ODTWARZACZ CD + WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

SIMAUDIO
MOON CD-1 + i-1

WOJCIECH PACUŁA







Rejon 5000 – 6000 zł za komponent do niedawna był wprawdzie zatłoczony, jednak trudno było wskazać w nim jakiegoś wyraźnego zwycięzcę. To tu, to tam można było znaleźć produkt wyróżniający się jakąś cechą, czymś, za co można było go pokochać, ale przypominało to raczej obstawianie panien na potańcówce niż coś na poważnie. Wszystko zmieniło się wraz z nadejściem modeli S2000 firmy Yamaha. Niedawno testowałem je do „Audio” miałem więc możliwość bliższego przyjrzenia się im. Czegoś takiego dotychczas, może poza niektórymi modelami z wysokiego hi-endu, jeszcze nie było: wykonanie tych urządzeń jest wyjątkowe pod każdym względem – od olewanej szuflady odtwarzacza, po symetryczną budowę integry! A przecież ich dźwięk też jest całkowicie godziwy. A to oznacza, że został wyznaczony pewien punkt odniesienia, że teraz producenci już nie mogą się tłumaczyć, że za takie pieniądze nie da się, bo „coś tam”.
I testowany właśnie system kanadyjskiej firmy Simaudio Moon dobrze pokazuje, co udało się tamtej japońskiej firmie osiągnąć, bo choć solidny w każdym calu, przemyślany itp., jeśli chodzi o jakość budowy z Yamahą nie ma szans. Nikt nie ma szans, żeby było jasne. A jednak da się zawalczyć na innym polu – w dźwięku. W zakresie budowy firma korporacyjna, byle to dobrze rozegrała, jest w stanie naprawdę wiele. Jeśli chodzi jednak o dźwięk, tutaj mniejsze firmy, często manufaktury, mają sporą przewagę, ponieważ decyzje zapadają w nich na poziomie inżynierów i projektantów, a nie księgowych i managerów. Simaudio manufakturą nie jest, jednak masówki także nie produkuje. Daje jej to więc wyjątkowe atuty – możliwość zbijania cen elementów składających się na „wartość materiałową” przy jednoczesnym bliskim związku z projektowaniem dźwięku. Jak się okazuje, daje to fantastyczne rezultaty.

Zarówno odtwarzacz CD-1, jak i wzmacniacz zintegrowany i-1 to absolutne nowości tej firmy. Uproszczone ścianki przednie i chassis, tanie, plastikowe piloty, niesymetryczna budowa, popularne elementy elektroniczne itp. wszystko to pozwoliło zejść z ceną na naprawdę niewysokie poziomy. To ciekawy przypadek odwróconej ewolucji. Ta założona w roku 1980 firma wypuściła na rynek, pod nazwą Simaudio, niedrogi wzmacniacz zintegrowany PW-3000, który szybko stał się hitem. Pozwoliło to rozwinąć jej skrzydła i doprowadziło w roku 1997 do logicznego rozwinięcia w postaci referencyjnych urządzeń serii Moon. Po jakimś czasie okazało się, że pomimo wysokich cen jest to rdzeń sprzedaży i obiekt zainteresowań audiofili i prasy, co spowodowało zaprzestanie produkcji tańszych urządzeń. Trzeba było dziesięciu lat, aby firma powróciła w rejony, które niegdyś opuściła. Może nie tak niskie rejony, jak niegdyś, ale za to wciąż pod „księżycową” banderą Moon. Zapakowane do identycznych obudów „jedynki” mają prostą bryłę, chociaż tu i ówdzie widać rys designera. Warto zwrócić uwagę na rzecz na tym poziomie cenowym absolutnie niespotykaną: wprawdzie moc całkowita przy 8 Ω to raczej średnie 50 W, to jednak przy 4 Ω moc jest podwajana do 100 W. To naprawdę świetna wiadomość.

ODSŁUCH

Recenzenci związani z branżami specjalistycznymi mają swoisty sposób patrzenia na świat. Mówię ogólnie, chociaż na 100 % dotyczy to mnie, a znając wielu tego typu ludzi, rozmawiając z nimi, czytając to, co napisali, słysząc opowieści ludzi z zewnątrz, mogę chyba dokonać takiej generalizacji. Ich spojrzenie jest, krótko mówiąc, krytyczne. W praktyce chodzi o to, że na cokolwiek patrzą, cokolwiek używają, słuchają (jak w branży audio), robią to pod kątem słabości danego „produktu”. I nie da się na to nic poradzić – maszynka raz puszczona w ruch kręci się samoistnie. Jeśli raz dopuści się kogoś do głosu, już zawsze będzie funkcjonował jak „pułapka” na błędy. Z jednej strony to dobrze, ostatecznie tego Czytelnicy się po nich spodziewają, oczekują przecież nie laurki, z gruba ciosanego opisu, bo tyle mogą zrobić sami, a raczej chcą skorzystać z doświadczenia i owego dodatkowego nerwu, który jest przez nas hodowany. Z drugiej jednak strony, tracimy w ten sposób świeżość spojrzenia normalnego człowieka, zwykłego użytkownika, w tym przypadku – melomana-audiofila (myślę, że tylko taki związek, w takim porządku ma sens). Jak by jednak nie było, pierwszy impuls po wpięciu kolejnego urządzenia, kabla, „wynalazku” jest zwykle ukierunkowany na wady.

Nie inaczej było, kiedy w moim systemie znalazł się najnowszy komplet Simaudio Moon. Ponieważ w zeszłym miesiącu testowałem jedną z droższych propozycji, odtwarzacz CD-5.3 i wzmacniacz zintegrowany i-3 RS, miałem świeżo w pamięci dźwięk tej firmy. System ‘1’ jest od niedawna najtańszy w katalogu tej firmy i jest trzykrotnie tańszy od wspomnianego systemu, a więc i oczekiwania powinny być wobec niego mniejsze. Ponieważ jednak staram się rzetelnie podchodzić do tematu (i nawet mi się to często udaje), nie daję nikomu forów i punktem odniesienia jest dla mnie mój system i problem: tani - nie tani, nie ma żadnego znaczenia. Po prostu szukam dziury w całym, czegoś, przy czym mógłbym w myślach zakrzyknąć: „Aha!” i wskazać na to palcem. A kanadyjski system od pierwszej sekundy miał pod górkę, ponieważ odsłuch rozpocząłem od trudnej do właściwego odtworzenia muzyki z płyty La Voce Nel Violino w wykonaniu zespołu Imaginarum, pod dyrekcją Enrico Onofri (Zig-Zag, ZZT071102, CD). To muzyka skrzypcowa włoskich mistrzów głównie z XVII w, grana na instrumentach z epoki. Pierwszy utwór i od razu zaskoczenie: oczywiście udało się krzyknąć co trzeba, ale jakoś mizernie to zabrzmiało, cicho tak jakoś. I wcale nie od razu – najpierw musiałem przetrawić to, co usłyszałem. Nie chciałbym sugerować, że się zszokowałem, spadłem z krzesła itp., bo to hiperbolizacje, używane po prostu jako figury retoryczne i to stanowczo zbyt często. Było tak, jak napisałem: musiałem zrozumieć to, co usłyszałem. Skala dźwięku i wiele rzeczy były zupełnie inne niż przed chwilą, kiedy słuchałem swojego systemu, jednak nic nie zabolało, naprawdę siedziałem i słuchałem kolejnych utworów z tej pięknej płyty, urzeczony tym, że za takie pieniądze można przygotować system grający tak kompetentnym dźwiękiem.

Otrzymujemy mianowicie duże źródła pozorne, niesamowitą swobodę gry i świetną barwę. Ta ostatnia jest wyjątkowa, bo przecież odtworzyć skrzypce z XVII w, z ich niskim, głębokim tonem nie jest łatwo. Tutaj brzmiało to bardzo koherentnie, spójnie i nie raziło żadnymi rozjaśnieniami, wyostrzeniami, zamgleniami i utratą rozdzielczości. Wyjątkowo, wyjątkowo po prostu zagrała płyta Aerial Kate Bush (EMI, 43960, CCD). To krążek, który wyszedł jeszcze w „ciemnych” wiekach, w których EMI zabezpieczała swoje płyty przed kopiowaniem (zarzucono tę metodę dopiero na początku 2007 roku), przez co dźwięk nie jest specjalnie rozdzielczy, a głos czasem zasyczy. System Moona zagrał to bardzo gładko, płynnie, nie pozwalając chropawym elementom przesłonić dynamiki, ciepłych barw itp. Czasem sybilanty wyskoczyły na chwile, ale nie było to na wyższych wysokich tonach, a w niższym zakresie, tam gdzie raczej szumią niż syczą. Związane jest to z lekkim zaokrągleniem góry, może nawet nie wycofaniem, a „osłodzeniem”. To było coś takiego, jak przy dobrej lampie: sporo góry, ale z lekkim uładzeniem. Ładnie to było słychać przy Bush, a jeszcze ładniej przy płycie Jacka Johnsona Sleep Through The Static (Brushfire Records, 56055, CD), gdzie blachy miały nośny, złotawy charakter. Wciąż najlepiej brzmiała jednak średnica, która wraz z wyższym basem tworzyły aurę swobodnego grania bez ograniczeń. Nie mam wątpliwości, że urządzenie jest wstanie oddać w impulsie naprawdę dużo prądu i choć niższy bas nie ma specjalnej definicji, a i też bardzo nisko nie schodzi, to jednak nie mamy wrażenia małego czy „cienkiego” grania. Rozmach, otwartość (powtarzam się, ale trzeba to podkreślić, bo tego nie ma, nie ma za takie pieniądze) i spójność są tutaj ponadprzeciętne.

Wskazać palcem jednak trzeba, za to mi płacą (wydawca, żeby było jasne). System ma dwie cechy, z którymi trzeba się zmierzyć osobiście. O jednej już wspomniałem – to nie do końca definiowany bas. Jest tak, że koherencja całego pasma jest świetna. Dlatego nie od razu usłyszymy, że im niżej, tym mniej punktowe są wydarzenia i tym bardziej prowadzone jest wszystko barwą. Dobrym testem na to jest płyta Heartplay Charliego Hadena i Antonio Forcione (Naim, CD098, CD) z kontrabasem i gitarą klasyczną. Ten pierwszy został na niej zarejestrowany z wyjątkową starannością. Dzięki systemowi True Stereo, polegającemu na tym, że nagrania dokonano na 100 % przy użyciu tylko dwóch mikrofonów, otrzymaliśmy świetnie ukazaną lokalizację obydwu instrumentów. Simaudio odtwarza gitarę w leciutko cieplejszy niż zazwyczaj sposób, z mocnym body i głębokim wybrzmieniem. Wolumen może jest nawet nieco powiększany, ale to akurat na tym poziomie cenowym jest zaletą, ponieważ każdy głośnik powita coś takiego z entuzjazmem. Kontrabas ma tutaj naturalne rozmiary, jednak lokalizowany jest przede wszystkim przez uderzenie palcem o strunę. Niskie dźwięki mają wprawdzie dookólną naturę, jednak instrumenty generują nie tylko ton podstawowy, a także mnóstwo wyższych harmonicznych, a te doskonale wskazują, skąd pochodzi dźwięk. I Simaudio lokalizuje niższe dźwięki raczej za pomocą tych ostatnich, bez pokazywania dokładnego miejsca samego pudła rezonansowego. Kiedy gramy elektronikę, np. z płyty Abroken Frame Depeche Mode (Mute, DMCD2, Collectors Edition, SACD/CD + DVD-A) trzeba długo się wsłuchiwać, żeby usłyszeć o co mi chodzi. Pasja średnicy, rozmach i świetne barwy odciągają bowiem uwagę od tego aspektu. Kiedy jednak raz to usłyszymy, to potem będziemy to słyszeć na zawołanie. Nie piszę, że zawsze i wszędzie, ponieważ jeśli tylko nie zasiądziemy do słuchania w nastroju analitycznym, prawdopodobnie nawet o tym nie pomyślimy. Generalnie słychać więc Moona tak, jakby ciężar był przeniesiony wyżej niż zazwyczaj. Nie jest to prawda absolutna, ponieważ zakres basowy stanowi dobrą podstawę, ale czasem wyższa średnica staje się wiodącym elementem – bez rozjaśnienia, to nie o to chodzi, ale z wyraźnym akcentem na wyższe harmoniczne. Druga sprawa wiąże się z przestrzenią. Mam wrażenie, że nie dzieje się tu zbyt wiele w głębi sceny. Liczy się przede wszystkim mocny, mięsisty pierwszy plan, za którym dźwięk szybko się kończy. Dlaczego więc z takim skupieniem słuchałem przywołanej na początku płyty z muzyką skrzypcową? Ano dlatego, że nie jest to kartka papieru, a gęsta warstwa, która dostarcza tak dużo informacji, że mamy wrażenie, że wszystko jest perfekcyjne. Kiedy jednak zagramy po sobie takie płyty, jak The Carnegie Hall Concert Kaitha Jarretta (ECM 1989/90, 2 x CD) i Lontano Tomasza Stańki (ECM 1980, CD) zobaczymy, że sławna ECM-owska przestrzeń, krystaliczna, czysta i nośna, jest zredukowana do pierwszego planu i tego, co poza nim. I znowu: dźwięk jest pełny i mocny, fortepian w obydwu przypadkach brzmi dynamicznie i dźwięcznie, przez co nie zwracamy na nic innego uwagi. Szczególne uznanie budzi to, jak Moon odtwarza blachy na tej drugiej płycie – nie ma cienia suchości, o którą płyty tej wytwórni są oskarżane.

Doszedłem do wad od drugiej strony niż zazwyczaj, po docenieniu zalet. Mimo, że efekt wydawałby się ten sam, bo otrzymujemy całościowy opis, to jednak zupełnie inaczej odbieram tego typu urządzenia. Lepiej. Myślę, że komplet Simaudio jest w ramach swoich ograniczeń fenomenalny i dla wielu urządzeń konkurencji może być nokautem, czymś w rodzaju pchnięcia misericordia. A przecież wzmacniacz może pracować także jako wzmacniacz słuchawkowy, co robi z gracją. Nie ma wiele dołu, jednak wyżej mamy nasyconą, pełną średnicę i dokładną, dźwięczną górę. Daje to wiele możliwości w doborze słuchawek – zacząłbym od któregoś z modeli Grado, a skończyłbym na DT880 Beyerdynamic lub K701 AKG. Sparujmy system z jakimś dobrym monitorem, np. Totemami (to ten sam dystrybutor, firma Audio Forte), albo moimi ulubionymi ADAM-ami HM2 i będzie świetnie! Kabelek? Tara Labs. I mamy system, który niczym nie razi, a dostarcza mnóóóóóóstwo przyjemności.

Recenzenci, w tym recenzenci audio, uwielbiają występować w roli wyroczni. Karykaturalny obraz takiego kogoś (tyle, że w dziedzinie gotowania) został nakreślony w bajce Ratatuj w reżyserii Brada Birda (Pixar). Anton Ego jednym słowem wydobywa na szczyty lub strąca w niebyt. Ciekawe, ale w nietłumaczonym na język polski podpisie czytamy, że jest on „nieugięty”, co odnosi się zarówno do jego stosunków z restauratorami, jak i do ewolucji jego poglądów. A jednak... Kiedy trafia na danie, które jest objawieniem potrafi się do tego przyznać i zaczyna się cieszyć życiem. Myśleć o sobie w tych kategoriach byłoby wyrazem pychy i zadufania, bo możliwości wpływania na rynek w takim zakresie nikt w naszej branży (przynajmniej w Polsce) nie ma, jednak podoba mi się przesłanie tego wątku: trzeba być wiernym sobie i swoim poglądom. Jeśli jednak spotkamy coś, co wyraźnie wyrasta ponad przeciętność trzeba o tym głośno powiedzieć. Co też czynię.

BUDOWA

CD-1

Odtwarzacz ma zewnętrzny wygląd bardzo podobny do wyglądu wzmacniacza: front to płaska płyta aluminiowa, z głębokim, półokrągłym frezem wzdłuż dolnej ścianki, gdzie ulokowano niewielkie, plastikowe guziczki. Po lewej stronie mamy piękny, duży, czytelny wyświetlacz LED, taki sam, jak we wszystkich droższych produktach tej firmy. Obok niego widać czerwone diody (powtórzenie, losowe odtwarzanie i program) i diodę niebieską, sygnalizującą włączenie urządzenia. Ta ostatnia trochę burzy doskonałą kolorystykę. Po prawej stornie widać cienką szufladę napędu. Po jej wysunięciu okazuje się, że tacka jest cieniutka, ale plastikowa i przez to niezwykle chybotliwa. Pod tym względem Yamaha CD-S2000 oraz Denon DCD-CX3 stanowią wzór - obydwa urządzenia otrzymały solidne, odlewane szuflady. Z tyłu niewiele się dzieje, ponieważ są tam wyjścia analogowe RCA, cyfrowe koaksjalne RCA oraz gniazdo sieciowe z mechanicznym wyłącznikiem. Urozmaiceniem są elementy pozwalające zintegrować urządzenie z systemami ‘custom’: port RS-232, dzięki któremu wepniemy Moona w systemy sterowania komputerowego, wejście dla zewnętrznego odbiornika sygnałów pilota oraz gniazda SimLink, integrujące urządzenia Simaudio.

Chassis, w całości z aluminium, jest niezwykle solidne, ze sztywnymi, karbowanymi ściankami bocznymi oraz odkręcaną, ciężką płytą górną. Po prawej stronie zamontowano plastikowy napęd, którego główne elementy pochodzą od Sony. Wózek z optyką to nie jest jednak popularny KSS-213, a coś znacznie bardziej zaawansowanego. Jak się można dowiedzieć z materiałów firmowych, napęd został zmodyfikowany w Simaudio, gdzie samodzielnie napisano także jego oprogramowanie. Elektronikę zmontowano na jednej płytce drukowanej. Masy dla sekcji cyfrowej i analogowej są prowadzone oddzielnie. Część cyfrowa zaczyna się w kości DSP, gdzie przeprowadza się dekodowanie strumienia z napędu. Mogłoby się wydawać, że to tutaj prowadzony jest upsampling do postaci 24 bitów/352,8 kHz, o którym mowa w materiałach firmowych, jednak okazuje się, że ma on miejsce dopiero w pojedynczym przetworniku D/A Burr-Browna PCM1793 (24/192, delta-sigma). Na wyjściu mamy popularne układy scalone NE5532, po jednym na kanał. Ścieżka sygnału jest niezwykle krótka, a wyjście sprzęgnięte jest układem DC servo. Całość wykonano w technice montażu powierzchniowego, jednak kondensatory polipropylenowe WIMY są klasyczne. Gniazda wyjściowe nie są szczególnie wyszukane, ale są złocone. Tuż przy tej sekcji ulokowano rozbudowane zasilanie. Jego druga część znajduje się po drugiej stronie płytki, gdzie jest niewielki transformator toroidalny i kondensatory Nichicona. Jak podaje producent, mamy do czynienia z ośmioma niezależnymi gałęziami stabilizacji napięcia. Płytki wykonano z oczyszczonej miedzi, a ścieżki pozłocono.

i-1

Front wzmacniacza jest bardzo podobny do tego w odtwarzaczu, z tym, ze nie ma wyświetlacza i szuflady, a pojawia się za to duża gałka siły głosu. I jeszcze czerwone diody nad guzikami sterującymi selektorem wejść (sześć wejść liniowych). Jest też wejście mini-jack (3,5 mm) dla odtwarzacza MP3 oraz wyjście słuchawkowe.
Na tylnej ściance mamy gniazda wejść liniowych RCA oraz wyjście z przedwzmacniacza. Wyjścia głośnikowe są pojedyncze, plastikowe, niezłocone. Mamy też komplet łączy ‘custom’: RS-232, SimLink oraz wejście dla zewnętrznego czujnika podczerwieni.

Także wnętrze wzmacniacza podzielono na dwie części. Jedną zajmuje przepotężny, wielgachny transformator zasilający, w którym zalano środek specjalną ceramiczną mieszanką. Otrzymujemy z niego trzy uzwojenia wtórne – dla lewego kanału końcówki, prawego kanału końcówki oraz dla przedwzmacniacza. To tutaj są też pierwsze kondensatory wygładzające napięcie. Po drugiej stronie jest płytka z układami. Ze złoconych wejść RCA wchodzimy do scalonych przełączników, a następnie długimi ścieżkami do układów scalonych NE5532 po jednym na kanał) i czarnego potencjometru Alpsa przy przedniej ściance (tą samą drogą wracamy do wyjście z przedwzmacniacza). Końcówki są w całości tranzystorowe. Jak podają materiały firmowe, ich wejście wykonano na tranzystorach J-FET, zaś wyjście na pojedynczych parach komplementarnych tranzystorów biupolarnych. Okazuje się, że są to pary tranzystorów Motoroli MJL21194+ MJL21193, które przykręcono nie do radiatora, a do dna obudowy. To duża oszczędność, zaś masywna obudowa i karbowane boki przydają się tutaj jak znalazł do odprowadzenia ciepła. A wzmacniacz nieco się grzeje, ponieważ pierwsze 5 W ma być oddawane w klasie A. Tak, jak w CD płytki wykonano z oczyszczonej miedzi, a ścieżki pozłocono. Piloty obydwu urządzeń są brzydkie i niewygodne. Jeśli miałbym coś radzić, to warto się zaopatrzyć w pilot RC100 Arcama, którym obsłużymy obydwa Moony w znacznie wygodniejszy sposób. Nie będzie tam jedynie wyłączania wyświetlacza i zmiany wejść.



DANE TECHNICZNE (wg producenta):
CD-1
DAC/filtr cyfrowy BurrBrown PCM1793
Pasmo przenoszenia (słyszalne) 20 Hz – 20 kHz   +0/-0,2 dB
Pasmo przenoszenia (pełne pasmo) 2 Hz – 72 kHz   +0/-3 dB
THD/1 kHz, 0 dBFS   (ważone) < 0,002 %
IMD < 0,005 %
Dynamika > 110 dB
Stosunek S/N > 110 dB (pełne napięcie wyjściowe)
Szybkość narastania 50V/µs
Separacja między kanałami > 106 dB
Linearność na niskich poziomach ±1,0 dB poniżej 120 dBFS
Jitter < 300 ps RMS
Napięcie wyjściowe (0 dBFS) 2 V/100 Ω
Pobór mocy 15 W
Waga 6,25 kg
Wymiary   (W x H x D) 430 x 76 x 324 mm
i-3
Klasa pracy A/AB
Tranzystory - preamp J-FET
Czułość wejściowa 370 mV – 3,0 V RMS
Impedancja wejściowa 11 kΩ
Tranzystory wyjściowe bipolarne
Moc wyjściowa (8 Ω) 2 x 50 W
Moc wyjściowa (4 Ω) 2 x 100 W
Impedancja wyjściowa 0,04 Ω
Damping Factor > 200
Wzmocnienie 37 dB
Zapas dynamiki 3 dB
Stosunek S/N 101 dB (przy pełnej mocy)
Maksymalne napięcie wyjściowe 22 V
Szybkość narastania sygnału 20 V/µs
Maksymalny prąd wyjściowy (peak) 15 A
Maksymalny prąd wyjściowy (sinus) 9 A
Pasmo przenoszenia 10 Hz – 100 kHz   (+0/-3 dB)
Przesłuch między kanałami (1kHz) -78 dB
IMD < 0,05 %
THD   (20Hz – 20 kHz/1 W) < 0,015 %
THD   (20 Hz – 20 kHz/50 W) < 0,02 %
Pobór mocy (stan spoczynku) 11 W
Waga 10 kg
Wymiary   (W x H x D) 430 x 76 x 324 mm


SIMAUDIO
MOON CD-1+ i-1

Cena: 5900 zł + 5900 zł (w komplecie 9990 zł)

Dystrybucja: Audio Forte

Kontakt:

ul. Rejtana 7/9
02-516 Warszawa

Tel./fax: (0...22) 646 69 99

e-mail: biuro@audioforte.com.pl


Strona producenta: SIMAUDIO



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B