ODTWARZACZ CD + WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

SIMAUDIO MOON
CD5.3 + i3 RS

WOJCIECH PACUŁA







Moon to kanadyjska marka należąca firmy Simaudio, działającej w branży audio już od ponad 25 lat, bo od roku 1980, kiedy to zaproponowała przystępny cenowo wzmacniacz zintegrowany PW-3000. W latach 90. wprowadzono do sprzedaży serię Celeste, by wreszcie w roku 1997 zaprezentować, mającą wyższe aspiracje, serię Moon, która wkrótce stała się synonimem nazwy tej marki. Nie trzeba wiele wiedzieć o sprzęcie, żeby zrozumieć, że firma wkłada wiele serca zarówno w budowę mechaniczną urządzeń, jak i w ich wygląd. Sprzedawane ze ściankami czołowymi w kolorach czarnym lub srebrnym, nosi złote lub srebrne logo firmy oraz duże, czerwone wyświetlacze LED. Wszystkie urządzenia produkowane są w Kanadzie. Testowany system składa się z odtwarzacza CD CD5.3 oraz wzmacniacza i-3 RS. Chociaż należą do różnych serii (w ramach linii Classic), to jednak dzięki temu, że RS oznacza wyjątkowe „podrasowanie” podstawowej konstrukcji, są dla siebie stworzone. Choć niewielkie, są bardzo ciężkie, co wiele mówi o ich budowie. Dzięki dużym wyświetlaczom znakomicie się nimi operuje.

ODSŁUCH

System Simaudio niczego nie robi źle. Nie, to nie jest ten przypadek, kiedy oznacza to, że z drugiej strony nie mamy żadnych wyraźnych pozytywów – daleko od tego! To jest po prostu pierwsze spostrzeżenie, jakie przychodzi do głowy już nawet po krótkim odsłuchu. Zwyczajnie siadamy i po dwóch-trzech płytach wiemy, że jest dobrze. Jeślibym miał krótko scharakteryzować kanadyjskie urządzenia w odniesieniu do innego, testowanego w tym miesiącu systemu, to odniósłbym się od systemu LINN-a Majik, a w dalszym planie do Meridiana. Wydaje mi się, że to bardzo podobne myślenie o dźwięku, z tym, że w Moonie doprowadzone na wyższy poziom. LINN wydaje się bowiem znacznie bardziej wycofany, nie tak energetyczny jak ten system. Idąc dalej, ma się wrażenie, że w Simaudio postawiono na precyzję czasową i jak najlepsze oddanie miejsca ataku. Daje to wybitną rytmiczność i znakomite skupienie. System jest bardzo uniwersalny, bo z przyjemnością posłuchamy klasyki, jazzu i rocka, jednak to ten ostatni gatunek najwięcej zyskuje na takim postawieniu sprawy. Najczęściej jest chyba tak, że płyty z muzyką tego typu mają poważne problemy z focusowaniem, z pokazaniem krawędzi instrumentów. I to stąd w dużej mierze wynika ich „chudość” czy ostrość. Ta ostatnia cecha, jeśli jest zakodowana na płycie, będzie zawsze słyszalna, jeśli tylko urządzenia są wierne, jednak przy dobrym urządzeniu dostajemy jeszcze coś w rodzaju „wyczyszczenia” dźwięku z hajsu pomiędzy wykonawcami, dźwiękami i planami, jakby wszystko dostało „plecy”, jakby wreszcie przestało „szumieć”. Nie chodzi oczywiście o szum per se, a o coś „pomiędzy”, element sprawiający, że wraz z akuratnością dostajemy jakiś nadbagaż, męczący i niewygodny. Tak właśnie to słychać, jeśli system zaprojektowano pod kątem hi-fi, a nie muzyki. Proszę więc posłuchać Moona, żeby zobaczyć, jak gra system mający dokładną definicję dźwięku – w ramach swoich ograniczeń oczywiście – który jednak nie męczy i nie powoduje bólu głowy nawet z mocnym graniem.

Tak też zacząłem (trochę naciągam fakty, bo najpierw posłuchałem samego odtwarzacza, ale o tym na końcu) odsłuch, bo od Back in Black AC/DC (ATCO/Warner Music, 92418-2, CD). Większość fanów tego zespołu uważa, że jego najlepsze płyty to te z Bonem Scottem na wokalu i pewnie mają rację. Dla mnie jednak przygoda z braćmi Young zaczęła się od tego krążka, a więc pierwszego albumu nagranego z nowym wokalistą – Brianem Johnsonem, który zastąpił zmarłego tragicznie Scotta. Back in Black to piękny przykład na to, jak można się zmienić nie burząc tego, co się zbudowało wcześniej. W każdym razie na albumie mamy mocne, gitarowe granie z zachrypniętym wokalem. Kiedy słuchałem go na systemie odniesienia, miałem pięknie rozpisane plany, znakomitą barwę i fantastycznie rysowany głos. Płyta zaczyna się od dzwonu, który biegł daleko, daleko, z mocna, pełną, nieco ciemną barwą. Zaraz po nim wchodzi gitara i motoryczna perkusja. Pokazane to zostało dokładnie, ładnie, jednak od razu słychać też było ile kompresji nałożono na zespół, ponieważ dźwięk nieco zwolnił. Literalnie – wydawało się, że dzwon uderzał nieco szybciej, niż potem cały zespół. Z Simaudio było inaczej, ponieważ gitary od razu otworzyły swego rodzaju „tunel” dla expresu, nie dopuszczając do przekreślenia pracy zespołu. Który sposób prezentacji jest tym właściwym? Na 100 % nikt nie jest chyba w stanie odpowiedzieć, po przesłuchaniu tej płyty na topowych systemach skłaniałbym się raczej do tego, że punkt widzenia moich urządzeń jest chyba bliżej prawdy, ale to tylko przypuszczenia. Nie jest bowiem tak, że to lub tamto spojrzenie było lepsze czy gorsze, ponieważ nie byłem przy nagraniu, nie słyszałem taśmy-matki – były po prostu nieco inne. Niezależnie od tego, który system grał bardziej „poprawnie”, tj. lepiej przekazywał to, co jest na płycie (bo rzeczywistość to zupełnie inna bajka), Moon chyba był bardziej przekonywający przy takiej muzyce, to znaczy stawiane przez niego akcenty lepiej zgrywały się z tym, czego wymaga mocne granie. Nie było tak dobrego wypełnienia jak u mnie, nawet skupienie było nieco gorsze, jednak całość wydawała się bardziej na miejscu. Potwierdziły to zresztą następne płyty – najnowszy album Pauli Cole Courage (Decca Records, B0008292-02, CD) i pochodzący z roku 1995 dysk Sleepers grupy Galahad (Avalon Records, GHCD4, CD). Paula Cole zaczarowała mnie jeszcze w czasach, kiedy pracowałem u pierwszego polskiego dystrybutora takich firm jak McIntosh, Aerial Acoustics itp., a więc dość dawno. Jednym z albumów, który zawsze używaliśmy przy wszelakiego typu był This Fire tej wokalistki (Wea/Warner Bros, 2-46424, HDCD). Zakodowany w HDCD miał potężny, znakomicie nagrany bas, który zawsze wprawiał w zdumienie. Od tamtego czasu sporo się zmieniło, także Paula Cole. A jednak to wciąż ten sam głos i wciąż bardzo dobra produkcja. Najnowszy krążek jest spokojniejszy, dojrzalszy, ale to wciąż granie z nerwem. Simaudio znakomicie ją odtworzył. Dokładne plany, barwy, rytm i ładnie lokalizowany głos. W ogóle lokalizacja instrumentów na scenie w kanadyjskim systemie jest bardzo dobra, co chyba wynika z zachowania oryginalnych relacji fazowych. Potwierdzi się to zaraz przy innej płycie - Way Out West Sonny’ego Rollinsa (Contemporary Records/JVC, VICJ-60088, XRCD). Ale wciąż jesteśmy przy Pauli – chodzi o to, że płyty słucha się od początku do końca, nie trzeba kończyć w połowie, żeby nieco odpocząć. Niestety niektóre urządzenia w dążeniu do precyzji zapominają o muzyce. Moon ładnie te zależności wybalansował, nie przeginając w żadną ze stron.

I w ten sposób gładko przechodzimy do jazzu, folku i pokrewnych. Wspomniałem o Rollinsie. Tutaj sprawa nie jest aż tak jednoznaczna, jak wcześniej i trzeba spokojnego namysłu, aby zdecydować, czy tego właśnie szukamy. Przy muzyce z tej półki system Simaudio także pokazuje świetny atak, bardzo dobrą punktowość i wyjątkowo dobrze kontrolowany bas. Czasem jednak wydaje się, że średnica mogłaby być nieco bardziej nasycona. Wiele będzie oczywiście zależało od kolumn, bo np. z Chario Pegasus grało bardzo dobrze. Nie tak dokładnie jak z Harpiami, Xavianami Duetto czy nawet PMC DB1+, jednak bardzo przyjemnie. Chario dodają jednak od siebie nieco „ciała” i nie są same w sobie akuratne. Jakby nie było, saksofon Rollinsa mógłby być, według mnie, nieco głębszy. Tego typu obiekcji nie miałem natomiast przy płycie Old Friends-New Roads Allana Taylora (Stockfisch, SFR 357.6047.2, CD). Tutaj głos był i głęboki i dokładny, podobnie jak fortepian i gitara. Szczególnie ten ostatni instrument korzystał z punktualności i skupienia elektroniki. Podobne obserwacje miałem przy płycie The Look Of Love Diany Krall (Verve/Universal Music, K2 XRCD24). To nie jest moja ulubiona płyta tej wokalistki, myślę, że wraz z ubogacaniem brzmienia, m.in. poprzez smyczki, sporo straciła sama muzyka. To wciąż jednak przyjemne granie i co jakiś czas słucham tego krążka. Tutaj cechy Moona przydały się szczególnie, ponieważ płyta ta, mimo że w tej wersji przygotowana przez JVC i wydana jako K2 XRCD24, jest nieco „rozlana”, tj. poszczególne dźwięki nie mają dokładnego punktu uderzenia. Kanadyjska elektronika wszystko zdyscyplinowała i nadała utworom odpowiedni rytm. Bardzo dobrze prezentowana była np. linia basu grana przez Christiana McBride’a, bez przeciągania, ale i bez skracania. To ważne, ponieważ Moon porównywany bezpośrednio do mojego systemu (w sumie za 100 000 zł), systemów Accuphase’a czy urządzeń Marka Levinsona (test CD No 390S TUTAJ) i Nagry (test CDC+PSA TUTAJ). Prawdę mówiąc najbardziej przypominał sposób grania gramofonu Transrotor La Roccia TMD: mocny, zwarty bas, dokładne brzmienie, chociaż nie tak „kolorowe”, jak innych urządzeń. To, czy nam to odpowiada będzie zależało od nas. Pamiętajmy jednak, że Simaudio fenomenalnie poradził sobie z płytą, grającego progresywny rock, zespołu Galahad, o której wcześniej wspominałem. To płyta nagrana w przedziwny sposób – piękna muzyka, jednak realizacja gdzieś się po drodze rozsypała. Zespół i realizatorzy mocno zabawiali się przeciwfazą, robiąc różne sztuczki z głosem itp. Brzmi to nawet nieźle, jednak podobną metodę zastosowali do basu. I – katastrofa. Zakres ten brzmi tak, jakby ktoś przepuszczał go tylko czasami, w wybranych częstotliwościach i przy konkretnym poziomie. Bardzo łatwo przechodzi w buczenie. Simaudio poradziło sobie z tym znakomicie, ponieważ wprawdzie niczego do dźwięku nie dodało, jednak nie dopuściło także do rozlania się dźwięku, do odejścia basu od muzyki. Dała o sobie znać także cecha wcześniej występująca, jednak dyskretnie trzymająca się drugiego planu, bez wyskakiwania przed szereg, a mianowicie swego rodzaju całościowe ujmowane zdarzeń, pełne granie wszystkim, co się ma „w ręku”. Stąd wiele przyjemności ze słuchania Moona. Szczególnie dobre wrażenie robi odtwarzacz CD, jednak wzmacniacz jest jego zaskakująco dobrym dopełnieniem.

Wspominałem wcześniej o rozdzielczości. Jeśli nie, to niech będzie, że robię to po raz pierwszy. To chyba dobre miejsce, na końcu, żeby wypunktować rzeczy, które mogą być lepsze, które zapewne w droższych urządzeniach Moona są lepiej wyprowadzone. Pierwsza sprawa została już poruszona i jest nią wypełnienie. Myślę, że da się lepiej, niestety za większe pieniądze. Z testowanym systemem poradzimy sobie z tym przez odpowiedni dobór kolumn, jednak zapewne stracimy przy tym nieco na precyzji. Druga sprawa to właśnie rozdzielczość. Test rozpocząłem od wzmianki o tym, że słuchałem samego odtwarzacza CD-5.3. Miałem tego nie robić, to znaczy pomysł na ten numer był taki, aby słuchać systemów, a nie poszczególnych urządzeń, jednak w tym przypadku tak się jakoś złożyło, że któregoś wieczora usiadłem i zapragnąłem posłuchać „cedeka”. Słuchawki na głowie (AKG K701, rozgrzany Leben CS-300) na półce, a w ręku świeże pisma – właśnie przybyłe „Stereo Sound” i „Hi-Fi Choice”. Pierwsze – genialne, drugie mniej, ale staram się być na bieżąco. I muzyka. Ostatnio kupiłem reedycję pięknej płyty Big Science Laurie Anderson (Nonesuch, 79988-5, CD), więc naturalnym odruchem był powrót do wszystkich nagrań tej artystki, długim leżeniem na półce ciut już przykurzonych. Moim ulubionym albumem jest Bright Red (Warner Music, 45534-2, CD) z roku 1994, który wybrałem na ten wieczór. Okazało się, że CD-5.3 gra niesamowicie poukładanym, precyzyjnym, ale i „ludzkim” dźwiękiem. Nie twierdzę, że wzmacniacz i-3 RS jest gorszy, bo to nie ten przypadek. Myślę tylko, że gra bardziej dynamicznym, a przez to nieco bardziej powierzchownym dźwiękiem niż odtwarzacz. Obydwa urządzenia bardzo dobrze się uzupełniają i nie walczyłbym z jakimiś zamiennikami, jednak jeśli ktoś ma już wzmacniacz i szuka dobrego odtwarzacza, to koniecznie powinien posłuchać Moona CD-5.3.

BUDOWA

Urządzenia Moona mają wyraźnie zarysowaną linię stylistyczną, definiowaną przez duże, czerwone wyświetlacze typu LED oraz specyficznie ukształtowana obudowę – z zaokrąglonymi, poziomymi radiatorami pełniącymi rolę ścianek bocznych, do czego w droższych odtwarzaczach CD dochodzi jeszcze ukształtowanie górnej części obudowy, z wyższą częścią środkową oraz niższymi bocznymi. Nie jest to nowy pomysł, jednak najwyraźniej coś w nim jest, ponieważ taki kształt obudowy przyjęli także konstruktorzy C.E.C.-a przy najnowszym napędzie TL1N, argumentując to lepszą kontrolą drgań przy takiej formie.
Obydwa testowane urządzenia należą do linii Classic. Odtwarzacz CD-5.3 jest ciut droższy niż wzmacniacz i-3 RS i obydwa urządzenia nieco się różnią od siebie budową mechaniczną, przede wszystkim sposobem podparcia. W CD-5.3, podobnie zresztą jak w i-5.3 urządzenie posadowione jest na solidnych, aluminiowych pilarach zakończonych złoconymi stożkami. Końce stożków są wykręcane i można nimi wypoziomować urządzenie. W i-3 RS mamy z kolei tylko gumowe, podklejane „stopy”. Myślę, że ze względu na nasz komfort psychiczny warto by było od razu zakupić do niego podstawy, najlepiej Finite Elemente (ich opis TUTAJ). Wzmacniacz, mimo że z niższej linii, pochodzi jednak ze specjalnej serii RS. Jest to wyrafinowana wersja serii podstawowej, z lepszymi elementami biernymi, dobieranymi pod kątem zastosowań militarnych, znacznie bardziej odpornymi np. na zmiany temperatury. Lepsze są także płytki drukowane, których ścieżki są tutaj złocone. Kondensatory mają z kolei lepsze dielektryki. Niezależne od wszystkiego trzeba powiedzieć, że budowa mechaniczna obydwu urządzeń jest znakomita i jest całkowicie adekwatna do ich ceny.

Jak można wyczytać w materiałach firmowych, CD-5.3 jest w prostej linii „potomkiem” legendarnego odtwarzacza Eclipse i dzieli większość rozwiązań z droższym modelem z serii Evolution. Jak wspomniałem, na przedniej ściance mamy duży wyświetlacz – to genialny pomysł! Jedynie odtwarzacze EMM Labs mają podobne, z tym że niebieskie. Mój Lektor Prime także wyświetla informacje na LED-ach, tyle że dużo mniejszych i nie tak klarownych. Te w Moonie są genialne! Nie wiem, jak Państwo, ale dla mnie malutkie informacje na jeszcze mniejszych wyświetlaczach są właściwie bezużyteczne. Jeśli zaś siedzimy od sprzętu dalej niż pół metra można o nich zapomnieć. Naprawdę ciekawe, dlaczego tak mało firm stosuje tego typu elementy – z testowanych na tych łamach tylko Moon, Ancient Audio oraz Trigon (test kompletu TRV-100+TRE-50M TUTAJ). Domagajmy się poważnego traktowania przez firmy audio! Przecież to żaden problem, a powiedziałbym, że same zalety – ostatecznie to chyba najmniej „szumiące”, a więc i najlepsze z punktu widzenia aplikacji audio rozwiązanie. Wyświetlacz dominuje nad ścianką przednią, widać niewielkie, różniące się wielkością, miękkie przyciski w szarym kolorze. Możemy stąd także wyłączyć wyświetlacz. Z tyłu wypas – znakomite gniazda RCA, wyglądające na Cardasy, także to cyfrowe (S/PDIF) oraz gniazdo sieciowe IEC z mechanicznym wyłącznikiem. Widać także zaślepki pod gniazda analogowe XLR – za dodatkową opłatą dostępny jest apgrejd do tej wersji.

Nie wspominałem o tym, ale dość głośna szuflada nasuwała pewne skojarzenia, a otwarcie pokrywy górnej je potwierdziło – mamy do czynienia z transportem CD Philipsa VAM1202/12. To sprawdzony, choć już dość stary transport, stosowany do niedawna także np. w Cyrusie (test CD 6s TUTAJ, CD Xt+ DAC XP TUTAJ) albo w zmodyfikowanej wersji w Quadzie i Audiolabie, żeby przywołać tylko kilka z marek. Jak podaje Moon, jego sterowanie napisano jednak samodzielnie. Elektronikę zmontowano na dwóch płytkach. Większa zawiera zasilacz i część elementów cyfrowych, mniejsza przetwornik D/A i tor analogowy. W zasilaczu wydzielono osobne sekcje dla części cyfrowej (z napędem) i cyfrowej, z osobnymi transformatorami. Postarano się o jak najlepsze filtrowanie tętnień, ale także o własności szumowe, bo np. diody prostownicze dla sekcji analogowej są odsprzęgane ładnymi kondensatorami polipropylenowymi firmy Wima. Na tej płytce jest także odbiornik cyfrowy Burr-Browna oraz piękny zegar. Jak piszą w Simaudio, dzięki tym zabiegom udało się zminimalizować jitter do 50 ps RMS, co jest znakomitym wynikiem. Na drugiej płytce mamy przetwornik Burr-Browna PCM1730. To dwukanałowy układ 24/192 delta-sigma, ze zbalansowanym wyjściem, o dynamice 117 dB, a więc niemal 20-bitowej realnej rozdzielczości. Piszę o zbalansowanym wyjściu, ponieważ okazuje się, że cały układ po nim jest zbalansowany, a w testowanej wersji nie ma jedynie wlutowanych wyjść XLR. Cały tor oparto na wzmacniaczach operacyjnych – w konwersji I/U są to popularne 5532, zaś w buforze i wzmocnieniu BB OPA2604. Wszystkie kondensatory to polipropylenowe Wimy, zaś oporniki są metalizowane. Obok przetwornika umieszczono dodatkową stabilizację napięcia.

Wzmacniacz, jak powiedziałem, pochodzi z niższej linii, jednak z jej „wypasionej” odmiany RS. Z przodu mamy wyświetlacz LED, na którym widać poziom siły głosu, albo, przez chwilę, wybrane wejście. Tych ostatnich jest sześć, z pierwszym oznaczonym jako CD. Jest też wyjście dla przedwzmacniacza i do nagrywania. Gniazda nie są tak ładne jak w CD, ale przynajmniej są złocone. Zaciski głośnikowe są pojedyncze, podobne do WBT. Cały układ zmontowano na jednej, dużej płytce drukowanej. Wejścia przełączane są w scalonych układach Maxima, zaś regulacja siły głosu odbywa się w analogowej, scalonej drabince rezystorowej Crystala CS3310. To stereofoniczny układ o skoku 0,5 dB. Po nim mamy przekaźnik i układy przedwzmacniacza. Zbudowano je wokół niskoszumnych, pracujących w klasie A tranzystorów J-FET, podobnie zresztą, jak i układ sterujący tranzystorami końcowymi. Te z kolei to bipolarne pary komplementarne Motoroli (MJL21193+MJL21194), po dwie na kanał. Jak podają materiały firmowe, do 5 watów mają pracować w klasie A. W układzie nie ma ogólnego sprzężenia zwrotnego, a jedynie lokalne. Zasilacz oparto na bardzo dużym, stąd pokaźny ciężar wzmacniacza, transformatorze toroidalnym, z osobnymi uzwojeniami wtórnymi dla przedwzmacniacza i końcówki. Napięcie prostowane jest więc w dwóch mostkach prostowniczych, wspólnych dla obydwu kanałów. Odtąd już jednak mamy osobne zasilanie dla każdego kanału, z czterema kondensatorami, po 10 000 μF każdy, dla końcówek. Widać dbałość o prowadzenie masy i stabilizację napięcia, chociażby z diodami LED w charakterze wzorców napięcia. Obudowa jest niezwykle sztywna, co niewątpliwie wpływa pozytywnie na dźwięk. Wzmacniacz wyposażony jest standardowo w plastikowy, brzydki pilot, jednak w opcji jest też metalowy. Jeśli jednak kupujemy CD-5.3 dostaniemy ten ostatni w standardzie. A warto, bo jest całkiem poręczny i solidny. No i systemowy.



DANE TECHNICZNE (wg producenta):
CD5.3
Rodzaj odtwarzacz CD
Pasmo przenoszenia 20 Hz-20 kHz   +0/-0,2 dB (2 Hz-72 kHz - +0/-3 dB)
THD @ 1kHz, 0dBFS   (ważone) < 0,001 %
IMD < 0,003 %
Dynamika > 114 dB
S/N > 114 dB (przy pełnym napięciu wyjściowym)
Szybkość narastania sygnału 50 V/µs
Separacja kanałów > 112 dB
Linearność ± 1,0 dB do 110 dBFS
Jitter < 50 ps RMS
Napięcie wyjściowe (0 dBFS) 2 V/50 Ω
Pobór mocy 15 W
Waga 12 kg
Wymiary   (W x H x D) 430 x 110 x 360 mm
i-3 RS
Rodzaj wzmacniacz zintegrowany
Klasa pracy (przedwzmacniacz/wzmacniacz mocy) A/AB
Czułość wejściowa 370 mV- 3 V RMS
Impedancja wejściowa 14 kΩ
Moc wyjściowa (4/8 Ω) 85/130 W
Impedancja wyjściowa 0,04 Ω
Damping Factor > 200
Gain 37 dB
Zapas dynamiki 3 dB
S/N 97 dB przy pełnej mocy
Szybkość narastania sygnału 20 V/µs
Pasmo przenoszenia 10 Hz-70 kHz   (+0/-3 dB)
Przesłuch międzykanałowy (1kHz) -50 dB
THD   (20 Hz- 20 kHz/1 W) < 0,1 %
THD   (20 Hz-20 kHz/85 W) < 0,15 %
Pobór mocy bez sygnału wejściowego 45 W
Wymiary 430 x 100 x 380 mm


SIMAUDIO MOON
CD5.3 + i3 RS

Cena: 15 000 + 14 000 zł

Dystrybucja: Audio Forte

Kontakt:

ul. Rejtana 7/9
02-516 Warszawa

Tel./fax: (0...22) 646 69 99

e-mail: biuro@audioforte.com.pl


Strona producenta: SIMAUDIO



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B