2007-12-18

MOBY
Last Night


Premiera albumu

10 marca 2008

Po refleksyjnych elektronicznych brzmieniach albumu 18 z 2002 roku i odejściu w wokalno-kompozytorską twórczość na płycie Hotel w roku 2005, Moby ze zdwojoną energią powraca na parkiety nowym krążkiem Last Night, który ukaże się 10 marca 2008.

Od ekstatycznych, porywających do tańca klubowych przebojów, przez kosmiczne eurodisco w stylu Giorgio Morodera, po oldschoolowy i alternatywny hip hop oraz klimatyczny chillout w sam raz na koniec imprezy: to wszystko znajdziemy na Last Night, majstersztyku muzyki tanecznej, który przypomina o klubowych korzeniach Moby'ego, wprowadzając jednocześnie nowatorskie, futurystyczne brzmienia. Ponieważ wcześniejsze albumy Hotel, 18 i przebojowy Play charakteryzowały się nieco melancholijnym nastrojem, tym razem Moby postanowił "nagrać płytę weselszą, lepiej oddającą prawdziwy obraz [jego] życia." Artysta wyrobił sobie reputację wojującego ponuraka, gdy jego dobitny styl wyrażania przekonań sprowokował brytyjską prasę muzyczną do obwołania go wegańskim abstynentem i chrześcijańskim sekciarzem. On sam mówi: "To kompletna bzdura, zważywszy na to jak bardzo lubię się bawić i pić do piątej rano z przyjaciółmi."

Płyta Last Night przypomina konstrukcją przebieg jednej z tego typu wspaniałych imprez: buduje napięcie towarzyszące początkowi wieczoru, gdzieś w środku zaczyna się euforia zabawy, która o drugiej nad ranem przeradza się w chaos, a potem błogi spokój nowojorskiego wschodu słońca. Moby z wahaniem przyznaje, że Last Night jest właściwie albumem konceptualnym, próbą zawarcia całej nocy w sześćdziesięciu minutach muzyki. Ale porzućcie jakiekolwiek skojarzenia z autystycznymi mistrzami flipperów, czy adeptami progresywnego rocka żeglującymi po topograficznych oceanach: tutaj fabuła nie przesłania tanecznego przeznaczenia kawałków, a jedynie zamyka wielką nocną eskapadę w subtelne klamry narracji.

Jako aktywny współtwórca nowojorskiej sceny klubowej od połowy lat 80-tych, Moby doskonale potrafi przywołać atmosferę degeneracji i nieograniczonej zabawy. Artysta zaczął chodzić do klubów jako nastolatek w 1980 roku, uważanym za złoty okres nocnego życia w Nowym Jorku. "Wydaje się, że po latach 70-tych disco popadło w niełaskę i nikt już się nie interesował muzyką taneczną, za to tutaj scena dance była w rozkwicie," wspomina Moby. "Didżeje grali hip hop, freestyle, dancehall reggae, house i dziwną elektronikę. To były wspaniałe, otwarte na różną muzykę czasy. Bardzo się cieszę, że muzycznie dojrzałem właśnie w tamtym momencie." Last Night przywołuje klimat, w którym wszystko wolno - puryzm gatunkowy ustępuje miejsca radosnemu eklektyzmowi zorientowanemu na brzmienie i energię. Pochodzący z płyty utwór "I Love to Move in Here" to hołd złożony początkom hip hopu, z czasów jego niewinności: gdy wciąż chętnie wykorzystywał rytmy disco i koncentrował się jedynie na rozkręcaniu świetnych balang. Dlatego też Moby gości w tym kawałku legendarnego oldschoolowego rapera Grandmastera Caza z Cold Crush Brothers, który stworzył większość rymów do pierwszego przeboju w historii hip hopu - "Rappers' Delight" The Sugarhill Gang. Utwór Moby'ego z udziałem słynnego MC stanowi swego rodzaju ogólną charakterystykę nowojorskiej muzyki tanecznej.

"Od lat smuci mnie fakt, że scena rave umarła, bo uwielbiałem te wszystkie przegięte, euforyczne przeboje imprez z mocnym brzmieniem klawiszy," mówi Moby. "Czuję się dziś jak apostoł tej muzyki." Za pomocą mocnych, hipnotycznych wokali, pogodnych akordów granych na klawiszach i szybkich połamanych rytmów, kawałki "Everyday It's 1989" oraz "The Stars" przywołują złotą erę rave'u i równie dobrze zabrzmiałyby w głośnikach nowojorskiego Future Shock - miejsca, w którym rozkwitała amerykańska scena klubowa, a Moby był rezydentem.

W innych utworach Moby nawiązuje do cudownego klimatu eurodisco (mroczne partie syntezatora w inspirowanym Giorgio Moroderem i Hardfloor "I'm in Love" oraz na pierwszym kawałku z płyty "Oo Yeah" opisywanym przez Moby'ego jako "numer, który mógłby polecieć na domówce u Halstona poprzedzającej wyjście do klubu Studio 54"), potem utworem "Disco Lies" składa hołd legendarnym nowojorskim didżejom garage Larry'emu Levanowi i Tony'emu Humphriesowi oraz scenie house'owej wczesnych lat 90-tych, a w "Degenerates" i "Mothers of the Night" wraca chwilami do majestatycznych orkiestrowych brzmień przywołujących na myśl album Play.

Jednakże Last Night to więcej niż sentymentalna wyprawa w przeszłość. Moby zawsze wyróżniał się spośród innych twórców muzyki elektronicznej swoim upodobaniem do tradycyjnej, piosenkowej konstrukcji utworów. Na nowej płycie używa konwencjonalnych technik kompozycji, jednocześnie w nowatorski sposób łącząc gatunki. W "Hyenas" usłyszymy algierską wokalistkę, którą Moby odkrył w nowojorskim barze karaoke, gdy śpiewała Jamesa Browna z fonetycznie zapamiętanym tekstem. Na płycie jej głos rozbrzmiewa na tle mrocznej, melancholijnej i nieco psychodelicznej muzyki inspirowanej Roxy Music i Sergem Gainsbourgiem. Natomiast "Alice" to drugi hip hopowy numer na Last Night, jednak tym razem zamiast składać hołd old schoolowi, Moby zaprasza do współpracy mieszkających w Wielkiej Brytanii raperów: Aynzliego i 419 Crew. Powstaje futurystyczny hip hop przypominający klimatem brzmienia, z jakich słynie brytyjska wytwórnia Big Dada.

Ostatni na płycie jest kawałek tytułowy z udziałem Sylvii Gordon ze skandalicznie niedocenianego nowojorskiego zespołu Kudu. Utwór nie przypomina brzmieniem nowofalowego disco grupy Kudu: Moby postanowił umieścić głos Gordon w kontekście niepokojących syntezatorowych dźwięków i smutnych partii smyczków, dzięki czemu nabiera on głębi jak u Billie Holiday. Ponoć artystka nie spała przez kilka dni przed sesją nagraniową i to błogie wyczerpanie dające się usłyszeć w jej śpiewie wspaniale oddaje moment, gdy o ósmej rano, w pełnym świetle dnia dowlekamy się wreszcie do domu. Kawałek stanowi idealne zakończenie Last Night - wielkiej eskapady po imprezowym półświatku ożywającym nocą w mieście.

Źródło: EMI Music Poland



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B