ODTWARZACZ CD + WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

ACCUPHASE
DP-500 + E-450

WOJCIECH PACUŁA







W tym miejscu, pod tym linkiem miał być inny test. Zarówno na okładce, jak i w spisie treści, aż do śródmiesięcznego przeładowania, mogli Państwo przeczytać informację o tym, że testowaniu podda się system włoskiej firmy Bluenote. Tak miało być. A nie jest. Przepraszam wszystkich zainteresowanych, ale na jaw wyszła pewna przypadłość narodu włoskiego, a mianowicie swego rodzaju niefrasobliwość (to z naszego, północnego punktu widzenia) lub wolność (to znowu z punktu widzenia krajów śródziemnomorskich). Mańana jednym słowem... Właściwie po doświadczeniach z Audionemesis czy Monrio powinienem spodziewać się właśnie czegoś takiego. Właściciele i przedstawiciele tych firm to przemili ludzie, głęboko zaangażowani w to, co robią, pasjonaci audio, znający te sprawy lepiej niż ja. Problem dotyczy jednak nie poziomu koncepcji, a wykonania – tutaj zawsze jest jakieś „jutro”, które jest lepsze niż „dzisiaj”. Może właśnie tak trzeba żyć, a ja jestem za bardzo spięty? Może, może, muszę to przemyśleć. Spina mnie jednak fakt, że zawarłem z Czytelnikami pewną umowę, zobowiązanie, że regularnie, na początku i w środku miesiąca będą otrzymywali swoją porcję testów. A to z kolei oznacza, że dystrybutorzy i producenci też muszą się trzymać terminów. Na styku pisma i producenta zawsze jest jakiś offset, przesunięcie i jest ono wkalkulowane w tę pracę. Tym razem jednak firma Bluenote przesunęła transport urządzeń o tyle, że nie było to już przesunięcie, tylko dziura. Jeszcze nam się coś takiego nie zdarzyło, ale trochę jesteśmy sobie sami winni, ponieważ chcąc mieć ten system tu i teraz czekaliśmy ponad miarę. Nie znaczy to, że firma jest nierzetelna, nie – powiem więcej: to tak naprawdę wynik ich obsesyjnej dbałości o szczegóły, bo okazało się, że chcieli jeszcze raz wszytko przemierzyć i przebadać przed opuszczeniem fabryki, żeby wszystko grało. A, że czas goni? Tylko głupiec wiąże się z czasem...
Jeszcze raz więc przepraszam i obiecuję, że w najbliższej przyszłości rzeczony system z Włoch przetestujemy, przy czym już w przyszłym miesiącu będą Państwo mogli przeczytać o gramofonie Piccolo tej firmy.

Żeby jakoś Państwu tę zmianę osłodzić postawiliśmy na coś szczególnego, coś, że palce lizać – system Accuphase’a złożony z odtwarzacza CD DP-500 oraz wzmacniacza zintegrowanego E-450. A ten, prawdę mówiąc, przygotowany był do jednego z przyszłych wydań HFOL, muszę tutaj się zdradzić, ale trzeba jakoś ratować sytuację, do wydania poświęconego wyłącznie urządzeniom japońskim. Ogromna popularność takiego numeru, który ukazał się niemal dwa lata temu (No. 29 Wrzesień 2006 – w Archiwum) skłoniła nas do powtórzenia czegoś takiego. Ale nie o tym miało być, a o Accuphase. Ponieważ był na stole sekcyjnym, a jego test był mocno zaawansowany, zdecydowaliśmy, że puścimy go już teraz.

Tak się składa, że to samo zestawienie przygotowywałem jakiś czas temu dla „Audio”. Byłem głęboko poruszony umiejętnością komunikowania się tych urządzeń bezpośrednio z uczuciami odbiorcy, bez fazy pośredniej, analitycznej. Miało to swoje konsekwencje w postaci pewnego wymodelowania dźwięku, jednak zostało przeprowadzone jak po sznurku. Testowany równolegle Luxman miał lepiej zrównoważony dźwięk, bardziej „hi-fi”, też świetny, jednak już nie tak angażujący. Po prostu dwa znakomite zestawy, jednak dla kompletnie różnych ludzi. Urządzenia te testowałem jednak już jakąś chwilę temu, kiedy jeszcze w moim systemie nie było przedwzmacniacza Lebena RS-28CX. Dodanie tego, wydawałoby się „zbytku”, „naddatku”, czy jak tam preamp można nazwać, przetransformowało jednak mój system o 180º. Stąd byłem ogromnie ciekawy, jak pewne punkty orientacyjne, a Accuphase, obok kilku innych marek, właśnie czymś takim dla mnie jest, odniosą się do tych zmian. Chciałem też po prostu na nowo „skalibrować” moje słyszenie tak, żeby zachować ciągłość ocen. I wyszła niezwykle interesująca rzecz – dodanie „tkanki łącznej” między dźwiękami w moim systemie nieco zmieniło moje pojęcie dźwięku do którego dążę. Nic nie zmieniło się w opisie, bo ten zawsze musi być przed oceną i nie wolno mylić tych dwóch rzeczy, jednak moje zrozumienie tego ‘co i jak’ nieco się przesunęło z analityki do holistyki. Pewnie i to się w przyszłości jakoś zmieni, wyewoluuje, ale póki co – tak to wygląda. Krótko mówiąc, jeśli zachowane są podstawowe elementy, takie jak rytmiczność, rozdzielczość i szybkość, to wolę słyszeć ładniej niż lepiej. To dlatego chciałem jeszcze raz posłuchać tego systemu – ostatecznie redaktor też się uczy, nie jest alfą i omegą, a jedynie nieco bardziej doświadczonym słuchaczem.

Model E-450 zastępuje E-408. Choć ten ostatni przyjęty był przez światową prasę bardzo ciepło, okazało się, że da się go usprawnić. Najważniejsza zmiana dotyczy sekcji przedwzmacniacza – w E-450 zastosowano układ AAVA-II (Accuphase Analog Vari gain Amplifier), skomplikowany, zaawansowany regulator głośności, w którym regulacja odbywa się nie w domenie napięciowej, tylko prądowej. Dlatego zaraz za wejściem sygnał zamieniany jest na prądowy, tak obrabiany i przed wyjściem zamieniany z powrotem na napięciowy. Daje to absolutnie stabilny pod względem impedancji układ – zarówno źródło, jak i końcówka zawsze, bez względu od położenia gałki siły głosu, „widzą” taką samą impedancję, bez konieczności stosowania buforów, które i tak nie do końca eliminują ten problem. Początkowo spotykane jedynie w przedwzmacniaczach dzielonych potem w topowej integrze E-550, wreszcie trafił do E-450. Druga zmiana dotyczy sposobu pracy urządzenia – teraz to całkowicie zbalansowany, od początku do końca, wzmacniacz. W E-408 prawdzie były wejścia tego typu, jednak zaraz za nimi sygnał był desymetryzowany i tak obrabiany. Na horyzoncie pojawiły się jednak nowe źródła, z DP-500 na czele, które mają wyjścia w pełni zbalansowane. I choć przez lata ludzie z Accuphase (zresztą tak, jak teraz z Luxmana) mówili, że lepiej na wyjściu sygnał zsumować, najwyraźniej firma zmieniła zdanie. Czy to pod wpływem rynku amerykańskiego, gdzie to jest w hi-endzie standard, czy też ze względu na własne doświadczenia – nie wiem.

ODSŁUCH

Dobrze jest wracać do czegoś, co już było, jak się zakładało, zamknięte. Konieczne jest odświeżanie pamięci, krzyżowanie i słuchanie. Sesja z systemem Accuphase’a okazała się więc niezwykle pouczająca. Wprawdzie testowałem go kilka miesięcy wcześniej, jednak od tego czasu słuchałem kilkudziesięciu kolejnych urządzeń, zmieniłem co-nieco w systemie, przez co nie pamiętałem szczegółów tego brzmienia. Powiem więcej – najczęściej nie pamiętam urządzeń, które testowałem kilka miesięcy wcześniej. Kiedy chcę sobie odświeżyć wspomnienia, muszę przeczytać co o danym produkcie napisałem. Wtedy momentalnie wszystko wraca, wraz z emocjonalnym podejściem do kolejnych płyt itp. To kolejna ważna przesłanka do tego, żebym pisał prawdę i tylko prawdę, inaczej w krótkim czasie stracę orientację... A odsłuch Accuphase pokazał, że mogę się obydwoma rękami podpisać po jego opisem, jaki wówczas wykonałem, jednak w tym momencie nieco inaczej oceniam poszczególne elementy. Proszę pamiętać – opis to możliwie bezstronna relacja, zaś ocena związana jest w dużej mierze z subiektywnymi wyborami, w tym przypadku – moimi.

Powróćmy jednak do podstaw. Dźwięk Accuphase jest duży, z mocną podstawą basową i kremową średnicą oraz górą. To nowy „dźwięk” firmy, wprowadzony wraz z modelami odtwarzaczy DP-67 i DP-57, pięknie kontynuowany także w najdroższych produktach tej firmy. Jedynie wzmacniacze A-45 oraz A-60 zdają się wciąż rozwijać estetykę doprowadzoną chyba na szczyty w odtwarzaczu DP-90+DC-91 (porównanie topowych odtwarzaczy Accuphase – TUTAJ). W nowym podejściu chodzi mianowicie o swego rodzaju „intymizację” przekazu, maksymalnie możliwe przybliżenie emocji zawartych w nagraniach do słuchacza. Każde nagranie odtwarzane jest więc tak, jakby artyści przed mikrofonami mieli przed sobą tylko nas. Jest dzięki temu dźwięk Accu niesamowicie przyjemny i łatwy do akceptacji. Wrzućmy do szuflady płytę Allana Taylora Old Friends-New Road (Stockfisch, SFR 357.6047.2, CD) i nie wypuścimy tego systemu z ręki. To nieco mylące, ponieważ płyta ta jest genialna w podawaniu dużego, mocnego wokalu, a Accu to tylko podkreśla. Jednak nie bez powodu te dwa elementy są ze sobą „kompatybilne”. Odsłuchy zacząłem od nowych płyt rockowych i R&B, które nabyłem ostatnio i było OK. Dla systemu tego kalibru zwykłe OK. to jednak stanowczo za mało. Jak zwykle, trzeba było znaleźć klucz do tego dźwięku, zawalczyć o niego. To jest tak, że firmy, które darzymy szacunkiem już na ten szacunek zapracowały. I nie ma takiej możliwości, jeśli to oczywiście dobra firma, a o takich tutaj mówimy, żeby nagle ci sami ludzie wyprodukowali coś odbiegającego klasą od poprzednich dokonań. Takich rzeczy w świecie japońskiego audio nie ma. Może to być coś nowego, co wynika wprost z najnowszych doświadczeń, ale nie gorszego.

A jednak, słuchając nowej płyty Mary J Blige Growing Pains (Geffen, 760774, wydanie polskie, CD), a potem równie świeżutkiej, drugiej płyty Madity Too (Couch Records, CR 20472, CD; relacja z jej koncertu – TUTAJ), nie byłem do końca zachwycony przejrzystością przekazu. Dopiero odpalenie zaraz po sobie klasycznych, jazzowych płyt Invitation Milt Jackson Sextet (Riverside/Mobile Fidelity, UDSACD 2031, Limited Edition No. 01828, SACD/CD) i Groove Yard The Montgomery Brothers (Riverside/JVC, JVCXR-0018-2, K2 XRCD) pozwoliło lepiej zrozumieć to, co słyszę.
Obydwie płyty mają genialnie uchwyconego „ducha nagrań” i zachowaną naturalną strukturę harmoniczną instrumentów. Każda z firm odpowiedzialnych za reedycję osiąga to inaczej – Mobile m.in. w procesie Gain2, zaś JVC w K2, jednak efekt jest zbliżony – mocne, pełne, ciuteńkę ocieplone granie. Z Accu wszystko to zabrzmiało jednak niewiarygodnie prawdziwie. Jak na żywo. Dynamika była genialna – niemal widziałem wibrafon i jak Jackson składa się do kolejnego uderzenia. To samo było z gitarą Montgomery’ego, ponieważ miała duży wolumen i była intensywna. Po tym doświadczeniu wróciłem do rocka, dorzucając do tego świetną płytę Radiohead In Raibows (XL, XLCD 324, CD) i zacząłem słuchać na nowo. Teraz było to inne przeżycie. Nic w dźwięku się nie zmieniło, niczego nie przybyło, ani nie ubyło, jednak teraz widziałem, tak mi się wydaje, jak go odbierać.
Żeby sprawa była jasna – to wciąż nie była rozdzielczość taka, jak z droższych produktów tej firmy, ani też taka, jak z mojego systemu odniesienia. Nie było też mowy o jakieś wyjątkowej mikrodynamice. Jednak ta estetyka nie na tych cechach jest oparta. Jak mówiłem, wszystkie głosy, instrumenty itp. są traktowane ze szczególną atencją, podobnie zresztą, jak przez urządzenia Nagry. Dźwięk jest kremowy, ponieważ nie ma tutaj analitycznego spojrzenia, nie ma wykrawania z całości. W pewnym sensie to wada, bo przecież detale są integralnym składnikiem muzyki, ale na każdym etapie rozwoju trzeba iść na jakie kompromisy i najważniejsze, to mieć pomysł. Accuphase dokładnie wie, czego chce. Dźwięki być może dlatego są tak duże i pełne, że ich tło, to, co związane jest z „odejściem”, czy „oddechem” jest raczej w cieniu dźwięków podstawowych. Nie ma więc rozbudowanej przestrzeni za wykonawcami. To znaczy jest, tyle, że nie bierze aktywnego udziału w kreowaniu samych instrumentów. Tutaj raczej pierwszy impuls jest ważny, a nie jego konsekwencje. Atak instrumentów jest lekko zaokrąglony, co tylko pogłębia ów efekt „bliskości”.

Dół systemu jest mocny i mięsisty. I z tym właśnie mogą się wiązać problemy z odpowiednią adaptacją urządzeń do kolumn i pomieszczenia. Accu najwyraźniej rozwija skrzydła wtedy, kiedy zapewnimy mu odpowiednie warunki. Pierwszy przypadek wiąże się z dużymi kolumnami. Jeśli ktoś ma wolnostojące, pełnopasmowe konstrukcje, np. takie, jak Dobermanny Harpii Acoustics, będzie musiał całość powiązać dużym pomieszczeniem. U mnie, przy ok. 35 m² dźwięk w takim zestawieniu nie do końca się otworzył. Dopóki były to małe składy, jazz itp., było świetnie. Kiedy jednak słuchałem rocka, wtedy słychać było lekkie „zduszenie” dynamiki, jakby się nieco dławiła. Zmiana na mniejsze kolumny, piękne Art Loudspeakers Stiletto 6 wszystko wróciło do normy. Drugi przypadek, właściwie już omówiony, to mniejsze pomieszczenie i nieco mniejsze kolumny. Tutaj również otrzymamy genialnie intymny, a jednak także otwarty, w ramach obranej estetyki – już o tym piałem – dźwięk. I tak rozumiany system dla wielu słuchaczy będzie objawieniem. Nie ma specjalnie gdzie indziej szukać takiej integracji i koherencji, tak gładko „wchodzącego” grania, jak tutaj. To prawdziwy „Japończyk”, w tym sensie, że pozwala się cieszyć muzyką, bez oglądania się na technikę. Trzeba pamiętać, że to nie jest dźwięk uniwersalny, nie da się go wtłoczyć w każde ramy. Jednak o klasie urządzeń świadczy zarówno ilość zwolenników, jak i przeciwników, a system ten generuje równie dużą ilość i jednych, i drugich. Jeśli jednak szukacie Państwo czegoś, być może, do końca życia, jeśli już macie dość biegania, walki, wsłuchiwania się w szmery, a chcecie po prostu usiąść i posłuchać muzyki, to koniecznie trzeba zaprosić do siebie przedstawiciela firmy i poprosić o prezentację. Nie mogę gwarantować, że wszystkim przypadnie do gustu. Zaręczam jednak, że jeśli tak się stanie, to będzie to miłość do grobowej deski...

BUDOWA

Przygotowując urządzenia dla „Audio” rozpoznałem je chyba od podszewki, dlatego niemal w całości skorzystam z opisu budowy, jaki wówczas napisałem, uzupełniając tę relację tu i ówdzie nowymi spostrzeżeniami.

DP-500

Chociaż się tego oficjalnie nie mówi, DP-500 jest bezpośrednim następcą i sukcesorem starszego modelu DP-67. Zmiany wymuszone zostały nie bezpośrednio przez „moralne” zestarzenie się tego ostatniego, a przez dwie przesłanki: jedna związana jest z napędem, a druga z... opracowaniem flagowego systemu DP-800/DC-801, który jakiś czas temu w „Audio” testowałem. Najciekawsza jest chyba sprawa pierwsza. Napęd jest bowiem jednym z wrażliwszych elementów składowych odtwarzacza, a jego produkcja należy do ginących zawodów... To właśnie dlatego, że Sony nie jest już więcej dostarczycielem tego typu elementów, zarówno w przypadku najdroższego odtwarzacza, jak i tańszych firma musiała przejść na inną platformę. Najczęstszym wyborem producentów cedeków jest w takiej sytuacji Philips – w tańszych produktach VAM1210, zaś w droższych CD-Pro2M. W Accuphasie zdecydowano się zaś na... własne rozwiązanie. Oto wzorem Teaca i jego napędów VRDS, a teraz VRDS-NEO opracowano własne, niezwykle solidne mechanizmy, z odlewanym, ciężkim mostem i równie ciężką platformą. Nie ma o tym nigdzie słowa, ale małe firmy tak naprawdę nie są w stanie zaprojektować wszystkiego od nowa i bazują, choćby luźno, ale jednak, na opracowaniach gigantów, przede wszystkim w zakrsie układu czytającego i jego przesuwu. I tak TEAC korzystał z Sanyo, LINN z Philipsa, a Accuphase – tak mi się przynajmniej wydaje, patrząc na sposób zamocowania głowicy i mechanizm jej przesuwu – na projekcie Sony. Nie widać tego oczywiście, jednak serce pochodzi chyba od tego dostawcy. Zacząłem od razu od „oczu” urządzenia, ale to jest chyba najważniejszy element DP-500. Aluminiowy front ma bowiem typowy dla tego producenta kształt i kolor (złoty), a delikatne zmiany w stosunku do DP-67 mają za swój pierwowzór także w testowany m przeze mnie na łamach „Audio” odtwarzaczu SACD DP-78. Pośrodku jest więc duża akrylowa płytka, za którą ukryto dwa niewielkie wyświetlacze o bursztynowym odcieniu, gdzie możemy odczytać całkowitą ilość ścieżek, aktualnie odtwarzaną, czas oraz poziom wyjściowy. Ten ostatni bierze się stąd, że Accuphase od zawsze stosowało cyfrową regulację siły głosu. Pod spodem jest szeroka, cienka szuflada, z dużym przyciskiem do wysuwania. Tacka wypływa gładko jak w odtwarzaczach LINN-a i od razu ma się poczucie luksusu. Przyciski sterujące są sensownie rozmieszczone i mają różną wielkość. Tył, oprócz zwyczajowych wyjść analogowych RCA i XRCD, gości również wejście i wyjścia cyfrowe. Można bowiem do DP-500 podpiąć w cyfrowej pętli (to coś jak pętla ‘record’ we wzmacniaczach, tyle, że w domenie cyfrowej) korektor akustyki pomieszczenia DG-38 (także w „Audio” testowany).

Wnętrze jest typowe dla tego producenta, tj. stanowi wzór porządku i smaku. Nie wiem, jak to jest, ale część urządzeń po prostu od pierwszego wejrzenia wprawia nas w komfortowy nastrój, jakby mówiąc, że wszystko jest jak trzeba... DP-500 jest takim właśnie projektem. W każdym razie, wnętrze podzielono metalowymi przegrodami na cztery komory. W środkowej umieszczono napęd. Do tego, co powiedzieliśmy, dodajmy jeszcze tylko, że szuflada wykonana jest z aluminium, a układ śledzenia ścieżki odprzęgnięty od sztywnego bloku, w którym się znajduje za pomocą specjalnych absorberów, podobnych do tych, jakie znajdziemy np. w odtwarzaczu CDC Nagry. Lewa komora (nie, to nie jest opis serca...) zawiera dodatkowo ekranowany transformator (klasyczne EI) oraz wstępną filtrację, a prawa układ sterujący. Tylna, największa część zawiera dużą płytkę z elektroniką. Jak zwykle u tego producenta, elementy wyglądają banalnie, bo to np. scalaki JRC 2114 i niedrogie kondensatory polipropylenowe, jednak wszystko jest tak wykonane, że tylko pogratulować.

Accuphase od zawsze stosuje też patent polegający na prowadzeniu sygnału – już od samego napędu – kilkoma równoległymi biegami, które są na końcu sumowane. Uzyskuje się dzięki temu znaczące polepszenie odstępu od szumu, dynamiki oraz zmniejszenie błędów konwersji pojedynczego przetwornika. W DP-500 mamy do czynienia z najnowszą wersją, o nazwie MDS++ (Multiple Delta Sigma), gdzie do konwersji użyto cztery stereofoniczne przetworniki Burr-Browna PCM1796, po dwa na kanał. Oznacza to, że każdy kanał obsługiwany jest przez cztery biegi. Żeby było jeszcze lepiej, sygnał dla każdego z nich pobierany jest nie z dwóch osobnych kości, a sumuje się pojedyncze biegi z dwóch sąsiednich przetworników. Tradycją Accu było sumowanie zbalansowanych sygnałów przed wyjściem i ponowne balansowanie sygnału dla wyjścia XLR. Tutaj jest inaczej – sygnał od początku do końca jest symetryczny. Żeby maksymalnie odizolować wyjście RCA i XLR filtry wyjściowe (Butterworth 5. rzędu) zastosowano osobno dla każdego komplety gniazd, a pomysł nazwano Direct Balanced Filter. Jak się mówi w materiałach firmowych, zdecydowano się na filtr analogowy, ponieważ ten konkretny typ zapewnia absolutnie płaską odpowiedź częstotliwościową i integralność fazową w całym paśmie przenoszenia. Urządzenie wyposażono w specjalne nóżki wykonane z wysokowęglowej stali, mające bardzo efektywnie zamieniać drgania w ciepło. Rozwiązanie ma oczywiście swoją nazwę – „High Carbon Feet”. Obudowa jest niezwykle solidna, bo choć nie jest wyklejana mikrogumą jak w Luxmanie, to jednak składa się z kilku osobnych elementów i górną ściankę odkręca się niezależnie od boków. Wspomnijmy jeszcze o pilocie, z metalowym frontem i całkiem przyjemną obsługą.

E-450

Model ten zastępuje E-408, który długo miejsca w portfolio Accu raczej nie zagrzał. Pomimo takiej samej mocy nominalnej – ma wynosić 2 x 180 W (przy 8 Omach) – są jednak ważne zmiany, jak np. wprowadzenie mocno zaawansowanego, skomplikowanego układu regulacji poziomu głosu, nazwanego AAVA-II (Accuphase Analog Vari gain Amplifier), stosowanego dotychczas jedynie w najdroższych produktach firmy. W skrócie powiedzmy, że nie ma tutaj tłumienia, a regulację wykonuje się za pomocą zmiany wzmocnienia układów elektronicznych. Wzmacniacz wyposażony jest oczywiście w analogowe wskaźniki mocy wyjściowej, ukryte za płatem z akrylu. Po prawej stronie umieszczono gałkę siły głosu, a po lewej selektor wejść. Do dyspozycji mamy osiem wejść, z czego dwa zbalansowane oraz dwa wyjścia do nagrywania. Jest też wejście na końcówkę mocy i wyjście z przedwzmacniacza – obydwa niezbalansowane, co jak mi się wydawało, wskazywało na niesymetryczną naturę E-450, a co okazało się ułatwieniem dla użytkowników... Reszta manipulatorów ukryta jest pod uchylną klapką. Tutaj jest np. guziczek opisany jako „phono”. W przeciwieństwie do Luxmana, wzmacniacz nie został wyposażony w przedwzmacniacz gramofonowy, a zdecydowano się na coś chyba lepszego: na tylnej ściance mamy dwa puste sloty, w które można wpiąć dodatkowe karty. Jedna z nich to naprawdę świetny (słyszałem) przedwzmacniacz gramofonowy MM/MC, ale można także zastosować przetwornik D/A DAC-20, wysyłając do wzmaka sygnał cyfrowy z transportu, albo też wpiąć dodatkowe wejścia analogowe.

Urządzenie jest niezwykle „sterowne”, tj. można w nim ustawić wiele parametrów. Pod uchylną klapką na przedniej ściance możemy ustawić barwę dźwięku, całkowicie ją odpiąć, ustawić w tryb monofoniczny, wybrać sygnał do wyjścia record lub odłączyć sekcje preampu i końcówki. To znacznie lepszy sposób niż łączenie ich kabelkami, jak w Luxmanie. Tył jest niemal identyczny jak w Luxmanie L-590A, ponieważ jest to rządek gniazd RCA, dwa wejścia zbalansowane – wszystko w tych samych miejscach, a różnice zasadzają się na innych gniazdach głośnikowych – też solidnych, podwójnych, ale z innymi nakrętkami – oraz na braku w Accu sensora fazy napięcia sieciowego. W zamian w E-450 mamy dwa sloty na dodatkowe wejścia lub inne karty.

Wnętrze, podobnie jak w DP-500 zostało podzielone na osobne komory. W największej umieszczono zasilacz, oparty na dużym transformatorze toroidalnym i dwóch, równie dużych kondensatorach z logo Accuphase’a. Końcówki przykręcono bezpośrednio do radiatorów. Układ jest w całości tranzystorowy i – jak się okazuje – całkowicie zbalansowany. Jedyną kością jest układ zastosowany w prądowym sprzężeniu zwrotnym. W końcówce pracują trzy pary bipolarnych tranzystorów Toshiby (nigdzie nie ma śladu po MOSFET-ach) 2SA2121+2SC5949. W modelu E-408 były to także Sankeny tyle, że pary 2SA1294+2SC3263. Co ciekawe, delikatnie zmodyfikowano samą końcówkę, ponieważ raz, że jest w pełni zbalansowana, a dwa, choć stopni jest tyle samo, sprzężenie zwrotne – opatentowany układ prądowego SZ – przeniesiono jeden stopień do tyłu, obejmując nim całą końcówkę. Także tutaj, podobnie jak w źródłach cyfrowych, sygnał prowadzony jest kilkoma równoległymi biegami – nazywa się to MCS+.

Przedwzmacniacz oparty jest o układy scalone, ale to normalne – AAVA-II działa na zasadzie regulacji prądu i znajdziemy tam wiele scalaków. Całą płytkę umieszczono pionowo, w osobnej komorze. To chyba najważniejsza zmiana w całym urządzeniu. Do niedawna ten sposób regulacji wzmocnienia, cholernie kosztowny, szczególnie w wersji zbalansowanej, stosowany był w topowych produktach firmy – przedwzmacniaczu C-2810 oraz integrze E-550. Pozwala on całkowicie uniezależnić się od impedancji wejścia-wyjścia, zmieniającej się przy normalnym potencjometrze (w E-408 był to Alps). To naprawdę coś! Kosztem tego rozwiązania są śladowe zmiany w specyfikacji – o 2 dB wyższy szum i o 0,03 % wyższe THD. Myślę jednak, że było warto. Wzmacniacz wyposażono w dedykowany wzmacniacz słuchawkowy. Obudowa jest wyjątkowo solidna, złożona z kilku warstw aluminium i stali. Urządzenie posadowiono na wysokowęglowych nóżkach – takich samych jak CD i wyposażono w bardzo podobny pilot z metalowym frontem.



ACCUPHASE
DP-500 + E-450

Cena: 17 900 zł + 19 900 zł

Dystrybucja: Nautilus Hi-End

Kontakt:

Nautilus Hi-End
ul. Malborska 24
Kraków

tel./fax: 012 425 51 20 / 30
tel. kom.: 602 321 653

e-mail: nautilus@kinodomowe.krakow.pl


Strona producenta: ACCUPHASE
Polska strona firmy: ACCUPHASE



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B