WZMACNIACZ MOCY

McINTOSH

MC275
COMMEMORATIVE EDITION

WOJCIECH PACUŁA







Retro, tak nazwałem chyba ten dział, kiedy w numerze 23 z marca 2006 roku testowaliśmy kolumny KEF-a LS3/5a (test TUTAJ). O tym, że to nie do końca prawda przekonałem się po przesłuchaniu tych ponadczasowych konstrukcji: pomimo upływu wielu lat wciąż pozostają one, w swojej niemal niezmienionej postaci, niemal wzorcową miniaturką i niewielu udało się powtórzyć ten wyczyn w nawet bardzo drogich kolumnach podstawkowych. Dlatego też słowo "retro" spadło przy końcowej redakcji tekstu. Ale przecież wszyscy wiemy, o co chodzi, kiedy się je używa - o podkreślenie, że mamy oto do czynienia ze swego rodzaju powrotem do przeszłości, próbą przywołania ducha dawnego hi-fi i skonfrontowania go ze współczesną techniką.

Bieżący (31) numer HFOL poświęcony jest urządzeniom lampowym i naturalnym wydawało się pozyskanie do testu jakiegoś klasyka. Wybór był spory, jednak musiało być spełnionych kilka warunków. Pierwszy to wiek - to nie mogło być urządzenie nowe. Po drugie - musiało być idealnie nienaruszone, tj. wszystkie części musiały być oryginalne (w tym przypadku wymóg ten zluzowaliśmy w przypadku lamp). I po trzecie, to musiało być naprawdę dobre urządzenie, prawdziwy klasyk. I wciąż było kilku pretendentów. Jednak, kiedy jakiś czas temu w kontrolowanych warunkach usłyszałem bohatera tego testu, wiedziałem, że to musi być on - McIntosh MC275 Commemorative Edition. Sytuacja okazała się jeszcze lepsza niż myślałem na początku, bo oto właśnie w tym samym czasie amerykański magazyn "The Abso!ute Sound" przyznał kolejnej wersji MC275 Editor's Choice Award za rok 2006.

Oryginalny MC275 produkowany był przez McIntosha od maja 1961 roku do lipca 1973 i u podstaw jego sukcesu legło rozwiązanie formy z roku 1947, a mianowicie bifilarnie nawinięte transformatory wyjściowe. W tym układzie uzwojenie pierwotne podzielone jest na dwie równoległe sekcje, które nawijane są obok siebie, zwój po zwoju. W MC275 jedno z uzwojeń pierwotnych jest, poprzez zasilanie, połączone z siatką i katodą jednej z lamp wyjściowych. Drugie natomiast, w ten sam sposób do drugiej lampy. Po jakimś czasie ulepszono tę metodę i nawijano trzy równoległe uzwojenia pierwotne, gdzie trzecie uzwojenie podłączane było do siatki drivera.
Wzmacniacz od początku korzystał z następujących lamp: Wzmacniacz napięcia: 1 x 12AX7 (do sterowania obydwoma kanałami) Inwerter fazy: 2 x 12AU7 Driver: 2 x 12BH7 Cathode Follower: 2 x 12AT7 lub 12AZ7 Wyjście: 4 x KT88 lub 6550 Urządzenie szybko uzyskało status gwiazdy, który utrzymało po dziś dzień - jest to jedno z niewielu urządzeń, które posiada poświęconą wyłącznie sobie stronę internetową, noszącą jego nazwę: (będącą kopalnią wiedzy i na której nie da się nie oprzeć).

Testowany model należy do serii wyprodukowanej ku uczczeniu jednego z najbardziej dla McIntosha zasłużonych ludzi, Gordona J. Gowa, wiceszefa firmy od roku 1949, a więc od momentu, kiedy zaczął w niej pracować i szefa aż do roku 1989. To Gordon Gow był autorem projektu Unity Coupled Amplifier, który był podstawą wszystkich konstrukcji McIntosha. W każdym razie, wersja Commemorative Edition produkowana była od roku 1993 do 1996. Po krótkiej przerwie wznowiono produkcję tego klasyka, tym razem pod nieoficjalną nazwą Stainless Steel, wziętą od wykończenia chassis. Urządzenie w kolejnych wersjach produkowane jest do dnia dzisiejszego.

Tak więc, nawet Commemorative Edition jest w tej chwili klasykiem, równie poszukiwanym jak oryginalny wzmacniacz, cenionym przez wielu bardziej niż nowe wersje (inna sprawa, czy ma to podstawy w brzmieniu, czy jest jedynie wyrazem nostalgii). Czym różni się CE od klasycznej wersji:

  • Dodano złocone wejścia zbalansowane XLR.
  • Ponieważ czułość wejściowa dla XLR-ów wynosi tutaj 2 V konieczne okazało się zwiększenie wzmocnienia układu. Zmieniono więc nieco schemat, a wraz nim cztery lampy - cztery 12BH7 zostały zastąpione przez 12AZ7, a 12AU7 przez 12AX7.
  • Na płaskiej części chassis umieszczone zostały dwa, złocone gniazda RCA. Nad nimi znajdują się dwa pokrętła, którymi można zmieniać czułość wejść RCA (XLR są nieregulowane).
  • Poniżej wejść XLR umieszczono dwa przełączniki - jednym wybieramy między RCA i XLR, a drugim przełączamy urządzenie w tryb mono. I podczas kiedy w stereo MC275 oddaje 2 x 75W, to w trybie mono pruje do głośników 150 W.
  • Dodano odczepy dla różnych impedancji - 4, 8 i 16 omów w stereo lub 2, 4 i 8 omów w mono.
  • Wymieniono także elementy elektryczne i dokonano kilku pomniejszych zmian.

ODSŁUCH

Wbrew obiegowym opiniom o lampach, McIntosh ma mocną, nie tłumioną średnicę. Daje to wyraźny, świeży dźwięk. Wokal Solveigi Slettahjell z jej przepięknej płyty "Good Rain" (ACT 9712-2, CD) był więc nośny i mocny. Być może w wyższej części średnicy miał ciut mocniejsze wybrzmienie, ale o tym za chwilę. Wzmacniacz tworzy gęstą, pełną znaczeń przestrzeń i atmosferę (nie tylko dlatego, że grzeje powietrze lampami...). Pomimo relatywnie niskiej (przynajmniej w stosunku do testowanych nieco wcześniej wzmacniaczy Manleya Neo-Classis 250 - test w przyszłym miesiącu - i potwora Monstera MPA2250) niewysokiej mocy, bas Maka był mocny, wyrazisty i pełny, z nieco okrągłą manierą, jak to z lampy. Wzmacniacz naprawdę znakomicie radził sobie z trudnymi do wysterowania kolumnami, z Nikitą Davisa na czele, grając w pełny, kontrolowany sposób, nawet przy wysokich poziomach dźwięku. Bardzo ładnie rysowana jest scena, w podobny sposób jak robił to Manley. To co wyróżniało droższą, dzieloną konstrukcję to lepszy wymiar w głąb. MC275 rysuje wyraziste i namacalne obrazy, ale raczej dość blisko, z akcentem na rozłożenie ich w przestrzeni w płaszczyźnie lewa-prawa. Robi to zresztą wyjątkowo dobrze i wciągająco. Jednak trzeba powiedzieć, że droższe wzmacniacze lepiej definiowały dalsze plany, wyraźniej akcentowały gradację dynamiki w głębi sceny i po prostu pokazywały ją wyraźniej.

Jeśli chodzi o balans tonalny, to trzeba powiedzieć, że Mak pokazuje wszystko dość wyraźnie i bez owijania w bawełnę, czym odróżnia się np. od wzmacniacza Jadis DA-30 (test TUTAJ ), który grał bardziej "lampowym" dźwiękiem, tj. poświęcał część szczegółów w imię koherencji i płynności dźwięku. McIntosh inaczej, raczej jak Manley czy Leben CS-300 (test TUTAJ ) dąży do wyrazistego rysowania faktur i krawędzi. Tak było np. przy płycie Sarah Vaughan "Sarah + 2" (Roulette Jazz/EMI 371339, CCD?), gdzie głos divy miał lekko podkreśloną wyższą część, element, który czasem utrudniał skupienie się na muzyce. Tak manifestuje się zabezpieczenie przed kopiowaniem, które niemal na pewno, choć nie ma o tym na pudełku ani słowa, zostało tej płycie zaaplikowane. Nie ma więc co specjalnie winić Maka, że pokazał, co i jak, jednak wzmacniacz ciut do wydobył na powierzchnię, jakby nie chciał, żebyśmy to przegapili. Znakomicie odegrane zostały natomiast towarzyszące głosowi instrumenty - gitara elektryczna i kontrabas. Ten ostatni potwierdził też wcześniejsze spostrzeżenia, które zamykają się stwierdzeniem, że MC275 jest mistrzem mocnego, mięsistego, organicznego basu. Kontrabas Joego Comforta był więc wyraźny, dynamiczny i miał sporą wagę. Jak wiadomo (można to było potwierdzić np.. w czasie Audio Show, w pokoju RCM, gdzie grała dwuosobowa załoga, właśnie z kontrabasem i gitarą) instrument ten nie jest ani głośny, ani punktowy, ani nie da się go wyraźnie określić w przestrzeni, chyba, że grany jest klangiem. McIntosh pokazał kontrabas w mocny i mięsisty sposób, czyli trochę go podrasował. Przynajmniej w części jest to sprawka nagrania, bo tak "słyszą" to mikrofony, jednak Mak się temu specjalnie nie przeciwstawiał.

Żeby zweryfikować sprawy basu sięgnąłem po bardzo udaną solową płytę Piotra Żaczka "Mutru" (ARMS Records, ZP 140770 02, gold-CD; recenzja w tym miesiącu w dziale "Muzyka" ). Jest to krążek nagrany w niezwykle mocny, sugestywny sposób, bez przeginania jednak w kierunku pokazania kto tutaj jest "szefem", a więc bez niepotrzebnego eksponowania basu. McIntosh pokazał to znakomicie, bez uwydatniania niskich częstotliwości, bez kreowania własnej rzeczywistości, starając się po prostu oddać gęstą atmosferę nagrania jak najlepiej. To tutaj wszakże słychać było, że w najniższej oktawie, naprawdę nisko MC275 nieco poluzowuje kontrolę i czasem wybrzmienia mogą popłynąć nieco dłużej. Ale jakież były efekty przestrzenne wykreowane dzięki zabawie fazą! Super, co świadczy o dobrym parowaniu kanałów i o zgodności fazowej. Dźwięki były z boków, z tyłu, otaczały lub odpływały - tak, jak to sobie wymyślił realizator nagrania.

Jeśli miałbym więc określić dźwięk Maka w odniesieniu do innych urządzeń, to powiedziałbym, że bliżej mu do Arta m14.4 SE (test w tym miesiącu) niż do Jadisa DA-30, raczej Leben CS-300 niż Tri TRV-300SE (test TUTAJ ), z z urządzeń tranzystorowych byłby to raczej Gryphon niż Viola . Wzmacniacz genialnie oddaje więc nagłe skoki dynamiki, z lekką emfazą części basu i wyrazistą średnicą. Ten ostatni element jest jedyną rzeczą, jaka przypomina o wieku urządzenia, co samo w sobie jest niesłychanie zaskakujące, jako że swoje lata konstrukcja już ma. Wyższa część środka jest bowiem nieco utwardzana i traci część rezolucji, jaką oferują dobre wzmacniacze SET, ale którą słyszałem także u Manleya i u Violi. Najwyraźniej nie ma nic za darmo i jakiś postęp w technice jest. Bezdyskusyjnie lepszy dźwięk zapewniają wejścia zbalansowane, pod warunkiem, że dysponujemy takim źródłem. Można podłączać do RCA, jednak musimy liczyć się wówczas z lekkim osłabieniem kontroli dźwięku i mniejszą rezolucją. Niezależnie od tego jednak, jak byśmy nie narzekali na te rzeczy, to usłyszenie tak starej konstrukcji, choćby i z lepszymi komponentami, która swobodnie, bez wysiłku walczy ze znacznie droższymi współczesnymi konstrukcjami, daje pojęcie o tym, że duża część rzeczy w naszej branży została wymyślona już dawno temu, w latach 50. i 60. Teraz wystarczy to powtórzyć i dodać coś od siebie. Brzmi prosto, jednak coś nie wszyscy w to wierzą, bo jeśliby tak było, nie mielibyśmy co rok-dwa nowych "genialnych" wynalazków. A może po prostu brakuje wizjonerów w rodzaju Gordona Gowa? Pewnie tak...

BUDOWA

MC275 Commemorative Edition firmy McIntosh (McIntosh Laboratory Inc.) jest wzmacniaczem mocy, choć przy wejściach RCA posiada regulację czułości. Stąd, przez niektórych, traktowany jest jak coś więcej niż tylko końcówka. Ja również w pierwszej chwili optowałem za tą opcją, co znalazło wyraz w opisie urządzenia w ulotce HFOL, którą można było otrzymać podczas tegorocznego Audio Show. Po spędzeniu z Makiem dłuższego czasu, muszę chyba się pokajać i przyznać, że się myliłem: nie ma wątpliwości, że MC275 jest końcówką mocy. Przede wszystkim wejścia, na których najlepiej pracuje, a więc XLR nie mają regulacji siły głosu, a po drugie, zakres regulacji jest zbyt ograniczony, aby zapewnić bezproblemową współpracę ze wszystkimi typami kolumn i źródeł.

Urządzenie zbudowane jest w sposób, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić i który uważamy za "naturalny" dla lampowców. Trzeba więc sobie uświadomić, że projekt pochodzi z lat 60. i rzeczywiście jest to protoplasta większości obecnie dostępnych projektów plastycznych tego typu urządzeń. Z kilkoma wszakże wyjątkami. Przede wszystkim, wzmacniacz jest obrócony "bokiem", tj. dłuższa krawędź jest z przodu, nie z boku. To na niej umieszczono stylizowane, pisane gotykiem logo wzmacniacza oraz - dodatkowo - tabliczkę z dedykacją dla Gordona J. Gowa. Ta część jest malowana na czarno i w następnych wcieleniach wymieniono ją na polerowaną stal. Wejścia i wyjścia są nietypowo, bo z boku. Mamy tutaj wejścia RCA, złocone, wraz regulacją czułości w zakresie od 1 V, z zaznaczoną pozycją 2,5 V. Obok są złocone (w całości) wejścia XLR, jednak nie od Neutrika, najpewniej od Amphenola, które to wejścia zbyt solidnie nie wyglądają. Pod nimi, na prostopadłej do podłoża części widać dwa przełączniki - przełączanie między wejściami oraz zmianę trybu pracy ze stereo na mono. Dalej umieszczono, już całkowicie zapomniane, w dawniejszych czasach jednak standardowe, śrubowe łącza głośnikowe, z odczepami na 4, 8 i 16 Omów. Trzeba więc używać albo wąskich widełek, albo obranych, gołych kabli. Pod spodem mamy wyłącznik sieciowy, gniazdo sieciowe typu amerykańskiego oraz, w samym roku nieodłączalny, dość gruby kabel sieciowy.
Na górze - typowo: z przodu dwa rzędy lamp - najpierw lampy napięciowe, z tyłu lampy mocy (w testowanym egzemplarzu były to dostarczane przez McIntosha z własnym logo lampy KT88) - a z tyłu trzy, zapuszkowane, zalane specjalnym materiałem tłumiącym transformatory - sieciowy i wyjściowe. Transformatory oraz klatka na lampy (można ją zdjąć) są czarne, podobnie jak spodnia płyta chassis, zaś reszta obudowy - pobłyskuje polerowaną, nierdzewną stalą. Urządzenie stoi na dość śmiesznych, symbolicznych, plastikowych nóżkach.

Wnętrze pokazuje mieszankę starych technik montażu z kilkoma nowoczesnymi elementami. Układ przedwzmacniacza zmontowano na wysokiej jakości, bardzo grubej płytce drukowanej z włókna szklanego. Z podstawek biegną do niej dość ordynarnie wyglądające kable, wpinane do układu za pomocą gniazd (!). W układzie widać bardzo dobre kondensatory polipropylenowe STK i metalizowane oporniki. Ciekawie wygląda sprawa wejścia - najwyraźniej do płytki wchodzi sygnał zbalansowany (6 przewodów), jednak do lampy wejściowej wchodzą tylko cztery (poprzez kondensatory sprzęgające). Być może więc, że sygnał z wejść XLR jest od początku do końca zbalansowany (?). Elementy wzmacniacza końcowego przylutowano bezpośrednio do wyprowadzeń podstawek. Bardzo ładne jest zasilanie - z dławikiem w otoczeniu czterech, bardzo dużych kondensatorów amerykańskiej firmy Mallory (4 x 100+100 µF) - obecnie należącej do Vishay.
We wnętrzu mamy sporo kabli, a oporniki przy wejściu XLR są bez porównania lepsze niż te przy RCA.



McINTOSH
MC275 COMMEMORATIVE EDITION

Cena:(urządzenie z drugiej ręki) ok. 2900-3100 USD

Polski dystrybutor: Hi-Fi Club

Kontakt:
ul. Kopernika 34, Warszawa
tel.: 022 826 47 67

e-mail: info@hificlub.com.pl

Strona producenta: McIntosh Labs



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio