KOŃCÓWKA MOCY

świeży powiew z przyszłości

AUDIOMATUS
AM250 ver. R

WOJCIECH PACUŁA
WYRÓŻNIENIE MIESIĄCA



Dobrze pamiętam moment w czasie wystawy High End 2005 (relacja - TUTAJ) w Monachium, w którym wszedłem do pokoju, w którym grały topowe magnetostaty Magnepan 20.1. Epifania. Tyle da się o takich chwilach powiedzieć. Rzecz, która w tak wyrafinowanym świecie jak świat audiofilski powinna się zdarzać średnio dwa razy w tygodniu, przeżywana jest raz, może dwa razy w roku, jak dobrze pójdzie to trzy. Niebywałe, ale im dłużej się w tym siedzi, im więcej urządzeń się zna, tym rzadziej ma się wrażenie, że to jest właśnie ten moment w czasoprzestrzeni, o który w tym wszystkim chodzi. Tak więc - rzadkość, jeżeli jednak przymierzymy to do wystaw, okaże się, że olśnienia mają tam miejsce jeszcze rzadziej, coś jak zaćmienie słońca. Dźwięk dobry, a nawet bardzo dobry - no, tak, rzeczywiście można wyszukać takie perełki, jednak przykucie do miejsca i ciarki chodzące po grzbiecie - niemal nigdy. "Niemal robi jednak dużą różnicę"... W czasie niemieckiej wystawy wrażenie, że jestem w niebie miałem dwa razy - raz, jeszcze we Frankfurcie, podczas prezentacji systemu Ascendo i drugi raz właśnie z Magnepanami. Zaraz po przyjrzeniu się potężnym panelom wzrok wędrował w kierunku urządzeń towarzyszących, a przede wszystkim usiłował wyłuskać piece, które te oporne kreatury popędzały. I znajdował mnogość pudełek z charakterystycznym panelem czołowym pozwalającym je bezbłędnie zidentyfikować jako dzieła Jeffa Rowlanda. Ponieważ dystrybucja tej firmy w Polsce przypomina zrzuty dla walczącej Warszawy (tak rzadkie i tak nieefektywne), nie znałem dokładnie jej najnowszej oferty. Wziąłem więc małe pudełka stojące tuż pod przedwzmacniaczem za zasilacze do niego i z uznaniem pokiwałem głową nad zaawansowaniem tej konstrukcji. Myliłem się haniebnie. Maleńkie, znacznie mniejsze niż kolumny KEF 3/5a pudełeczka skrywały w sobie, pracujące w analogowej klasie D końcówki mocy Model 201, których sercem były moduły ICEPower Bang&Olufsen.

Nie jestem zwolennikiem takiej czy innej koncepcji, jestem za koncepcjami słusznymi, czyli takimi, które służą dźwiękowi, czyli muzyce. Można to zrobić na wiele sposobów, jednak głównym rozróżnieniem denominacyjnym jest dobrze-źle. Dlatego nie powinienem się zdziwić, kiedy wyszło na jaw, że panelami poruszały nie potężne wzmacniacze w klasie A, tylko wzmacniacze typu "switching", stojące na samym dnie audiofilskiej hierarchii, niżej nawet niż kino domowe, co ja mówię - niżej dna nawet. I być może jeszcze kilka lat temu rzeczywiście była to technika mocno niedoskonała. Nawet udanym konstrukcjom Bel Canto czy TacT-a nie udało się zmienić tego stereotypu. Bo w chwili obecnej jest to tylko stereotyp i nic więcej. Jeff Rowland pokazał, że można gdy chce się, a monobloki polskiej firmy Audiomatus AM250 (w wersji z wejściami RCA) tylko potwierdziły, że w Monachium nie padłem ofiarą zbiorowej halucynacji (a stało tam ze mną kilka innych sparaliżowanych osób).

WYWIAD

Trzeba powiedzieć, że moduły ICEPower są kompletnymi wzmacniaczami, ze zintegrowanym zasilaczem. Jest ich jednak kilka rodzajów, zaś każda z firm, której udało się je kupić (a jest to naprawdę duża rzecz, żeby zaopatrzyć się w taką ilość, aby dało się mówić o produkcji, a nie o dłubaniu) tuninguje je we własnym zakresie. A jest czym się zająć, bo to przecież wciąż ląd na poły dziewiczy. Korzenie firmy Audiomatus tkwią jednak mocno w przemyśle i zasilaczach impulsowych. Zainteresowanie się tą techniką w układach audio wydaje się więc logicznym następstwem połączenia doświadczeń zawodowych i pasji muzycznej. Tak zaczynała przecież firma Chord, bazująca w swoich układach wyłącznie na zasilaczach impulsowych. Ponieważ Audiomatus nie jest nazwą, która by się codziennie przewijała przed naszymi oczami, zadałem jednemu z jej właścicieli kilka pytań, które pozwoliłyby się nieco z nią oswoić.

"High Fidelity OnLine": Proszę krótko wspomnieć o historii powstania firmy - kiedy kto i dlaczego?

Audiomatus: Działalność rozpocząłem w kwietniu 2000 roku, na początku firma nazywała się Audiomat. Na wstępie działalność firmy polegała na opracowywaniu i niewielkiej produkcji specjalistycznych zasilaczy impulsowych, głównie do automatyki przemysłowej. Jednocześnie, znając entuzjastyczne opinie o wzmacniaczu Millenium firmy TacT, badałem możliwości skonstruowania wysokiej jakości, dużej mocy, wzmacniacza audio klasy D. Wykonałem prototyp takiego wzmacniacza, ale uzyskane wyniki były gorsze od oczekiwanych. W grudniu 2000 roku, w czasie pobytu w Niemczech, miałem okazję posłuchać muzyki odtwarzanej przy użyciu wzmacniacza BelCanto EVO200.2. Bardzo spodobało mi się jego brzmienie, zapoznałem się także z wynikami testu zamieszczonego łamach "Stereophile'a". W połowie 2001 roku rozpocząłem konstruowanie i wytwarzanie własnych wzmacniaczy, na sterownikach Tripath. Kiedy zainteresowanie wzmacniaczami "cyfrowymi" zaczęło wzrastać stworzyłem, w marcu 2004 roku firmę pod obecną nazwą Audiomatus, której jedynym zadaniem miało być opracowywanie i produkcja impulsowych wzmacniaczy audio. Drugą przyczyną stworzenia firmy pod nową nazwą było istnienie (z czego wcześniej nie zdawałem sobie sprawy) firmy Audiomat.

Dlaczego zdecydował się Pan na technikę "switching"?

Były trzy główne powody. Pierwszym, o czym wspomniałem wyżej, były bardzo dobre wyniki prób odsłuchowych wzmacniaczy TacT, a później BelCanto. EVO200.2 był pierwszym na rynku wzmacniaczem impulsowym, którego producent pokazał, że przy użyciu stosunkowo prostych środków i przy rozsądnych nakładach można zbudować wzmacniacz audio bardzo wysokiej jakości.
Drugim powodem były wyniki analizy rynku, które wykazały, że segment wysokiej jakości wzmacniaczy impulsowych audio znajduje się w fazie powstawania, technologia ta jest bardzo rozwojowa, ma dobre perspektywy i że jest to dobry moment na rozpoczęcie produkcji takich urządzeń. Trzecim powodem było doświadczenie zdobyte przy budowie zasilaczy impulsowych, a to przecież prawie ta sama technologia, podobne elementy i, w znacznym stopniu, podobna aparatura pomiarowa, którą już posiadałem.

Dlaczego są to moduły ICEPower, a nie bardziej popularne Tripath?

Pierwsze moduły ICEPower miałem okazję przetestować pod koniec 2002 roku. Na tamtym etapie rozwoju, moduły te nie oferowały jeszcze jakości brzmienia konkurencyjnej do wzmacniaczy opartych na sterownikach Tripath. Jednak twórcy technologii ICEPower włożyli wiele wysiłku w jej doskonalenie i nowe, dostępne pod koniec 2003 roku moduły ICEPower serii A oferowały już brzmienie pod każdym względem lepsze od wzmacniaczy opartych na sterownikach Tripath. Dodatkowo firma Bang&Olufsen wyprodukowała moduły serii ASP, ze zintegrowanym zasilaczem impulsowym, które, oprócz jeszcze lepszej jakości brzmienia, upraszczały i potaniały konstrukcję wzmacniacza. Wszystko to spowodowało że wzmacniacze na sterownikach Tripath nie były już w stanie, pod żadnym (tak ekonomicznym jak i jakości brzmienia) względem konkurować ze wzmacniaczami opartymi na technologii ICEPower. W maju 2004 roku miałem już przygotowany prototyp wzmacniacza AM250 i po kilku ulepszeniach oraz po wykonaniu badań niezbędnych do uzyskania znaku CE, w październiku tego samego roku rozpoczęliśmy jego wytwarzanie.

Wersja w teście ma gniazdo RCA, jednak mówił Pan, że XLR brzmi lepiej. Czy ICEPower jest układem zbalansowanym?

Nie pamiętam dokładnie jak w czasie naszej pierwszej rozmowy opisałem Panu różnice między wzmacniaczami AM250 z gniazdem RCA, a tymi wyposażonymi w gniazdo XLR. Musiałem wypowiedzieć się niezbyt precyzyjnie, jeżeli wyciągnął Pan z mojej wypowiedzi wniosek o przewadze brzmienia wzmacniaczy AM250 w wersji z wejściem zbalansowanym. Przepraszam za to nieporozumienie. Wersja zbalansowana jest na pewno bardziej uniwersalna i, ze względu na wyższą impedancję wejściową, łatwiejsza do wysterowania, co może być istotne dla niektórych przedwzmacniaczy lampowych. Dodatkowo, do wzmacniaczy w tej wersji dodajemy kabel RCA/XLR (lub, według wyboru Klienta XLR/XLR) wykonany z przewodu z miedzi monokrystalicznej i wtykami firmy Vampire Wire. Kabel ten (w wersji RCA/XLR) umożliwia podłączenie przedwzmacniacza z wyjściem RCA bez konieczności stosowania dodatkowych przejściówek. Jednak ta wersja wzmacniacza jest nieco droższa, a dodatkowe elementy w torze sygnału dodają swoją sygnaturę dźwiękową. Wypróbowaliśmy wiele wersji symetrycznego układu wejściowego, o wielu konfiguracjach i z różnymi wzmacniaczami operacyjnymi (ostatecznie zdecydowaliśmy się na wzmacniacz operacyjny AD8620 firmy Analog Devices), a także wejście zbalansowane z wysokiej jakości transformatorem firmy Lundahl. Wnioski, wyciągnięte po wielu próbach odsłuchowych są takie: brzmienie jest w każdym przypadku trochę inne, niekiedy różnice są bardzo niewielkie, ale maksymalną przezroczystość i rozdzielczość uzyskuje się bez dodatkowych układów wejściowych, przy użyciu wersji wzmacniacza z gniazdem RCA. Co prawda moduły ICEPower fabrycznie wyposażone są w proste wejście zbalansowane zbudowane na jednym wzmacniaczu operacyjnym, jednak parametry takiego stopnia uniemożliwiają w praktyce jego efektywne wykorzystanie. Najbardziej uciążliwą cechą takiego wejścia są różne impedancje widziane przez źródło zbalansowane (dla wejścia dodatniego impedancja jest trzykrotnie wyższa niż impedancja wejścia ujemnego). Ta i jeszcze inne niekorzystne właściwości takiego układu zmuszają do zastosowania dodatkowego stopnia wejściowego dla uzyskania satysfakcjonujących parametrów elektrycznych i zapewnienia doskonałej współpracy z każdym źródłem zbalansowanym.
Podsumowując: wzmacniacz AM250 w wersji XLR oferuje większą uniwersalność i możliwość współpracy z każdym preampem zbalansowanym, w zamian za wyższą cenę i minimalną (niekoniecznie korzystną, to kwestia preferencji) zmianę brzmienia.
Moduły ICEPower, jak wspomniałem wyżej, wyposażone są w proste wejście zbalansowane, jednak dalsza obróbka sygnału i sterowanie mostkowego stopnia wyjściowego zrealizowane są w trybie niesymetrycznym.

Czy próbował Pan jakichś modyfikacji gotowych modułów które Pan stosuje?

Oczywiście, że próbowaliśmy. Na pierwszym etapie, po analizie konstrukcji i schematu ideowego wytypowałem wiele miejsc i elementów których modyfikacje rokowały nadzieję na dalsze doskonalenie brzmienia. Po wielu próbach okazało się że pierwszą, dosyć długą, listę modyfikacji można istotnie skrócić i skupić się tylko na elementach o sprawdzonym, w czasie prób odsłuchowych, wpływie na brzmienie.

Czy ma Pan w planach budowę przedwzmacniacza?

W najbliższych czasie nie planujemy produkcji przedwzmacniacza. Analizowaliśmy wstępnie ten problem, zbudowaliśmy nawet pierwszy prototyp. Jednak przygotowanie i uruchomienie produkcji przedwzmacniacza, którego jakość brzmienia nie ograniczałaby możliwości naszych wzmacniaczy mocy, jest pracochłonne i kosztowne. Przygotowujemy w tej chwili nowe, o większej mocy, wzmacniacze na modułach ICEPower i to, oraz bieżąca działalność pochłania większość naszego czasu i środków finansowych. Jednak nie porzuciliśmy tej koncepcji i, być może już pod koniec bieżącego roku, zaproponujemy naszym Klientom wysokiej jakości przedwzmacniacz brzmieniowo i stylistycznie dopasowany do naszych wzmacniaczy mocy.

ODSŁUCH

Już dużo zostało powiedziane. I prawda jest taka, że końcówki AM250 grają w niesłychanie płynny, gładki i czysty sposób. Ich balans tonalny ustawiony jest ze smakiem i z dobrze dobranymi proporcjami, ponieważ blachy perkusji z płyty Wyntona Marsalisa "Hot House Flowers" (Sony Records [Japan], SRCS 9213, Master Sound CD), jak i akustyczny bas zabrzmiały we właściwych proporcjach, bez powiększania jednych kosztem drugich i odwrotnie. A na tym tle owa przepiękna trąbka Marsalisa (nagroda Grammy 1984). Bardzo, na plus, zadziwiły jednak przede wszystkim blachy. Zabrzmiały bowiem jak z bardzo dobrego pieca pracującego w klasie A, albo jak z dobrej lampy SET, z tą szczególną barwą - ni to jasną, ni to ciemną, balansującą między momentem uderzenia, kąśliwym atakiem, a szmerem ciepłych drgań i gasnącym wybrzmieniem. A przez cały czas pod spodem precyzyjny bas - wręcz niesłychanie, jak na tę cenę, klarowny i oddzielony od innych instrumentów. Już przy tej pierwszej płycie dała się dostrzec pewna cecha łącząca wszystkie testowane przeze mnie wzmacniacze tego typu - ich przekaz jest gładki, perlisty z nieznacznie złagodzonym atakiem instrumentów i nieco słabszym najniższym basem. Piszę o tym już teraz, żeby móc swobodnie popisać następnie o zaletach, bo tych jest najwięcej. Ostatni z wymienionych parametrów będzie jednak zależał w dużym stopniu od kolumn - przede wszystkim od przebiegu impedancji i zmian fazy. Jedyne, co w AM250 należy wziąć pod uwagę, to nieco dopalony średni i wyższy bas.

Niezależnie od tego, jak się zapatrujemy na wzmacniacze w klasie D, w takim wydaniu jest ona niesłychanie atrakcyjna. Syntetyczny bas z cudownej płyty Madity "Madita" (Couch Records, CR 2032, CD) miał więc ponadprzeciętnie mocne i pełne uderzenie, który jednak dzięki klarowności tego zakresu nie zamieniał się w bagniste buczenie. Puls perkusji z niskim, mocnym basem wprawiał w trans, przyspieszał puls i rozszerzał źrenicę każdego, komu to puszczałem. A to wszystko dzięki połączeniu płynności, mocy i ogólnej kulturze, z jaką AM250 prezentowały muzykę. W podobny sposób odegrana została płyta z innej półki gatunkowej, płyta "Hummin' to Myself" Lindy Ronstadt (Verve 98605219, CD). Jej głos był bardzo ładny, pełny i tworzył z pogłosem jedną, niepodzielną, płynną całość. To tak, jakbyśmy w pierwszej milisekundzie widzieli pełny, dokładnie zarysowany plan, a w następnych dwóch milisekundach łagodnie ześlizgiwali się w głąb sceny, daleko, daleko za głośniki. Aż do następnej frazy i tak dalej, i tak dalej...

Umiejętność integracji wszystkich dźwięków wokół podstawowego wydarzenia, uderzenia, odgłosu itp., przypisanie pogłosów do wywołujących je instrumentów stały we wzmacniaczach Audiomatus na wyjątkowo wysokim poziomie. O tym, jak zabrzmi dany instrument dużo, bardzo dużo będzie zależało od płyty, z której zostanie odtworzony. Dość niespodziewanie, z płytami SACD przybywało nieco góry, tak jakby wzmacniacze chciały skompensować minimalne wycofanie tego zakresu przy tym medium, a niewielkiemu wycofaniu ulegała średnica. Blachy z płyty Dire Straits "Brothers In Arms. 20th Anniversary Edition" (Vertigo 9871498, SACD) brzmiały więc w mocny, świeży sposób i były bardzie obecne niż grane z warstwy CD. Wzmacniacze potrafią mocno uderzyć, przywalić i powalić - ostatecznie to 250 watów żywej mocy, gotowej by skoczyć głośnikom do gardła. Robią to w nieco inny sposób niż np. Gryphon Diablo. W duńskim smoku uderzenie było natychmiastowe, jakby spuszczone z potężnej sprężyny, wyprostowywało się w mgnieniu oka, razem z uderzeniem szła w tej samej chwili potężna dawka energii i masy, po czym równie szybko wszystko znikało. Tutaj mieliśmy zaś granie bardzie legato - uderzenie było mocne, szybkie, jednak z dłuższym wypełnieniem, które minimalnie później zamieniało się w opadanie.

Najprościej da się charakter AM250 przedstawić porównując je do brzmienia płyty SACD. Jeśli tak, to inne wzmacniacze, jak np. Gryphon czy Model-5 Avantgarde Acoustics, to kodowanie PCM 24/192. Różnica pomiędzy obydwoma formatami jest bezsprzeczna i oczywista. SACD ma gładki, analogowy, pełen powietrza charakter, podczas kiedy PCM lepiej oddaje fakturę, indywidualny charakter brzmienia instrumentu. Dobre PCM gra tak jak brzmi dźwięk zarejestrowany na płycie, zaś DSD tak, jak mógłby ten dźwięk brzmieć w rzeczywistości. O ile jednak ten pierwszy może się wydawać rzemieślnikiem, to jest on jednak bliżej ideału wiernego oddania tego co zostało w mechaniczny sposób zarejestrowane i nie stara się niczego od siebie dodawać. SACD byłby zaś artystą starającym się wypełnić brakujące miejsca. Tak więc, rzecz gustu - albo bezwzględna wierność sygnałowi, albo jej poprawiona, bardziej "naturalna" wersja. I w taki sposób należy traktować AM250. Jako próbę ukazania prawdziwego wydarzenia, nie jego zapisu, ale jego samego. Nie da się tego zrobić bez pewnych apriorycznych, nie do końca weryfikowalnych założeń, dlatego nie jest to do końca przełożenie wierne, jednak tak silnie apeluje do naszej potrzeby naturalności, że można je traktować na równi z wiernością. Oprócz lekkiego uprzywilejowania przełomu basu i średnicy, z którym niektóre wokale mogą zabrzmieć minimalnie nosowo (chociaż tutaj dużo będzie zależało od samego nagrania) oraz delikatnego zaokrąglenia ataku, wzmacniacze AM250 grają jak znacznie droższe konwencjonalne urządzenia, z górą znaną z bardzo dobrych i drogich wzmacniaczy w klasie A. Jeżeli ktokolwiek chciałby wiedzieć co nowego się dzieje i nie chciałby, żeby taka okazja mu się wymknęła z rąk, powinien przynajmniej przesłuchać AM250, żeby mógł później z sensem mówić, dlaczego woli takie czy inne rozwiązanie. Mówić o nim w kontekście ekstremalnego hi-endu będzie na wyrost, a może nawet nieporozumieniem, nie po to jednak został chyba stworzony, ponieważ na swoim poziomie cenowym rządzi.

Pewnym problemem było znalezienie przedwzmacniacza z tego zakresu cenowego, który nie ograniczałby możliwości AM250 bardziej niż to konieczne. I nie znalazłem. Bezpośrednie wyjście z regulowanego wyjścia odtwarzacza dCS P8i było bezkonkurencyjne i myślę, że warto byłoby spróbować z którymś odtwarzaczem Ancient Audio, np. Lektor IV, żeby usłyszeć, o co w tym wszystkim chodzi.

BUDOWA

Obudowa ma podobne wymiary co monobloki Rowlanda czy Bel Canto - ścianka przednia ma pół szerokości standardowego urządzenia. Wykonano ją z grubych blach, dzięki czemu, jak również zwartej bryle jest ona bardzo sztywna. ścianka przednia wykonywana jest w dwóch wariantach - albo z płata aluminium, albo z bloku egzotycznego drewna (i taka właśnie trafiła do testu). Na jej środku, w złoconym gnieździe umieszczono czerwoną diodę. Wygląda to bardzo ładnie, trochę brakuje tylko logo firmy. Z tyłu jedynie gniazdo sieciowe IEC, plastikowe, złocone gniazda głośnikowe (należy uważać z widłami, bo można je zewrzeć) i piękne gniazdo RCA amerykańskiej firmy Vampire Wire (jedyne 60 zł sztuka, bez redukcji), zbudowane ze złoconej bezpośrednio, bez pośrednictwa niklu miedzi wysokiej jakości, zamocowane w złoconej redukcji. Muszę powiedzieć, że zamówiłem takie same do mojego wzmacniacza.

W środku znajdziemy jedynie moduł ICEPower ver. F B&O serii ASP. Jest to kompletny wzmacniacz pracujący w analogowej klasie D, ze zintegrowanym zasilaczem impulsowym, objętym pętlą korekcyjnego sprzężenia zwrotnego. Z gniazda RCA do płytki biegnie kilkucentymetrowy kabelek sygnałowy, a z powrotem, do gniazd głośnikowych kabel głośnikowy, który owinięto wokół rdzenia ferrytowego tworzącego filtr dolnoprzepustowy, tzw. filtr "rekonstrukcyjny". Cały układ zmontowano w technice SMD, jednak z elementami dobrej jakości. Nie wiem, czy był to zamierzony zabieg, ale płytka nie jest tuż przy tylnej ściance - jeżeli byśmy ją tam przysunęli można by wówczas skrócić połączenia kablowe. Może jednak taka aranżacja wynika z założeń konstrukcyjnych, a ja tylko plotę. Małe, gumowe nóżki wyglądają dość przeciętnie i warto je wymienić na coś lepszego. Całość została jednak wykonana wyjątkowo starannie i tak naprawdę nie ma czego poważnie skrytykować. Dlatego czepiam się nóżek. Warto zauważyć, że urządzenie posiada wyjątkowo dobrze przygotowaną instrukcję, a także wspierane jest przez dobrą stronę internetową.

Dane techniczne (wg producenta):
Wzmacniacz analogowy w klasie D
Moc wyjściowa250 W/4Ω 130 W/8Ω
Zabezpieczenie przed zwarciem
Zabezpieczenie przed przegrzaniem


AUDIOMATUS
AM250


Cena: 5900 zł (para)
Dystrybutor: Audiomatus

Kontakt:
72-010 Police
ul. Grunwaldzka 13
Tel./fax.: (+48 0...91) 312-14-22
Tel. kom.: (+48 0) 510 09 15 60; (+48 0) 606 10 92 92
E-mail: win@audiomatus.com, ryszard@audiomatus.com



© Copyright HIGH Fidelity 2004, Created by SLK Studio