WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

C.E.C.
AMP6300

WOJCIECH PACUŁA







Japońska firma CEC w ostatnim czasie wyraźnie zwiększyła swoją „obecność”, wprowadzając do sprzedaży wiele nowych produktów. Tak się szczęśliwie złożyło, że magazyny jej polskiego producenta, firmy RCM są dla nas otwarte, więc możemy te zmiany śledzić na bieżąco. Stąd w ostatnim czasie sporo urządzeń CEC-a na naszych łamach: TL53Z+AMP53, a wcześniej TL1N+DX1N. W 2006 roku testowaliśmy odtwarzacz CD TL51XR, a w „Audio” ma się ukazać (lub już się ukazał) mój test lampowego wzmacniacza TUBE53. Tym razem przyjrzymy się najnowszego wzmacniacza tej firmy, należącego do prestiżowego już zakresu model AMP6300. Rzut oka na specyfikację i budowę, szczególnie, jeśli znamy inne wzmacniacze tej firmy, i wiadomo, że jest dobrze. Wszystko to potwierdził odsłuch (o czym za chwilę), stawiając AMP-a na równi z najlepszymi, moim zdaniem, wzmacniaczami z tego przedziału cenowego: Trigonem Energy, Luxmanem L-505 i już niestety nieprodukowanym Modelem 5 Avantgarde Acoustic. No i jest jeszcze mój ulubiony, lampowy Leben CS-300. Tę wyliczankę przywołałem już przy okazji Trigona, ale nie zaszkodzi co jakiś czas to powtarzać. Ze wszystkich tych produktów CEC jest jednak najbrzydszy. Taki, że tak powiem, chiński. Nie chcę się nikomu narażać, ale nie da się ukryć tego faktu: urządzenie zostało zbudowane w Chinach i tak wygląda. Poskrobmy po powierzchni i okaże się jednak, że mamy do czynienia z brzydkim kaczątkiem, które rozpościera swoje piękne, łabędzie skrzydła w czasie grania muzyki. To w tym przypadku jest absolutnie prawdziwe to, co się mówi o produktach wytwarzanych w Chinach: dostajemy rzeczy zaprojektowane i wykonane w taki sposób, że gdyby trzeba było je wytworzyć w Europie lub USA, to kosztowałyby trzy lub czterokrotnie więcej. Nie jest to oczywiście produkt chiński senso stricto, ponieważ jest projektowany, odsłuchiwany i modyfikowany w japońskiej firmie współpracującej z CEC-em, jednak obudowa jest prosto z Kraju Środka próbującego kopiować zachodnie wzorce: piaskowane aluminium i jakiś taki brak gustu. Ale, jak wspomniałem, środek jest fenomenalny. Mamy tutaj wszystkie najważniejsze „patenty” firmy zrealizowane bez żadnych ograniczeń, które np. w modelu AMP53 wymuszone były jego niewielkimi rozmiarami.

ODSŁUCH

CEC zaskoczy wszystkich, którzy:
1.Odrzucili go ze względu na wygląd.
2.Odrzucili go ze względu na markę (CEC kojarzy się przede wszystkim z cyfrowymi źródłami).
3.Twierdzą, że wszystkie nowe techniki są jedynie krokiem w tył.
4.Zaskoczy także tych, którzy przeniosą jego techniczny, surowy, srebrny (w takiej wersji go testowaliśmy) wygląd na dźwięk.

To pełne, ciepłe granie. Jeśli miałbym je jakoś krótko scharakteryzować, to powiedziałbym, że AMP6300 brzmi jak grający w bi-ampingu system, gdzie na górze mamy wzmacniacz lampowy na EL34, a na dole nasycony, mięsisty tranzystor. Tyle, że w jednej, kompaktowej obudowie. Tak to brzmi. Od razu przypomniał mi się model Energy Trigona, bo to bardzo zbliżona szkoła dźwięku. Nie jest to dokładnie to samo granie, ale takie, które staje po drugiej stronie neutralności w stosunku do Modelu 5 Avantgarde’a i L-505 Luxmana. Pięknie się w takich warunkach słucha muzyki. Pod warunkiem, że zaakceptujemy wyraźne ocieplenie średnicy. Emfaza ta słyszana jest zawsze, bez względu na płytę. Nie chodzi wszakże o utopienie wszystkiego w syropie. Rozdzielczość urządzenia jest bowiem bardzo dobra, lepsza chyba nawet niż Trigona. Jedynie Model 5 jest w tej mierze lepszy. Dostajemy więc interesującą mieszankę – z jednej strony wszystkie komercyjne, albo słabo zrealizowane płyty grają naprawdę świetnie, a z drugiej wiemy, w czym leży ich problem, słychać, co takiego w nich zwykle drażni. Kiedy gramy np. wersję SACD płyty So Petera Gabriela (Virgin, SAPGCD 5, SACD/CD) wiemy, że coś w niej jest schrzanione, że ten remaster (mówię o wersji SACD, bo wersja CD mini-LP gra już inaczej, choć to dokładnie ten sam remaster) ma sobie jakąś denerwującą chropawość, rozjaśnienie, a nawet wyostrzenie. Coś, przez co nawet spokojne utwory, jak Don’t Give Up czy Mercy Street nie są fajne w słuchaniu. Odtworzenie So przez CEC-a pokazało te elementy, ale jednocześnie je stonowało. To wciąż nie był komfort, jak ze zwykłego wydania, jednak można było tego posłuchać, a przy skomponowanym i wykonanym przez Laurie Anderson This Is The Picture można było się zrelaksować.

Ta sygnatura pojawia się zawsze. Po jakimś czasie trudno będzie jednak przejść na jaśniejsze, może i nawet bardziej neutralne, wzmacniacze. To jest bowiem całościowa propozycja, która wciąga. Słuchany przez wejścia zbalansowane (to zdecydowanie najlepsza metoda podłączenia źródła) podwójny album Jarretta/Peacocka/DeJohnette My Foolish Heart (ECM 2021/22, 2 x CD) zabrzmiał więc namacalnie, z dużym wolumenem, pięknymi barwami i genialnym prowadzeniem basu. Nie wspominałem o tym, bo płyta Gabriela jest pod tym względem upośledzona, ale CEC gra wybitnym basem. Myślę, że jest on tak nasycony, jak we wzmacniaczu E-450 Accuphase’a, z jeszcze lepszą zwartością i skupieniem. Nie ma wątpliwości, że opatentowana przez CEC-a i konsekwentnie promowana technologia LEF (Load Effect Free) przyniosła wymierne korzyści. Słyszałem to w poprzednio testowanych wzmacniaczach, ale tutaj doprowadzono to na taki poziom, że przestała to być jedynie ciekawostka i ewentualny pretekst dla PR-owców do pisania rozwlekłych elaboratów, a mamy do czynienia z nową jakością. Kontrola basu jest bowiem znakomita. To nie jest oczywiście to, co miałem z Krellem EVO 402, który wciąż jest dla mnie wzorcem basu (przynajmniej jeśli chodzi o mój system), ani tak rozbudowany harmonicznie, jak mój Luxman M-800A, jednak nie jest to duża różnica, szczególnie jeśli chodzi o dystans do tego ostatniego. Nieprawdopodobnie dobrze radził sobie CEC z kolumnami Harpii, które grają przecież naprawdę niskim, głębokim basem bez zauważalnej kompresji. Charakter niskich dźwięków kierował w kierunku swego rodzaju usuwania ewentualnych przyczyn kolizji muzyki i systemu. Tak, jakby CEC miał gdzieś detektor, wykrywający pułapki zastawiane przez muzykę na frajerów wzmacniających sygnały. Powiem więcej – japoński wzmacniacz ma detektory dalekiego zasięgu, ponieważ nie zdarzyło mi się go przyłapać na ewidentnym zapomnieniu (jak zamazanie konturów) czy zaniedbaniu (jak pogorszenie definicji). A jednak nie jest to bas super-neutralny (jeśli w ogóle o czymś takim może być mowa), przynajmniej, jeśli porównamy to do grania wspomnianego Krella. Wspomniana końcówka Luxmana w porównaniu z amerykańskim piecem grała nieco bardziej zrelaksowanym, ale i bardziej niefrasobliwym dźwiękiem, tak jakby wiedząc, że nie jest w stanie kontrolować dźwięku w takiej samej mierze, więc postawiła na dezynwolturę. CEC inaczej – też nie ma szans na dorównanie wzorcowi, jednak idzie w innym kierunku: w stronę ocieplenia i intymizacji. Dostajemy bowiem głęboki, niezwykle intensywny dźwięk, który stara się słuchacza zawłaszczyć.

Wiąże się to z przybliżeniem sceny do słuchacza i wypchnięciu wokali. Ach, jakże pięknie brzmią głosy! Kiedy słyszymy przygotowania do utworu, a potem sam utwór Allana Taylora i Chrisa Jonesa (nagrania firmy Stockfisch zamieszczone na samplerze Masterpieces. Vol. 5, Stereoplay, Heft-CD 1/08, CD), dosłownie jesteśmy z artystami w studiu. To niewielki skład, co tylko wzmaga opisywany efekt. Przy większej sali i dużym audytorium, jak ze wspomnianej płyty Jarretta, zarejestrowanej podczas koncertu Montreux Jazz Festival (2001), dostajemy większy obraz, ale wyraźnie rozmiary są uśredniane. Chodzi o to, że wiemy, że jesteśmy w dużym audytorium, ale ciągle artyści są dość blisko nas, wciąż brzmi to intymnie. To jedna z cech, która dla części słuchaczy może się okazać wadą. To samo było z płytami Radiohead In Rainbows (XL Records, XLCD 324, CD) i Too Madity (Couch Records, CR 20472, CD), gdzie głosy były bliskie intymne, zaś gitary miały świetną, nasyconą barwę. Tyle, że wszystko było bliżej, ze słabiej zaznaczonymi różnicami w ustawieniu instrumentów i głosów w głąb sceny. Ta jest nasycona i szeroka i wydaje się głęboka. Ale tylko się wydaje. Tak naprawdę pierwsze dwa-trzy plany rzeczywiście są niezwykle plastyczne i ładnie lokowane w przestrzeni. Za nimi też słychać wyjątkowo dużo i głęboko. Jest to jednak informacja-tło. To tak, jakbyśmy używali obiektywu o krótkiej ogniskowej – to, co blisko punktu ostrości jest świetnie rysowane, widać dokładnie dalsze plany, ale są one zamazane i choć tak wykonane zdjęcie daje wrażenie dużej głębi, poza pierwszymi planami wszystko ma równie zamazane kontury. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: napisane brzmi gorzej niż usłyszane. W rzeczywistości jest to kompromis wprost wymarzony dla audiofili, którzy chcą po prostu słuchać muzyki. Którzy mają spore zbiory i nie chcą ustalać swojej diety muzycznej pod kątem jakości realizacji, a jedynie ze względu na zawartość merytoryczną. Płyty o lepszym dźwięku zabrzmią fenomenalnie, w ramach nakreślonych ograniczeń, jednak także słabsze będą grały co najmniej strawnie, a najczęściej po prostu fajnie. Tak więc dostajemy wzmacniacz, który z otwartymi, szybkimi kolumnami, jak np. Bowers&Wilkins, czy Harpia Acoustics zagra fantastycznie. Ma zbalansowaną konstrukcję i należy to wykorzystać. Ma świetnego pilota (systemowego), z czego należy się cieszyć. I paskudnie wygląda, o czym należy zapomnieć.

BUDOWA

Przedni, aluminiowy panel jest raczej mały i wykończono go piaskując, na modłę chińskich urządzeń. Z przodu mamy średniej wielkości gałkę siły głosu, która służy także do akceptowania poleceń w menu (przez naciśnięcie). Po prawej umieszczono rządek przycisków sterujących zmianą wejść z towarzyszącymi im niebieskimi diodami. Z lewej mamy duży wyświetlacz w niebieskim kolorze. Niestety ukryto go pod lustrzaną szybką, przez co jest słabo widoczny – jaka szkoda! Obok widać przycisk, którym monitorujemy temperaturę radiatora. Jest też mechaniczny wyłącznik sieciowy. I jeszcze jedno – z prawej strony jest też kontrolka wskazująca na zmianę gainu wejścia – możemy ustawić wejście na 0 lub +6 dB.

W środku panuje idealny porządek i symetria. W obydwu tego słowa znaczeniach. Urządzenie jest od początku do końca symetryczne, zaś układy zostały ułożone symetrycznie względem osi, na której znalazł się transformator sieciowy. Jest on znakomity – duży, solidny i tłumiony wieloma elementami gumowymi. Dostarcza też wielu uzwojeń wtórnych – osobno dla każdego kanału i dla końcówki, i dla przedwzmacniacza, a także dla części sterującej umieszczonej przy przedniej ściance. Transformatorowi towarzyszy kilka zasilaczy, w których zastosowano bank małych kondensatorów (30 na kanał, łączna pojemność to ponad 100 000 μF) filtrujących napięcie. Przedwzmacniacz zbudowano wokół gotowych modułów firmy CC-Tech, jak to w urządzeniach CEC-a. Są dwa takie moduły na kanał, wpinane do głównej płytki za pomocą złoconych pinów. Jeden to właściwy przedwzmacniacz, z układem kontroli poziomu głosu (DIGM), zaś drugi to układ sterujący końcówką LEF (w wersji 3.5). Stąd mała ilość elementów wokół. Duże wrażenie robią tranzystory końcowe, przykręcone do radiatora ulokowanego od spodu wzmacniacza. Jest tam aż osiem tranzystorów na kanał. Radiator chłodzony jest wiatraczkiem. Nie cierpię wiatraczków, ale o tym, że ten tutaj w ogóle jest dowiedziałem się dopiero po rozkręceniu urządzenia, tak cicho pracował. Wejścia wlutowane są bezpośrednio do umieszczonej pionowo płytki z selektorem na hermetycznych przekaźnikach. Na płytce jest napis: designed by Candelas Engineering. Mostki prostownicze odsprzęgnięte są małymi kondensatorami. Sygnał z wejścia do przedwzmacniacza prowadzony jest taśmami komputerowymi. Pod spodem, zamiast nóżek, mamy metalowe stożki. Pilot jest fantastyczny – solidny, metalowy z guzikami o wyraźnym momencie zadziałania, systemowy. Górrna część obudowy to cienka blacha aluminiowa z małymi otworkami, za którymi jest siateczka. Dół z kolei wykonano ze świetnego materiału o nazwie Acoustone – jest to ceramiczny kompozyt o znakomitym tłumieniu wewnętrznym.



DANE TECHNICZNE (wg producenta):
Moc wyjściowa 190 W/8 Ω; 256/4 Ω
Pasmo przenoszenia 1,5 Hz – 300 kHz (+0 dB/-3 dB/1 W)
Stosunek S/N 95 dB (ważony/1 W)
THD 0,008 % (1 W)
Tłumienie wyjścia 320 (8 Ω/10 W)
Pobór mocy min.75 W; max. 600 W
Wymiary (WxDxH) 435 × 373 × 125 mm
Waga 16 kg



C.E.C.
AMP6300

Cena: 11 600 zł

Dystrybucja: RCM

Kontakt:

RCM s.c.
ul. Matejki 4
40-077 Katowice

Tel.: 032 / 206-40-16
Tel.: 032 / 201-40-96
Fax: 032 / 253-71-88

e-mail: rcm@rcm.com.pl


Strona producenta: C.E.C.



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B