, ponieważ jest to miniaturowa, 7-pinowa, pośrednio żarzona, lampa – pełnookresowy prostownik małej mocy. Inne sekcje otrzymały prostowniki półprzewodnikowe, wyraźnie wybrane ze względu na pełnioną funkcję – mamy bowiem duże mostki dla żarzenia, diody Shotky’ego i zwykłe diody. Sporo tu kondensatorów (22), z czego większość to bardzo dobre Rubycony. Na wejściu, tuż za gniazdem sieciowym umieszczono filtr ‘podwójne Pi’. Wszystkie napięcia, łącznie z żarzeniem i anodowym, są stabilizowane.

Jakość wykonania całości jest wybitna. Dopiero teraz dotarło do mnie, że coś takiego, za te pieniądze, nie jest możliwe do zrobienia w Europie czy Stanach. Na urządzeniach nie ma nigdzie napisu „Made in Austria” i myślę, że obudowy oraz pewnie część elementów wewnątrz wykonywane są w Chinach. Myśl techniczna pochodzi zaś z Austrii. To jednak jeden z niewielu przypadków, kiedy z tego modelu biznesowego wyciągnięto same zalety. Jeślibym nie znał ceny, pewnie nigdy bym nie zasugerował nawet niczego takiego. Jak jest na prawdę – na 100 % nie jestem w stanie odpowiedzieć. Myślę jednak, że coś w tym jest, bo Jason Kennedy, wieloletni redaktor naczelny brytyjskiego magazynu „Hi-Fi Choice”, rozpoczął swój najnowszy tekst, recenzję odtwarzacza CD-1 Ayona tymi słowami: „Audio reprezentuje „nową falę” firm hi-fi, takich, które projektują urządzenia w Europie, a produkują je w Chinach”. („Hi-Fi+”, 2008, Issue 58, s. 85) I choć wiem, że to nie jest do końca prawda, bo testowany ostatnio wzmacniacz 300B tej firmy (test TUTAJ) został wyprodukowany we Włoszech („Made in Italy” wydrukowane jest na tylnej ściance), to jednak coś w tym musi być. Niezależnie jednak, jak sprawa wygląda, Ayon może uchodzić za (niemal) wzór wykonania i dbałości o detale.



DANE TECHNICZNE (wg producenta):
Zakres dynamiki > 110 dB
Poziom wyjściowy (1 kHz/0,775 V – 0 dB) 5,5 V rms
Poziom wyjściowy (1 kHz/0,775 V – 0 dB) 13 V peak
Impedancja wyjściowa RCA 30 Ω
Impedancja wyjściowa XLR 210 Ω
Wyjście cyfrowe75 Ω S/PDIF (RCA)
Stosunek S/N > 108 dB
Pasmo przenoszenia 20 Hz - 20 kHz (+/- 0,2 dB)
THD (1 kHz) < 0,002 %
Zdalne sterowanie tak
Wyjścia analogoweRCA i XLR
Pobór mocy 45 W
Wymiary (WxDxH) 460 x 310 x 100 mm x 2
Waga 8 + 11 kg



AYON
CD-3

Cena: 17 900 zł

Dystrybucja: Nautilus Hi-End

Kontakt:

ul. Malborska 24
30-646 Kraków

tel./fax /012/ 425 64 43
tel. /012/ 265 02 85
tel. kom. 0602 321 653

e-mail: robert@nautilus.net.pl


Strona producenta: AYON AUDIO





PŁYTY PROSTO Z JAPONII

CDJapan



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B