TRANSPORT CD/PRZETWORNIK D/A

ŚWIATOWA PREMIERA

C.E.C.
TL1N/DX1N

WOJCIECH PACUŁA







To nie jest kolejny typowy test. Wprawdzie staram się, aby każdy kolejny był nieco inny niż pozostałe, aby nie był właśnie ‘typowy’, jednak od swego rodzaju „formatowania”, szablonu uciec się nie da. Żeby mianowicie nie zniknęła z pola widzenia najważniejsza dla testu rzecz, a więc opis brzmienia urządzenia, nie można specjalnie żonglować sposobem przeprowadzania testu. Pewne rodzaje urozmaicenia, polegające na korzystaniu z dorobku, jakim jest retoryka, są jak najbardziej na miejscu, byle w umiarze, jednak nie zmieniają one ogólnego szkieletu.

Jedną z zasad, których przestrzegamy wyjątkowo sztywno jest testowanie urządzeń będących w produkcji. Co jakiś czas zdarza się nam spojrzeć wstecz i przywołać szczególnie interesujące produkty z przeszłości (jak np. KEF LS5/3a), jednak generalnie skupiamy się na tym co jest tu i teraz. Celem testów jest bowiem promocja najbardziej udanych produktów, które można kupić w salonie audio, które wiadomo ile kosztują, jak wyglądają itp. I wcale te ostatnie słowa nie są tak znowu bez sensu (choć czasem zdarza mi się mówić od rzeczy), co pokazuje szczególny przypadek systemu CEC-a. Oto bowiem pierwszy raz testujemy urządzenie, którego jeszcze nie ma, którego cena nie jest jeszcze ostatecznie ustalona oraz którego wygląd zewnętrzny (chodzi o przetwornik) też się jeszcze zmieni.
Ale proszę mi to wybaczyć. Kiedy dowiedziałem się, że w Polsce na bardzo krótki czas zagości właśnie pokazany na wystawie w Japonii dzielony odtwarzacz CD TL1N/DX1N, nie mogłem sobie odmówić przyjemności przesłuchania go. A kiedy przesłuchałem, uznałem, że tą wiedzą trzeba się podzielić, bo choć zapewne finalny produkt będzie jeszcze lepszy, to jednak ogólna wiedza, jaka z tego testu płynie, ogląd rzeczy w momencie dziania się, możliwość uczestniczenia w światowym nurcie audio nie gdzieś w ogonie, ale w czołówce warta jest przekroczenia zasad. Nawet nie łamania, a właśnie ich modernizacji.

Bo system o którym mowa w momencie, kiedy go testowałem jeszcze nie istniał. Napęd miał numer seryjny 001 i czekały go jeszcze kosmetyczne poprawki dotyczące obudowy, zaś przetwornik nie miał numeru w ogóle, bo to był absolutny prototyp, włożony tymczasowo do obudowy innego, starszego przetwornika. Cała elektronika, zmontowana zresztą także na bazie (na płytce) tego DAC-a, będzie taka sama, jednak obudowa będzie zmieniona na bardziej przystającą do masywnego, wyglądającego bardzo „świeżo” napędu. Dowód na nieistnienie idzie jeszcze dalej – w momencie, kiedy Państwo czytają te słowa żaden z tych produktów nie miał jeszcze oficjalnej premiery – transport ma być zaprezentowany gdzieś w styczniu, zaś przetwornik w lutym. Ekscytujące, prawda?

Ta japońska, założona w 1954 roku firma, choć oprócz odtwarzaczy CD ma w swojej ofercie wzmacniacze, od zawsze znana była jako producent... gramofonów. Nawet, jeśli w chwili obecnej są to odtwarzacze cyfrowe, ich „serce”, tj. układ napędowy to powtórzenie tego samego konceptu co w analogu. Wszystkie pozostałe napędy CD i DVD to urządzenia typu direct drive, tj. z silnikiem na którego przedłużonej osi znajduje się płyta lub z momentem obrotowym przenoszonym za pomocą przekładni. Rozwiązanie pierwszego typu stosowane było przez jakiś czas w gramofonach, z Technicsami i JVC-ami na czele (zresztą do dzisiaj), głównie dlatego, że w ten sposób można było bardzo precyzyjnie kontrolować obroty silnika. A jednak idea dość szybko się rozwiała, bo okazało się, że drganie silnika przenoszone bezpośrednio na płytę, a więc i na igłę, jest znacznie gorsze niż problemy ze stabilnością obrotów. I to dlatego 99 % obecnej produkcji, a 100 % najlepszych urządzeń to gramofony typu belt drive, czyli z paskiem, którym przenoszony jest moment obrotowy z osi silnika na talerz. Wydawałoby się, że wraz z nadejściem cyfrowej ery wszystko się zmieniło i napęd należy do najmniej istotnych elementów nowego „boga” muzyki, czyli odtwarzacza Compact Disc. Tutaj przecież wszystko jest kontrolowane, stabilizowane cyfrowo, korekcja błędów jest idealna itp. tak jest? Niestety nie. Gdyby tak właśnie było, bylibyśmy o kilka złotych do przodu. Wciąż wprawdzie słychać głosy, mówiące, że wystarczy napęd komputera i dobry przetwornik, jednak, z całym szacunkiem, moim zdaniem może i wystarczy, ale nie do hi-endu. Ponieważ przesłuchałem sporo dzielonych kombinacji i to w różnych układach mam jasny pogląd na tę sprawę – myślę, że dobry napęd to jakieś 60-70 % sukcesu (wciąż mówimy o hi-endzie). Wiem, jak zmienia się dźwięk przez zmianę najprostszych elementów w tego typu urządzeniu, nawet krążka dociskowego (pisałem o tym w którymś ze Wstępniaków) i najwyraźniej nie jestem w tym osamotniony. Oto bowiem CEC od początku, odkąd tylko wszedł do cyfrowej rzeki powtarzał, że napęd to podstawa. I to dlatego włożył tyle wysiłku w opracowanie i wdrożenie do produkcji napędu, który w najlepszy z możliwych sposobów powtarzałby to, co udało się zrobić w gramofonach. Stąd cechą rozpoznawczą tej firmy jest Belt Drive – napęd płyty optycznej, gdzie moment obrotowy dla płyty, a także dla przesuwu optyki przenoszone są z silników za pomocą pasków...

ODSŁUCH

Jak wspomniałem na początku, jednym z ważniejszych powodów zaprezentowania tego odtwarzacza jest jego dźwięk. To nie jest wprawdzie typowy test, raczej pierwszy krok w tę stronę, coś jak wprowadzenie, jednak jego podstawą jest oczywiście odsłuch. A japoński system robi rzeczy, o które trudno go podejrzewać. To pierwsze urządzenie cyfrowe w tej cenie, które w pewnych aspektach dorównuje, a czasem nawet przegania to, co ma do zaoferowania mój Lektor Prime Ancient Audio. Wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie, ale tak właśnie jest. Jak dotychczas Prime konkurował z takimi urządzeniami, jak Accuphase DP-800/DC-801, dCS La-Scala/Delius czy EMM Labs DCSD SE/DCC2 SE (wszystkie testowałem w „Audio”), a także z do niedawna topowym Lektorem Ancienta, modelem Grand. Wszystkie urządzenia z podobnego (tj. do jakiś 50 000 zł) przedziału cenowego były mniej lub bardziej kompetentne, jednak generalnie, jak dla mnie, to nie była ta sama liga. Do tej pory jedynie dwa urządzenia zrobiły na mnie tak duże wrażenie, że bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że są znacząco lepsze niż Prime – to Jadis JD 1 Mk II/JS1 Mk III oraz nowy Lektor Grand SE AA (jestem po intensywnych odsłuchach i – mniam!). Nie twierdzę, że wszystko słyszałem i moja opinia ma wartość absolutną, ale w ramach mojego doświadczenia tak to właśnie wygląda.

Odtwarzacz CEC-a jest inny. Właściwe odsłuchy, tj. te, podczas których prowadzę notatki, zawsze zaczynam od odsłuchu mojego systemu. To jest bowiem punkt odbicia – zarówno w dół, jak i w górę. To punkt stały, powtarzający się dla wszystkich urządzeń, zarówno kosztujących 1000, jak i 100 000 zł i więcej. Po przejściu z niego na CEC-a nie nastąpiło trzęsienie ziemi, niebiosa się nie otwarły, a chóry anielskie nie zaśpiewały tylko dla mnie. Jedno było jednak pewne od razu: to wybitny produkt. Jego dźwięk w dziedzinie barwy można określić jako lekko przechylony w kierunku ciepła. Wszystkie nagrania, od nagrań FIM-u po płyty Toola miały lekką sygnaturę, którą można by nazwać ‘analogową’, gdyby nie to, że w cyfrze zwykle oznacza to lekkie poświęcenie detalu, dynamiki w imię ciągłości i koherencji. Taki był Accuphase i EMM Labs, taki też był i Sondek CD12 LINN-a, a także Akurate CD. Tutaj ‘ciepły’ nie oznacza ocieplenia senso stricte, a mówi o graniu pełnym, dojrzałym brzmieniem. Dojrzałym, a więc bogatym w harmoniczne, nie wyrywającym się do przodu, ze „szkieletem” ataku i rytmu obłożonym „mięsem” barwy, współbrzmień i głębi. Nie jest to oczywiście ideał, ale to jest krok w stronę, gdzie w tej chwili znajdują się moje referencje – Jadis i Ancient Audio.

Od razu powiem o pewnym niebezpieczeństwie, które się z tym wiąże, a mianowicie o lekkim przybliżaniu dźwięku. Nie jest to ‘wada’, a raczej cecha, na którą trzeba mieć oko. Kiedy np. przeszedłem z AA na CEC-a z płytą Mela Tormé Mel Tormé Sings Fred Astair (Bethlehem Records/Victor Enterteinment, VICJ-61457, K2HD, CD) od razu musiałem nieco przyciszyć wzmacniacz. Dźwięk na tej nagranej w roku 1956 roku płycie jest bardzo fajny, jednak ma obcięte skraje pasma, a remaster wydobył przede wszystkim pełny środek i wyższy bas. I właśnie ten ostatni odpowiada za takie duże, mięsiste granie. Kontrabas zabrzmiał na japońskim odtwarzaczu w mocny, fantazyjny sposób. A przecież tak naprawdę jest on nieco spokojniejszy, a głos nie jest aż tak bardzo z przodu. To jednak tylko drobna niedogodność. Kiedy mamy do czynienia z pięknym nagraniem zarejestrowanym w równie dobry sposób, jak np. genialny, dedykowany Winstonowi Ma (właścicielowi FIM-a) utwór Autumn In Seattle Tsuyoshi Yamamoto, z płyty FIM Super SoundsI II (First Impression Music, FIM XR24 067, XRCD24), jest po prostu znakomicie. Melancholijna, rozwijająca się powoli kompozycja miała bardzo dobre oparcie w średnich i niskich częstotliwościach, przez co pozbawiona była nerwowości. Fortepian nie miał wprawdzie aż tak dokładnego, tak zwartego uderzenia fortepianu Tsuyoshiego co z Ancienta, jednak nie była to duża różnica.

Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że CEC gra takim dźwiękiem, wydobywając jednocześnie z nagrania niesłychanie dużo detali, szczegółów, elementów, które wprawdzie nie są pierwszoplanowe, bo to nie jest główny składnik muzyki, które jednak stanowią o tym, że jest to spektakl, wydarzenie na żywo, a nie wystudiowany, przykrojony w studio zapis na keybordy. Tak było np. z kopią z taśmy-matki płyty Chwile... Bogdana Hołowni (Sony BMG, 5052882, CD-R). Pierwszy utwór, W małym kinie rozpoczyna się spokojnym fortepianem, któremu towarzyszą przeszkadzajki. Dokładnie słychać tam studio, poruszenia muzyków, delikatne mruczenie Hołowni itp. Na oryginalnej, wydanej przez Sony płycie słychać te elementy szczególnie mocno, ponieważ balans tonalny finalnego dysku jest przesunięty w tę stronę i prawdę mówiąc dźwięk wydaje mi się nieco rozjaśniony. Na szczęście mam kopię CD-R z taśmy-matki zrobioną tuż po nagraniu, w czasie, kiedy płyta miała być wydana przez Not Two. Na szczęście, ponieważ w tej wersji mamy znacznie lepiej rysowaną głębię fortepianu, niskie rejestry itp., jednocześnie jednak wspomniane elementy pozamuzyczne są mniej dobitne. A jednak CEC wydobył je, wypolerował, otrzepał z kurzu i pokazał, że tam są, że są ważnym dopełnieniem muzyki. Tak samo było przy nagraniach z filmu American Beauty (Dreamworks, 450 210-2, CD), szczególnie z Because w wykonaniu Elliotta Smitha – miedzy kolejnymi frazami słychać było moment montażu, kiedy wycinana była ścieżka z głosem i zostawał długi pogłos. Więcej – wraz z wejściami głosów śpiewających á capella słychać w podkładzie coś w rodzaju „brudu” na niskich częstotliwościach. Z najlepszymi urządzeniami, także z CEC-em słychać, że to przebijający się gdzieś spod spodu podkład. Albo jest to przekopiowanie taśmy z sąsiedniej ścieżki (jeśli to nagranie analogowe), albo przebitka ze studia ze słuchawek. Elliot nie jest wybitnym śpiewakiem i á capella śpiewać nie potrafi. Jeśli jednak w uszach ma podkład, to da się potem odtworzyć jedynie jego głos, bez instrumentów. Tak było chyba i tutaj, a japoński odtwarzacz pokazał to bez złośliwości, ale wyraźnie. Nie chodzi oczywiście o to, żeby słuchać detali, jednak to przykład na to, że dźwięk jest zarówno pełny, jak i dokładny. Można by zaryzykować i powiedzieć, że jest nieco podrasowany, tj. energetyczny i pełny, gdyby nie to, że generalnie, jak przy Seattle... Tsuyoshi, a także Lontano Tomasz Stańko Quartet (ECM 1860 9877380, CD) dźwięk był zrelaksowany i wcale nie wyrywny. Te dwie tendencje, tj. mocny pierwszy plan, pewna energetyczność i skłonność do wstrzymywania tego będą zresztą towarzyszyły przez cały czas.

Ale przecież chciałem mówić o przestrzeni – to najmocniejszy punkt tego urządzenia. Odtwarzacze Ancienta są w tej dziedzinie genialne i właśnie na budowaniu przestrzeni, jej głębi, większość konkurencji, niezależnie od ceny, się wykłada. CEC – nie waham się tego powiedzieć – proponuje lepiej wypełnioną, z lepszym fluidem między wykonawcami scenę niż Prime. Różnica jest dość wyraźna, a przecież Prime w tej mierze bryluje. Nie chodzi nawet o wydobywanie instrumentów z tła, a o bezbłędne przejście między kolejnymi planami, właściwie likwidację planów i wprowadzanie do pomieszczenia odsłuchowego bezszwowej, szerokiej sceny. A jak fantastycznie wypadają wszystkie dźwięki zapisane w przeciwfazie, otaczające słuchacza – nawet na tak mocnej płycie jak 10 000 Days Toola (Sony BMG, 819912, CCD) elementy te były perfekcyjne, bo mocne, stabilne, gęste, bez cienia rozpuszczenia i rozmycia. Proszę posłuchać swoich płyt, a zobaczą Państwo, że na większości z nich jest tego typu element, tyle , że odtwarzacze najczęściej tego nie zauważają... To swego rodzaju pre-test, jednak już teraz słychać, że to wyjątkowe urządzenie. Raz, że mamy w podświadomości, że to swego rodzaju „gramofon”, a więc ma duszę, a to przekłada się na nasze dobre samopoczucie, a dwa, że udało się inżynierom uzyskać połączenie głębi i detalu. Można lepiej, wiem, słyszałem, jednak tu i teraz jest bardzo, ale to bardzo dobrze. Mógłbym coś takiego mieć...

BUDOWA

Podobnie, jak testowany niegdyś odtwarzacz C.E.C. TL51XR, najnowszy cedek jest oparty o napęd paskowy. Jest to urządzenie dzielone, z przetwornikiem w jednej obudowie i napędem w drugiej. Ponieważ tylko obudowa napędu była docelowa, tylko o niej można coś powiedzieć: wykonana została z solidnych odlewów, skręcanych ze sobą tak, że tworzą sztywną grubą skorupę. Jej kształt został najwyraźniej dostosowany do gustów szerszego grona niż poprzednia wersja. Napęd jest top-loaderem, z ręcznie odsuwaną klapką i bardzo szerokim, zakrywającym całą płytę, krążkiem dociskowym. Umieszczone z tyłu wyjścia cyfrowe obejmują wyjście optyczne TOSLINK, koaksjalne RCA oraz zbalansowane AES/EBU. Obok jest jeszcze jedno wyjście o nazwie Superlink (na łączu RS-232) i z tym łączem system był testowany. Umożliwia ono przesłanie rozdzielonych kanałów oraz zegara. Po otwarciu wnętrza od razu rzucamy się na napęd. Wykonany jest wyjątkowo starannie, z ciężkich elementów, nieco podobnie jak gramofon, tj. z dużym, centralnie położonym łożyskiem, na który składa się solidne łoże z utwardzanego brązu oraz trzpienia. Moment obrotowy przenoszony jest za pomocą gumowego paska z silnika. Silnik oraz pasek obsługują też przesuwanie soczewki. Wbrew pozorom, praca tego tandemu jest szybka i sprawna. Co ciekawe, zasilacz jest impulsowy, podobnie jak w urządzeniach Linna.

Przetwornik umieszczony był w tymczasowej obudowie, pożyczonej z przetwornika . Zresztą, najwyraźniej, DX1N bazuje na jego budowie elektrycznej, co sugerują oznaczenia na płytce. W torze znajdziemy najpierw asynchroniczny upsampler AKM AK4125, zamieniający sygnał do postaci 24/192, a potem przetworniki Burr-Browna PCM1792 – po jednym na kanał. Cały tor analogowy zawarty został w modułach firmy CC-Tech, podobnych w koncepcji do HDAM Marantza. Są to osobne płytki, wpinane w główną płytę za pomocą złoconych pinów, z układem optymalizowanym do konkretnego zadania. Wyjście sprzęgnięte jest za pomocą DC-Serva, bez pośrednictwem kondensatorów. Cały tor jest zbalansowany, stąd obecność wyjść XLR oraz RCA. W zasilaczu widać wiele niewielkich kondensatorów. Co ciekawe, dostajemy możliwość przełączania między różnymi stopniami oversampligu, a nawet możemy go całkowicie wyłączyć.



C.E.C.
TL1N/DX1N

Cena: 45 000 zł

Dystrybucja: RCM

Kontakt:

RCM s.c.
ul. Matejki 4
40-077 Katowice

Tel.: 032 / 206-40-16
Tel.: 032 / 201-40-96
Fax: 032 / 253-71-88

e-mail: rcm@rcm.com.pl


Strona producenta: C.E.C.



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B