KRAKOWSKIE TOWARZYSTWO SONICZNE

CYFRA vs ANALOG
czyli
25 lat srebrnego krążka

WOJCIECH PACUŁA







Jak zabawa, to zabawa: jakiż może być temat spotkania Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, z którego sprawozdanie przeznaczone jest do numeru traktującego niemal wyłącznie o odtwarzaczach CD, a w całości o urządzeniach i akcesoriach cyfrowych (a dodajmy jeszcze, że w numerze lutowym HFOL zajmiemy się wyłącznie produktami związanymi z płytą gramofonową)? I żeby jeszcze wzbudził emocje? Chyba tylko porównanie cyfry z analogiem.

Tak naprawdę, kiedy przygotowywałem to spotkanie, najważniejszym celem, który mi przyświecał była edukacja. Mnie samego. Powód wymieniony jako pierwszy wziął się z potrzeby uzasadnienia tej publikacji przed Czytelnikami, zaś drugi miał znaczenie przede wszystkim dla mnie. Sprawa jest bowiem wciąż żywa. Kiedy wprowadzano do sprzedaży pierwsze odtwarzacze CD, a było to w roku 1981 (w Japonii), ich dźwięk był po prostu zły. Jak w każdej raczkującej technologii, tak i w tej popełniono wszystkie możliwe do popełnienia błędy, a przy tym wielu rzeczy jeszcze nie wiedziano lub nie przywiązywano do nich uwagi. Jak o jitterze. O filtrach cyfrowych. O filtrach analogowych i wzajemnej korelacji wszystkich tych elementów. Od tamtej pory minęło dokładnie 25 lat i zmieniło się w tej mierze bardzo wiele. Przede wszystkim CD zaczął być postrzegany najpierw jako źródło dźwięku wysokiej jakości, a później jako źródło hi-endowe. Przez lata wciąż jednak i wciąż powracało przykre poczucie, że w dalszym ciągu srebrny krążek jest w tyle za winylem. Pomimo buńczucznych haseł, takich jak "Cyfrowa doskonałość", "Perfect Sound Forever" i innych, formułowanych na wyrost (ale taka jest natura haseł reklamowych) twierdzeń, źródłem nr 1 dla wielu melomanów, a także dla większości zagranicznych dziennikarzy specjalizujących się w pisaniu o dźwięku, był gramofon.

Pomimo to, a może właśnie dlatego, myślę, że przyszedł czas na CD. Nie jestem przywiązany do żadnej z technologii, używam zarówno CD, winylu, SACD i DVD-Audio i wiem, że żadna z nich nie jest w stanie oddać prawdziwego wydarzenia, że wszystkie przekazują jedynie artefakt, czyli obrazowanie prawdziwego wydarzenia, zapisane mechanicznie na płycie interpretowane we własny, unikalny sposób. To przykre, ale tak właśnie jest. Kiedy jednak uświadomimy sobie te ograniczenia, nic nie stoi na przeszkodzie, aby przyjrzeć się, które z medium jest w stanie przybliżyć nas do tego wzorca lepiej, które z nagrań potrafi nas lepiej oszukać (bo przecież o swego rodzaju mistyfikację chodzi, nagranie ma za zadanie wytworzyć iluzję, że słuchamy wykonania na żywo). A asumpt do takiego podejścia jest i wzrastał we mnie od jakiegoś czasu. Po odsłuchach absolutnie topowych urządzeń cyfrowych (wszystkich istniejących na świecie nie słyszałem, ale znaczącą większość - tak), m.in. dCS-a, EMM Labs-a, Ancient Audio, Wadii, Accuphase czy Esoterica i innych, a także wielu znakomitych gramofonów, dochodzę do wniosku, że rozziew między tymi dwoma technologiami skurczył się do minimalnych rozmiarów. Proszę chwilę wstrzymać konie, a rewolwery niech wrócą do kabur... To tylko moje zdanie, a nie prawda absolutna. Problem z winylem i cyfrą podobny jest bowiem do tego z tranzystorem i lampą: oprócz racjonalnych przesłanek związane są z nimi elementy emocjonalne, a kultowy status winylu w pewien sposób eliminuje tę technologię z dyskursu, a przynajmniej w mocny sposób go ogranicza. A to niedobrze, bardzo niedobrze. To bowiem, o czym nie da się dyskutować, co nie poddaje się krytyce, jest wielce podejrzane, żeby nie powiedzieć - bez sensu. Takie elementy rzeczywistości podpadają bowiem pod kategorię wiary, a nie pod kategorię konsensusu, podstawy ludzkiej działalności. Jeśli więc nie są Państwo przygotowani na dyskusję o swoim ulubionym medium, jeśli samo wspomnienie o rywalizującym z nim formacie wywołuje dreszcz obrzydzenia, być może przyszedł czas na wzięcie na wstrzymanie - może się bowiem zdarzyć, że umknie nam coś ważnego, że umknie nam cel: słuchanie muzyki w sposób, który możliwie najlepiej przeniesie nas w miejsce i czas, w którym dokonano nagrania.


ZAŁOŻENIA

Spotkanie przygotowałem więc z potrzeby śledzenia zmian i dla nauki. Proszę traktować je jako pierwsze z cyklu tego rodzaju porównań - co ciekawsze postaram się relacjonować na łamach "HIGH Fidelity OnLine". Ten konkretny odsłuch miał na celu, oprócz samego odsłuchu, wypracowanie metodologii takich porównań, miał pomóc odnalezieniu sposobu dochodzenia do jak najbardziej wiarygodnych wyników. Myślę, że zamiar się powiódł i nieźle przygotował do następne spotkania. Na początek trzeba było przyjąć jakieś założenia ramowe. No bo, co porównujemy: czy winyl i CD w kategoriach absolutnych, czy w kategoriach względnych? W pierwszym przypadku trzeba by porównać najlepszy istniejący gramofon (lub kilka) z najlepszym istniejącym odtwarzaczem CD (lub kilkoma). Zapewne prędzej czy później to się uda, jednak już krótki rzut oka na cenniki pokazuje, że będzie to nie do końca sprawiedliwe porównanie, bo jeśli przyjąć, że najlepszym (albo jednym z najlepszych) gramofonów jest Caliburn (wraz z ramieniem Cobra i podstawą Castelon) australijskiej firmy Continuum Audio Labs, do tego jakaś topowa wkładka, przedwzmacniacz gramofonowy i stosowne kable między gramofonem i preampem, to wyjdzie tego jakieś (plus-minus) 150 000 USD. A najlepszy system cyfrowy złożymy za znacznie mniejsze pieniądze. Nawet jeśli przyjmiemy, że testujemy NAJDROŻSZY system cyfrowy, to jego cena nie przekroczy 200 000 PLN, a będzie nawet wyraźnie niższa. To oznacza znaczną dysproporcję ceny. Z jednej strony podstawowe założenie, a więc porównanie w kategoriach bezwzględnych analogu i cyfry, zostanie zrealizowane, bo ostatecznie usłyszymy to, co najlepszego ma do zaoferowania każda z technologii, jednak z drugiej strony nie powie nic o REALNYCH produktach, gramofonach i odtwarzaczach, które są w zasięgu szerszego grona audiofili. Na starcie przyjąłem więc, iż porównamy źródła za ok. 60 000 zł. To duże pieniądze, jednak wiele osób w Polsce ma takie źródła, a i porównanie będzie zrównoważone pod względem środków, jakie trzeba na daną technologię przeznaczyć.

Ważnym elementem odsłuchu było dla mnie także również podobieństwo tonalne oponentów, aby różnice w brzmieniu wynikające z charakteru samego urządzenia nie odciągały uwagi od różnic między technologiami. Od strony winylu zagrał więc ultra-precyzyjny, pozbawiony w znacznym stopniu własnego charakteru gramofon Oracle Delphy MkV (test wkrótce w "Audio"), z wkładką Dynavector XV-1S (a w domu poprawiłem to być może jeszcze bardziej przezroczystym Dynavectorem 23R Karat), z przedwzmacniaczem Steelhead firmy Manley (to najlepszy preamp gramofonowy, jaki miałem okazję słyszeć - test w numerze lutowym HFOL). Z drugiej strony zaplanowałem sobie odtwarzacz Ancient Audio Lektor Grand, urządzenie w podobnej cenie - odtwarzacz fenomenalny, który dobrze znam i który swoją fizycznością przypomina gramofon... Najważniejsze było jednak to, że w jego dźwięku przejawia się wiele cech zwyczajowo zarezerwowanych dla analogu i nie ma tam cienia cyfrowej chropawości. Taki był plan. Jak wszystkie ludzkie plany musiał być jednak zmodyfikowany. Okazało się bowiem, że kosztujący o połowę mniej Lektor Prime (test TUTAJ) gra - takie jest przynajmniej moje zdanie - w wielu aspektach lepiej niż Grand. Nie, żeby droższy odtwarzacz nagle grał gorzej - wciąż walczy jak równy z równym z czołówką zagranicznej cyfry, jednak w Primie udało się osiągnąć coś wyjątkowego. W pewien sposób wprowadziłem więc asymetrię do porównania, w którym chodziło o parytety cenowe. Przyjmijmy jednak, że porównujemy źródła za 60 000 zł - z punktu widzenia dźwięku będzie to co najmniej prawdziwe...


ODSŁUCH - GŁOSY Z SALI

Uczestnicy spotkania przyszli nań z własnym pomysłem na dźwięk i z wyraźną tezą - widziałem to w ich oczach, a po kieliszku wina przestali się z tym kryć w ogóle. Odsłuch wiele zmienił. W czasie porównania było to wyraźne, po kilku dniach może już nie tak mocne, jednak wyrzeźbiło ślad na ich pojmowaniu dźwięku: zwolennicy winylu wyszli przekonani co do tego, że cyfra ma jakieś zalety i odwrotnie. Aby urozmaicić relację, aby była ona maksymalnie zbliżona do rzeczywistości, a więc wielogłosowa, poprosiłem uczestników o krótkie podsumowanie spotkania, oczywiście absolutnie subiektywne. Żeby jednak zbliżyć tę relację do rzeczywistości medialnej na końcu to podsumuję i to ja będę miał ostatni głos w tej sprawie :)


GŁOS 1.

Pan Jarek Waszczyszyn, konstruktor Lektora Prime, człowiek całą duszą oddany cyfrze (chociaż z drugiej strony realizuje paradygmat hard-audiofilski, budując wzmacniacze SET oparte o lampy 300B), porównanie opisuje tak:

"Próbuję jakoś uporządkować wrażenia po wczorajszej imprezce. Winyl czy CD? Czarne czy srebrne? Piękne czy prawdziwe? Najpierw konkluzja ogólna: nie mam zbyt dobrego mniemania o dźwięku winylu. Na wielu wystawach w kraju i za granicą z zaciekawieniem próbowałem słuchać gramofonu. Generalnie, były to potworne gnioty. W moim audiofilskim doświadczeniu właściwie tylko dwa systemy analogowe spodobały mnie się na tyle, że miło do nich wracam. Pierwszy był systemem Leifa Christensena z Norwegii.




System analogowy Leifa Christensena

To chyba Olimp analogu: porządny gramofon na granicie, ramię Air Tangent na poduszce powietrznej, wkładka Lyra, przedwzmacniacz RIAA z oddzielnym zasilaczem - w środku kupa lamp, najlepszych kondensatorów. Całość grała ze specjalnymi wzmacniaczami lampowymi na 300B i tubami Avantagarde Acoustic Trio. System powalił mnie na kolana dynamiką, swobodą oddania big-bandu, rytmem.
Drugim gramofonem do którego mam sentyment jest moja konstrukcja, wykonana na zamówienie Jarka Śmietany - legendy polskiej gitary jazzowej. Miał być to komplet do Lekora IV, stąd granitowa podstawa. Wykorzystałem talerz Pro-Jecta i ramię Linn-a. Gramofon potrafił zagrać bardzo przyjemnie, zamiast pogłosu pojawiły się w przestrzeni plany, głos też był niezły. Największym problemem były jednak płyty. Moja kolekcja analogów jest szczątkowa, nie więcej niż 50 płyt. Z tego dwie, może trzy nadawały się do słuchania. Reszta (kilka znakomitych krążków z klasyką) okazała się na poziomie Bambino (moi rówieśnicy wiedzą o co chodzi, młodzież niech się edukuje). Stąd z wielkim zainteresowaniem (o tydzień przełożyłem imieniny Żony!) szykowałem się na to spotkanie Nieustraszonych Rycerzy Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, zwłaszcza że przytargali te same płyty w wydaniach srebrnych i czarnych. Nastawienia były krańcowo różne: "śmierć winylu" lub: "nigdy cyfra nie odda prawdziwej muzyki".




Gramofon przygotowany przez Ancient Audio na zamówienie Jarka Śmietany

A tu okazało się, że walka była czasami wyrównana. Słuchaliśmy gramofonu w warunkach niezwykle komfortowych. Wzmacniacze Silver Grand Mono mają niesamowitą szybkość i dynamikę. I właśnie w połączeniu z pewną "analogową łagodnością" efekt był bardzo dobry. Były dwie-trzy płyty, gdzie toczyliśmy zażarte dyskusje, co zagrało lepiej. Mało tego, wbrew mojej opinii Rycerze zgodnie orzekli absolutną wyższość fortepianu Keitha Jarreta na "Koncercie Kolońskim" z winylu. Ja tak tego nie odbierałem, ale powszechnie wiadomo iż mam pewne problemy ze słuchem - nawet moja rodzina uważa, że słyszę tylko to, co chcę. Trudno. Ale były też dwie płyty analogowe, które nie zagrzały miejsca na talerzu dłużej, niż kilkanaście sekund. Porażka totalna.

I chyba generalna konkluzja jest taka: gramofon gra ładnie, a CD prawdziwie. Główna energia gramofonu koncentruje się na środku pasma, stąd wiele kalekich nagrań winyl pozbawił niepotrzebnych "dodatków" i muzyka była bardziej "strawna". Jedynym wyjątkiem był Getz/Gilberto [chodzi o płytę Stan Getz&Joao Gilberto "Getz/Gilberto", Verve V6-8545, 180 g LP - przyp. red.] - płyta, która zagrała na odwrót obiegowym opiniom: miękko na CD [dla jasności dodajmy, że wersja CD pochodziła z Mobile Fidelity: MFSL-1-208, gold-CD - przyp. red.], ostro na winylu. Ale to już była kwestia odmiennego masteringu, bowiem nawet kanały były zamienione. Mogła się więc podobać barwa winylu; ale bas, rytm, atak, definicja instrumentów, przestrzeń były zdecydowanie po stronie CD. A i tak najważniejsze było dla mnie jedno wrażenie: otóż mimo znakomitego zestawu wyselekcjonowanych płyt winylowych NIGDY nie miałem uczucia realności muzyki. Brzmiało ładnie, ale brak było gęsiej skórki na karku, wrażenia, że w pokoju ktoś zagrał TU i TERAZ. A tego uczucia coraz częściej doświadczam z płyt CD i dobrego odtwarzacza.
I to jest dla mnie najważniejsze, albowiem w muzyce szukam prawdy nie makijażu. Prawda ta jest czasami bolesna, wiele musi jeszcze upłynąć wody (no... prądu w kablach), aby prawda była zawsze PIĘKNA. To jest choroba ząbkowania CD, przez które jeszcze przechodzi. Za dwa-trzy lata na winyl będziemy patrzeć z uczuciem politowania, jak na parową lokomotywę."


GŁOS 2.

Kolejny głos zabrzmi w wykonaniu Ryszarda - "winylowca", który jednak od jakiegoś czasu gra na Lektorze Primie (w Krakowie są trzy takie urządzenia), więc z charakterem brzmienia tego odtwarzacza jest zaznajomiony:

"Nieco spóźniony ale z większego dystansu pozwolę sobie na porównania soniczne i prywatne, subiektywne wnioski ze spotkania - tak, jak mi to pozostało w pamięci. 1. Przyszedłem na to spotkanie w przekonaniu o wyższości , nie świąt, ale winylu nad CD, zarówno w segmencie zwykłych jak i audiofilskich wydań płyt, a z czym wyszedłem, napiszę na końcu. A tak to się potoczyło:

a) Bobby McFerrin, płyta winylowa "Simple Pleasures" (VEMI7480591) vs ten sam utwór "Don't worry..." z płyty CD Blue Note (724385332920). Niestety - rozczarowanie i 1:0 dla CD, którego lepsza przejrzystość i czytelność nie pozostawiała złudzeń co do swojej wyższości, nie tracąc przy tym w innych aspektach, takich jak "nerwowość" i "niepokój w dźwięku" wiązany zwykle z płytami CD.

b) Płyta "rockowa(?)" Pana Wojciecha [chodzi o maxi-singiel Depeche Mode "Behind The Wheel", Mute, 12 MUTEL 15, 45 rpm LP i jej wersję cyfrową - CD BONG 15 - przyp. red.]: przy CD chce się wyć z bólu, jakie sprawia jej słuchanie - sucho, płasko, jazgotliwie. Zmiana na winyl - tego już da się słuchać, spokój, głęboka scena, przyszła do pokoju muzyka, choć nadal mi obca. Mamy więc CD vs winyl 1:1.

c) Emocje w powietrzu, grupy fanów i przeciwników wyrównane, a do gry włączają się płyty przyjaciela Jacka, powiedzmy że wydane w "normalnym standardzie", czyli przez firmy, które je oryginalnie wydawały: Hendrix (Jimi Hendrix "Legacy", nagranie "All Along the Watchover", Polydor Japan), Coltrane (John Coltrane "Coltrane", nagranie "Out of This World", Impulse!, 180 g LP) vs CD ( w tej roli same Japończyki) i bez cienia wątpliwości mamy już 2:1 dla CD - nie tego się spodziewałem.

d) Podnosimy poprzeczkę i wkraczamy do wytwórni Grove Note i słuchamy Jacinthy w nagraniu "Here's to Ben" ("Heres to Ben"; winyl: GRV-1001-1, 45 rpm, 180 g LP vs CD: GRV-1001-3, SACD - warstwa CD) i dopiero na winylu się dzieje: wokal łagodniejszy, mniej szczegółowy, ale spokojny, cielesny, fizyczny, powiem - ludzki. Dalej: saksofon na winylu był zróżnicowany w zakresie barwy i dynamiki, jak na żywo, bez prądu. CD to brak basu, winyl - jest Darek Oleszkiewicz na kontrabasie i jest OK. Pozostałe aspekty obu płyt podobne, niemniej: pewne 2:2.

e) Wstępnie bez rekomendacji, tj. nie od razu mam faworyta: Bill Evans Trio "Waltz for Debby" z CD (JVC, CJVC-60141, XRCD) vs 180 g LP Pana Wojciecha (Riverside/Analogue Productions 9399, 45 rpm, 180 g LP, #0773): obie realizacje to absolutne perły, niemniej głębokość sceny, nasycenie muzyką według mnie lepsza była na winylu i mamy 3:2.

f) Dave Brubeck Quartet "Time Out" (winyl: wydanie oryginalne z 1959 roku - Columbia CS8192, "6 EYES" LP, CD - Japończyk K2): saksofon Brubecka na winylu jak z drewna (to ostatecznie instrument z rodziny instrumentów drewnianych...), marzenie! Inne aspekty, niestety na korzyść CD, co daje remis 3:3.

g) Ostatnia pozycja wieczoru to Keith Jarret i "The Köln Concert" (LP: ECM 1064/65ST; CD: ECM 1064/65). Jak by go nie ocenić od strony realizacji, to: aura dźwięku fortepianu, dynamika uderzeń na LP vs płaskość i "elektryczne" brzmienie CD nie pozostawiły już mi cienia wątpliwości, że będzie 4:3 dla płyty LP.

By nie było podejrzeń o stronniczość graliśmy na moim prywatnym odtwarzaczu CD Lektor Prime, więc byłem jego kibicem, a nie obcego gramofonu.

Podsumowując:

1. Dla przeciętnego słuchacza, z uwagi na jakość wydań, CD przoduje, bowiem z mojej obserwacji wynika, że więcej wydano złych realizacji płyt winylowych niż CD, o walorach użytkowych nie wspominając.
2. W klasie wydań umownie nazwanych "audiofilskimi" winyl oceniam jako szlachetniejszy i na wyższym poziomie jakości dźwięku. Nadal więc mogę kupować płyty CD i tak wiedząc swoje."


GŁOS 3.

Kolejnym głosem będzie wypowiedź Gospodarza, posiadacza Lektora Granda, który swego czasu był oszalałym winylowcem, większość jego kolekcji (pokaźnej) to były wypieszczone wydania LP, a który z biegiem czasu zmienił front o 180 stopni i teraz posiada wyłącznie płyty CD. I to (niemal) wyłącznie Japończyki:

"Zacznę od konkluzji: Nieznaczne zwycięstwo winylu nad płytą CD. Skupię się na tych płytach, które zapamiętałem. I tak, płyty rokowe: "Hendrix" i "War" bezapelacyjnie dla CD, właściwie, albo nie - na pewno, w każdym aspekcie dźwięku. Bezdyskusyjna wygrana CD. Za wyjątkiem Depeche Mode, które grało przyjaźniej, dźwiękiem gładszym, z tym jednak, że to instrumentarium elektroniczne, bez punktu odniesienia, więc trudno mówić o barwie. Ale istotnie skłonny jestem wskazać DM na winylu.
Jacintha - winyl versus CD. Chociaż w ogólnym odbiorze wskazałbym na CD, to zważywszy, że winyl to wydanie audiofilskie, właśnie dlatego - wielkie, jeśli nie powiedzieć: największe brawa dla CD. Kompletne zaskoczenie. Właśnie na tym wydaniu spodziewałbym się największej różnicy na korzyść winylu. Stąd, choć za całościowy przekaz wskazanie na winyl, to jednak właśnie CD pokazał niespotykaną, albo może lepiej byłoby powiedzieć - niespodziewana klasę. Bill Evans Trio: lekkie wskazanie na winyl za przekazanie "ambience". Pozostałe aspekty porównywalne. K. Jarret- jako koncert jednego instrumentu na korzyść winylu.


Uwagi ogólne

Wyższość, czy może nieznaczna, choć pewnie dla innych znacząca, przewaga winylu nad CD polega przede wszystkim na ukazaniu tych małych, zdawałoby się nieistotnych aspektów muzycznych, barwowych, fizykalnych, psychoakustycznych i podaniu ich w taki sposób, że ulegamy, w mojej opinii, złudzeniu naturalności i odbieraniu tych wszystkich dźwięków jako rzeczywistych. To jest ta przysłowiowa kropka nad "i" lub kropla, która właśnie dopełnia "puchar" naszego wyobrażenia o dźwięku.
Moje wrażenia po odbytej sesji doprowadziły mnie do zupełnie odmiennych przemyśleń, niż te, które spodziewałem się mieć. Otóż, powiem może coś, co zapewne wzbudzi kontrowersje. Dla mnie z tej sesji tak naprawdę zwycięski wyszedł CD, pomimo, że jak wspomniałem na wstępie to winyl miał większość aspektów lepszych od CD. Moja konkluzja, zapewne nie do końca wiarygodna opiera się na odsłuchu gramofonu Oracle'a jako najbardziej topowego jaki było mi dane odsłuchiwać. Być może moje wnioski byłyby inne z przesłuchań jeszcze lepszych maszyn. Tym niemniej, biorąc pod uwagę rozwój, czy też postęp w brzmieniu CD na przestrzeni ostatnich lat, muszę z niejakim smutkiem (bo przecież wychowałem się na winylu) stwierdzić, że winyl jest medium skończonym, nierozwojowym. Pomijając już sam, dość istotny fakt, że jakość płyt winylowych, w swojej masie, jest dalece niezadowalająca, nie można nie zauważyć znaczącego postępu jaki się dokonał jeśli chodzi o dźwięk CD. Jeszcze może to wybrzmienie, ta barwa saksofonu z tego medium nie do końca nas zadowala przy bezpośredniej konfrontacji, ale niezaprzeczalnym faktem jest to, że musi do niej dojść, żebyśmy sobie w pełni uzmysłowili różnice. W przeciwnym razie, przy coraz lepszym brzmieniu CD zaczynamy coraz rzadziej odczuwać brak winylu. I to właśnie jest dla mnie ten aspekt, który wskazuje na CD jako zwycięzcę. Mogę z całą odpowiedzialnością i niesłabnącym przekonaniem powiedzieć, że to jest już tylko kwestia czasu, jak poczciwy winyl będzie musiał uznać wyższość CD. Może jeszcze nie dziś, ale jestem pewny że bardzo prędko, nawet prędzej niż się to innym wydaje.

Oczywiście, przemyślenia te dotyczą komponentów ekstremalnych, bo przecież rozmawiamy w kategoriach absolutnych. Nie wspomniałem o kwestiach nazwijmy to "ergonomicznych", bo tutaj to już od dawna, czy może od zawsze (odkąd pojawiły się CD) nie ma o czym mówić.
Jeszcze na zakończenie jedna uwaga, którą poczynił mój przyjaciel: "Co do trzasków - dla mnie jest to rzecz nie do zaakceptowania, która całkowicie burzy nastrój iluzji - ja-muzycy. To tak jak oglądanie widowiska przez idealnie czystą szybę, dopóki nie walniemy w nią nosem. Te trzaski to takie walenie nosem. Mało przyjemne."


GŁOS 4.

Na koniec przytoczę opinię Jacka - człowieka, który ma w domu topowy, dzielony system Accuphase'a z serii "9x", więc dwie generacje w tył, kupiony z premedytacją ze względu na swój dźwięk (o porównaniu Accu z Lektorem, choć w innym systemie, pisałem TUTAJ). Jego drugim źródłem jest jednak LP 12 LINN-a. Co więcej, człowiek ten posiada piękny zbiór oryginalnych, albo wczesnych wydań płyt, z którego podczas tego spotkania obficie czerpaliśmy:

"Pierwsze odtworzenie winylu w czasie tego wieczoru zrobiło na mnie duże wrażenie: przestrzeń, oderwanie od głośników i sam dźwięk - namacalny, pełny, czyli taki, jakiego można by się spodziewać. Po rozmowach w czasie odsłuchów i potem, za pomocą telefonu, wiem, że nie zgadzam się z kolegami w opisie dwóch pierwszych płyt - Dave'a Brubecka i Jimy'ego Hendrixa. Wydaje mi się, że w nieuzasadniony sposób doszukiwali się elementów brzmienia na korzyść CD. Brubeck - w pewnym sensie spotkało mnie rozczarowanie, ponieważ myślałem, że płyta jest lepiej nagrana. Oprócz mojego oryginalnego (6 Eyes) znam też współczesne tłoczenie sprzed kilku lat - jest wyraźnie gorsze od oryginału, z delikatniejszym dźwiękiem, całkiem pozbawionym już energii. Ale w końcu to nagranie z 1959 roku, więc można przyjąć, że lepiej się nie dało. W każdym razie ma swój klimat (mówimy cały czas o dźwięku, bo sama muzyka nie podlega ocenie - jest fenomenalna). W każdym razie trochę brakowało mi właściwego rytmu i energii, których można by się było spodziewać po tym nagraniu. Następnie to samo na CD - słyszę, że talerze są lepsze. Moim zdaniem niekoniecznie tak powinno być, bo ich dźwięk, który zapamiętałem, powinien być lekko "przybrudzony", nie tak krystalicznie dokładny. Myślę, że na CD blachy są zbyt "cienkie", za delikatne, a na krawędziach leciutko zaokrąglone. Potem wrzucamy płytę LP Hendrixa - i nie wiem, co się dzieje, dźwięk jak ze studni, podany z oddali. Po poprawkach z VTA - lepiej, ale wciąż mu czegoś brakuje.
I wreszcie Bill Evans Trio z płyty 45 rpm - pierwszy raz coś takiego słyszę, czuję się jak w prawdziwym klubie. Moim zdaniem to najlepsze nagranie, jakie tego wieczora słyszałem. Cały pokój wypełniony dźwiękiem, naturalny i na wyciągnięcie ręki. Kiedy odpaliliśmy CD, pokój był wypełniony tylko do połowy, za kolumnami. Bas był z kolei trochę zaokrąglony, mimo że to nagranie XRCD. Pomimo to nie ma o czym mówić i winyl wygrywa bez cienia wątpliwości. Przy Jarrecie z "Koncertu" - też LP zabrzmiało dla mnie lepiej, chyba ze względu na lepszą iluzję wyobrażonego fortepianu z winylu. Na CD słyszałem jakiś dłuższy pogłos, coś jak brud, ale to chyba takie nagranie.

Generalnie - w CD w dalszym ciągu słyszę niepotrzebne zaokrąglenie i często rozmycie basu. Wolę w tej konfiguracji "prawdę" serwowaną przez LP. A winyl jest, jaki jest, w pewnym sensie to powrót do przeszłości i myślę, że naprawdę topowa konstrukcja byłaby nie do pobicia. Konkludując, chciałbym powiedzieć, że tak naprawdę trzeba mieć i to, i to. Do klasyki niezastąpiony wydaje się CD, przede wszystkim ze względu na nieakceptowalne - przynajmniej dla mnie - trzaski i szumy w cichych pasażach na LP. Jednak audiofilskie wydania LP, szczególnie z jazzu, są, jak dla mnie, w tej chwili, nie do pobicia przez cyfrę."


MÓJ GŁOS

Krótko streszczając to, co chcę powiedzieć, muszę powtórzyć to, co powiedział jeden z uczestników (Janusz): w tej chwili, w tym zakresie cenowym wskazanie jest na LP. Jest jednak kilka implikacji tego stwierdzenia. Przede wszystkim zaskoczony byłem, jak dobrze zagrał CD. Słyszałem to u siebie wcześniej i powtórzyłem później, jednak wtedy, z tymi płytami, ze wzmacniaczami Silver Grand było to szczególnie dobrze słychać: cyfra zrobiła ogromny krok do przodu. Bez cienia wątpliwości to rozwojowy format. W porównaniu z nim winyl od wielu lat pozostaje na tym samym poziomie - bardzo dobrym, wysokim, jednak w ogólnych ramach paradygmatu niezmiennym. Oczywiście, poprawiają się pewne aspekty, takie jak precyzja, rozciągnięcie basu itp. są to jednak drobne kroczki, takie "szurania" do przodu, które w obliczu postępu techniki cyfrowej są niemal niedostrzegalne. Na korzyść winylu świadczy przede wszystkim rysowanie dużego, pełnego rysunku. Bez analizowania poszczególnych płyt, generalizując, można powiedzieć, że czarna płyta potrafi zagrać w niesamowicie sugestywny sposób, ponieważ prezentuje wydarzenie na płycie jako całość, dobrze pokazuje "fluid" , powietrze między wykonawcami. Nie jestem wprawdzie do końca pewien, czy to prawda czy nasza wyobrażona "prawda" o dźwięku, jednak taki przekaz wydaje się bardziej naturalny. Najważniejsza jest w tym chyba, obok wolumenu instrumentów, przestrzeń - już ktoś o tym wspomniał, ale takiej przestrzeni jak z płyty Evansa nigdy nigdzie indziej nie słyszałem. Niewiarygodnie sugestywne przekazanie aury nagrania, wszystkie stuki, dźwięki itp. (to nagranie live z klubu), a potem same instrumenty - wszystko to brzmiało, jakbyśmy uczestniczyli w zarejestrowanym wydarzeniu. W porównaniu z nim CD rzeczywiście zabrzmiało płasko i "cienko". Dała się tu jednak zauważyć cecha, która będzie powracała przy innych porównaniach tego wieczora, a mianowicie większa precyzja CD. Myślę, że nie ma wątpliwości co do tego, że dźwięk z CD jest bardziej dynamiczny, ma lepiej definiowany bas (choć Jacek ma inne zdanie) i dokładniejszy rysunek instrumentów. Brzmi to trochę jak zaprzeczenie tego, co przed chwilą napisałem o LP, ale nim nie jest, jest rozwinięciem tej myśli. Dźwięk LP jest odbierany jako lepszy chyba przede wszystkim na rozmiary dźwięku. Kiedy kontrabas gra solo, wówczas czujemy się, jakbyśmy przed nim siedzieli. Zauważone przez jednego z uczestników spotkania "rozmycie" basu na CD było tak naprawdę precyzją. Tak duży dźwięk z tego instrumentu, jaki był słyszalny z LP na żywo nie występuje. W realu jest dość rozmyty i trudno zlokalizować kierunek, z którego dochodzi. LP pokazuje go w nieco ciepły i duży sposób, przez co jego prezencja jest lepsza, większa jest jego "wiarygodność", łatwiej nam uwierzyć, że to prawdziwy instrument. Myślę jednak, że jest to trochę oszustwo, a przynajmniej trick. Tak bowiem instrumenty w realnym świecie nie brzmią - fortepian Jarreta w jednoznaczny sposób odbierany lepiej z LP był, przynajmniej moim zdaniem, podrasowany, przerysowany, a przy tym bez wielu drobnych elementów, które z CD zostały odtworzone. Niezależnie jednak od tego, czy uznamy "rzeczywistość" winylu za "prawdę" czy artefakt, to trzeba przyznać, że CD wciąż brakuje pewnej "cielesności", jakiegoś wypełnienia. Co ciekawe, takie wrażenie ma się przede wszystkim w bezpośrednim porównaniu obydwu formatów, bo przy dłuższym graniu z CD zaczyna się doceniać jego zalety, w tym dokładniejszy bas i głębszą scenę i zapominać o słabościach. Tak - pomimo większego wolumenu winylu, bardziej "nadmuchanej" sceny, to właśnie z CD wszystkie wydarzenia miały lepiej pokazywaną głębię. Tam, gdzie winyl zaczyna zacierać detale, gdzie zaczyna się półokrąg, tam CD pokazuje precyzyjnie drobiny, nie pokazuje w ogóle tylnej ściany, a po prostu realną przestrzeń. Przynajmniej w tym zestawieniu.

To pierwsze porównanie na tym poziomie i wstępne wnioski. Postaram się z czasem zaprezentować inne, albo przynajmniej przytoczyć ich wyniki. Myślę, że warto spokojnie do takich porównań podejść, skupić się na dźwięku, a nie formatach, bo da się wówczas zobaczyć więcej. Jak wspomniałem, nie jest celem tego artykułu przekonanie kogokolwiek o czymkolwiek, a tylko zdanie sprawozdania z pewnego wydarzenia. Jak wszystko w życiu, można nań spojrzeć z kilku stron, co uczyniliśmy dopuszczając do głosu poszczególnych uczestników. Myślę jednak, że udało się uchwycić nam najważniejsze elementy dźwięku, które decydują o przewadze jednego lub drugiego formatu, a ocenić je może każdy samodzielnie.

WP

Sprzęt użyty w porównaniu:
  • Gramofon analogowy: Oracle Deplphy MkV
  • Przedwzmacniacz gramofonowy: Manley Steelhead
  • Wkładka gramofonowa: Dynavector XV-1S
  • Odtwarzacz CD: Ancient Audio Lektor Prime
  • Wzmacniacz mocy: Ancient Audio Silver Grand
  • Kolumny: Sonus Faber Electa Amator
  • Kabel głośnikowy i interkonekty: Velum
  • Sieć (listwa sieciowa i kable): Fadel

Płyty użyte w porównaniu:
  • Stan Getz&Joao Gilberto "Getz/Gilberto"; LP: Verve V6-8545, 180 g; CD: Mobile Fidelity: MFSL-1-208, gold-CD
  • Bobby McFerrin, "Simple Pleasures"; LP: Verve, VEMI7480591; CD: Blue Note 724385332920
  • Depeche Mode "Behind The Wheel"; LP: Mute, 12 MUTEL 15, 45 rpm; CD: CD BONG 15
  • Jimi Hendrix "Alla long the Watchtower", Polydor Japan
  • John Coltrane "Coltrane"; LP: Impulse!, 180 g; CD:
  • Jacintha, "Heres to Ben"; LP: Groove-Note, GRV-1001-1, 45 rpm, 180 g; CD: Groove-Note, GRV-1001-3, SACD/CD
  • Bill Evans Trio "Waltz for Debby"; LP: Riverside/Analogue Productions 9399, 45 rpm, 180 g, #0773; CD: JVC, CJVC-60141, XRCD
  • Madeleine Peyroux, "Careless Love"; LP: Rounder/Mobile Fidelity, MFSL 1-284, 180 g; CD: Rounder 836601
  • Jean Michelle Jarre, "Oxygen", LP: Disques Motors 2933207 (tłoczenie oryginalne); CD: Dreyfus/Mobile Fidelity, UDCD 613, gold-CD
  • Eva Cassidy, "Songbird"; LP: Blix Street Records/S&P Records, S&P-501, 180 g; CD: Blix Street Records/Didgeridoo, G2-10045
  • Keith Jarret "The Köln Concert"; LP: ECM 1064/65ST; CD: ECM 1064/65
  • Dave Brubeck Quartet "Time Out"; LP: Columbia CS8192 (tłoczenie oryginalne "6 EYES"); CD: JVC, K2 CD


POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio