WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

LINEAR AUDIO RESEARCH
IA-120

WOJCIECH PACUŁA





Polskie produkty są u mnie oczkiem w głowie. Od zawsze, od pierwszego numeru, który ukazał się 1 maja 2004 roku, staram się w „High Fidelity” prezentować najciekawsze zjawiska na naszej scenie audio. Przypomnę, że prezentowaliśmy wówczas monitory MC-11 oraz podaliśmy krótką charakterystykę kolumn Ancient Audio Harmony. Zawsze jednak najważniejsze było jedno – żeby dany produkt był nie tyle polski, co dobry i polski. Na szczęście wcale o to nie jest tak trudno. Doświadczonych, zdolnych i w dodatku słyszących inżynierów i konstruktorów jest u nas dość, a problemem jest nie zaprojektowanie czegoś, a doprowadzenie tego „czegoś” do fazy produkcyjnej. To niezwykle skomplikowane i trudne przedsięwzięcie, wymagające tyleż pieniędzy, co samozaparcia i położenia wszystkiego na jedną szalę. Kiedy jednak to się udaje, mamy do czynienia z czymś, koło czego nie można przejść obojętnie, a przykładem na to jest wrocławska (właściwie podwrocławska) firma Linear Audio Research. Znam ją, a także jej właściciela, pana Eugeniusza Czyżewskiego, od maleńkości, że tak powiem, tj. od momentu, kiedy jeszcze nazywała się Orlik. Ponieważ nazwa okazała się zajęta, firmę przekształcono w LAR-a, co zresztą wyszło jej na dobre. Od tego czasu minęło ponad siedem lat, w czasie których przetestowałem niemal wszystkie jej produkty, chwaląc, podkreślając, polecając. Nie trzeba się było oglądać na kraj pochodzenia, bo to był po prostu normalny, światowy poziom. Podobnie jak w przypadku innych, niewielkich firm, tak i LAR nie jest w stanie przeskoczyć pewnego progu w przygotowaniu obudowy – te zawsze są nieco surowe – ale w przeciwieństwie do wielu zachodnich urządzeń, proponuje konkretne, bardzo ciekawe rozwiązania plastyczne, unikając nudy i powielania tych samych schematów.

Nie inaczej jest z najnowszym produktem tej manufaktury, wzmacniaczem zintegrowanym IA-120. To pierwszy w jej historii wzmacniacz półprzewodnikowy – zarówno IA-45, jak i Nazca były wzmacniaczami lampowymi. Jego front jest prosty, ale bardzo ciekawy, a definiują go dwa, okrągłe wskaźniki, tzw. VU-metry, przypominające binokulary dla obrazków stereoskopowych. Być może to przypadek, ale ich rozstaw jest z tymi ostatnimi niemal identyczny i przypomina okładkę płyty Tool 10,000 Days – to się nazywa koincydencja… Urządzenie jest niewielkie, jednak jego moc producent specyfikuje na poziomie 120 W przy 4 Ω (nie podaje, jaka jest przy 8 Ω). To naprawdę sporo. Obudowa jest, jak zwykle w przypadku LAR-a, niezwykle solidna i gwarantuje wieloletnią, bezawaryjną pracę. To pokłosie wieloletniej współpracy pana Czyżewskiego z wojskiem i firmami produkującymi sprzęt medyczny – a więc miejscami, gdzie od niezawodności zależy nie nasze dobre samopoczucie, a ludzkie życie. Stąd wręcz fanatyczne przywiązanie do bezpieczeństwa użytkownika oraz do jakości. A do tego dochodzą sprawy typowo audiofilskie – budowa jest w pełni dual-mono, z osobnymi transformatorami dla każdego z kanałów. Jedyne, czego mu brakuje, to pilot. Zaskakują jednak nie te wszystkie rzeczy, a cena urządzenia – 4880 zł, co stawia go w niezwykle korzystnej sytuacji względem zagranicznej konkurencji, która nie dość, że powodu wahania kursów walut jest coraz droższa, to jeszcze nie jest w stanie zaproponować za te pieniądze tak wyrafinowanej konstrukcji.

Testowaliśmy następujące urządzenia firmy LAR:
Przedwzmacniacz gramofonowy MM Argus MMP-02 - MkI+MkII
Wzmacniacz zintegrowany IA-45 MkII
Wzmacniacz zintegrowany Nazca V2

ODSŁUCH

Wzmacniacz LAR-a już na początku zaskoczył mnie niezwykłą – jak na tak, stosunkowo, tanie urządzenie, a nie „jak na tranzystor” – barwą. Przez pierwszych kilka nagrań nie bardzo potrafiłem powiedzieć, czym różni się od punktu odniesienia, tj. od przedwzmacniacza Ayon Polaris II i końcówki mocy Luxman M-800A. Wiedziałem, że to nie to samo urządzenie, jednak umiejętność zaprezentowania barwy w podobny sposób, co wielokrotnie droższa referencja była tak niezwykła, że nie potrafiłem się od niej uwolnić i przejść do analizy. W pierwszym odruchu uznałem ją za „ciemną”. Ale ciemną w taki sposób, w jaki są ciemne płyty K2, K2HD i XRCD (proszę rzucić okiem na dyskusję TUTAJ). Jeśli mamy do czynienia z dobrymi, drogimi urządzeniami i do tego chodzimy na koncerty (to zupełnie inne światy, ale w jakiejś mierze odnoszące się do siebie), to wiemy, że to „prawdziwy” dźwięk, że to, co bierzemy za przyciemnienie jest tak naprawdę brakiem zniekształceń i ostrości. To samo dotyczy swoistej „miękkości” ataku, która nie jest rozmiękczeniem, a naturalnym narastaniem sygnału, bez dzwonienia i bez usztywnienia. I LAR w dużej mierze taki właśnie jest. Nie znając jego twórcy i innych urządzeń tej firmy mógłbym zaryzykować zdanie, że to w jakiejś mierze nawiązanie do urządzeń lampowych. I byłaby to w pewnym sensie prawda, ponieważ wyraźnie chodziło panu Czyżewskiemu o zachowanie relacji między dźwiękiem podstawowym i wyższymi harmonicznymi, na koherencji całego sygnału. Nawet kosztem kilku elementów, które w hi-fi są wysoko cenione.

Po jakimś czasie wychodzi na jaw, że to ostatecznie nie jest urządzenie za kilkadziesiąt tysięcy złotych i że nawet w jego przypadku trzeba spróbować, jak gra z konkretnymi kolumnami. A jednak już do końca odsłuchów pozostaje ów szlachetny posmak, jaki tworzy się po pierwszym odsłuchu. Wbrew temu, co można by pomyśleć, to nie jest urządzenie, które od razu rzuca na kolana, w krótkim demo, w zatłoczonym sklepie. Żeby docenić to, co słyszymy potrzeba osłuchania i doświadczenia. Przepraszam wszystkich Państwa za ten ton wyższości, który można wywlec z mojej wypowiedzi, ale nie o niego chodzi, ani nie o to, żeby komukolwiek wytykać brak osłuchania. Chciałbym tylko być obiektywny i maksymalnie precyzyjny, a w tym białe rękawiczki przeszkadzają. A powołuję się na „doświadczenie” i „osłuchanie”, ponieważ do tego punktu, w którym jest IA-120, dochodzi się dopiero po jakimś czasie, kiedy ochłoniemy i dostrzeżemy w audio coś więcej niż hi-fi. Dokładnie tak samo jest z płytami K2, o których wspomniałem. Kiedy porównamy je z klasycznymi tłoczeniami, a nawet z SHM-CD, okaże się, że choć na pierwszy rzut oka nie są tak otwarte, jak te drugie, że nie mają tak doskonałej dźwięczności, to jednak mówią o muzyce więcej, są bliższe temu, co słychać z winylu, a to jest – póki co – komercyjne medium najbliższe taśmie-matce (słyszałem i wydaje mi się, że wiem, co mówię). Wzmacniacz LAR-a jest dokładnie taki sam. Niesamowicie zabrzmiały więc nagrania jazzowe z lat 50-70, zarejestrowane z nieco wycofaną górą, jednak niezwykle bogate w wybrzmienia, harmoniczne, gęste wewnętrznie i spójne. Wzmacniacz spod Wrocławia pozwolił przekazać tę ich cechę szczególną i nie uronić z niej zbyt wiele. Naprawdę pięknie zagrał więc fortepian Wyntona Kelly’ego z płyty Kelly Blue, bo był lekko „przydymiony” – taka rejestracja – a przy tym świetnie wpisywał się w dialog z fletem Bobby’ego Jaspara. To samo było z cudowną trąbką Cheta Bakera z płyty Piece (każdy powinien ją mieć! Dostępna jest na CD Japan), która miała ładny atak i świetną barwę. Wzmacniacz tak naprawdę nie rzuca od razu w oczy piachem błyskotek, ale powoli, konsekwentnie buduje nastrój utworu, w zależności od tego, z czym mamy do czynienia.

Jeślibym miał określić z dystansu jego równowagę tonalna, to powiedziałbym, że oparta jest na mocnej średnicy i gęstym wyższym basie. Słychać to było np. przy wokalu Chris Connor z płyty Chris Connor Sings Ballads of Sad Cafe, a także przy puzonie Benniego Greena z Walkin’&Talkin’. Obydwa źródła dźwięku były nieco ciemniejsze niż się do tego przyzwyczaiłem i miały nieco bardziej rozbudowaną linię kontrabasu. To ostatnie spostrzeżenie potwierdziłem przy rewelacyjnej płycie Salzau Music On The Water tria Danielsson/Dell/Landgren, gdzie mamy niewiarygodnie naturalny kontrabas. Podobnie, jak w rzeczywistości jest on zarówno zwarty, jeśli chodzi o uderzenie i nieco rozlany, jeśli chodzi o wybrzmienie. Nie ma ani utwardzania i sztucznego podkreślania jego „obecności”, ani też wycofania. Naprawdę super! LAR pokazał to naprawdę bardzo ładnie. Niższy zakres był lekko mocniejszy niż u mnie, ale nie było w nim cienia zaburzenia wielkości czy też przybliżania instrumentu. I wtedy mnie olśniło – przecież ja już coś takiego, a przynajmniej bardzo zbliżonego, słyszałem! Przy wzmacniaczu INT-150 Pass Labs. Urządzenia się od siebie różnią, choć nie tak znowu bardzo, a poza tym ogólna kultura dźwięku, sposób rozwiązywania problemów i smak projektantów wydał mi się niezwykle zbliżony. Amerykański wzmacniacz buduje większą, bardziej ekspansywną scenę dźwiękową, a także poszczególne instrumenty, które nieco „dopala”. Jego bas też wydaje się większy. Jest jednak nieco mniej rozdzielczy i nie tak równy, jak LAR. Ten ostatni jest trochę bardziej zrównoważony tonalnie, ponieważ niczego nie eksponuje kosztem innych części pasma. Jego bas nie schodzi tak nisko i na samym dole nie jest tak dobrze kontrolowany i pod tym względem lepszy jest np. Belles IA-01. Na dużych kolumnach, jak np. moich Dobermannach Harpii Acoustics z IA-120 czasem może dojść do lekkiego przedłużenia najniższych wybrzmień. (Oj, szykuje się zmiana! Konstruktor Harpii, po moich uwagach dotyczących Dobermannów zapowiedział, że przygotuje dla mnie bezkompromisową konstrukcję, która w sprzedaży miałaby kosztować ponad 60 000 zł. Hmm… Zobaczymy, co z tego będzie. Będą Państwo pierwszymi, którzy się o tym dowiedzą.) Przy kontrabasie nie było tego specjalnie słychać, jednak przy elektronice, jak np. z płyty Eraser Thoma Yorke’a, czy z Abroken Frame Depeche Mode z końcówką Luxmana M-800A impuls gaszony był szybciej i dokładniej. Pass też lekko to przeciągał, jednak tam maskowane to było podkręconym średnim basem, który przykuwał uwagę nasyceniem, „żywotnością” i aktywnością. Tutaj bas prowadzony jest w równiejszy sposób i choć też jest lekko podkręcony, to jednak nie tak bardzo, jak amerykańskiej integrze, dlatego to słychać wyraźniej.

To, co jest znacznie gorsze od referencji, może nie od Passa i tylko trochę od Bellesa, to wielkość i intensywność źródeł pozornych. Są one w LAR-ze nieco dalej niż w obydwu amerykańskich wzmacniaczach. Szczególnie dobrze słychać to na płycie z Danielssonem, ponieważ to jest nagranie pod względem „namacalności” wzorcowe. IA-120 nieco wycofał saksofon, a wibrafonowi nie pozwolił się do końca otworzyć. Trochę to związane jest z lekko cofniętą górą, ale też i z nieco wygładzoną dynamiką (proszę pamiętać, że mówię o porównaniu z moją referencją i ze wzmacniaczami za 20 000 zł). Ta ostatnia wymaga poszukiwań żywych i otwartych kolumn lub/i takiegoż źródła. Jak Ayon CD-1s, jak Meridian G06. Po podłączeniu LAR-a do genialnych kolumn, jakimi są Spendory A6 tego „dobra” w postaci łagodnej góry i ciepła było za dużo. Z kolei Harpie, Monitor Audio będą idealne. Tak samo kolumny AkustyK-a czy ESY. I jeszcze konstrukcje Pro-Aca. Widzą Państwo, o jakich firmach mówię? O takich, które mają u podstaw solidne inżynierskie przygotowanie i w których pomiary pełnią istotną rolę. Jak w LAR-ze. Razem zagrają znakomicie.

Chociaż… Wspomniałem o A6 Spendora. Złożenie IA-120 i tych kolumn dało niezwykle kulturalny, super-przyjemny dźwięk, w którym wyraźnie wyeksponowana była średnica. Po jakimś czasie do tej konfiguracji wróciłem, jednak za źródło miałem Cambridge Audio Azur 840C, a do tego kable Chorda. Dostałem wówczas niezwykle zrównoważony dźwięk. Wciąż góra była lekko wycofana, ale jaka to była góra! Jeśli więc szukają Państwo świetnego zestawu i są zmęczeni pikaniem i sypaniem piachu w głośniki, warto wypróbować ten:
∙ odtwarzacz CD – Cambridge Audio Azur 840C (może być też 740C lub przetwornik DacMagic tej firmy),
∙ wzmacniacz – Linear Audio Research IA-120,
∙ kolumny – Spendor A6 lub Harpia Acoustics Amstaff (Amstaff Mini)
∙ interkonekt – Chord Chorus,
∙ kabel głośnikowy – Chord Epic (Super) Twin lub Hotline z serii Spiral Tech (TUTAJ),
∙ listwa sieciowa – Gigawatt PF-1,
∙ kable sieciowe – Wireworld Stratus 52 lub Aurora 52 (TUTAJ).
To gotowy, kompletny system na lata.

I o to chyba w muzyce chodzi – żeby słuchało się swoich płyt najlepiej, jak to tylko możliwe i żeby dawało to radość. Bez któregokolwiek z tych elementów „dupa zbita, Ryba”, że zacytuję klasyka. LAR jest świetnym wzmacniaczem o wyraźnej „osobowości” i kilku wadach. Na tle znacznie droższej konkurencji wygląda jednak znakomicie i jedynie brak pilota nieco mnie w nim irytował. Jego dźwięk jest wysmakowany i „uleżały”, jeśli tak mogę powiedzieć. To nie jest urządzenie zrobione w godzinę czy dwie, a takie, które niejedną zmianę „widziało” i niejedno usprawnienie przeżyło. Choć barwą nieco przypomina wzmacniacze lampowe za te pieniądze, to jednak potrafi – to zupełne zaskoczenie – lepiej od nich różnicować barwy i ma bardziej zrównoważony balans tonalny. Pasmo opada nieco w kierunku wysokich tonów, ale przeprowadzone to jest równo, bez odchyłek i nierówności. Urządzenie zbudowane jest tak, że ma przeżyć swojego właściciela, co jest odzwierciedleniem osobistej obsesji pana Czyżewskiego. To znaczy ‘obsesji’ tak widzianej ze strony rynku audiofilskiego. W świecie pro, czy też urządzeń wojskowych i medycznych, z którymi to konstruktor LAR-a miał i ma do czynienia to norma. Dobrze by było, gdyby częściej urządzenia audiofilskie łączyły w sobie etos pro- i -filski. Wszyscy bylibyśmy wtedy zdrowsi.



BUDOWA

IA-120 wrocławskiej firmy Linear Audio Research, prowadzonej przez pana Eugeniusza Czyżewskiego, to stereofoniczny wzmacniacz zintegrowany, tranzystorowy. Całą obudowę wykonano z aluminium, przy czym ścianki górna i dolna są jedynie osłonami, pod którymi są drugie, grubsze ścianki i elementy chassis. Front wykonano z dwóch elementów – spodniego oraz nałożonej nań blachy aluminiowej z zaokrąglonymi bokami. Pośrodku umieszczono dwa okrągłe VU-metry, niemal identyczne, jak te we wzmacniaczu słuchawkowym SPL Phonitor. Ulokowano je nieco powyżej wspomnianej nakładki, w której są zanurzone do połowy. Tę ich dolną część zakryto czarnym elementem. Szkoda, bo – moim zdaniem – lepiej wyglądają w pełnej krasie. Wskaźniki przykuwają uwagę pierwsze, są jednak tylko częścią przemyślanej koncepcji – minimalistycznej, ale jakże spójnej. Z lewej strony mamy polerowaną gałkę selektora wejść, a po prawej siły głosu. Ta pierwsza działa także jako wyłącznik sieciowy. Pomiędzy wskaźnikami widać małą diodę w bursztynowym kolorze. Z tyłu widok podobny jest do tego, jaki znam z wcześniejszej konstrukcji pana Czyżewskiego, niezwykle udanego wzmacniacza lampowego IA-45. Wydaje mi się, że cała obudowa pochodzi z tamtego projektu, co w oczywisty sposób pozwoliło zaoszczędzić pieniądze. Robią tak Linn, Naim, Cyrus, Micromega i inni i to naprawdę działa. W każdym razie, na tylnej ściance mamy solidne, złocone gniazda głośnikowe oraz RCA. Do dyspozycji dano nam pięć wejść liniowych (LAR oferuje zewnętrznym dwupudełkowy przedwzmacniacz gramofonowy UPP-01, 1464 zł) oraz wyjście do nagrywania. Gniazda są złocone, ale lepsze byłyby jakieś markowe, wkręcane. No tak, wiem – cena… IA-120 jest wyjątkowo niedrogi i w tym budżecie inaczej się chyba nie da.

Wnętrze przedstawia się niezwykle interesująco. Widać przede wszystkim niezwykły porządek. Przedwzmacniacz zmontowano na jednej płytce, do której wlutowano gniazda RCA. To identyczna, przynajmniej tak wygląda, płytka, jak w IA-45, który był wzmacniaczem hybrydowym. Za gniazdami mamy fantastyczne, chyba najlepsze dostępne przełączniki – kontaktrony (używane np. w McIntoshu). Sygnał wzmacniany jest w układach scalonych Burr-Browna OPA2604, po jednym na kanał. Umieszczono je w podstawkach, można więc wypróbować w tym miejscu jakieś inne modele. Na tejże płytce jest też zasilacz tej sekcji, osobny dla każdego z kanałów. Bo IA-120 ma budowę dual mono – od początku do końca. Sygnał z preampu, dość długimi przewodami ekranowanymi, trafia do ładnego potencjometru Alps (w malachitowym kolorze, bez silniczka) i stamtąd do końcówek. Te zmontowano na osobnych płytkach, wyłącznie przy użyciu elementów dyskretnych. Tranzystory końcowe, wraz ze sterującymi, przykręcono do raczej niewielkich radiatorów. Na końcu użyto, pracujących w push-pullu, w klasie AB, świetnych tranzystorów polowych (HEXFET) IRFP9240+IRFP240. Oporniki są precyzyjne, metalizowane, a – nieliczne – kondensatory są polipropylenowe (EVOX i Wima). Świetny jest zasilacz. Zastosowano w nim dwa, duże transformatory toroidalne, po jednym na kanał, przykręcone pionowo do bocznych wewnętrznych ścianek. Napięcie do końcówek filtrowane jest w czterech (po dwa na kanał) kondensatorach o pojemności po 10 000 μF każdy. Napięcie, za gniazdem sieciowym IEC jest filtrowane w sporym filtrze typu Pi. Wszystkie punkty łączenia przewodów wykonano na zakręcanych gniazdach, bez lutowania.



Dane techniczne:
liczba wejść 5 stereofonicznych
czułość przy maksymalnym wzmocnieniu 0,775 V
impedancja wejściowa 22 kΩ
odstęp sygnału od szumu 80 dB
moc wyjściowa (sinus 1 kHz) 2 x 120 W na 4 Ohm przy Uz = 230 V
impedancja obciążenia nie mniej niż 4 Ω
zniekształcenia nieliniowe przy 1 kHz i 1 W poniżej 0,1 %
pasmo przenoszenia - 3 dB (sinus, 1W) 10 Hz - 40 kHz
napięcie zasilania 230 V +/- 10 % (50 Hz)
wymiary [mm] 430 x 290 x 150
masa 10 kg


LINEAR AUDIO RESEARCH IA-120

Cena: 4880 zł

Dystrybucja: Linear Audio Research

Kontakt:

Linear Audio Research
ul. Wiosenna 5
55-002 Kamieniec Wrocławski

tel. +601 89 29 48
fax +71 381 95 30

e-mail: eczyzewski@lar.pl

Strona producenta: LINEAR AUDIO RESEARCH






PŁYTY PROSTO Z JAPONII

CDJapan



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2009, Created by B