WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

ART AUDIO
QINTET MkII

WOJCIECH PACUŁA







Art Audio to firma brytyjska, jednak znana jest przede wszystkim w USA. Ponadto pod firmową stroną www ART Audio UK LTD znajdą Państwo jedynie zdjęcie założyciela. Aktualna strona znajduje się natomiast u brytyjskiego dystrybutora marki – Signature Audio Systems oraz u dystrybutora amerykańskiego. Trochę zamotane, ale tak właśnie bywa z niewielkimi, opierającymi się na charyzmie jednego człowieka, firmami. I może dlatego są one tak ciekawe...

Jak się okazuje, Quintet to projekt po raz pierwszy zaprezentowany już w roku 1988, a więc dokładnie dwadzieścia lat temu. To oznacza, że mamy do czynienia z wiekową konstrukcją. Bo po prostu, jeśli coś jest dobre, to się tego nie zmienia. Po drodze dokonywano oczywiście drobnych korekt i ulepszeń, stąd status MkII testowanego egzemplarza, jednak serce pozostało niezmienione. Quintet to wzmacniacz, który wygląda absolutnie zwyczajnie, bo jest wejście na lampie ECC83, jest driver lamp końcowych na ECC82 i sama końcówka na pracujących w push-pullu w klasie A pentodach mocy EL34. Urządzenie dostępne jest jednak w dwóch wersjach – albo z końcówką pracującą w trybie pentodowym, dając moc 2 x 25 W oraz w trybie triodowym, z 15 watami na kanał. Testowaliśmy tę ostatnią. Oprócz niższej mocy charakteryzuje się ona również niższym sprzężeniem zwrotnym. Urządzenie wygląda dość spartańsko – żadnych podpisów, ani przy gałce, ani przy lampach, ani przy gniazdach na tylnej ściance. Tylko czerń chassis i chromowane błyski gałki, tabliczki z nazwą i elementów dekoracyjnych na transformatorach. No i lampy.

Quintet jest w jednej z najprostszych wersji – na tyle było mnie stać na tamtym etapie. Teraz dostałem w końcu Concerto – w wersji z pięcioma wejściami, z opcją wyłaczenia volume control celem przejścia na pracę czystej końcówki mocy. Art. Audio to manufaktura – daje jednak to spore spektrum opcji. Gdy w TRI pytałem o możliwość zrobienia remote control na przedwzmacniaczu – uzyskałem odpowiedź „myślimy o tym n aprzyszłosć”. W Art. Audio każdy model może być robiony „na miarę”. Quintet może być zatem: - w wersji z chromowana obudową - mieć w takiej jak obecna obudowie 3 wejścia RCA, - oczywiście pilota, - w wersji na monobloki – opcji jest więcej: może być w pełni zbalansowany

ODSŁUCH

Przed testem dystrybutor Art Audio, pan Piotr Bednarski z firmy Hi-End Studio (w dystrybucji także kolumny Art Loudspeakers z testowanymi przez nas Stiletto 6) wypytał mnie na okoliczność posiadanego sprzętu i tego z czym ewentualnie Quintet będzie pracował. Wywiad wypadł chyba pozytywnie, ponieważ sprzęt dojechał i nie było więcej pytań. Jak się okazało powodem tej ostrożności były przypadki, w których wzmacniacz zagrał nie tak, jak trzeba, tj. nie tak, jak to sobie wyobrażali jego twórcy i czego oczekiwał dystrybutor. Jako jeden z takich nietrafionych systemów został przywołany przypadek źródła w postaci Maridiana G07, testowanego wzmacniacza i kolumn ProAca (nie wiem, który model). Dźwięk miał być płaski i suchy. Czyli dokładnie odwrotny do tego, jaki być powinien. A cała ta sprawa wiąże się z jednym – budową Arta. Oto bowiem jest to w gruncie rzeczy końcówka mocy z potencjometrem, albo inaczej – wzmacniacz mocy z pasywnym przedwzmacniaczem. Ta to wygląda z technicznego punktu widzenia, niezależnie od tego, jak zakwalifikujemy Quintet pod kątem przynależności do danej grupy produktów z punktu widzenia obsługi. Bo tak naprawdę, to Quintet jest wzmacniaczem zintegrowanym. Nawet jeśli nie mamy możliwości zmiany wejścia, to tak naprawdę nie ma większego znaczenia, ponieważ ‘integracja’ wzmacniacza nie polega na jego możliwościach obróbki sygnału, a więc przełączania między wejściami, regulacją barwy dźwięku itp., a z połączeniem przedwzmacniacza i końcówki mocy. A przedwzmacniacz, to tak naprawdę tłumik i ew. układy aktywne – wzmacniające i buforujące, które nie są jednak obowiązkowe, że tak powiem. Dlatego, jeśli mamy wzmacniacz, w którym regulujemy poziomem siły głosu od zera do jakiejś wartości, mówimy o wzmacniaczu zintegrowanym. Quintet jest jednak szczególnym przypadkiem, ponieważ, jak wspomniałem, jest to wzmacniacz mocy z pasywnym przedwzmacniaczem. A to rodzi problemy przynależne wszystkim „pasywkom”. Najważniejsze jest bowiem optymalne dopasowanie parametrów wyjścia odtwarzacza i położenia ślizgacza. Ten ostatni w każdym miejscu stanowi bowiem inne obciążenie dla źródła i inne wejście dla końcówki mocy. Zawsze istnieje „złoty środek” i tak należy dobierać urządzenia towarzyszące, aby poruszać się możliwie najbliżej niego.

Jest oczywiście inna możliwość – podpięcie do Quinteta aktywnego przedwzmacniacza. Odkręcając bowiem jego potencjometr na maksimum eliminujemy go (nie do końca, ale od strony elektrycznej tak to wygląda) z toru, pozostawiając pracę nad tłumieniem przedwzmacniaczowi. I tak właśnie zrobiłem u siebie, korzystając z mojego preampu Leben RS-28CX. Dało mi to możliwość porównania brzmienia Arta z przedwzmacniaczem zewnętrznym i jego wewnętrzną „pasywką”. Ale... w zanadrzu miałem jeszcze jeden atut – oto przecież mój odtwarzacz CD, model Lektor Prime Ancient Audio posiada wbudowany przedwzmacniacz (swego rodzaju regulowane wyjście, ale z możliwością wypuszczenia napięcia wyższego niż standardowe 2 V rms). Mogłem więc wypróbować jeszcze jeden wariant, a mianowicie odkręcić potencjometr we wzmacniaczu na maksimum i regulować siłę głosu w odtwarzaczu. To sporo opcji i dużo porównań. Pomimo nakładu pracy, wydaje mi się, że jednak warto było. Cóż się bowiem okazało? Ano, że najlepiej Quintet zagrał bez zewnętrznego przedwzmacniacza, tj. bez Lebena w torze i z ustawionym na Lektorze poziomem ‘86’, co odpowiada 2 V. Tak przynajmniej było w moim systemie. Wprawdzie z Lebenem dźwięk był większy, wokale były bliżej, ale gdzieś traciła się rozdzielczość, a średnica byłą zbyt dociążona. I szybkość gdzieś się podziewała. Podobnie było zresztą, kiedy regulowałem siłą głosu w Lektorze. A to ostatnie oznacza, że dobrze, żeby sygnał z odtwarzacza był dość wysoki, prowadząc mnie do konkluzji, do której doszedłem też niezależnie, oceniając barwę urządzenia: jednym z odtwarzaczy, z którymi należy Arta posłuchać jest CD-1 Ayona, charakteryzujący się napięciem wyjściowym powyżej 5 V. Bez cienia wątpliwości dźwięk miał wówczas i wymaganą rozdzielczość, najlepszą wtedy, kiedy korzystało się z pasywki, jak i „wagę”, wielkość, dojrzałość, którą dawało zastosowanie zewnętrznego przedwzmacniacza. Nie twierdzę, że to zadziała u wszystkich, ale myślę, ze warto od tego zacząć. Jeśli jednak okaże się, że w jakimś systemie konieczne będzie użycie przedwzmacniacza, to kierowałbym się raczej – przepraszam wszystkich purystów, ale jestem pragmatykiem, a nie wyznawcą – w kierunku przedwzmacniaczy tranzystorowych, jak np. świetnego LINN-a Majik Kontrol, który testowałem niegdyś w kompletnym systemie tej firmy dla „Audio”. Podsumowując – najlepszy, według mnie, dźwięk, osiągnąłem korzystając z odtwarzacza o wysokim poziomie wyjściowym i z pasywki w Qintecie, a więc tak, jak podłączyłem urządzenie zaraz po wyjęciu z opakowania. I tak też przeprowadziłem resztę testu.

Wszystkie opisane próby miały jednak miejsce nie na początku, a po krótkim „rozruchu”. A ten miał dwa niezmiernie interesujące podpunkty. Tak się złożyło, że Arta rozpakowałem po południu. Ponieważ zaś ostatnio wieczorami oglądam po raz trzeci film Battlestar Gallactica (trzy sezony, właśnie kończę), bo właśnie pokazały się nowe odcinki sezonu czwartego, podpiąłem do Quinteta wyjście regulowane Arcama Solo Movie 5.1, z którego korzystam w „kinie”. I chociaż dźwięk z DiVX-a (w którym mam Battlestara...) nie jest porywający, to jednak bardzo przyjemnie mi się oglądało ostatni odcinek trzeciej serii. Nie miałem uczucia, że dźwięk jest niedosycony, ani że góra rozjaśniona. Quintet miałem pierwszy raz poważniej posłuchać na drugi dzień. Ponieważ jednak najpierw robiłem zdjęcia Ayona 300B (test w tym samym numerze), w podkładzie odpaliłem płytę Mela Tormé Gene Norman Presents Mel Tormé at The Crescendo (Bethlehem/JVC, VICJ-61461, K2 HD CD). To stare nagranie z roku 1957, zarejestrowane na żywo w klubie Crescendo w Hollywood, zostało pięknie zremasterowane przez JVC w pierwszej serii płyt przygotowanych w procesie K2 HD. To znaczy teraz wiem, że to pięknie przygotowana płyta. Przez dłuższy czas nie słuchałem jej, bowiem w którymś momencie, chyba jeszcze zanim kupiłem przedwzmacniacz Lebena, wydawała mi się nudna brzmieniowo, taka jakaś „cienka”. A tu – niespodzianka. Nagranie jest monofoniczne, a jednak było je fantastycznie słychać w każdym miejscu pomieszczenia. Kiedy usiało się pośrodku, między kolumnami oczywiście słychać było, że to mono, jednak wszędzie indziej już nie. Myślę, że to dlatego, że angielski wzmacniacz gra bardzo „śpiewnym”, bardzo potoczystym dźwiękiem. Chodzi o to, że słucha się go z zaciekawieniem i przyjemnością. W pewnym sensie, przynajmniej częściowo, chodzi oczywiście na wspaniałe prowadzenie średnicy, nieco z przodu do reszty pasma, jednak część tego trzeba przypisać również spójności tego wszystkiego i naprawdę dobrej, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że to przecież EL34, rozdzielczości.

No bo rzeczywiście Art gra przede wszystkim średnicą. Nie jest to jednoznaczne, ale po jakimś czasie jego odbiór ustala się przede wszystkim przez pryzmat tego, co się dzieje na środku. Zakres ten jest wyjątkowo dobrze ułożony, z dobrze dobranymi proporcjami rozdzielczości, barwy i szybkości. To kompletnie inny poziom grania niż Flame Synthesisa czy nawet Tube53 CEC-a, który to wzmacniacz testowałem do „Audio”. To wyjątkowe, co się udało z tym zrobić. To właśnie dlatego dźwięk jest tak naturalny, pomimo że po jakimś czasie odkryjemy tylko dobrze prowadzoną górę, wyraźnie mniej rozdzielczą i akuratną pod względem barwy niż np. w Ayonie 300B czy nawet Lebenie CX-300, nie do końca trzymanym pod kontrolą basem itp. To ten przypadek, w którym postawiono wszystko na jedną kartę i ta karta wygrała. Świetnie zabrzmiały np. nagrania z płyty The Köln Concert Keitha Jaretta (ECM, UCCE-9011, gold-CD), przecież niezwykle wymagającej, a zaraz potem niezwykle wysmakowane nagrania z nowej płyty ze stajni Stockfischa – Eugene Rufollo In a Different Light (Stockfisch, SFR 357.4044.2, SACD/CD). Obydwie płyty mają nasycony dźwięk, co tylko dobrze zrobiło Artowi, nie nakładając na siebie tych dwóch tendencji, a raczej komplementując je wzajemnie. Jest na środku drobne wahnięcie, podbicie części środka w okolicach 800 Hz – 1 kHz, co słychać na referencyjnych nagraniach, jak na kolejnej nowości The Bassface Swing Trio Tribute to Cole Porter (Stockfisch, SFR 357.4056.2, SACD/CD), gdzie głos Barbary Bürkle był nieco podniesiony w tym miejscu, a przez to nieco nosowy. Żeby było jasne, dodam tylko, że nie zauważyłem tego na mniej precyzyjnych rejestracjach. Może i Chris Connor z płyty ...Sings Lullabys of Birdland (Bethlehem/JVC, VICJ-61452, K2 HD, CD) miała nieco powiększone rozmiary, ale nie jestem tego pewien na 100%.

W każdym razie wspomniałem o Ayonie nieprzypadkowo. Jeśli spojrzymy na cennik, musimy się głęboko zastanowić. Przecież za niewiele wyższą kwotę, którą trzeba dać za Arta dostajemy przepiękny wzmacniacz wykonany we Włoszech, z niezwykłymi lampami SET, zdalnym sterowaniem, kilkoma wejściami itp. Z tego punktu widzenia to niemalże kiler. A jednak porównanie nie jest wcale tak jednoznaczne. Wiem, zgadzam się z tym, że aparycja urządzenia, sposób wykonania itp. jest niezwykle ważny. Płacąc tak duże pieniądze chcemy mieć produkt luksusowy. Z drugiej strony Ayon jest niezwykle kapryśny, jeśli chodzi o dobór urządzeń towarzyszących i gra, prawdę mówiąc, przede wszystkim w otoczeniu odtwarzacza i kolumn Ayona. A jeśli nie to w otoczeniu drogich elementów towarzyszących i to dobranych z najwyższą starannością. Art jest zupełnie inny – jest uniwersalny, zarówno jeśli chodzi o dobór otoczenia, jak i muzyki. Ma też niebywałą umiejętność komunikowania się z naszymi emocjami niejako ponad „mechaniką” reprodukcji muzyki. Nie ma wątpliwości, że Ayon podaje znacząco większą ilość informacji. Ale czy muzyki? Może tak, może nie, w zależności od tego, co pod tym rozumiemy. Przy Quintecie nie mamy wątpliwości, że gra całym sercem, może bez audiofilskich wyskoków, ale nie ma nic za darmo.

Zastanawiając się nad urządzeniami, które mogę polecić do tego urządzenia, przyszły mi na myśl trzy zestawienia – każde znakomite i naprawdę stosunkowo niedrogie. Pierwsze składałoby się z odtwarzacza Ayona CD-1, Quinteta i kolumn Harpia Acoustics Amstaff lub Marcus. Odtwarzacz zapewni wypełnienie, zaś kolumny szybkość. Drugi zestaw to odtwarzacz Lektor V Ancient Audio i kolumny Stiletto 6 Art Loudspeakers. Trzeci zestaw składałby się ze Stilettów i odtwarzacza G08 Meridiana. Myślę, że będzie pięknie.

BUDOWA

Wzmacniacz Art Audio Quintet można określić jako wzmacniacz zintegrowany, ponieważ posiada regulację siły głosu. Zrealizowano ją na potencjometrze i ładną, chromowaną gałką pośrodku przedniej ścianki. Nie ma tu żadnego innego manipulatora, ponieważ mamy do dyspozycji tylko jedno wejście stereo (niepotrzebny jest więc selektor wejść), zaś mechaniczny wyłącznik sieciowy został ulokowany tuż przy gnieździe zasilającym z tyłu urządzenia. Nie można więc powiedzieć, że Art ma specjalnie ergonomiczną budowę. W ogóle wygląda dość ascetycznie i poza wspomnianą gałką, plakietką z nazwą i elementami zdobniczymi na transformatorach całość jest czarna. Urządzenie zbudowane jest w oparciu o lampy ECC83 pracujące na wejściu, ECC82 pracujące w sterowaniu lampami końcowymi oraz EL34 w stopniu wyjściowym. Lampy ECC 82 pochodzą ze słowackiego JJ-a, zaś ECC83 to fantastyczne lampy Sovteka w specjalnej wersji 12AX7LPS, gdzie ‘LPS’ oznacza, że mamy do czynienia z bardzo dużą anodą. Takie lampy, pomyślane głównie jako zamienniki do pieców gitarowych, mają nawiązywać do dźwięku lamp oktalowych, takich jak 6SN7, właśnie z dużymi anodami. Lampy końcowe posiadają nadruki Art Audio, jednak pochodzą z Chin. Patrząc na tył urządzenia znajdziemy tam jedynie wspomniany wyłącznik z gniazdem sieciowym IEC, dwa, umieszczone skrajnie z lewej i prawej strony, gniazda wejściowe RCA oraz gniazda głośnikowe – z odczepami dla 4 i 8 Ω.

Po odkręceniu dolnej ścianki okazuje się, że większą część wnętrza zajmuje duża płytka drukowana. A jednak montaż łączy ścieżki i punkt-punkt, ponieważ jest tu też sporo połączeń drutowych. Zasilanie oparto na wykonywanym samodzielnie transformatorze i czterech, ładnych kondensatorach. Dodatkowa filtracja zapewniona jest w kolejnych kondensatorach, tuż przy konkretnych lampach. Wydaje się, że mamy osobne uzwojenia żarzenia dla każdego kanału, a także dla lamp końcowych i wejściowych. Sygnał z wejścia przesyłany jest długim kabelkiem do potencjometru Alpsa przy przedniej ściance i stamtąd, też takimi samymi kabelkami (Evolution XOC OFC) do lamp wejściowych. Sprzężenie między stopniami i zapewniają kondensatory polipropylenowe m.in. Philipsa. Montaż jest dość swobodny, ponieważ mamy dużo kabli, łączówek itp. Uwagę zwraca jednak konsekwentne prowadzenie masy w gwiazdę, grubymi wiązkami przewodów, ze wspólnym punktem tuż przy gnieździe sieciowym.



DANE TECHNICZNE (wg producenta):
Moc wyjściowa 2 x 15 W
Rodzaj stopnia wyjściowego push-pull, trioda, klasa A
Lampy ECC82 + ECC83 + EL34
Pasmo przenoszenia (+/- 0,5 dB/1 W) 4 Hz -70 kHz
Pasmo przenoszenia (- 1 dB/pełna moc) 20 Hz - 40 kHz
Czułość wejściowa 0,5 V
Impedancja wejściowa 470 kΩ
Sprzężenie zwrotne 0,5 dB
Bias katodowy



ART AUDIO
QINTET MkII

Cena: 15 900 zł

Dystrybucja: Hi-End Studio

Kontakt:

Piotr Bednarski
tel.: 695 503 227

e-mail: kontakt@hi-endstudio.com


Strona producenta: ART AUDIO





PŁYTY PROSTO Z JAPONII

CDJapan



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B