WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

BLADELIUS
THOR Mk II

WOJCIECH PACUŁA







To nie jest pierwszy kontakt czytelników „HIGH Fidelity OnLine” z produktami szwedzkiego Bladeliusa. W numerze „digitALL”, poświęconym wyłącznie źródłom cyfrowym ze stycznia tego roku (No 33) testowaliśmy bowiem niezwykle interesujący, wieloformatowy odtwarzacz Freja Mk II, będący naturalnym partnerem dla prezentowanego tym razem wzmacniacza zintegrowanego Thor Mk II. Powtórzmy więc w skrócie, kim jest ten niezwykły człowiek, Mike Bladelius – właściciel i konstruktor firmy. W latach 1990-1994 szef projektantów firmy Treshold, między 1994-1995 konsultant, a także konsultant działu projektowego Classé Audio. Firma Bladelius Design Group, w skład której obok Bladeliusa wchodzi także Advantage, a niegdyś także S.A.T., powstała w szwedzkim Alingsås w roku 1994. Następnie zatrudniany do konkretnych produktów przez firmę Primare. Ma więc człowiek doświadczenie nieliche, a i zapał porównywalny. Odtwarzacz bardzo mi się podobał, miał swoje narowy, jednak ogólnie prezentował niezwykle wyrównany poziom, niezależnie od tego, jaki typ płyt był na nim odtwarzany. Do wzmacniacza nastawiony byłem więc dobrze i choć nie wpływa to na późniejsze ustalenia, test przeprowadziłem najszybciej, jak to tylko było możliwe, prawdę mówiąc, spychając nawet z powrotem kilka innych urządzeń na półkę dla oczekujących.

ODSŁUCH

I nie pomyliłem się w swoich nadziejach. Bladelius prezentuje dźwięk, w którym można się zakochać. Jest bowiem organiczny, pełny i podobnie jak kabel cyfrowy DSIX/1.0 japońskiej firmy Acoustic Revive, doskonale zorganizowany. Znajdziemy oczywiście haczyk, który może urosnąć do rozmiarów haka, jednak – „nobody’s perfect…” Cechy te słychać zarówno na poziomie barwy, jak i przy analizowaniu przestrzeni. Te dwie cechy dźwęku idą zresztą w parze. Otwierający płytę „Five Songbirds” First Impression Music (FIM048 VD, HDCD24), śpiewany przez Esther utwór “Kinderspiel” to tylko dwa elementy – głos i gitara. Bladelius doskonale rozłożył je na scenie – z jednej strony głos, a z drugiej gitara, połączone wspólną akustyką. Zwykle elementy te mają skłonność do grania blisko środka. Tym razem bardzo dobrze została pokazana trójwymiarowość gitary i głosu, ich organiczność i prawdziwość. Bez wątpienia pomogła temu bogata paleta barw oraz znakomicie zaznaczana między poszczególnymi instrumentami odległość i to wbrew wrażeniu, które pojawiają się w początkowych czasie spędzonym z tym wzmacniaczem, gdy dźwięk jawi się duży, ale ciepły, co szczególnie słychać było w „A Taste of Honey” Patricii Barber. Po jakimś czasie wszystko wraca jednak do normy, góra jest bardzo dobra, środek otwarty, a początkowe wrażenie znajduje rozwiązanie w zakresie niskotonowym. Bas jest bowiem duży i nie do końca idealnie kontrolowany. Thor – nomen-omen – podaje go w sprężysty, nasycony sposób, jednak taka duża masa dźwięku powinna wybrzmiewać trochę krócej. Chodzi przy tym głównie o jego średni zakres – element, który decyduje o tym, że początkowo Bladelius może zostać odebrany właśnie jako ciepłe urządzenie. Rzutuje to także na sposób prowadzenia wokali. Jeśli, jak przy utworze Barber, jest on neutralny, wzmacniacz doda mu tylko śpiewności i prezencji. Jeśli jednak zdarzy się tak, jak w nagraniu „Danny Boy” wykonywanym przez Jacinthę, której wokal jest raczej nosowy i uchwycony przez bardzo blisko ustawiony mikrofon, to efekt ten zostanie pogłębiony. Nie będzie tragedii, jednak klarowność będzie mniejsza.

Ale jakże genialnie wypadają dzięki temu gitary elektryczne! O wadach wspomniałem zaraz na początku, żeby nie było, że jestem głuchy, jednak przy odpowiednim materiale bardzo szybko się o nich zapomina. Gitary są bowiem ciepłe, organiczne, mają dobrą definicję, z lekko, ale niewiele zaokrąglonym atakiem, płynne i absolutnie wiarygodne. Na takiej prezentacji zyskują także gorzej zrealizowane krążki. Grająca dość „szkieletowatym” dźwiękiem płyta „On An Island” Davida Gilmoura (EMI, 55695, CCD http://en.wikipedia.org/wiki/Copy_Control ) zabrzmiała tak, że chciało się jej słuchać. I chyba po raz pierwszy od momentu kupienia (a to już sporo czasu) udało mi się ją wysłuchać do końca, bez przeskakiwania w połowie utworu. Pewnych rzeczy nie da się oczywiście odwrócić i np. rozdzielczość nie ulegnie poprawie, ale w ramach ograniczeń dźwięk zacznie wreszcie korespondować z muzyką. Głosy były bowiem duże, wiarygodne i tylko wyższa średnica pozostała nieco rozjaśniona, przypominając o tym, że krążek zabezpieczono przed kopiowaniem, tak iż kod antypiracki doprowadza napęd na skraj możliwości korekcji błędów (chodzi o CCD http://en.wikipedia.org/wiki/Copy_Control ). Naprawdę świetnie to jednak zagrało, chociaż można by sobie w „This Heaven” życzyć krótszego wybrzmiewania basu.

Zarówno przy płycie FIM-a, jak i teraz, przy „Blue Train” Johna Coltrane’a w referencyjnej edycji DVD-Audio 24/192 Classic Records (Blue Note/Classic Records, HDAD 2010, DVD-A 24/192+24/96) szczególnie naturalnie słychać było szum taśmy-matki. Wiem, że w tej zabawie nie chodzi o słuchanie szumów, a muzyki, jednak na podstawie takiego pozamuzycznego elementu da się bezbłędnie określić balans tonalny i rozdzielczość dźwięku. Ponieważ przez długi czas korzystałem w studiu nagrań, zarówno przy rejestracjach stereofonicznych, jak i wielokanałowych, z magnetofonów szpulowych analogowych, więc jestem na ten czynnik szczególnie uwrażliwiony i potrafię docenić naturalny szum – tak jak w tym przypadku. A jeśli szum brzmi dobrze (jakkolwiek może się to wydawać dziwaczne), muzyka zawsze jest potem co najmniej dobra – jak w tym przypadku. Biorąc to wszystko pod uwagę, nietrudno zrozumieć, dlaczego Thor genialnie zgrał się z przetwornikiem Cepheus i dedykowanym mu napędem wieloformatowym. Tak jakby te dwa urządzenia zostały dla siebie stworzone. Wprawdzie pełnię możliwości pokazał dopiero kabel Wireworlda Silver Eclipse 52, ale na poświęcenia trzeba być przygotowanym. Nat „King” Cole z pięknej płyty „Penthouse Serenade” (Capitol Jazz/EMI, 45042, SBM CD) zabrzmiał w pełny, gęsty sposób, a szczególnie zapadał w pamięć, co nie powinno dziwić, jego głos – aksamitny, mocny, ścielący się pod nogami. Reszta zespołu schowana była za liderem, ale ten został oddany w naturalnych rozmiarach, w niepokojąco namacalny sposób.

Z Primem Ancient Audio w roli źródła wokal został nieco odchudzony i choć rozdzielczość wyraźnie wzrosła, podobnie jak głębokość sceny, to jednak preferowałem połączenie z tańszym i w oderwaniu od tego kontekstu gorszym Cepheusem. Z Primare wyższa średnica była chłodniejsza, choć lepiej łączyła się z górą. Także zespół Cole’a miał tym razem więcej do powiedzenia, bo był po prostu lepiej słyszalny. Np. kiedy utwór „Too Young” zaczyna się od przygrywki na fortepianie, to dokładnie słychać młoteczki i zaraz potem pudło rezonansowe. A jednak, paradoksalnie, w tym przypadku, z ultra-precyzyjnymi kolumnami Dobermann Harpii Acopustics, których od pół roku używam jako kolumn odniesienia (przygotowuję ich oficjalny test, ale wcześniej chciałem je przesłuchać z możliwie największą ilością wzmacniaczy – jeszcze ze dwa monstra i będę miał pełny obraz tych fascynujących, acz dla wielu moich znajomych kontrowersyjnych kolumn), w każdym razie w takim towarzystwie niedrogi przecież przetwornik był jakby szyty na miarę. I rzecz szczególna – chociaż obydwa urządzenia są zbalansowane, z interkonektem Wireworlda lepiej zagrały na gniazdach RCA.

BUDOWA

Thor Mk. II firmy Bladelius Design Group, należący do jej części o nazwie Bladelius (oprócz niej w grupie znajdziemy jeszcze bliźniaczo podobne urządzenia Advantage, a do niedawna także S.A.T., którą niedawno sprzedano Primare) to potężny wzmacniacz, którego minimalistyczna ścianka przednia szczególnie mi przypadłą do gustu. Widoczna już w odtwarzaczu Freya Mk. II dążność do likwidacji niepotrzebnych dodatków tutaj osiągnęła chyba najlepszy balans pomiędzy tym co potrzebne, a tym co nie, pozostawiając miejsce na prawdziwy design. A przecież na pierwszy rzut oka niemal nic tutaj nie ma – lekko z boku obła gałka siły głosu, po prawej długie okienko z bladozielonym wyświetlaczem, a po lewej trzy guziki – standby, zmieniające źródło siły głosu oraz przyciemniające (lub wyłączające) wyświetlacz. A przecież wygląda to znakomicie. Pomocne w tym jest niewątpliwie pięknie obrobione aluminium, z zaokrąglonymi brzegami, które użyto na płytę przednią, a i głęboko frezowane logo też dodaje swoje. Wyświetlacz jest całkiem duży, alfanumeryczny i wyczytamy na nim bieżące wskazania siły głosu oraz nazwę wejścia. Bo tę można ręcznie wprowadzić, podobnie jak czułość danego wejścia. A to wszystko dlatego, że Thor sterowany jest mikroprocesorem.
Spoglądając na urządzenie z przodu nie jesteśmy przygotowani ani na jego pokaźne gabaryty – głębokość – ani na solidny ciężar. Cała obudowa wykonana jest z aluminium (aluminiowe są też śrubki), a górna ścinka i boczne są pełne otworów wentylacyjnych. A to nie bez przyczyny, ponieważ urządzenie bardzo się grzeje (to zawsze dobrze świadczy, bo oznacza wysoki prąd spoczynkowy) nawet kiedy jest w stanby – najwyraźniej przedwzmacniacz (bo stamtąd dochodzi fala ciepłą) jest pod prądem przez cały czas, żeby nie musiał się stabilizować po włączeniu. Tył jest bardzo ładny. Gniazda głośnikowe to bowiem prawdziwe wubety (WBT 0765), żadne podróbki, a dodatkowo mamy do dyspozycji dwa wejścia zbalansowane i pięć wejść RCA. Do tego dochodzi wyjście do nagrywania (lub wzmacniacza słuchawkowego) i wyjście z przedwzmacniacza. Oprócz tego mamy też wejście jak do Ethernetu, nzwane „Data Com”, RS-232 do sterowania w systemie Crestrona lub AMX oraz dwa gniazda trigger 12 V, do wykorzystania w bardziej rozbudowanym systemie. Jest także wejście z zewnętrznego odbiornika podczerwieni. Wypas – nowoczesne urządzenie tego typu obowiązkowo powinno mieć coś takiego.

Otwieramy urządzenie i od razu wiadomo, dlaczego to cholerstwo tyle waży – blisko przedniej ścianki umieszczono bowiem ogromniasty transformator toroidalny (firmy Toroid zresztą, z charakterystycznym logo w kształcie jeża) o mocy 1800 W, z zalanym żywicą środkiem. Od elektroniki oddziela go spory radiator, na którym przykręcono osiem par (po cztery na kanał) tranzystorów wyjściowych. Niestety nie da się odczytać ich symboli. Sygnał do nich prowadzony jest nie po płytce (tak jest najłatwiej), a kablami solid-state prosto do gniazd głośnikowych, które znajdują się w tym właśnie miejscu dlatego, że druty mają wtedy najmniejszą długość. Końcówka ma budowę zarówno SMD, jak i przewlekaną, a zastosowano w niej bezindukcyjne rezystory drutowe i kondensatory Evoxa. Przedwzmacniacz i część sterująca także mają część elementów SMD, jednak wszystkie tranzystory – typu J-FET – są tradycyjne. To tutaj widać, że wejścia zbalansowane to nie pic, ponieważ całe urządzenie ma taką budowę – mamy więc efektywnie cztery takie same końcówki (dwa kanały, po dwie gałęzie – plus i minus – w każdym). Funkcja regulacji głośności prowadzona jest w dwóch kościach z drabinką rezystorową Burr-Browna PGA2320. Wejścia RCA zaraz po przejściu do wnętrza są poddawane symetryzacji w kościach Burr-Browna OPA2134 i kluczowane hermetycznymi przekaźnikami. Co ciekawe, wejście tape ma osobny symetryzator, warto więc zobaczyć, czy aby nie brzmi lepiej. Wyjście z przedwzmacniacza jest desymetryzowane na takim samym układzie operacyjnym, zaś wyjście do nagrywania otrzymało nieco gorszy scalak NE5532. Sygnał nie przechodzi nigdzie przez kondensatory, ponieważ jest to układ typu DC-coupled.

Z transformatora wychodzi kilka uzwojeń wtórnych, w tym dla przedwzmacniacza. Stabilizacja prowadzona jest przy układach. Końcówki mają wspólne zasilanie, ale bardzo ładne, z sześcioma bardzo dobrymi kondensatorami BC (dawniej Philips) po 10 000 μF każdy. Oprócz nich tuż przy przedwzmacniaczu są jeszcze cztery kondensatory po 4700 μF każdy. Co ciekawe, na płytce z końcówką są miejsca do obsadzenia czterema dodatkowymi (po dwa na kanał) kondensatorami tego typu, niestety puste. Można więc pomyśleć o późniejszym apgrejdzie… Trochę szkoda, że nie ma osobnych zasilaczy końcówek, bo przecież transformator ma dla nich dwa osobne uzwojenia wtórne, które są łączone równolegle. Widziałem coś takiego wcześniej w urządzeniach francuskiej firmy Atoll (w HFOL testowaliśmy odtwarzacz Atoll CD 100) i ma to na celu optymalizowanie przebiegu masy. Sekcja sterująca także jest stabilizowana, a użyto tutaj bardzo dobrych kondensatorów Dubilier. Wszystkie wyjścia są złocone, a montaż jest niezwykle staranny, podobnie jak wykonanie płytek. Koniecznie trzeba wspomnieć o pilocie, ponieważ jest świetny – masywny, metalowy, steruje czterema urządzeniami, a jego niewielkie guziczki o wyraźnym momencie zadziałania są całkiem sensownie porozkładane.



DANE TECHNICZNE (wg producenta):
Moc wyjściowa: 2 x 165 W/8 ohm (< 0,1 % THD)
Pasmo przenoszenia: DC -100 kHz (+/- 1 dB)
Impedancja wejściowa: 50 kΩ


BLADELIUS
THOR Mk. II

Cena: 12 000 zł

Dystrybucja: Arspo Audio



Kontakt:
tel. 601 301 303

e-mail: arspo@arspoaudio.lodz.pl


Strona producenta: BLADELIUS



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B