KOLUMNY PODŁOGOWE

KEF
C7

WOJCIECH PACUŁA







Firma KEF kojarzona jest przede wszystkim z patentem Uni-Q – koncentrycznym, koincydentalnym właściwie układem dwóch głośników, działających dzięki temu jak źródło punktowe. Nie zawsze tak było oczywiście, Uni-Q opracowano w dziale badawczym firmy w roku 1986, jednak taj już chyba jest. A KEF sam z siebie także przekreśla istotność tego opracowania, korzystając z niego wszędzie, gdzie to tylko możliwe – od potężnych, referencyjnych kolumn z serii… Reference (nasz test modelu 203/2 TUTAJ), poprzez linie XQ (test modelu XQ30 TUTAJ) i iQ, aż po systemy kina domowego, z maleńkimi głośniczkami. Uni-Q to bowiem zarówno technologia, jak i instytucja. Są jednak pewne sytuacje „graniczne”, których ten współosiowy głośnik nie przeskoczył. A wwiążą się z pieniędzmi – poniżej pewnego pułapu po prostu nie da się przygotować sprawnie działającego, dającego określone efekty systemu Uni-Q. Tam lepiej postawić na sprawdzone, klasyczne rozwiązania. Dlatego w ofercie KEF-a na początku cennika była seria Coda. Czas wymusił jednak pewne zmiany – a pomogły w tym również najnowsze opracowania, w tym korektor fazy „tangerine”, opracowany specjalnie dla… Uni-Q w serii XQ, który znalazł drogę najpierw do nowych głośników iQ, a teraz także do podstawowej serii C.

Kolumny C7, które testujemy, są dużymi, podłogowymi konstrukcjami z trzema głośnikami oraz wylotem bas-refleksu w kształcie slotu na przedniej ściance. Początkowo myślałem, że jest to kolumna o budowie dwuipółdrożnej, gdzie jeden z głośników niskotonowych pracuje w wąskim paśmie, jednak okazuje się, że są to klasyczne kolumny dwudrożne, z dwoma przetwornikami nisko-średniotonowymi pracującymi we wspólnej komorze i w tym samym paśmie przenoszenia. Pomimo niewysokiej ceny kolumny wyglądaj okazale i są bardzo ładnie wykończone sztuczną okleina, która wygląda jednak wyjątkowo „naturalnie”. Front został ozdobiony płytą lakierowaną na czarny kolor (przypominający lakier fortepianowy), zakrywającą mocowania głośników. Całość stoi na szerokim cokole, ładnie całość stabilizującym. Jak sugerują pomiary ze strony firmowej, kolumny powinny być łatwym obciążeniem dla wzmacniaczy.

ODSŁUCH

Płyty użyte w czasie testu:
Frank Sinatra, „Frank Sinatra Sings Gershwin”, Columbia/Legacy, 507878 2, CD.
Diana Krall, „The Look of Love”, Verve/JVC, 983 018-4, XRCD24.
Radiohead „Amnesiac”, Parlophone/EMI, 532 7672, Special Edition Book+CD.
Pink Floyd, „The Division Bell”, Columbia/Sony Music Direct (Japan), MHCP 688, CD.
Lars Danielsson, „Mélange Bleu”, ACT, 9604-2, CD.
Carol Sloane, Hush-a-Bye, Sinatra Society of Japan, XQAM-1031, CD.
The Beatles, Revolver, Parlophone/Toshiba-EMI, TOCP-51124, CD.
Megadeth, Countdown to Extinction, Capitol Records/Mobile Fidelity, UDCD 765, gold-CD; recenzja TUTAJ.

Każdy test, a właściwie każde urządzenie, kolumny, kable itp. podane testowi odsłuchowemu narzucają swój własny rytm temu procesowi. Do każdej sesji (a słucham codziennie 4-5 godzin) przystępuję z pakietem płyt, które chciałbym przesłuchać. Są wśród nich takie, których słucham od zawsze, takie, których słuchałem z innymi tego typu kolumnami, nowe nabytki i wreszcie takie, które maja mi powiedzieć coś konkretnego o poszczególnych aspektach brzmienia w kontekście tego, co słyszałem z produktami odniesienia (referencyjnymi, redakcyjnymi, czy jak tam kto chce je nazwać – chodzi po prostu o punkt odniesienia). Jest jednak tak, że te początkowe założenia szybko się dewaluują, ewoluują – po prostu zmieniają. Trzeba tylko dać przyzwolenie na to. I nie chodzi nawet o to, czy dana kolumna się podobała, czy nie, czy odtwarzacz był mniej lub bardziej ciekawy, a o to, jak reagujemy na ich „osobowość”. Nie chcę nadmiernie wszystkiego antropomorfizować, nie twierdze, że produkty mają „duszę”, ani nic w tym rodzaju, ale jestem głęboko przekonany, ze są nośnikami tego, kim był ich konstruktor, twórca. I w tej mierze rzeczywiście można mówić o czymś w rodzaju „przekazu”, który trzeba przejąć, na który trzeba być wyczulonym itp. Jeśli czegoś takiego nie ma, to dupa zbita, że tak powiem i nawet najlepszy dźwięk, najlepsze pomiary nie pomogą.

Model C7 KEF-a ma wyraźnie zaznaczony charakter. To nie są „płaskie” tonalnie, wyrównane kolumny. Prawdę mówiąc, w dużej mierze przypominają to, co niedawno słyszałem z niemal dwukrotnie droższych konstrukcji Xentia Studio 16 Hertz. Polski produkt był lepszy w różnicowaniu dynamiki i barwy, jednak jeśli chodzi o ustawienie całości i o swego rodzaju „filozofie” produktu, to mamy do czynienia z niezwykle zbliżonym podejściem. Brytyjskie kolumny także korzystają bowiem z metalowej kopułki, o tej samej średnicy co Vifa w Xentiach, a także z dwóch papierowych wooferów – wprawdzie w innej konfiguracji, ale jednak. A z tą „filozofia” chodzi mi przede wszystkim o to, że kolumny zostały tak zestrojone, żeby możliwie najlepiej zagrały z elektroniką z tego przedziału cenowego. To tylko jedna z możliwych dróg, ale – jak wynika z mojego doświadczenia – w tych przedziałach cenowych przynosząca chyba największe korzyści. A o to przecież chodzi. Jeśli miałbym określić skrótowo charakter C7, to powiedziałbym, ze to ciepłe, mięsiste brzmienie z mocnym średnim basem, gdzie mamy naprawdę świetny „wykop” i zaskakująco dobrymi, choć nieco wycofanymi wyższymi tonami. Widzą państwo pewien wzór? Czego bowiem w budżetowej elektronice brakuje? Ano: mocnego basu i ostrożności z wyższą górą. Nawet najlepsze zestawy, które zwykle polecam, a więc NAD-y, Denony i Arcamy się w to wpisują. Żeby bowiem coś „wycisnąć” z tak niedrogich urządzeń, konstruktor musi postawić na jakąś cechą lub ich zestaw, najczęściej kosztem innych. I właśnie dlatego KEF-y wydają mi się fantastyczną budżetową propozycją.

Najkrócej rzecz ujmując, można by powiedzieć, że ktoś wreszcie pomyślał. Wprawdzie jakiekolwiek kształtowanie brzmienia kolumn jest odstępstwem od umownej „poprawności” i wierności, ale ci, którzy nie rozumieją, że najważniejsza jest synergia i to, żeby „nie szkodzić” niech sami sobie słuchają wyrównanych tonalnie, świetnie mierzących i pozbawionych absolutnie możliwości przekazu prawdziwej muzyki kolumn. Jak wspomniałem, KEF-y mają wyraźnie ukształtowane pasmo przenoszenia. Na średnim basie słychać wyraźną górkę, zaś na wyższej średnicy lekki dołek. Wyższa góra wydaje się też leciutko wycofana. Blachy brzmią mocniej niż w Xentiach – myślę, że przetwornik KEF-a jest lepszy niż zastosowana w polskich kolumnach Vifa (!), ale nigdy nie atakują mocniejszymi szpileczkami. Każdy rodzaj muzyki brzmi na nich równie atrakcyjnie i wciągająco. A słuchałem po sobie takich płyt, jak Amnesiac Radiohead, Frank Sinatra Sings Gershwin Sinatry i Countdown To Extinction Megadeth. Szczególnie ciekawie zabrzmiała ta ostatnia. Wydana ze smakiem przez Mobile Fidelity ma już na wstępie znacznie bardziej nasyconą średnicę niż oryginał i mniej metaliczną górę. KEF-y zagrały ją jednak z czymś „ekstra”, tj. z drivem i kopem na basie. Gitary były znakomicie nasycone i miały odpowiednią wagę. Może nie były tak kąśliwe, jak np. z Celestionów F28, ale miały za to znacznie większe rozmiary i genialnie stapiały się z wokalem Dave’a Mustane’a. Ten rzeczywiście raczej się stapiał, nie miał otwartego środka, ale brzmiało to naprawdę fajnie. Pamiętając o cenie kolumn i o wyborach, jakie trzeba podejmować, jestem mimo wszystko absolutnie na ‘tak’.

Mustane nieco stopił się ze ścianą gitar (tak ta płyta jest nagrana), jednak wciąż, bez problemu mogłem zrozumieć, co śpiewa i usłyszeć jego charakterystyczne elementy śpiewu. To samo było z Sinatrą. Ciepły, duży wokal, bardzo ładnie zaznaczony zespół za nim – wszystko było żywe i dynamiczne. I nie tylko męskie głosy na tej „wadze” dźwięku zyskiwały, bo również żeńskie. Fantastyczna Carol Sloane z płyty Hush-a Bye brzmiała tak, jakby śpiewała kołysankę właśnie dla mnie. Wprawdzie elementy brzmienia z wyższej średnicy i niższej góry nie były tak klarowne, jak np. we wspomnianych Celestionach, a nawet Bowersy B&W 865 pokazywały więcej detali. Tyle że żadne inne kolumny z tego przedziału cenowego (tj. poniżej 2000 zł) nie brzmiały tak koherentnie i spójnie. Jestem pewien, że efekt ten uzyskano przez lekkie wycofanie pasma przenoszenia w punkcie podziału miedzy górą i dołem oraz przez lekkie podniesienie punktu, gdzie kończy przetwarzanie jeden z głośników niskotonowych. Jak zawsze jest to bowiem sprawa wyważenia ‘za’ i ‘przeciw’, podjęcia konkretnych decyzji.

Takie mocne granie pozwoli z przyjemnością wysłuchać płyt, które z większością znacznie droższych systemów brzmią płasko i „cienko” i otwierają się przed nami dopiero w hi-endzie – np. The Division Bell Pink Floyd. To, czego niemal zawsze mi w niej brakuje, to po prostu podstawa basowa. Kiedy wchodzi drugi utwór, aż prosi się, aby stopa uderzyła wraz z basem mocno, krótko, ale – na Boga! – mięsiście. Z KEF-ami C7, zupełnie niespodziewanie, tak to właśnie zabrzmiało. Oczywiście nie było mowy o smaczkach gry Gilmoura, te gdzieś uciekały, ale uciekały także większości innych droższych kolumn. A brytyjskie konstrukcje dawały przecież niesamowitą frajdę ze słuchania. Czasem słychać było, że gitary są lekko dociążone i że nawet w tym przypadku można by zagrać nieco mniej „przypalonym” dołem, ale nie wiem, czy warto z tego rezygnować. Świadomie nawołuję tym samym do odejścia od „high fidelity”, ale tylko w najprostszym, literalnym znaczeniu. Zachęcam jednak tym samym do maksymalizacji przekazu muzycznego, w której to dziedzinie KEF-y błyszczą. Super zabrzmiały zresztą wszystkie słuchane przeze mnie płyty, włącznie z Revolverem The Beatles. Żadnych denerwujących rozjaśnień, żadnych chrapliwości, siania blachami itp. Rozdzielczość była raczej umiarkowana, szczególnie przy wyższej średnicy, ale nie ma nad czym płakać, trzeba po prostu słuchać i brać to, co jest.

KEF-y zaskoczyły mnie energią, ciepłem, mięsistością i „przyjaznością” brzmienia w tym sensie, ze nie musiałem selekcjonować płyt, które się da z nimi wysłuchać, a których nie. Wszystkie grają, jak leci, bez żadnych przykrych niespodzianek. Charakter nagrań jest raczej ujednolicany, tego nie przeskoczymy, a scena skupia się na mięsistym pierwszym planie. Podłączając je do jakiejkolwiek, byle godziwej elektroniki z tego przedziału cenowego firm NAD, Cambridge Audio, Denon, Marantz (to szczególnie obiecujący trop) itp. dostaniemy nasycony, spójny dźwięk bez cienia denerwujących rozjaśnień i skrzypienia podłogi. Da się tego słuchać godzinami bez zmęczenia, ale i bez znudzenia. Nie mam wątpliwości, że przy projektowaniu słuchał tego żywy człowiek, a nie tylko mikrofon w komorze bezechowej. Gratulacje!

BUDOWA

Model C7 firmy KEF to konstrukcja wolnostojąca, dwudrożna, trzygłośnikowa, wentylowana bas-refleksem. Przetworniki to 19 mm kopułka z aluminium, przed którą umieszczono charakterystyczny korektor fazy „tangerine” (mandarynka) oraz dwa, 165 mm głośniki nisko-średniotonowe z papieru, z gumowym zawieszeniem. Przyklejono na nich bardzo dużą nakładkę przeciwpyłowa, która wydatnie usztywnia membranę. Poniżej widać szeroki, wyprofilowany slot bas-refleksu. Ta część została przykryta płytą MDF w ciemnym, czarnym kolorze o wysokim połysku. Płyta maskuje też punkty mocowania głośników. Przed kopułką wysokotonową uformowano krótką tubkę, która ma poprawić przejście miedzy kopułką i pozostałymi głośnikami. Z tyłu, nisko nad podłogą, widać podwójne, złocone zaciski głośnikowe. Nie są specjalnie wyrafinowane i są dość blisko siebie. Najlepiej więc skorzystać z kabli głośnikowych zakończonych bananami. Wnętrze mocno wytłumiono sztuczną wełną, a z zacisków do zwrotnicy (blisko głośników) prowadzą cienkie kabelki z miedzi OFC. Reszta kolumny pokryta jest sztuczną okleina, bardzo zbliżoną do naturalnej, nawet przy bliższej inspekcji. Całość stoi na szerokich, lakierowanych cokołach, które wydatnie poprawiają stabilność C7. Od spodu wkręca się niewielkie, stalowe kolce. Warto pomyśleć o jednym – może udałoby się zamówić gdzieś ciężką płytę metalową, którą można by wkręcić miedzy cokół i kolumnę. Poprawiłoby dociążyłoby to KEF-y i jednocześnie usztywniłoby ten punkt łączenia. To jednak tylko propozycja. C7 to bowiem bardzo kompetentnie wykonane, świetnie grające kolumny. Podane liczby dotyczące skuteczności i impedancji wydaja się całkiem bliskie prawdzie – C7 grają sporo głośniej niż moje Dobermanny i się je łatwo steruje.



Dane techniczne:
Budowa dwudrożna, bas-refleks
Przetworniki HF: 19 mm, aluminium, LF: 2 x 165mm, papier
Pasmo przenoszenia 36 Hz – 40 kHz
Punkt podziału 2,5 kHz
Skuteczność (2,83 V/1 m) 91dB
Maksymalne ciśnienie dźwięku 113 dB
Impedancja 8 Ω
Zalecana moc wzmacniacza 15 – 200 W
Ekranowanie magnetyczne TAK
Waga 13,4 kg
Wymiary (H x W x D) 965 x 203 x 286 mm
Wymiary podstawy (WxD) 273 x 372 mm


KEF
C7

Cena: 1900 zł (para)

Dystrybucja: KEF Poland

Kontakt:

GP Acoustics GmbH
Heinrichstr. 51
D-44536 Lünen


Grzegorz Wyka
e-mail: grzegorz.wyka@gpaeu.com

Strona producenta: KEF Audio






PŁYTY PROSTO Z JAPONII

CDJapan



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2009, Created by B